Jak silny jest rosyjski kontyngent w Naddniestrzu? Czy stamtąd rzeczywiście jest możliwy atak na Mołdawię lub Ukrainę? Im więcej słyszymy o separatystycznym pseudopaństwie ze stolicą w Tyraspolu, tym więcej takich pytań. Jak więc jest naprawdę?
Na zdjęciu: Warta honorowa żołnierzy Naddniestrza podczas uroczystego dnia Aleksandra Niewskiego w mieście Bendery, wrzesień 2021. Foto: Sergei GAPON / AFP
Od końca kwietnia coraz częściej słyszymy o scenariuszach, w których Rosjanie mieliby uruchomić swe siły w separatystycznym wobec Mołdawii Naddniestrzu i użyć ich albo przeciwko Mołdawii, albo przeciwko Ukrainie.
Czas skonfrontować te scenariusze z faktami – zobaczymy wówczas, że prawdopodobieństwo takiej agresji jest bardzo niskie. I że z rosyjskiego punktu widzenia jest ona właściwie niewykonalna.
Rosyjskie wypowiedziane i niedopowiedziane groźby związane z Naddniestrzem i Mołdawią są natomiast stałym elementem rosyjskich działań politycznych, propagandowych i destabilizacyjnych wspierających pełnoskalowe działania wojenne w Ukrainie. Prowokacje w postaci „zamachów” w Tyraspolu, czy postawienie naddniestrzańskich sił zbrojnych i tamtejszego rosyjskiego kontyngentu w stan gotowości bojowej są narzędziami tych działań. Jest niezwykle mało prawdopodobne, by miały się one przerodzić w otwarte działania zbrojne.
Przy rosyjsko-naddniestrzańskiej „armii” bowiem nawet siły zbrojne Białorusi – o których opowiedzieliśmy w trakcie wojny w Ukrainie nieco w OKO.press - są istną potęgą. Położenie Naddniestrza i uwarunkowania polityczno-geopolityczne uniemożliwiają zaś Rosji zwiększenie liczebności tamtejszego kontyngentu.
Zacznijmy od najprostszych liczb. W Naddniestrzu stacjonuje około 1500 regularnych rosyjskich żołnierzy z zasobami najprawdopodobniej wystarczającymi do tego, by sklecić z nich dwie batalionowe grupy taktyczne (BTG). Byłyby to BTG zdecydowanie drugiego sortu, ale w gruncie rzeczy nadal jakościowo niewiele odbiegające od obecnej znacznie już obniżonej w wyniku działań w Ukrainie rosyjskiej średniej.
Oczywiście dwie BTG to w warunkach tej wojny bardzo niewiele – na obecnym etapie Rosjanie mają ich ponad 95, z czego tylko na kluczowym polu bitwy na południe od Iziumu skoncentrowano około 25 z nich. Niemniej i 2 BTG to przynajmniej teoretycznie siła, której można z powodzeniem użyć do wykonania konkretnego zadania – na przykład zajęcia kilku wsi, czy uderzenia na, powiedzmy, dwukilometrowej szerokości odcinek frontu.
Rosyjscy żołnierze mają w Naddniestrzu dwa zasadnicze zadania. Połowa z nich to tak zwane „siły pokojowe”, które przebywają w tym pseudopaństwie od czasów zakończenia wojny z Mołdawią z 1992 roku i, co ciekawe, działają pod okiem obserwatorów wojskowych z Mołdawii i Ukrainy.
Druga połowa rosyjskich żołnierzy po prostu pilnuje znajdujących się w Naddniestrzu posowieckich magazynów ze sprzętem, bronią i amunicją po radzieckiej 14. Armii, której poniekąd to pseudopaństwo zawdzięcza swoje istnienie. Ta część rosyjskiego kontyngentu składać się ma w większości z rodowitych mieszkańców Naddniestrza, zwłaszcza tych, których rodzice czy dziadkowie zachowali rosyjskie obywatelstwo po rozpadzie ZSRR. „Wartownicza” część kontyngentu uchodzi za tę o bardzo niskiej wartości bojowej – nie ma powodu, by wątpić w tę opinię, zważywszy na mało ambitne przeznaczenie tych sił.
