0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Adrianna Bochenek / Agencja GazetaAdrianna Bochenek / ...

Jedna z posłanek rozpłakała się w trakcie rozmowy z nami. Inna opowiada: „Teść zażądał, żebym zmieniła nazwisko, siostra zagroziła, że więcej się do mnie nie odezwie”. Niektóre parlamentarzystki bały się w weekend wychodzić na ulice. „Nie dziwię się im" - mówi OKO.press poseł Platformy Obywatelskiej. „Sam nie spotkałem się z takimi komentarzami na ulicy, ale czułem niechęć".

„Zimny prysznic" - napisał poseł Tomasz Trela z Lewicy. „To opinia publiczna zdecydowała o naszej ostatecznej decyzji, czyli rezygnacji z podwyżek. Wyborcy powiedzieli nam, że nie zgadzają się na podwyżki teraz" - mówi OKO.press Katarzyna Lubnauer z Koalicji Obywatelskiej.

14 sierpnia 386 parlamentarzystów w nadzwyczajnej zgodzie, od PiS-u, przez PSL i Koalicję Obywatelską po Lewicę, dało podwyżki sobie, ministrom, samorządowcom, uchwaliło nieistniejącą dotąd pensję Pierwszej Damy oraz podniosło subwencje partyjne. Przeciwko były zaledwie 33 osoby, w tym posłowie i posłanki Razem, Konfederacji, Kukiza, Zielonych i kilkoro niezrzeszonych.

Przeczytaj także:

„Jesteście dla nas Barceloną. Jesteście przegrani”

W piątek 14 sierpnia o godzinie 21:34 poseł Arkadiusz Myrcha wysłał tweeta: „Kiedy ostatnio Barca straciła 4 bramki w 30 min?” Trwał mecz FC Barcelona i Bayern Monachium. „Barca” sromotnie przegrała, tracąc osiem bramek, a strzelając tylko dwie. Jednak nie o tym chcieli dyskutować twitterowicze obserwujący posła Platformy Obywatelskiej.

Arkadiusz Myrcha, podwyżki i Barca
  • „Barca się podniesie. Wy jednym głosowaniem straciliście wszystko”.
  • „A kiedy Wy straciliście 10 mln głosów w minutę?”
  • „Kiedy ostatnio sejm uchwalił sobie podwyżki mimo recesji?”
  • „Ja tam bym się podwyżką cieszyła, a nie o meczu”.
  • „To był ten sam dzień, gdy ogłoszono, że polska gospodarka upadła o minus 10 procent, a wy nie strawiliście się do pracy na wysłuchanie Bodnara Ale podwyższyliście sobie wynagrodzenie za chamskie i publiczne lekceważenie obowiązków. Delegacja została. Wg was to wystarczy”.
  • „Jesteście dla nas Barceloną. Jesteście przegrani”.
  • „Kiedy ostatnio tak daliście d*y w sejmie?”
  • „Kiedy ostatnio KO straciło zaufanie ludzi w ciągu 24h twarz?”

Bodaj żaden komentarz nie dotyczył meczu. I żaden nie był pozytywny. Na profilach społecznościowych innych posłów i posłanek opozycji to samo. Tysiące komentarzy, co jeden to ostrzejszy. Wrzało.

Feralne głosowanie odbyło się o godzinie 17:22. Niektórzy posłowie opozycji próbowali jeszcze prowadzić normalną internetową aktywność, ale sieć się gotowała. Za chwilę większość polityków zamilkła, a polski Twitter, zwykle nader rozpolitykowany, doświadczył niespotykanej ciszy.

