Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
Działacze PSL otrzymali od władz partii ankiety, w których pytano ich między innymi o to, jak zapatrywaliby się na koalicję ludowców z... PiS i Konfederacją
Lokalny portal opolska360.pl ujawnił, że działacze PSL z Opolszczyzny otrzymali od władz partii ankiety zawierające między innymi pytania dotyczące potencjalnej koalicji PSL z PiS i Konfederacją. Polsat News potwierdził z kolei, że takie same ankiety otrzymali członkowie PSL w całej Polsce.
„Czy jeśli PiS i Konfederacja złożyłyby propozycję PSL, by Stronnictwo utworzyło teraz z nimi rząd, w którym premierem zostałby Władysław Kosiniak-Kamysz, to czy PSL powinien taką propozycję przyjąć?” – tak brzmiało pytanie dotyczące nowego sojuszu politycznego, który mogłoby zawrzeć PSL.
W odpowiedzi na oburzenie polityków i wyborców koalicji rządzącej, które po tym nastąpiło, rzecznik ludowców Miłosz Motyka musiał się tłumaczyć ze sprawy ankiet.
„Jako PSL wielokrotnie o tym mówiliśmy, że z partiami antydemokratycznymi się nie współpracuje.”- mówił Motyka na antenie Polsat News. Podkreślał, że ludowcy nie prowadzą żadnych rozmów z PiS i Konfederacją.
Dodał też, że „około 70 procent ankietowanych” opowiedziało się za kontynuowaniem obecnej koalicji z KO, Polską 2050 i Lewicą. „To jest margines, naprawdę bardzo niewiele” – tak mówił Motyka o innych odpowiedziach aktywu PSL.
Po wygranych przez kandydata PiS wyborach prezydenckich partia Jarosława Kaczyńskiego rozpoczęła poszukiwanie scenariuszy, które pozwoliłyby jej powrócić do pełni władzy. PiS ogłosiło swój pomysł na „rząd techniczny” – który jednak nie zainteresował żadnej partii parlamentarnej, łącznie z Konfederacją. Inny scenariusz dotyczy właśnie próby rozbicia obecnie rządzącej koalicji i nakłonienia PSL do zmiany sojuszy. Koalicja złożona z PiS, Konfederacji i PSL przynajmniej teoretycznie miałaby odpowiednią liczbę mandatów, by móc utworzyć rząd i przejąć władzę jeszcze w trakcie kadencji.
Ministerstwo finansów chce podniesienia płacy minimalnej jednak o 140 a nie o 4,7zł brutto
„Z całą pewnością płaca minimalna nie wzrośnie o mniej niż prognozowana inflacja, czyli to jest około 3 proc. W przeliczeniu na złotówki to jest około 4806 zł” – stwierdził dziś na antenie Polsat News minister finansów Andrzej Domański.
Domański wycofał się więc najprawdopodobniej z pomysłu zastosowania tzw wskaźnika weryfikacyjnego, który obniżyłby podaną przez niego kwotę do 4670,7 zł. Ponieważ zaś obecnie płaca minimalna wynosi 4666 zł, podwyżka z zastosowaniem wskaźnika weryfikacyjnego wyniosłaby jedynie 4,7 zł. Więcej na ten temat w materiale Jakuba Szymczaka w OKO.press.
Przeczytaj także:
Domański odniósł się też do propozycji minister rodziny, pracy i polityki społecznej Agnieszki Dziemianowicz-Bąk, która chce, żeby płaca minimalna wzrosła do 5020 zł.
„Będziemy oczywiście o tym dyskutować (...). Musimy z jednej strony pamiętać o pobierających to minimalne wynagrodzenie, z drugiej również o firmach, które często mają problem z rosnącą płacą minimalną” – mówił Domański.
Płaca minimalna ma wzrosnąć od lipca. Między resortami i przedstawicielami związków zawodowych oraz organizacji pracodawców toczą się negocjacje na temat wysokości podwyżki. Ministerstwo Agnieszki Dziemianowicz-Bąk proponuje podwyżkę do 5020 zł. To o 5 zł więcej, niż chciałyby trzy największe centrale zwiazkowe – związki zawodowe wnioskowały o to, by płaca minimalna wzrosła do 5015 zł. Obecna propozycja ministra finansów oznaczałaby 14o zł podwyżki, związki zawodowe chciałyby wzrostu płacy minimalnej o 349 zł, a resort pracy o 354 zł brutto.