„Posowieckie magazyny” - brzmi to na pierwszy rzut oka niepokojąco – bo mogłoby oznaczać, że Rosjanie maja w Naddniestrzu ponadprzeciętnie duże zapasy do prowadzenia działań wojennych. Są jednak dwa powody, które każą i w to wątpić.
Po pierwsze, kleptokratyczne elity rządzące separatystycznym pseudopaństwem bogaciły się przez trzy dekady w dużej mierze na pokątnym handlu bronią. Jaka część tej broni pochodziła z rosyjskich magazynów, to wiedzą tylko bossowie klanu Sheriff aktualnie rozdającego karty w Naddniestrzu, jednak możemy spokojnie się zakładać, że stany magazynowe spisane w tamtejszych inwentarzach znacząco różnią się od rzeczywistości.
Po drugie, te z pozoru bezcenne zapasy Rosjan w Naddniestrzu spoczywają w magazynach już od ponad 30 lat. Zważywszy na problemy logistyczne rosyjskiej armii ujawnione podczas wojny w Ukrainie – gdy na front trafiały przewiezione pieczołowicie przez całą Rosję czołgi z wojennych zapasów z wymontowaną całą optyką a niekiedy i silnikami – byłoby wielką naiwnością sądzić, że sprzęt pozostający na terenie Naddniestrzu był właściwie magazynowany.
Podsumowując – w liczącym 350 tysięcy mieszkańców Naddniestrzu znajduje się 1,5 tysiąca rosyjskich żołnierzy, z których połowa ma znikomą wartość bojową a druga połowa najwyżej przeciętną.
Są jeszcze siły samego Naddniestrza. To „armia” w stylu tych, którymi rozporządzają samozwańcze separatystyczne „republiki” Donbasu. Liczy od 2 do 2,5 tysiąca żołnierzy – którzy – nie licząc starszych wiekiem oficerów – ani razu nie zetknęli się z realnym konfliktem zbrojnym.
Naddniestrze, które dumnie twierdzi, że ma zaplecze mobilizacyjne pozwalające na powołanie pod broń 50 tysięcy ludzi (co jest absurdem – zachowując proporcje w ten sam sposób Ukraina mogłaby twierdzić, że jest gotowa wystawić 3-milionową armię rezerwową), może zapewne utworzyć jeszcze coś w rodzaju „milicji ludowej”. I przy pomocy Rosjan wydać broń z posowieckich magazynów ochotnikom lub ludziom oderwanym od zwykłych zajęć i zapędzonym do punktów werbunkowych.
Taka zbieranina mogłaby zapewne poważnie zagrozić Mołdawii. Mołdawska armia jest nieliczna (to jakieś 2,5 tysięcy żołnierzy), słabo wyszkolona i kiepsko wyposażona. Jej wartość bojowa jest najwyżej taka, jak armii ukraińskiej przed rokiem 2014 – można się więc spodziewać, że morale części jednostek byłoby marne, a poziom dowodzenia bardzo nierówny.
Scenariuszy takiego ataku nie można jednak rozpatrywać w oderwaniu od realiów toczącej się w Ukrainie wojny. Rosyjsko-naddniestrzańska agresja na Mołdawię z całą pewnością nie pozostałaby bez odpowiedzi Ukrainy, teoretyczne rozważania na temat tego, czy Naddniestrze wespół z rosyjskim kontyngentem mogłyby podjąć próbę opanowania Mołdawii, czy też jej części mijają się więc z celem. Tu i teraz takich scenariuszy to realia wojny rosyjsko-ukraińskiej.
Rosyjskie siły zgromadzone w Naddniestrzu prawdopodobnie miały wziąć udział w wojnie przeciwko Ukrainie według jej pierwotnego planu. Kiedy już – zgodnie z tym pierwotnym planem – główne rosyjskie siły na lądzie zajęłyby Mikołajów i przeprawę na Bohu, a następnie zbliżyły do Odessy, pod którą jednocześnie zostałby wysadzony silny desant morski, zadaniem żołnierzy z Naddniestrza byłoby zapewne szybkie „zabezpieczenie” autostrady M16 Tyraspol – Odessa, być może też zajęcie północno zachodnich obrzeży miasta. Pierwotny plan inwazji poszedł jednak do kosza po jej pierwszych trzech dniach.
Na tym etapie wojny Ukraina skutecznie zabezpiecza się przed desantem z morza, a Rosjanie mogą tylko pomarzyć o zdobyciu Mikołajowa – nie mówiąc już o dalszym marszu lądem na Odessę. Użycie w tym momencie wojsk z Naddniestrza choćby pośrednio przeciwko Ukrainie, oznaczałoby natychmiastową ukraińską odpowiedź. A do pacyfikacji całego Naddniestrza starczyłyby ze trzy przeciętne ukraińskie brygady formowane z rezerw mobilizacyjnych na zachodzie kraju.
Od wybuchu wojny Naddniestrze pozostaje fizycznie odcięte od Rosji. De facto jest tak zresztą od 2014 roku, czyli od pierwszego ataku Rosji na Ukrainę. Obserwując te wydarzenia Mołdawia przezornie uniemożliwiła Rosjanom rotację wojsk w Naddniestrzu, która dotąd odbywała się drogą lotniczą przez Kiszyniów. To właśnie sprawiło, że musieli oni uzupełniać swe siły rodowitymi mieszkańcami Naddniestrze – nie mieli zaś jak sprowadzać ani uzupełnień, ani zaopatrzenia
Teraz, w trakcie otwartej pełnoskalowej wojny, jest to tym bardziej niemożliwe.
Transport lądowy do Naddniestrza byłby możliwy wyłącznie przez terytorium Ukrainy lub Mołdawii (graniczącej z Ukrainą i należącą do NATO i aktywnie wspierającą walczącą Ukrainę Rumunią). Może i da się taką drogą w przemytniczo specnazowskim stylu przerzucić na przykład kilkuosobowe grupy najemników, a nawet niewielki ładunek broni lub amunicji, nie ma jednak mowy o transporcie na większą skalę.
To może droga lotnicza? Też nie bardzo. Jedyne lotnisko na terenie Naddniestrza – dawny port lotniczy w Tyraspolu – jest od lat nieużytkowane i pozostaje w ruinie. Można sobie oczywiście wyobrazić pobieżny remont pasa startowego, który umożliwiłby lądowanie wojskowych samolotów transportowych (pas startowy jest tam akurat długi i szeroki), jednak i tak pozostawałby nierozwiązany problem, jak tam właściwie dolecieć – konieczne bowiem byłoby wejście albo w przestrzeń powietrzną Ukrainy, albo NATO.
Podobnie rzecz ma się z transportem śmigłowcami. Rosjanie po prostu nie mają którędy dolecieć do Naddniestrza łatwymi do zestrzelenia samolotami lub śmigłowcami transportowymi. Z tych samych względów niemożliwa jest również do przeprowadzenia np. operacja powietrznodesantowa, której celem byłoby zajęcie lotniska w Kiszyniowie i utrzymanie go do czasu lądowania samolotów z głównymi siłami. No właśnie. Lądowania.
Wyrzutnie S-300 obecne w arsenale Ukrainy (już przed wojną, a także za sprawą wojennych dostaw ze Słowacji) to zdecydowanie aż nadto, by zablokować niebo nad Naddniestrzem. Spokojnie starczyłyby do tego Buki, a nawet Osy, nie mówiąc już o np. zestawach przeciwlotniczych Starstreak od Wielkiej Brytanii.
Skoro nie da się lądem ani drogą powietrzną, to może chociaż droga morska? Naddniestrze nie ma dostępu do Morza Czarnego. Jeśli Rosjanie chcieliby dostarczyć wsparcie dla swego kontyngentu w tym pseudopaństwie drogą morską, musieliby przeprowadzić desant na terytorium Ukrainy. Teoretycznie byłoby to możliwe i na zachód od Odessy i wzdłuż niemal całego wybrzeża ukraińskiej części Besarabii – umożliwia to ukształtowanie dna morskiego i charakter wybrzeża.
Cóż z tego jednak. Są dwa zasadnicze powody, dla których i w ten sposób nie da się wprowadzić nowych rosyjskich sił do Naddniestrza.
O co tu chodzi? Otóż ich wysadzony w Besarabii desant musiałby przejechać którąś z bardzo nielicznych dróg (tak naprawdę nadają się do tego dwie) nie mniej niż 40 km na północ przez terytorium Ukrainy, a następnie naruszyć granice Mołdawii (i podróżować kolejne kilkadziesiąt kilometrów), by wreszcie dostać się do Naddniestrza przez kontrolowany przez Mołdawian most na Dniestrze pod Răscăieţi.
Gdyby zaś desant został wysadzony gdzieś między Dniestrem a Odessą, musiałby najpierw przejechać „objazdem” koło Odessy, a następnie dotrzeć do Naddniestrza przez częściowo kontrolowaną przez Ukrainę zaporę na wielkim zbiorniku na rzece Kuczurgan lub przez most w pobliżu miejscowości o tej samej nazwie.
Jedno i drugie mogłoby się – być może - udać pierwszego dnia wojny (czyli 24 lutego) z maksymalnym wykorzystaniem elementu zaskoczenia i odrobiny tego, co było wtedy obserwowalne na Półwyspie Chersońskim – czyli chaosu i dezorganizacji po stronie ukraińskiej.
Na tym etapie wojny ukraińska reakcja byłaby jednak z całą pewnością właściwa – mosty na drogach prowadzących w kierunku Naddniestrza zostałyby powysadzane, a marsz Rosjan zostałby zablokowany z pomocą wojsk regularnych spod Odessy i lokalnej obrony terytorialnej.
Pamiętajmy przy tym, że rosyjska flota desantowa na Morzu Czarnym jest w stanie wysadzić na raz nie więcej niż 2 niepełne batalionowe grupy taktyczne. To bardzo dużo – gdyby desant miałby być uzupełnieniem operacji lądowej. Ale bardzo, bardzo mało, jeśli myślimy o samodzielnej wyprawie z wybrzeża ukraińskiej części Besarabii do Naddniestrza.
Ostatnią kwestią, która wydaje się przekreślać jakiekolwiek rosyjskie szanse na poprowadzenie ataku z Naddniestrza na Mołdawię (lub wybrany kierunek na Ukrainie) jest brak woli po stronie władz samozwańczej naddniestrzańskiej republiki. Oligarchiczny klan Sheriff panujący tam od kilku lat prezentuje bardzo pragmatyczne podejście do namiastek polityki zagranicznej tego parapaństwa i zdecydowanie (i jak dotąd z powodzeniem) stawia na rozwój wymiany handlowej z sąsiadami i Zachodem. O tym znacznie szerzej i znacznie ciekawiej opowiada w rozmowie z Agatą Kowalską ekspert w kwestiach Naddniestrza Piotr Oleksy w jednym z niedawnych odcinków podcastu OKO.press Powiększenie.
***
Rosja z pewnością będzie dalej używać swego „lądowego lotniskowca” – pozbawionego zresztą lotniska – jako straszaka na Mołdawię, Ukrainę i Zachód. Z terenu Naddniestrza mogą też być nadzorowane i prowadzone działania destabilizacyjne czy agenturalne wymierzone w Mołdawię, czy przygraniczne regiony Ukrainy.
Inspirowane przez Rosję realne działania zbrojne poprowadzone z terenu Naddniestrza są natomiast obecnie bardzo mało prawdopodobne. Żeby o czymś podobnym poważnie myśleć, Rosjanie musieliby co najmniej odzyskać zdolność do podjęcia próby zdobycia Odessy.
Świat
Władimir Putin
Wołodymyr Zełenski
NATO
Inwazja Rosji na Ukrainę
Mołdawia
Naddniestrze
Rosja
Sytuacja na froncie
Ukraina
wojna w Ukrainie
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.
Komentarze