„Zwalniam cię w trybie natychmiastowym. Suweren”

„Zjednoczone koryto”, „Szybko się sprzedaliście”, „Było myśleć a nie dać dupy. Jesteście identycznie pazerni jak PiS”, „Kaczor teraz śmieje się wam w twarz”, „Straciła Pani cały mój szacunek”, „Stracił Pan mój szacunek”, „Smutno i przykro, wierzyłam, że jest Pani wyjątkiem, głosowałam na Panią, zawiodłam się”, „Kibicowałam Pani bardzo, dlatego rozczarowanie boli bardzo”, „Wstyd i hańba!!!”, „Zwalniam cię w trybie natychmiastowym. Suweren”.

To zaledwie mikropróbka z tego, co można było wyczytać na publicznych profilach posłanek i posłów. A były jeszcze prywatne wiadomości, telefony, zaczepki na ulicach. Ludzie nie zaważali na to, czego dotyczył post - poseł wrzuca zdjęcie, jak składa kwiaty pod pomnikiem z okazji Bitwy Warszawskiej, dostaje kilkadziesiąt komentarzy, że jak mu nie wstyd i że powinien oddać mandat.

Nawet doświadczeni posłowie i posłanki odmawiali w weekend i tuż po nim udziału w programach telewizyjnych, nie odbierali telefonów od dziennikarzy. „Teraz wystarczy jedno niewłaściwe słowo i koniec kariery. Media i ludzie będą to wypominać do końca życia” — usprawiedliwia jeden z posłów odmowę rozmowy z OKO.press.

„Nie przy takich emocjach” — też odmawia posłanka opozycji. „Teraz nie da się spokojnie rozmawiać. Trzeba to przeczekać”. „Nie chcę zostać kozłem ofiarnym” — mówi bez ogródek inny poseł. Niektórzy mówią, że myślą o zmianie zawodu i nie będą po raz kolejny startować w wyborach.

„To było nieporównywalne z żadną wcześniejszą sytuacją” — ocenia poseł Platformy Obywatelskiej.

Politycy KO i Lewicy zgodnie twierdzą, że z taką skalą ataku jeszcze się nie spotkali. „Jesteśmy przyzwyczajeni do ostrych, nawet obraźliwych ataków ze strony przeciwników. Ze strony sympatyków to boli podwójnie” - mówi poseł PO.

Wzburzeni wyborcy nie oszczędzali nikogo - ani tych, którzy mają za sobą pięć kadencji, ani sejmowych debiutantów.

„Posłowie z ogromnym doświadczeniem, zasiadający w Sejmie przez 3-4 kadencje, są ogromnie rozgoryczeni. Mają poczucie, że cały ich dorobek ucierpiał w jednym głosowaniu” - relacjonuje poseł Platformy Obywatelskiej.

„Takiej formy hejtu jeszcze nie widziałam”

Dostawało się też tym, którzy wcześniej cieszyli się sympatią opinii publicznej, zwłaszcza tej aktywnej w mediach społecznościowych. „Oddaj mój głos!”, „Obłuda i nic więcej. Wstyd!” - pisali ludzie na profilu Magdaleny Filiks pod postem, w którym informowała, że ma gorączkę. Wyrazy współczucia mieszały się z ostrą krytyką.

Filiks to jedna z najaktywniejszych działaczek Komitetu Obrony Demokracji, przez rok przewodnicząca KOD. Podczas ostatnich zajść na Krakowskim Przedmieściu wraz z kilkoma posłankami KO i Lewicy pomagała poszkodowanym. Za to, że próbowała ochronić przed policją jedną dziewczynę, zapłaciła wybitym barkiem i skręconym nadgarstkiem.

„Głosowałam na Panią licząc na Pani kompetencję i wiarygodność, chociażby jako uczciwego człowieka. Zawiodłam się okrutnie. Mama nadzieję, że zdaje sobie Pani sprawę iż ludzie może chciwość wybaczą, ale wielu głupoty politycznej już nie.PO już nie ma jak i KO.I tylko żal...” - pisała jedna z komentatorek.

Kilka godzin później Filiks przepraszała, że zawiodła. Pisała, że oparła się „na strzępkach informacji", nie przeczytała projektu ustawy.

Szanowni

Wróciłam do domu i mogę odnieść się do Waszych wiadomości.

Chciałbym bardzo przeprosić tych z Was, których po ludzku zawiodłam - moich wyborców. Mam pełną świadomość jakim zaufaniem wielu z Was obdarzyło mnie jesienią zeszłego roku. To był wielki zaszczyt - większy niż poselski mandat.

Wiem, że nie zmienię już tego, co poczuliście i nic tego nie zmieni, ale mimo to z głębi serca przepraszam.

Wróciłam do Warszawy w noc przed posiedzeniem Sejmu. Rano obudziłam się z bardzo wysoką gorączką i dzięki pomocy Małgosi Kidawy Błońskiej szybko trafiłam do szpitala. Nie weszłam już do Sejmu.

Ponieważ mamy techniczną możliwość głosowań zdalnych, a głosowań było tego dnia mnóstwo podjęłam błędna decyzje, żeby zdalnie ze szpitala wziąć udział w głosowaniach. Nie zadbałam o to ( i to jest dla mnie dziś wielki powód do wstydu ), żeby rzetelnie podejść do mojej pracy i przeczytać projekt. Oparłam się na strzępkach informacji ( jak dziś wiem), które do mnie dotarły. Za to również przepraszam, bo nie tego oczekujecie od swojego reprezentanta. Oczywiście, że mogłam nie głosować wcale - co nie miałoby żadnego wpływu na wynik tych głosowań, ale poważnym błędem jest to, co zrobiłam podchodząc bez należytej rzetelności do swoich obowiązków.

Nie powołam się na żadne populistyczne argumenty o wysokości pensji grup społecznych, bo zawsze broniłam każdej atakowanej grupy zawodowej, która domagała się podwyżek ( rezydentów, nauczycieli itd). Nie jestem też przeciwna powiązaniu pensji poselskich z konkretnymi wskaźnikami. Rozwiązania systemowe uważam za konieczne ( moje zdanie w tym temacie jest niezmienne od lat).

Jednak w 100 procentach rozumiem, że parlamentarzyści decydujący o sobie samych mają obowiązek zadbać o transparentność i przejrzystość samego procesu.

Kontekst społeczny tej sytuacji i moment był dla Was nie do przyjęcia. I nie można z tym nawet dyskutować, bo to nie podlega żadnej dyskusji.

Nie ma winy w tej sytuacji nigdzie poza mną samą. To ja na skutek gorączki i pobytu w szpitalu nie dopełniłam swoich obowiązków. Oczywiście, że nic nie kosztuje odłożenie komórki na bok. Nikt nie kazał mi tego robić - pewnie nawet nikt ode mnie tego nie oczekiwał.

W osobnej dyskusji mogę rozmawiać o tym, z czym się zgadzam, z czym nie w tym projekcie.

Jednak za swój brak roztropności i odpowiedzialności bardzo Was przepraszam.

Mnóstwo doradców radziło mi dziś, żeby tego nie pisać i nie przyznawać się do tego i zwyczajnie nie reagować, bo przecież to niczego nie zmieni i minie. Wszystko mija....

Bez względu na to, że to niczego nie zmieni słowo przepraszam za to, że zawiodłam należy się osobom, które poczuły się z mojego powodu i moją postawą zawiedzione. Jest to dla mnie ważna lekcja i cenna nauczka na przyszłość.

Przepraszam Was

Przepraszała też Iwona Hartwich. Wiosną 2018 roku przewodziła protestowi osób z niepełnosprawnościami i ich opiekunek w Sejmie, dziś jest posłanką KO. Za podwyżkami zagłosowała, bo „chciała być lojalna wobec klubu". Swoje przeprosiny zakończyła gorzkim akapitem:

„Mam nadzieję, że odzyskam Wasze zaufanie przez zbliżające się 3 lata pracy parlamentarnej.