Rafał Trzaskowski podziękował w mediach społecznościowych za głosy swych wyborców. Próbował też im dodać otuchy po wygranej kandydata PiS i w obliczu narastających problemów wewnątrz koalicji rządzącej
„Wiem, że jesteście teraz smutni, rozczarowani, wkurzeni, a nawet wściekli. Nie muszę wam chyba mówić, że dla mnie to też trudny moment. Ale to nie jest czas, żeby załamywać ręce. Nie ma też sensu obrażać się na rzeczywistość. Zabrakło niewiele, ale jednak zabrakło – to jest nieodłączny element demokracji” – mówił Trzaskowski w swym piątkowym nagraniu zamieszczonym w mediach społecznościowych.
Trzaskowski dziękował wyborcom za ich głosy podkreślając, że „wizja Polski opartej na wspólnocie, na wartościach, na uczciwości, na walce o równe szanse dla wszystkich, na silnej pozycji w sojuszach, zarówno w Unii Europejskiej, jak i w Sojuszu Północnoatlantyckim, zyskała również gigantyczne poparcie”.
Trzaskowski zapowiedział, że skupi się teraz na prezydenturze Warszawy. I „zrobi co w jego mocy, żeby jak najlepiej wykorzystać tę kadencję, żeby budować coraz lepsze miasto, miasto dla wszystkich”.
„Nic się nie skończyło. Nasze wspólne marzenie wciąż jest do spełnienia, wciąż jest aktualne. Nie zrobi tego nikt w pojedynkę, możemy to zrobić tylko wspólnie, każdy w swojej roli. Nie ma wymówek, nie ma chwili do stracenia, przed nami kolejne wyzwania. Głowa do góry, wszystko wciąż przed nami” – mówił Trzaskowski w swym nagraniu.
Wygrana kandydata PiS Karola Nawrockiego w drugiej turze wyborów prezydenckich przeprowadzonej w niedzielę 1 czerwca zasadniczo zmienia perspektywy funkcjonowania koalicji rządzącej. Kolejny prezydent z obozu PiS będzie prawdopodobnie kontynuował linię Andrzeja Dudy – uniemożliwiając koalicji przeprowadzenie głębszych reform. Może to skutkować dalszym pogarszaniem się ocen rządu i koalicji – i tym samym zmniejszać szanse na utrzymanie przez nią władzy po kolejnych wyborach parlamentarnych. Już w tym momencie sytuacja w koalicji stała się skomplikowana – pojawiają się głosy o konieczności ustąpienia Donalda Tuska z funkcji premiera i równolegle o możliwej dymisji części ministrów z partii koalicyjnych.
Przeczytaj także:
„Każdy zgłoszony przypadek nieprawidłowości w liczeniu głosów jest sprawdzany i analizowany. Protesty trafią do Sądu Najwyższego” – napisał premier Donald Tusk
W piątek 6 czerwca po południu premier Donald Tusk odniósł się do informacji o anomaliach w niektórych komisjach wyborczych podczas głosowania w wyborach prezydenckich. „Każdy zgłoszony przypadek nieprawidłowości w liczeniu głosów jest sprawdzany i analizowany. Ewentualne fałszerstwa są badane i będą ukarane. Protesty trafią do Sądu Najwyższego” – napisał Tusk na platformie X.
Dalej zastrzegł jednak, że choć rozumie emocje, to „zakładanie, że wybory zostały sfałszowane, nie służy polskiemu państwu”.
Sprawa zaczęła się od upublicznienia informacji o błędach w komisji wyborczej numer 95 przy ulicy Stawowej w Krakowie, w której w drugiej turze wyborów prezydenckich odwrotnie przypisano liczbę głosów Karolowi Nawrockiemu i Rafałowi Trzaskowskiemu.
Według danych PKW w pierwszej turze z wynikiem 550 głosów zwyciężył tam Rafał Trzaskowski, za nim był Sławomir Mentzen (221 głosów), po nim Karol Nawrocki (218 głosów). Po głosowaniu w drugiej turze komisja podała, że to Karol Nawrocki uzyskał 1132 głosy, ponad dwa razy więcej niż Trzaskowski (540). Sprawą zainteresowały się media, które pisały o „wyborczym cudzie”.
