Kampania propagandowa z 1968 roku przyniosła władzy wymierne zyski. Wielu Polaków poparło antysemicką czystkę i zapisało się do PZPR. Niewykluczone, że prawica sięga dziś po sprawdzone chwyty, licząc nad odrobienie sondażowych strat – Piotr Osęka analizuje język propagandy PiS
Nie ma co ukrywać: trwa atak na Polskę. Rządowa prasa bije na alarm, demaskuje, ostrzega. „Ta operacja trwa od dekad, jest planowa i systematyczna. Osłabianie pozycji Polski, Polaków, zarówno za granicą, jak i wewnątrz, też niszczenie ducha polskiego wewnątrz, sprawienie, byśmy się czuli winni polskiej historii, wstydzili swoich rodziców, swoich dziadków”.
Wróg jest przebiegły, bowiem uderza z zewnątrz i od środka. Podczas „wrogie Polsce ośrodki na Zachodzie szkalują nasz kraj”, równocześnie atak przypuszczają „tzw. elity, które upodobały sobie obrażanie własnego narodu”. Polem bitwy jest opowieść o „martyrologii narodu polskiego w czasie wojny i okupacji”, zaś „oszczercy naszego narodu” odmalowują „obraz Polaków jako w zasadzie współodpowiedzialnych za Holokaust, ponieważ rzekomo w Polsce podczas II wojny światowej powszechne było szmalcownictwo”. A przecież „jest faktem niezaprzeczalnym, że społeczeństwo polskie, całe polskie olbrzymie podziemie polityczne, z wyjątkiem niewielkich grup i szumowin, pomagało Żydom”.
Na zdjęciu: Uroczystość w siedzibie ZBoWiD. Z lewej stoi Mieczysław Moczar, za nim po prawej - generał Zygmunt Berling. Warszawa, 1966 r.
„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, zaskakują właśnie
„Antypolskie fałszerstwa” sprawiają, że „gaśnie pamięć o obozach zagłady, dyskretnym milczeniem pokrywa się to wszystko, co mówi o wspólnej walce, solidarnym współdziałaniu, udziale Polaków w ukrywaniu ludności żydowskiej, żeby tym głośniej, tym bardziej natrętnie eksponować tylko te fakty i incydenty, które rzucają strzępy jakiegoś cienia na nasz naród. To już nie poszczególne, oderwane głosy, to cała kampania, wielki frontalny atak [...] Nie tylko zacietrzewieni pismacy, również i autorzy książek o Polsce, okupacji, ludności żydowskiej ochoczo ciągną wóz wypełniony po brzegi nieporównanym ładunkiem nienawiści do wszystkiego, co polskie”.
Chociaż inicjatorami kampanii są zagraniczne „ośrodki dywersji ideologicznej” w Niemczech, Izraelu i Stanach Zjednoczonych, to główny ciężar walki biorą na siebie rodzimi zdrajcy: „Ponadklasowi i ponadnarodowi, wyżsi o głowę ponad czytelniczy motłoch i celujący z bubla do Nobla, gardzący »krajowcami« i nasłuchujący zagranicznej pochwały”. Agentami wrogich sił szczególnie często okazują się „profesorowie, nietykalni w majestacie profesorskich nominacji” – nieprzypadkowo, bowiem „w środowisku akademickim z wysokości niektórych katedr uniwersyteckich, wcześniej już pracowano zawzięcie i wytrwale nad zerwaniem ciągłości tradycji patriotycznych, łączących dzisiejszą młodzież z historią całego narodu”.
Nic dziwnego, od dawna wiadomo, że „każda epoka zna taki typ profesorów. Merytorycznie niezweryfikowani, ale podejrzanie wpływowi, gdy przedmiot ich badań i ich metodologia pokrywają się z oczekiwaniami wielkich tego świata”. A przecież „obrażanie Polaków i narodu polskiego – największej ofiary II wojny światowej – nie jest rolą polskich naukowców utrzymywanych z pieniędzy państwowych”. Dlatego trzeba wreszcie przywołać do porządku tych „intelektualistów uważających się za członków ponadnarodowej kosmopolitycznej elity” – „najwyższy czas, aby wymienić [ich] na kogoś, kto ma więcej szacunku dla faktów, ceni sobie historyczny obiektywizm i szanuje kraj, gdzie się urodził, wykształcił, robi karierę”.
Niestety, źle dzieje się nie tylko na uniwersytetach. „Niekiedy w filmach naszych dochodzi do rzeczy wręcz niedopuszczalnych – do kpin z tradycji walk narodowowyzwoleńczych, do ośmieszania bojowników ruchu oporu i do obrażania uczuć patriotycznych” – demaskuje prasa rządowa, dodając, że „kliki reżyserskie tworzyły klimat utrudniający realizację filmów zaangażowanych”. Co gorsza, filmowcy za nic mają głosy krytyki. „Niektórzy twórcy X Muzy nie chcą wyciągnąć z tego wniosków, gdy domagamy się przynajmniej lojalności wobec własnego narodu. Nie zamierzamy żądać ograniczenia praw artysty do samodzielności twórczej, a jedynie ukrócenia samowoli tych scenarzystów i reżyserów, którzy nadużywają sztuki przeciwko […] patriotyzmowi przytłaczającej większości społeczeństwa”.
Ale Polacy nie pozwolą się dłużej bezkarnie obrażać: „Oczekujemy konsekwentnych działań [wobec] środowiska filmowego, zrewoltowanego przeciw […] władzy, skrajnie upolitycznionego i stronniczego, ale korzystającego z pieniędzy wszystkich obywateli, także tych notorycznie obrażanych i opluwanych”.
Miarka się przebrała – ogłasza rządowa prasa: „Każdy objaw antypolonizmu jest na świecie niezwykle ceniony. Udowodnij Polakom antysemityzm, a otrzymasz granty, »pomoc badawczą«, promocję swoich publikacji i międzynarodowe uznanie naukowe. Gorzej, jeśli będziesz chciał dowodzić prawdy. Na szczęście nie ma już w Polsce zgody na dalsze zakłamywanie historii. […] skończyła się w Polsce tolerancja na kłamstwo, a wszelkie czynniki, zarówno obywatelskie, jak i rządowe, oczekują prawdy historycznej”.
Wszystkie powyższe cytaty są prawdziwie i dosłowne. Połowa pochodzi z marca i kwietnia 1968 roku; połowa – z publicznych i prorządowych mediów ostatnich dni. Nie sposób ich odróżnić. Słowa Barbary Engelking w programie Moniki Olejnik uruchomiły antyinteligencki skrypt zaszyty w polskiej kulturze politycznej od roku 1968. Minister Czarnek gromko zapowiadając, że „nie pozwoli, aby profesorowie PAN obrażali Polaków”, odtworzył język i klimat marcowej nagonki.
Język Marca zaczął kształtować się już w początku lat 60, gdy na politycznym widnokręgu pojawiła się nowa frakcja partyjna, szybko ochrzczona mianem „partyzantów”. „Partyzanci”, przeważnie funkcjonariusze SB, oficerowie wojska i działacze partyjni średniego szczebla, gorliwie podkreślali swoją przynależność do Armii Ludowej, własną, kombatancką przeszłość przeciwstawiając biografiom tych działaczy partyjnych, którzy wojnę spędzili w Związku Radzieckim. Czołową postacią kręgu partyzantów był Mieczysław Moczar, minister spraw wewnętrznych i szef ZBOWiD, oficjalnej organizacji kombatanckiej.
Znakiem rozpoznawczym „partyzantów” był światopogląd stanowiący swoistą odmianę nacjonalizmu wyrażonego językiem komunistycznej doktryny. Mieścił się w nim antysemityzm (na razie skrywany, a już wkrótce otwarcie głoszony pod marksistowsko poprawną nazwą antysyjonizmu), ksenofobiczna niechęć do wszystkiego, co w życiu kulturalnym i naukowym uznane zostało za „niepolskie” i „kosmopolityczne”, a także uwielbienie dla tradycji militarnej.
Skupione wokół Moczara środowisko zbudowało martyrologiczną politykę pamięci, dzięki której komuniści uwiarygadniali się w oczach społeczeństwa jako strażnicy tradycji, spadkobiercy poległych patriotów i mściciele narodowego męczeństwa. Fundamentem tej narracji było dążenie do zawłaszczenia Holokaustu i przedstawienia zagłady Żydów jako części polskiej martyrologii. W oficjalnych wystąpieniach podkreślano, że „hitlerowcy eksterminowali trzy miliony polskich obywateli”, zaś Polacy i Żydzi dzieli ten sam los i tak samo doświadczali niemieckiego okrucieństwa.
Jednocześnie szeroko rozwodzono się nad „poświęceniem ludności polskiej przy ratowaniu współobywateli pochodzenia żydowskiego”, a wszelkie wzmianki o antysemityzmie Polaków zwalczano jako „syjonistyczne oszczerstwo”. Dla „partyzantów” historia męczeństwa stanowiła najcenniejszy narodowy skarb, którego należy strzec przed wrogimi zakusami.
Celem syjonistycznego spisku miało być sprofanowanie narodowej martyrologii i zniszczenie pamięci o heroicznej przeszłości. W kwietniu 1968 roku knowania te publicznie zdemaskował sam Moczar. „Były to sprawy dotąd jednostronnie, często wręcz nieuczciwie przedstawiane” – mówił w głośnym wywiadzie dla PAP. – „Pomijało się milczeniem, i to z premedytacją, pewne istotne sprawy z punktu widzenia tradycji i godności narodowej. Najlepszym przykładem jest Wielka Encyklopedia Powszechna, opracowana pod egidą ludzi, znanych szczególnie z okresu stalinowskiego. Niewiele obchodziły ich sprawy, które stanowią dumę narodu polskiego [...] starali się zniekształcić naszą historię i osłabić pamięć o tradycjach narodowych.
Wszystko, czego dokonał nasz naród w latach ostatniej wojny, wymaga godnego upamiętnienia, przekazania młodemu pokoleniu. Sprawami tymi muszą zajmować się ludzie, którzy to rozumieją, którzy czują oddech naszego narodu”.
Wspomniana przez szefa MSW sprawa Encyklopedii jak w soczewce skupiła w sobie nacjonalistyczny obłęd tamtych czasów. Autorom hasła „obozy koncentracyjne hitlerowskie” zarzucono, że dokonali „fałszywego” rozróżnienia na obozy koncentracyjne i obozy zagłady, podając, że w tych ostatnich ginęli niemal wyłącznie Żydzi. Zdaniem marcowych propagandystów było to równoznaczne z „celowym ukrywaniem strat polskich z ręki niemieckiego okupanta”.
Treść wszystkich haseł w Encyklopedii poddano ostrej krytyce. Zarzucano autorom, że nie wykazali się „wrażliwością patriotyczną”, gdyż prezentując dzieje polskich miast i miasteczek nie podali szczegółowych informacji o „narodowej martyrologii”. A tym samym „działali w interesie zachodnioniemieckich ośrodków wojny psychologicznej”.
Fałszerzami narodowych dziejów (a wkrótce także przywódcami studenckiego buntu) mieli być polscy Żydzi – uprzywilejowane elity, odpowiedzialne za stalinowskie represje i niepomne długu wdzięczności wobec ratujących ich Polaków. Szkalując swoją „przybraną ojczyznę”, działali oni na zlecenie „możnych ośrodków syjonistycznych” połączonych brudnym sojuszem z RFN.
„Narracja wykreowana po II wojnie światowej przez komunistyczno-żydowskie środowiska służy dotąd zarówno Izraelowi, jak i interesowi Niemiec, które coraz bezczelniej zrzucają z siebie odpowiedzialność za zbrodnie wojenne” – tym razem to nie „Żołnierz Wolności” z 1968, tylko portal WPolityce z 2023 roku.
Dlaczego PiS kopiuje dzisiaj moczarowską propagandę?
Czemu ugrupowanie, które antykomunizm wypisało sobie na sztandarach, mówi językiem komunistycznej prasy?
Może to pragmatyczna kalkulacja?
Kampania propagandowa z 1968 roku przyniosła wszak władzy wymierne zyski. Społeczeństwo nie przyłączyło się do buntu studentów, wielu Polaków poparło antysemicką czystkę i zapisało się do PZPR. Niewykluczone, że prawica sięga dzisiaj po sprawdzone chwyty, licząc nad odrobienie sondażowych strat.
Jak zwrócił uwagę Dariusz Stola, histeryczna reakcja władz na słowa Engelking (która nie powiedziała w wywiadzie niczego ponad to, co historycy Zagłady powtarzają od lat) nieprzypadkowo zbiegła się w czasie z obchodami powstania w Getcie, podczas których politycy PiS dużo i dobrze mówili o żydowskich bojownikach. Jeśli przyjąć tę interpretację, atak na „profesorów z PAN” był po prostu propagandowym zagraniem, obliczonym na uwiarygodnienie partii w oczach antysemickiej części elektoratu.
Być może jednak posądzenie rządzących o taki cynizm jest niesłuszne i niesprawiedliwe. Być może ich nacjonalistyczna retoryka płynie nie z wyrachowania, ale z głębi serca. Wszak prawica kilkakrotnie przemawiała już „językiem Marca” – wiele wskazuje, że ksenofobia i antyinteligenckie resentymenty narodowych komunistów są emocjami także środowiska PiS.
Jak pisał przed laty Tadeusz Konwicki, „ten nieszczęsny Moczar na czymś zagrał, dotknął jakiegoś organu, jakiegoś gruczołu strasznie rozjątrzonego. Ślad krzywdy wyrządzonej wtedy naszemu społeczeństwu zostanie na wiele dziesiątków lat”. Najwyraźniej były to prorocze słowa.
Polski historyk, badacz dziejów najnowszych Polski, doktor habilitowany nauk humanistycznych. Profesor w Instytucie Studiów Politycznych PAN. Autor wielu książek naukowych z najnowszej historii Polski
Polski historyk, badacz dziejów najnowszych Polski, doktor habilitowany nauk humanistycznych. Profesor w Instytucie Studiów Politycznych PAN. Autor wielu książek naukowych z najnowszej historii Polski
Komentarze