Surowa ocena nie ma nic wspólnego że szmatą, kolaborantem ,zdrajcą itp.. Nie godzę się na wyzwiska pod moim adresem i innych posłów czy posłanek. Jednak w tym kraju mało kto rozumie czym jest surowa krytyka, a czym przemoc, hejt".

Do polityczek najbardziej doświadczonych przez publiczną krytykę należy Katarzyna Lubnauer z Nowoczesnej/Koalicji Obywatelskiej.

„Przeżyłam już kilka kryzysów, również takie, na które nie miałam wpływu, jako jeden z liderów, szef klubu, a potem partii. Polityka to trochę taki slalom od kryzysu do kryzysu. To hartuje" - mówi OKO.press Katarzyna Lubnauer. „Mam za sobą „Maderę" lidera, wpadkę kilku posłów przy projekcie „Ratujmy Kobiety”, bycie liderką partii w trudnej sytuacji, ale

takiej formy hejtu jeszcze nie widziałam. Tu każdy poseł był rozliczany osobiście. Ja już wiem, że wyborcy przychodzą i odchodzą, jedni wybaczają, inni nie, ale wiele osób zetknęło się z tym po raz pierwszy, dla nich to było najtrudniejsze doświadczenie".

Czy leci z nami specjalista od zarządzania kryzysami?

Politycy opozycji sprawiali wrażenie kompletnie nieprzygotowanych na to, co ich spotkało. Chociaż dziennikarze wcześniej pisali, że zanosi się na podwyżki („Gazeta Wyborcza" już 5 sierpnia), a komentatorzy ostrzegali, że to tykająca bomba (również nasz redakcyjny kolega, Michał Danielewski). Opozycja dziarsko szła na zderzenie czołowe ze swoimi wyborcami.

Według relacji „Gazety Wyborczej", Ryszard Terlecki, przekonując opozycję do głosowania „za", miał powiedzieć: „Raz dostaniemy wpier...ol [od mediów] i będzie święty spokój".

Nikomu, kto to słyszał, nie zapaliła się czerwona lampka?

Nikt nie pomyślał, że skoro PiS zakłada, że sprawa będzie gorąca, to może jednak warto się jej przyjrzeć?

Nikt nie zastanowił się, że „media" znaczą co innego w przypadku PiS-u, a co innego dla opozycji?

Lubnauer: „Media publiczne dały osłonę PiS-owi, a wolne media w pełni skorzystały ze swojej wolności i prawa do krytyki. Ten atak mediów na nas był bardzo silny, wzmocnił opinię wyborców. Dobrze, że tak szybko zareagowaliśmy i dzięki większości w Senacie zablokowaliśmy ten projekt".

Przez weekend posłowie i posłanki działali na własną rękę. Byli sobie sterem, żeglarzem i PR-owcem. W czasie najgłębszego kryzysu wizerunkowego od wielu miesięcy parlamentarzyści opozycji zostali pozostawieni sami sobie. Jedni przepraszali, inni wyjaśniali i bronili swojej podniesionej ręki, większość zamilkła.

Jedna z posłanek mówi nam, że odpowiadała tylko w prywatnych wiadomościach. Już to miało rozładowywać sytuację - „Ludzie byli zaskoczeni, że poseł do nich pisze i od razu lepiej reagowali".

Inny poseł opowiada, że w ogóle nie reagował na komentarze ani wiadomości: „Wiedziałem, że ta złość musi znaleźć ujście. A czegokolwiek nie napiszę, odpowiedzią i tak będzie atak”.

Posłowie mówią też, że liczba wiadomości, które dostawali przez weekend, była tak wielka, że nawet gdyby chcieli, nie byli w stanie odpowiedzieć na wszystkie.

„Ludzie są rozdygotani, z potężnym kacem moralnym. Czują się osamotnieni, zostali wprowadzeni na pole minowe, zamiast zostać z niego sprowadzonym. Jest poczucie, które można streścić: czy leci z nami pilot?” - mówi poseł Platformy Obywatelskiej.

W poniedziałek Onet opublikował wytyczne, jakie mieli dostać posłowie Koalicji Obywatelskiej. Jest to bez wątpienia jeden z najzabawniejszych wytworów polskiego PR-u politycznego.

„Na zarzuty o brak skromności nigdy nie odpowiadajcie nieśmiało, ze wstydem – musicie pokazać ludziom, że nie chcieliście zrobić tego po cichu i w atmosferze wakacji, ale że to jawny, niezbędny ruch, by skończyć z patologią" - zaleca poradnik.

„Może wreszcie Dudowa stanie po stronie polskich kobiet, jak nie będzie zależna wyłącznie od pensji męża itd." - brzmi inny karkołomny argument.

Posłowie nie skorzystali, bo albo dokumentu nie dostali, albo zobaczyli go dopiero w poniedziałek. A wtedy Borys Budka przestawił już zwrotnicę i z obrony podwyżek KO się wycofała.

„Milczenie nie było złotem”

„Na początku roku mieliśmy posiedzenie wyjazdowe klubu. Specjalista od PR zrobił nam wtedy wykład. Jeden z najlepszych slajdów dotyczył kryzysu: «Nieważne, jaki będzie kryzys, ważne, jak zareagujesz»” - opowiada poseł Koalicji Obywatelskiej.

„Każdy kryzys ma swoją specyfikę, ale najgorsze, co można zrobić, to milczeć. W ten weekend okazało się, że mało kto zapamiętał ten slajd albo posłowie przespali cały tamten wykład. W tym przypadku milczenie nie było złotem".

„W polityce największe kłopoty biorą się z niczego - z ośmiorniczek na przykład” - ocenia poseł Platformy Obywatelskiej.

Okazało się, że nie sprawdziły się wytarte PR-owskie slogany o tym, że w wakacje więcej przechodzi, bo nikt nie zauważy. I to nie tylko dlatego, że wakacje są w tym roku inne, a w czasie epidemii więcej osób zaczęło śledzić regularnie to, co się dzieje w polityce (co pokazuje kilkuset procentowy wzrost oglądalności telewizji informacyjnych).

„Madera” [wyjazd przewodniczacego Nowoczesnej na wakacje z partnerką do Hiszpanii w czasie protestów pod Sejmem] też wybuchła w czasie zimowej przerwy świątecznej. I pozbawiła Nowoczesną na zawsze pozycji lidera opozycji.

Rachunek za „anty-PiS”

Rozgoryczenie, że opozycja głosowała „tak jak PiS", było jednym z głównych motywów krytycznych komentarzy. W najostrzejszej formie sformułował tę krytykę były rzecznik warszawskiego ratusza, Kamil Dąbrowa:

„Szanowna opozycjo! Reguła jest prosta: nigdy nie głosować tak jak PiS. Nawet gdyby chodziło o całkowite zniesienie podatków i wypłatę każdej rodzinie kilograma złota miesięcznie. Nigdy! Wydawało mi się, że to oczywiste”.
Kamil Dąbrowa o podwyżkach i głosowaniu z PiS

Wyborcom nie mieściło się w głowie, że opozycja zrobiła coś razem z PiS-em, choć głosowań, gdzie niemal wszyscy są zgodni, jest mnóstwo. Dotyczą jednak spraw, które mało kogo emocjonują.

Żal i złość mogły się brać z tego, że opozycja potraktowała swoich wyborców tak samo, jak PiS traktuje swoich - protekcjonalnie. Jak posłuszne stado.

Dlaczego cała awantura nie dotknęła PiS-u tak bardzo jak opozycji?

„Pokutuje przekonanie, że «kradną, ale się dzielą». Sama słyszałam takie opinie przy okazji kampanii. Ich wyborcy mają inne priorytety, oceniają przede wszystkim skuteczność. A

nasi wyborcy patrzą nie tylko na skuteczność, ale też na styl. To taka różnica jak między skokiem w dał a skokami narciarskimi. Liczy się nie tylko, kto skoczy dalej, ale w jakim stylu osiągnie wynik. Poza tym nasi w większości nienawidzą PiS-u. Nie mogą się pogodzić z myślą, że zrobiliśmy cokolwiek pod rękę z PiS-em" - mówi OKO.press Katarzyna Lubnauer.

Mobilizacja przeciwko PiS była dotąd podstawową strategią opozycji. Jej kulminacją była kandydatura Rafała Trzaskowskiego. Mimo pewnych ukłonów w stronę wyborców obozu rządzącego, Trzaskowski przede wszystkim nie był Andrzejem Dudą i dlatego zagłosowało na niego ponad 10 milionów wyborców.

Lubnauer uważa, że ten podział jest szkodliwy: „Żyjemy w domu podzielonym na pół. Nie udaje się wspólnie przeprowadzić nawet dobrych projektów. Nawet jeśli politycy chcą zawrzeć w jakiejś sprawie rozejm, to wyborcy im na to nie pozwolą. To jest jednak destrukcyjne dla całego państwa".

Lubnauer opowiada dowcip, który ilustruje tę sytuację:

„Czy Kurski musi się wstydzić za brata?" To jedyne pytanie w Polsce, na które 100 procent ludzi odpowiada: Tak”.

(Jarosław Kurski jest wicenaczelnym "Gazety Wyborczej", a jego brat Jacek - kieruje Telewizją Publiczną, który w istocie jest aparatem propagandowym PiS).

Nie zgadza się z taką diagnozą Agnieszka Dziemianowicz-Bąk z Lewicy. Jej zdaniem ten podział, to wybór polityków, a nie wyborców. I właśnie padli jego ofiarą:

„Platforma pije piwo, które sama sobie nawarzyła. To jest też skutek lat tłumaczenia wyborcom, że najpierw trzeba odsunąć PiS od władzy, że nic innego nie jest tak ważne. Platforma wychowała sobie taki elektorat i teraz wpadła we własną pułapkę”.

Jednocześnie posłanka Lewicy uważa, że kryzys związany z pandemią stwarza szansę na połączenie podzielonej Polski: „Można patrzeć na to, jak rząd PiS nie radzi sobie z tym kryzysem, a można wziąć część odpowiedzialności za wyjście z tej sytuacji”.

„Pieniądze ludzi bulwersują”

W mniejszym stopniu ataków doświadczyli parlamentarzyści Lewicy. Mimo że podwyżki sytuowałyby posłów wśród 2 procent najlepiej zarabiających w Polsce i zdawałoby się, że sam ten fakt powinien wywołać na Lewicy alert.

Dotąd najmocniej Lewica dostała po głowie, kiedy w grudniu 2019 część jej posłów spóźniła się na głosowania w sprawie „ustawy kagańcowej". Wyborcy rozgoryczeni, że ich ulubieni posłowie „nie przyszli do pracy", domagali się na Facebooku od Macieja Gduli czy Magdaleny Biejat, by po trzech miesiącach w Sejmie oddali mandaty.

Wielu lewicowych debiutantów wspomina tamto wydarzenie jako traumatyczne.

„W porównaniu z tym, co działo się teraz, to było nic. Inna skala" - ocenia dziś posłanka Lewicy. „Pieniądze jednak ludzi bardziej bulwersują”.

Nie zaklinać rzeczywistości

A może jednak wszystkich zawiodło wyczucie i to, co wydawało się gniewem powszechnym w opozycyjnym elektoracie, było tylko burzą w facebookowo-twitterowej szklance wody?

Według analizy Press-Service Monitoring Mediów „od 13 do 16 sierpnia w mediach społecznościowych pojawiło się prawie 104 tys. publikacji na temat uchwalania przez Sejm podwyżek dla najważniejszych polityków w państwie. Najwięcej opublikowano ich na Facebooku (93 395) i Twitterze (10 084)”. W tradycyjnych mediach temat pojawił się ok. 3 tys. razy.

„Krytyczne opinie są wygłaszane chętniej i przebijają się bardziej. Taka jest natura internetu.

Ale twierdzenie, że głos zabierała wyłącznie bańka byłoby zaklinaniem rzeczywistości. Nie da się tego zapakować do pudełka z napisem “typowy internetowy hejt na klasę polityczną” - mówi OKO.press Agnieszka Dziemianowicz-Bąk z Lewicy.

Pierwszy przeprowadzony po głosowaniu w sprawie podwyżek sondaż (Ibris dla wp.pl) nie daje jednoznacznej odpowiedzi, czy miało wpływ na poparcie dla opozycyjnych ugrupowań. Spadek poparcia dla KO i Lewicy mieści się w graniach błędu statystycznego. O dziwo w tym sondażu stracił też Szymon Hołownia, zyskuje tylko PiS.

Winny Budka?

W Platformie Obywatelskiej głosowanie ustawy podwyżkowej było jak katalizator dotąd skrywanych konfliktów. Posłowie otwarcie mówią, że klub parlamentarny źle działa, a Borys Budka nie sprawdza się jako przywódca największej opozycyjnej partii. Wytykają mu, że nie ma żadnych sukcesów (przegrana Trzaskowskiego), nie umiał ochronić partii przed potężnym kryzysem wizerunkowym.

Decyzja od odstąpieniu od poparcia dla ustawy w Senacie tylko dolała oliwy do ognia: „Wzięliśmy to na klatę, a w poniedziałek poczuliśmy się oszukani. Okazało się, że to my byliśmy ci pazerni" - komentuje poseł Platformy Obywatelskiej. „Tego już nie da się poskładać" - podsumowuje.

Inny parlamentarzysta PO mówił OKO.press w poniedziałek: „Gdybym to ja był szefem [klubu], podałbym się do dymisji”.

Ale napięcia są nie tylko na linii członkowie-władze, ale również pomiędzy różnymi grupami posłów. „Dwie trzecie posłów wzięło to na siebie. Reszta zagłosowała niezgodnie z rekomendacjami, nie uprzedzając o tym". Jednak ci, którzy głosowali przeciwko, mówią, że uprzedzali, że to zrobią.

„Kiedyś się na nas odegrają”

Na Lewicy takich rozliczeń, jak w PO nie ma i raczej nie będzie. Klub, złożony z trzech partii, za wszelką cenę stara się utrzymać jedność i „nie prać brudów na zewnątrz". „Jest duża determinacja, żeby to przetrwać" - mówi OKO.press poseł Lewicy.

„Wyborcy zapomną, koledzy z klubu – nie” - mówił OKO.press w piątek po głosowaniu poseł opozycji.

Jednak ci, którzy głosowali przeciw, spodziewają się konsekwencji odłożonych w czasie. Było to siedem osób: sześcioro członków partii Razem i nienależąca do żadnej partii Agnieszka Dziemianowicz-Bąk.

„Wiele osób w klubie po prostu popiera tę ustawę. Nie podobało im się to, co zrobiliśmy. Kiedyś się na nas odegrają" - mówi jeden z posłów, którzy nie poparli ustawy.

„Zaufania nie odzyskuje się, pokazując skalpy”

„Ta krytyka była uzasadniona. Nie będę się żalił" - mówi poseł Platformy Obywatelskiej.

Czy kryzys podwyżkowy podkopał zaufanie wyborców opozycji do sił politycznych, które ich reprezentują? Skala ataku na polityków sugerowałaby, że tak. Ale przecież nie pierwszy raz opozycja dostaje manto od swoich wyborców.