Jak podał Rafał Sobczuk, komisarz wyborczy w Krakowie, członkowie komisji sami zgłosili swój błąd. „Głosy, które były oddane na jednego kandydata, przypisała drugiemu, taki dostarczyła protokół i takie dane zostały wprowadzone do systemu” – tłumaczył Sobczuk.
Postępowanie wyjaśniające w tej sprawie prowadzi Okręgowa Komisja Wyborcza w Krakowie.
Minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski na briefingu prasowym dla mediów, przekazał, że wcześniej takich sytuacji nie było, więc trzeba to wyjaśnić. „To ważne, żebyśmy wiedzieli, dlaczego czasami było o 200 procent przyrostu głosów na jednego kandydata w jednej komisji, skoro z takiej nawet matematycznej perspektywy wydaje się to dość nieprawdopodobne” – mówił Gawkowski.
Jeszcze bardziej alarmistyczny ton przybrała szefowa sztabu Rafała Trzaskowskiego Wioletta Paprocka. W czwartek 5 czerwca zaapelowała o zgłaszanie nieprawidłowości przez stworzoną w tym celu stronę internetową. „Jeśli widzicie nieprawidłowości – zgłaszajcie je na stronie protestwyborczy2025.pl, a my zwrócimy się do Państwowej Komisji Wyborczej, aby każdy z tych przypadków wyjaśniła” – napisała Paprocka na portalu X.
Przeczytaj także:
Telefony do syna z prośbą o wpłatę na kampanię, angażowanie przedsiębiorców w opłacanie faktur, zbieranie gotówki – tak według dziennikarzy Jacek Kurski próbował obejść prawo, żeby mieć pieniądze na zdobycie mandatu do Parlamentu Europejskiego w 2024
Onet i Radio ZET dotarli do nagrań, którymi dysponuje prokuratura w śledztwie przeciwko Jackowi Kurskiemu. Chodzi o nielegalne finansowanie kampanii byłego prezesa TVP w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Z ustaleń dziennikarzy wynika, że Kurski, który w 2024 roku próbował za wszelką cenę wrócić do polityki, znacząco przekraczał limity ustalone przez Państwową Komisję Wyborczą, wydając na kampanię kilkaset tysięcy złotych z własnych pieniędzy. Kampanię Kurskiego finansowali też przedsiębiorcy, np. Daniel W. właściciel i udziałowiec kilku spółek. Jak wynika z wypowiedzi Pawła Gajewskiego, asystenta Kurskiego pracującego wówczas przy kampanii, Daniel W. sfinansował m.in. koncert Zenka Martyniuka. „W żadnym razie nie można mówić, że to jest koncert. Nie wolno tego powiedzieć [...] Ma być piknik, a tak naprawdę to ma być koncert, na który przyjdzie 15 tys. ludzi” – mówił Gajewski podczas jednej z przedwyborczych narad sztabu Kurskiego.
Zawiadomienie w sprawie nieprawidłowości przy finansowaniu kampanii Kurskiego złożył sam Daniel W. „W trakcie kampanii osobiście przekazałem Panu Jackowi Kurskiemu środki pieniężne w wysokości 20.000 zł i niepieniężne, szacowane w sumie na kwotę około 60.000 zł (poprzez finansowanie różnych wydatków), z pominięciem oficjalnych procedur i rachunków komitetu wyborczego” – czytamy w złożonym przez niego zawiadomieniu. Prokuratura Okręgowa w Zamościu wszczęła w tej sprawie postępowanie z art. 506 pkt 7 ustawy Kodeks wyborczy.
Co znajduje się na taśmach, którymi dysponuje prokuratura? Jak podają dziennikarze Onetu i Radia Zet, Kurski narzeka w nich, że z własnej kieszeni wyłożył na kampanię 700 tys. zł – ponad 10 razy więcej niż ustalony wówczas przez PKW limit (63,6 tys. zł).
Nie podobało mu się też, że władze Prawa i Sprawiedliwości oczekiwały wpłaty 100 tys. zł od każdego z kandydatów ulokowanych na listach z tzw. miejsc biorących. „Oszuści, k***a, zaj***li nam stówę z mojej kampanii” – mówi Kurski.
Gdy Daniel W. dopytuje go, kto w zasadzie, go oszukał, Kurski odpowiada: „PiS. [Skarbnik partii Henryk] Kowalczyk... na partię z mojej kampanii stówę, k***a... Kiedy mi Jarosław mówił, że ja nie muszę płacić, bo ja nigdy nie byłem posłem. Ale z drugiej strony nie byłoby siły, nie mogłem się wykłócać, bo poszłaby fama, że tu Bank Światowy k***a, telewizja k***a. Więc już machnąłem ręką na to, umówiłem się, że zabiorą mi 50, a 50 dopłacę później. A zaj***li całe 100! K***a mać... A Jezu, jak ciężko, k***a mać! Wszystko z domu poszło, rozj****em cały dom. Nic nie zostawiłem, 50 tys. zostało mi w banku... Jak nie wygram, to nie mam planu B”.
Na nagraniach słychać też, jak Kurski z Gajewskim naradzają się, w jaki sposób nielegalnie wpłacić pieniądze na kampanię. Tak opisuje ten fragment rozmowy Onet:
„Dasz radę tak to fakturować, żeby poszło ”cashem„ [czyli gotówką]?” — pyta Daniela W. Jacek Kurski.
„Najlepiej to robić oficjalnie wpłaty na komitet, poprzez ludzi innych. Nie wiem, czy masz takich ludzi, którzy mogli wpłacić, żeby się nie wyświetlać” — tłumaczy Gajewski.
Daniel W.: — „Coś tam na pewno się znajdzie...”
Gajewski wyjaśnia jeszcze raz kwestię zgodności z prawem finansowania kampanii: — Bo są limity. Te limity są bardzo wysokie i jedna osoba może płacić. Najlepiej to robić artis. Bo wtedy jest wszystko czyste i nie ma wtedy żadnego problemu. Bo za gotówkę nie ma jak się później rozliczać. Faktury są już wystawione. Jak? Najlepiej tak to zrobić. Tak to powinno wyglądać.
— Wczoraj już paru moich kolegów wysłało. To łatwe — mówi Daniel W".
Kurski szukając pieniędzy, werbuje do pomocy Daniela W., który opłaca kampanijne faktury i przekazuje mu gotówkę (20 tys. zł).
W nagraniach znalazła się też rozmowa z synem, którego Kurski prosi o wpłatę 100 tys. zł na rzecz jego kampanii.
„Czyli będę miał prośbę. Prześlę ci zaraz ostatnie 100 tys., jakie mi zostało z domu i wpłać na moją kampanię. Ja ci prześlę jako darowiznę, a Ty wpłacisz jako swoją wpłatę na moją kampanię. Dobrze? Tak jak kiedyś... No tyle ile ci prześlę teraz” – mówi Kurski. Jego syn Zdzisław ma wątpliwości, czy to dobry pomysł. Kurski uspokaja go: „Nie, nie będzie żadnej afery. Tak jak nie było w 2014 r., kiedy też wsparłeś moją kampanię... Pojechałeś do Szwecji, obrobiłeś 2 tys. hektarów i zarobiłeś. 30 tys. zł, czy 40”.
Kurski pytany o sprawę przez dziennikarzy odpowiedział tak: „Moja kampania w wyborach europejskich była prawidłowo rozliczona. Byłem kandydatem z jedną z największych, jeśli nie największą kwotą wpłat przez komitet wyborczy PiS. Ta sprawa to czarny PR i objaw zemsty”.
Po tym jak Jacek Kurski został odwołany przez Donalda Tuska ze stanowiska w Banku Światowym, postanowił kandydować do Parlamentu Europejskiego. I wywalczył drugie miejsce na liście Prawa i Sprawiedliwości w okręgu wyborczym numer 5 (Mazowsze). Ale Kurski zdobył tylko 32 222 tys. głosów, wyprzedził go pierwszy na liście Adam Bielan (90,6 tys. głosów), a także startujący z dalszych miejsc: Jacek Ozdoba (54,3 tys.), Maria Koc (46,1 tys.), Anna Kwiecień (33,9 tys.). Lepszy wynik miał też ostatni na liście Daniel Milewski. Mandaty zdobyli tylko Bielan i Ozdoba, a Kurski pożegnał się z marzeniem o powrocie do polityki.
Przeczytaj także: