Witaj w dziale depeszowym OKO.press. W krótkiej formie przeczytasz tutaj o najnowszych i najważniejszych informacjach z Polski i ze świata, wybranych i opisanych przez zespół redakcyjny
„Nie odpuszczamy. Nie jest tak, że tylko udzieliliśmy z mężem wywiadu i na tym koniec” – mówi pani Anita w najnowszym wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”
W marcu „Gazeta Wyborcza” opisała historię pani Anity, kobiety, której ciążę terminowano w szpitalu w Oleśnicy w późnym stadium, bo w 37. tygodniu. Zabieg wykonano z przesłanki zagrożenia życia i zdrowia matki w związku z ciężką wadą płodu, u którego stwierdzono wrodzoną łamliwość kości. Wcześniej lekarze tygodniami mieli przekazywać kobiecie sprzeczne diagnozy. Po ujawnieniu najgorszego rokowania została ona wbrew swojej woli zamknięta w izolatce szpitala psychiatrycznego.
Po upublicznieniu historii największy hejt wylał się na lekarkę, która dokonała terminacji – dr Gizelę Jagielską, jedną z nielicznych ginekolożek, które otwarcie opowiadają w Polsce o tym, że przeprowadzają zabiegi aborcji. Ale także pani Anita przez prawicową część opinii publicznej została okrzyknięta „morderczynią”.
16 maja, po niespełna dwóch miesiącach od pierwszego wywiadu, pani Anita zabrała głos. W wideo rozmowie dla Wyborczej opowiada, że po samej publikacji dostała dużo wsparcia. Sytuacja zmieniła się, gdy do szpitala w Oleśnicy wtargnął Grzegorz Braun. Wówczas w sieci pojawiło się dużo dezinformacji. „Nigdzie głośno nie zostało powiedziane, że pożegnałam dziecko w dziewiątym miesiącu, bo byłam okłamywana co do stopnia wrodzonej łamliwości kości. Przebiły się jedynie informacje o lekarce z Oleśnicy, która »zabiła«. Większość internetowych trolli nawet nie zadała sobie trudu, by przeczytać artykuł i sprawdzić rzetelność przekazywanych przez siebie informacji. Ocenili sytuację na podstawie nagłówków” – opowiada pani Anita. I dalej: „Moje dziecko cierpiało już w brzuchu. W miejscu, gdzie dziecku powinno być najlepiej i najbezpieczniej. Mój Felek już wtedy się łamał, już wtedy odczuwał ból. Boję się pomyśleć, jakie katusze czekałyby go, gdyby się urodził”.
Kobieta zamierza dalej walczyć o sprawiedliwość. Przed sądami toczy się już postępowanie o bezpodstawne zamknięcie pani Anity na oddziale psychiatrycznym (temu wątkowi przyglądał się też Rzecznik Praw Pacjenta). Będą też kolejne pozwy – za to, że przez 16 tygodni kobieta była wprowadzana w błąd w sprawie rokowań dziecka. „Nie odpuszczamy. Nie jest tak, że tylko udzieliliśmy z mężem wywiadu i na tym koniec. Chcemy, żeby osoby, które zgotowały nam ten koszmar, poniosły za to odpowiedzialność” – deklaruje pani Anita.
Głos zabrała też dr Gizela Jagielska ze szpitala w Oleśnicy. W wywiadzie dla Wysokich Obcasów opowiada, że nie zamierza przestać pomagać kobietom, bo aborcja jest częścią położnictwa. „Zamierzam – tak jak do tej pory – działać zgodnie z najnowszą wiedzą medyczną i polskim prawem” – deklaruje.
Pytana o groźby pod swoim adresem, odpowiada, że ludzie potrafią być zaślepieni, a praca lekarza jest niebezpieczna. „Udowodniły to też ostatnie wydarzenia z Krakowa, gdzie pacjent zabił naszego kolegę, lekarza. Niebezpieczne może być nawet zaproponowanie pacjentowi innego leczenia niż to, które on sobie wyobraża” – mówi dr Jagielska.
Jako najbardziej poruszający wyraz wsparcia opisuje telefon od księdza. „Zadzwonił do szpitala, by powiedzieć, że jest mu szalenie wstyd za to, co robią inni księża i zadeklarowani katolicy [jeden z księży został zatrzymany przez policję za hejt pod adresem dr Jagielskiej]. Drugi napisał do mnie obszernego maila i podzielił się własnymi doświadczeniami, bo też pracuje w ochronie zdrowia. To bardzo budujące” – opowiada kobieta.
Po upublicznieniu sprawy w mediach prokuratura wszczęła postępowanie mające wyjaśnić, czy w Oleśnicy nie doszło do wykonania aborcji z naruszeniem prawa. Wątpliwości opinii publicznej budził fakt, że do terminacji ciąży doszło tak późno, a przed wywołaniem porodu płodowi podano dosercowo chlorek potasu. Należy jednak przypomnieć, że aborcja ze względu na zagrożenie życia i zdrowia matki jest dozwolona do ostatniego dnia ciąży. Zdrowiem matki jest także zdrowie psychiczne, co potwierdzają opublikowane przez Ministerstwo Zdrowia w 2024 roku wytyczne dotyczące przerywania ciąży. Aborcje płodów obarczonych poważnymi wadami, które możliwe były przed wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego z 2020 roku z mocy tzw. przesłanki embriopatologicznej, obecnie realizowane są często właśnie w ramach przesłanki dotyczącej zdrowia. Pisała o tym szczegółowo w OKO.press Dominika Sitnicka.
Przeczytaj także:
Rekordowo niskie poparcie dla Rafała Trzaskowskiego w I turze, Nawrocki bez zmian, dalszy spadek Mentzena i zacięta walka między Biejat, Hołownią i Zandbergiem, z najlepszym jak dotąd wynikiem tego ostatniego. To wyniki nowego sondażu Opinii24 dla TVN i TVN24
W pierwszej turze wyborów prezydenckich kandydat Koalicji Obywatelskiej Rafał Trzaskowski może liczyć na 29 procent poparcia – wynika z sondażu Opinia24 przeprowadzonego dla „Faktów” TVN i TVN24 w dniach 14-15 maja 2025. To spadek o 2 punkty procentowe w porównaniu z poprzednim sondażem tej pracowni przeprowadzonym w dniach 6-7 maja 2025 roku. To rekordowo niski wynik kandydata KO w badaniach Opinii24. W historii wszystkich poważnych sondaży w tej kampanii prezydenckiej Trzaskowski dotychczas tylko raz spadł poniżej 30 proc. poparcia (w sondażu IPSOS w połowie kwietnia).
Na kandydata PiS Karola Nawrockiego głosować chce 25 proc. ankietowanych – tyle samo, co w poprzednim badaniu.
12 procent deklaruje głos na kandydata Konfederacji Sławomira Mentzena – spadek o 2 pkt proc. To najniższy wynik Mentzena we wszystkich dotychczasowych badaniach Opinii24 dla TVN i TVN24.
Kandydat partii Razem Adrian Zandberg może liczyć na 7 procent poparcia (+2) – to jego najlepszy wynik w badaniach tej pracowni. 7-procentowe poparcie ma też kandydat Trzeciej Drogi Szymon Hołownia (+2). Tuż obok jest kandydatka Nowej Lewicy Magdalena Biejat – 6 procent (bez zmian).
I dalej: Grzegorz Braun – 4 procent (bez zmian), Krzysztof Stanowski – 2 procent (+1), Joanna Senyszyn – 2 procent (bez zmian), Marek Jakubiak – 2 procent (-1), Artur Bartoszewicz – 1 procent (bez zmian).
Niezdecydowanych jest 2 procent respondentów, 1 procent odmówił odpowiedzi.
Druga tura z udziałem Rafała Trzaskowskiego i Karola Nawrockiego wyglądałaby następująco:
Na wariant „nie wiem/trudno powiedzieć/ jeszcze nie zdecydowałem” wskazało 5 procent respondentów. 2 procent odmówiło odpowiedzi.
Afera z kawalerką najwyraźniej nie zaszkodziła istotnie Nawrockiemu, choć w tej sprawie niemal codziennie ujawniane są nowe fakty stawiające kandydata PiS w złym świetle.
Różnica między Trzaskowskim a Nawrockim w II turze – 3 pkt. proc. – jest rekordowo mała w badaniach pracowni Opinia24.
Badanie zostało wykonane przez Opinia24 za pomocą wywiadów telefonicznych CATI, na reprezentatywnej próbie 1002 mieszkańców Polski w wieku 18 i więcej lat, w dniach 14-15 maja 2025.
Przeczytaj także:
W związku z tym, że Władimir Putin nie przyjechał do Turcji, negocjacje będą prowadzone na niższym poziomie. Według Zełenskiego w ten sposób Rosja po raz kolejny pokazała, że nie jest gotowa do zakończenia wojny.
15 maja 2025 prezydent Ukrainy przyleciał do Turcji, żeby wziąć udział w negocjacjach pokojowych z Rosją. W nocy z 10 na 11 maja podczas konferencji prasowej Putin zaproponował wznowienie 15 maja bezpośrednich rozmów z Ukrainą „bez żadnych warunków wstępnych” w Stambule. Zełenski się zgodził.
Do Turcji przybyła delegacja ukraińska reprezentowana na najwyższym szczeblu. Wraz z prezydentem przybyli minister spraw zagranicznych Andrij Sybiha, szef Kancelarii Prezydenta Andrij Jermak, minister obrony Rustem Umerow, szef Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Andrij Hnatow, szef Służby Bezpieczeństwa Ukrainy Wasyl Maluk oraz przedstawiciele wszystkich agencji wywiadowczych. „W celu podjęcia jakichkolwiek decyzji, które mogą doprowadzić do oczekiwanego sprawiedliwego pokoju” – wyjaśniał Zełenski.
Natomiast prezydent Rosji się nie stawił, wysłał delegację o niższym poziomie na czele z Władimirem Medinskim, swoim doradcą. (Medinski brał udział w rozmowach pokojowych w 2022 roku w Stambule, które zostały zakończone po odkryciu grobów masowych w Buczy).
Wołodymyr Zełenskij spotkał się w Ankarze z prezydentem Turcji Recepem Tayyipem Erdoğanem, a potem porozmawiał z dziennikarzami.
Według Zełenskiego Rosja po raz kolejny pokazała, że nie jest gotowa do zakończenia wojny, okazując przy tym pogardę Turcji i Stanom Zjednoczonym. Zdaniem ukraińskiego prezydenta delegacja rosyjska składała się z osób, które nie mają mandatu do podejmowania jakichkolwiek decyzji.
„Oczekujemy jasnej i zdecydowanej odpowiedzi ze strony naszych partnerów” – mówił Zełenski.
Donald Trump, który jest z wizytą w Arabii Saudyjskiej i nie wykluczał, że może się pojawić w Stambule, jeśli przyleci Putin, tak zareagował na jego nieobecność:
„Dlaczego on [Putin] miałby jechać, jeśli mnie tam nie ma? Nie sądziłem, że Putin mógłby to zrobić, gdyby mnie tam nie było” – cytuje Trumpa Sky News.
Jednocześnie, „aby nie stracić kruchej szansy na negocjacje”, „a jednocześnie chcąc podjąć przynajmniej pierwsze kroki w kierunku deeskalacji, w kierunku zawieszenia broni” oraz z „z szacunku” dla prezydentów USA i Turcji, Zełenski zdecydował się wysłać do Stambułu ukraińską delegację, na której czele stanął minister obrony Rustem Umerow. Łącznie z ukraińskiej strony w proces negocjacji zaangażowanych będzie 12 osób.
Ukraina w Stambule będzie wymagać tylko jednego – 30-dniowego zawieszenia broni.
Według wstępnych informacji pośredniczyć w rozmowach ukraińsko-rosyjskich będą przedstawiciele Stanów Zjednoczonych oraz Turcji.
Jak podaje „Ukraińska Prawda”, podczas konferencji prasowej w Konsulacie Generalnym Federacji Rosyjskiej w Stambule szef rosyjskiej delegacji Medinski, powiedział, że jego zespół negocjacyjny ma „wszystkie niezbędne kompetencje i uprawnienia do prowadzenia negocjacji”. Strona rosyjska postrzega dzisiejsze rozmowy „jako kontynuację procesu pokojowego w Stambule, który niestety został przerwany przez stronę ukraińską trzy lata temu”. Wówczas Rosja wymagała de facto kapitulacji Ukrainy. Jak pisaliśmy wcześniej w OKO.press, sam fakt odwołania do Stambułu świadczy o tym, że Rosja nie zmieniła swoich celów.
Według Medinskiego rosyjska delegacja jest zainteresowana „znalezieniem możliwych rozwiązań i punktów kontaktowych” w celu „ustanowienia długoterminowego pokoju”, ale wcześniej konieczne jest „wyeliminowanie podstawowych przyczyn konfliktu”. Według ukraińskich komentatorów politycznych takimi przyczynami jest po pierwsze ukraińska państwowość i suwerenność, po drugie, rozszerzenie NATO – według Putina sojusz ma wrócić do stanu przed 1999 roku.
Według źródeł „Ukraińskiej Prawdy” negocjacje odbędą się jutro, 16 maja. Oprócz przedstawicieli Ukrainy i Rosji w Stambule mogą pojawić się sekretarz stanu USA Marco Rubio i wysłannik prezydenta USA Steve Witkoff.
Przeczytaj także:
12 tys. złotych, które Karol Nawrocki miał przekazać Jerzemu Ż. na wykup mieszkania komunalnego, miały być pożyczką na 20 procent – ujawniła „Gazeta Wyborcza”
Dziennikarze „Gazety Wyborczej” dotarli do treści umowy, jaką Jerzy Ż. zawarł z Karolem Nawrockim w 2010 roku – czyli zanim wykupił od gminy 28-metrowe mieszkanie komunalne w Gdańsku. Jak się okazuje pieniądze na wykup – 12 tys. zł – Karol Nawrocki przekazał Jerzemu Ż. nie jako prezent, a jako pożyczkę. W dodatku oprocentowaną na poziomie 20 proc.
Jak pisze „Wyborcza” umowa datowana jest na 15 lutego 2010 roku i została podpisana w Gdańsku. Znalazła się w materiałach zabezpieczonych przez prokuraturę po tym, jak trafiło do niej zawiadomienie o możliwym oszustwie, jakiego miał dopuścić się Nawrocki wobec pana Jerzego.
Dokument to wydruk z odręcznie wpisanymi danymi Karola Nawrockiego i Jerzego Ż oraz ich podpisami. Odręcznie wpisano także wysokość oprocentowania. W umowie pada stwierdzenie, że Nawrocki pożycza Jerzemu Ż. 12 tys. zł „na wykup mieszkania komunalnego”. Panu Jerzemu, jako lokatorowi, przysługiwała 90-procentowa bonifikata – stąd potrzebna była nieduża kwota.
Umowa dowodzi, że Nawrocki od samego początku uczestniczył w procesie wykupu kawalerki od gminy. I – wbrew własnym deklaracjom – nie robił tego bezinteresownie.
Już wcześniej dziennikarze ujawnili, że to Nawrocki w imieniu pana Jerzego dokonał w 2011 roku przelewu 12 tys. złotych na konto gminy. Dotychczas nie było jednak wiadomo, że próbował od tej kwoty uzyskać odsetki. „Wyborcza” podkreśla, że pożyczka na 20 proc. to niewiele poniżej progu nielegalnej lichwy – 24 proc. A odsetek w wysokości 2,4 tys. zł rocznie utrzymujący się z pomocy społecznej Jerzy Ż. i tak nie byłby w stanie spłacić.
Pytany dziś o pożyczkę przez dziennikarzy TVN Nawrocki uchylał się od odpowiedzi.
„Wszystkie szczegóły zostały wyjaśnione w filmiku, mam nadzieję, że wasza stacja puściła go swoim widzom, aby mogli się z nim zapoznać. Pokażcie, jak służyłem, jak pomagałem, jak nie zachowałem się jak Rafał Trzaskowski, tylko dbałem o człowieka” – przekonywał Nawrocki podczas wiecu w Wałbrzychu.
Skoro to Karol Nawrocki zapłacił 12 tys. za wykup mieszkania, przelew najpewniej nigdy nie trafił na konto Jerzego Ż. Umowa z 2010 roku byłaby zatem kolejną umową pozorującą uczciwość operacji przejęcia kawalerki przez Nawrockiego.
Kandydat PiS na urząd prezydenta w ubiegłym tygodniu przyznał, że nie zapłacił Ż. 120 tys. złotych za to mieszkanie, do czego zobowiązał się w umowie przedwstępnej sprzedaży z 2012 roku. Pieniądze rzekomo przekazywał Ż. w transzach, z obawy o jego zdrowie psychiczne. Dowodów na to, że cała kwota trafiła do pana Jerzego, brak.