Na kolejnych kryzysach zaufania i błędach Platformy Obywatelskiej wyrastają zresztą nowe siły polityczne, a to Nowoczesna, a to Wiosna. Teraz być może przyszła partia Szymona Hołowni.

Czy jednak z ledwo minionego kryzysu może wyniknąć coś pozytywnego?

„Polacy mogli nabrać poczucia, że władza ich wysłuchała. Mogli poczuć, że mają na coś wpływ - na polityków. To może być duża korzyść" - twierdzi Katarzyna Lubnauer.

Agnieszka Dziemianowicz-Bąk z Lewicy uważa, że zmienią się postawy polityków: „Nastąpiło wyostrzenie słuchu społecznego. Wyborcy oczekują, że oprócz podejmowania decyzji, politycy poświęcą czas i energię na uzasadnienie ich. Nawet jeśli nie zawsze możliwy jest długi dialog i deliberowanie, to ludzie oczekują przynajmniej jasnego komunikowania politycznych stanowisk”.

Poseł Platformy Obywatelskiej spodziewa się, że zajdą zmiany w funkcjonowaniu partii i klubu KO. Jego zdaniem musi poprawić się komunikacja wewnętrzna: „Musimy mieć pełną informację o projektach i osłonę komunikacyjną, gdy są one kontrowersyjne".

Katarzyna Lubnauer: „Zaczyna się proces wybaczania. Widzę to w komentarzach pod moimi postami i tweetami, które są teraz bardziej merytoryczne, a mniej emocjonalne. Te same osoby, które wcześniej atakowały, piszą pozytywne komentarze. Ale będziemy musieli ten błąd przez kolejne lata odpracować. Zaufanie łatwo się traci, a ciężko odzyskuje".

A co z wewnętrznymi rozliczeniami?

Agnieszka Dziemianowicz-Bąk: „Zaufania nie odzyskuje się, pokazując skalpy i wytykając winnych politycznych błędów. Odzyskuje się je ciężką pracą - terenową, programową, w Sejmie. Zamiast zwoływać kolejne posiedzenia klubów i kłócić się na nich, kto zawinił, rozliczać liderów albo posłów, tracić na to energię, lepiej skupić się wspólnej pracy i np. wyjść z propozycjami programowymi, które odpowiedzą na pogłębiający się kryzys.

A do zrobienia jest wiele: trzeba zawalczyć o podniesienie płacy minimalnej, o dodatkowe środki dla personelu medycznego, o zwiększenie liczby testów. Na stole Ministerstwa Edukacji trzeba położyć propozycje, co zrobić, żeby wraz z nowym rokiem szkoły nie stały się kolejnymi ogniskami zakażeń. Roboty jest masa”.

Konflikt o podwyżki pokazał coś jeszcze: podział pokoleniowy. Ci, którzy zagłosowali przeciwko, to w większości osoby zasiadające w Sejmie po raz pierwszy, młode, rekrutujące się ze środowisk aktywistycznych. (Wyjątkiem jest tu kilku posłów Konfederacji i Tomasz Zimoch z KO).

Wykazali się lepszym słuchem społecznym i wyczuciem nastrojów. Choć wywodzą się z różnych i marginalnych partii (Zieloni, Razem), jeśli zaczną się teraz obnosić ze swoją szlachetną decyzją i izolować od partyjnych kolegów, doprowadzą tylko do pogłębienia konfliktów w partiach opozycyjnych.

Jak pisał w OKO.press Michał Danielewski: „Ci sprawiedliwi, altruistyczni posłowie i posłanki muszą podjąć wysiłek naprawy swoich formacji politycznych. Bez próby działania staną się coraz bardziej sfrustrowani, marginalizowani i bezsilni, a za trzy lata już ich w polityce nie będzie. Natomiast ci co z radością głosowali za podwyżkami – zostaną. Ktoś w końcu na nich zagłosuje, jeśli nie będzie innego wyboru".

Udostępnij:

Agata Szczęśniak

Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.

Komentarze