Sam fakt podpisania umowy zakupu przez Nawrockiego dziwi o tyle, że wcześniej, w październiku 2011 roku, Jerzy Ż. przekazał mu tę samą kawalerkę w testamencie. Niepokojące są też okoliczności, bo w 2012 roku Jerzy Ż., borykający się z problemami z prawem, przebywał w areszcie. W umowie Ż. daje małżeństwu Nawrockich nieodwołane pełnomocnictwo do dysponowania mieszkaniem, upoważnia ich też do sprzedania mieszkania samym sobie.
Nawroccy właścicielami kawalerki zostało formalnie w 2017 roku. Bo przez pięć lat od wykupienia mieszkania z zasobów gminy pan Jerzy formalnie nie mógł jej nikomu odstąpić. Straciłby wówczas 90-procentową bonifikatę.
Sprawa coraz mocniej wygląda na z góry zaplanowaną przez Nawrockiego operację przejęcia mieszkania od zagubionego życiowo i chorego mężczyzny. Politycy PiS próbowali bronić wizerunku swojego kandydata jako osoby, która z dobrego serca pomagała samotnemu człowiekowi. Gdy okazało się, że Jerzy Ż. od dawna korzysta z pomocy społecznej i mieszka w DPS, przekonywali, że Nawrocki po prostu kupił od niego mieszkanie po cenie rynkowej. Gdy i to okazało się nieprawdą, Nawrocki ogłosił, że odda kawalerkę organizacji społecznej. Interia ujawniła dziś, 15 maja, że mieszkanie trafi do Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Dobroczynnego w Gdyni.
Do gdańskiej prokuratury wpłynęły jak dotąd trzy zawiadomienia ws. działań Nawrockiego. Złożyli je kontrkandydatka Nawrockiego w wyborach prezydenckich Magdalena Biejat, gdański urząd miasta oraz osoba prywatna. Zarzucają kandydatowi PiS m.in. oszustwo.
Przeczytaj także:
Zjednoczone Emiraty Arabskie wydadzą polskim służbom Sebastiana M., podejrzanego o spowodowanie wypadku na autostradzie A1, w którym zginęła trzyosobowa rodzina. Bodnar: „Procedura ekstradycyjna została zakończona”
Minister Sprawiedliwości Adam Bodnar poinformował na platformie X, że jego odpowiednik w Zjednoczonych Emiratach Arabskich wyraził zgodę na ekstradycję do Polski Sebastiana M. podejrzanego o spowodowanie tragicznego wypadku na autostradzie A1 we wrześniu 2023 roku. Tym samym kończy się procedura ekstradycji mężczyzny, który zbiegł do ZEA w nadziei na uniknięcie kary.
„Obecne policja we współpracy ze służbami z ZEA rozpoczyna realizację sprowadzenia ściganego do kraju. Dziękuję służbom dyplomatycznym MSZ oraz ministrowi Sikorskiemu, a także prokuratorom za profesjonalizm i skuteczne działania zmierzające do postawienia podejrzanego przed polskim wymiarem sprawiedliwości” – napisał Bodnar.
16 września 2023 roku na autostradzie A1 w okolicach Piotrkowa Trybunalskiego Sebastian M. miał wjechać rozpędzonym bmw w jadącą z przepisową prędkością kię. Podróżowała nią trzyosobowa rodzina, w tym pięcioletnie dziecko. Cała trójka zginęła.
Według pierwszych ustaleń policji M. rozwinął prędkość 253 km/h. Pozyskane później dane z komputera pokładowego wskazywały jednak, że rozpędził się do 308 km/h, ponaddwukrotnie przekraczając najwyższą dopuszczalną na polskich autostradach prędkość. Jak pisał w OKO.press Marcel Wandas, to więcej, niż wynosi ograniczenie licznika wyścigowych bolidów Formuły E. Te, na zamkniętych torach, z rampami bezpieczeństwa, kierowane przez profesjonalistów korzystających z ochronnych kombinezonów i 17-warstwowych kasków, mogą rozwijać prędkość najwyżej 280 km/h.
Po wypadku Sebastian M. uciekł z Polski. Najpierw udał się do Niemiec, a następnie do Dubaju, gdzie został zatrzymany 4 października 2023 roku. W Zjednoczonych Emiratach Arabskich przebywał na wolności po wpłaceniu kaucji, oczekując na decyzję w sprawie ekstradycji. W środę 7 maja 2025 Sąd Najwyższy ZEA rozpoznał odwołanie Sebastiana M. – zezwalając na wydanie go polskim służbom. Ostateczną decyzję podjął emiracki minister sprawiedliwości.
Przeczytaj także: