0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Zdjęcie anonimowego autora, przekazane autorce materiału do publikacjiZdjęcie anonimowego ...

Ma łączną długość co najmniej kilkunastu tysięcy kilometrów. Na każdym metrze kilkadziesiąt żyletek z zaostrzonymi końcówkami. Rozmieszczone jedna za drugą albo w bardziej wyszukany sposób: przypominające skrzydła motyla, podwójne żyletki, z dodatkowymi ząbkami, przyczepione są dookoła drutu.

Concertina, zwana też drutem ostrzowym albo żyletkowym, to zwijany w spirale drut kolczasty. Rozwleczona na ziemi, rozpostarta na brzegach rzek czy w piętrowych zwojach rozwinięta pomiędzy słupkami stanowi skuteczną przeszkodę, gdyż jest sztywna w płaszczyźnie pionowej, a przecięcie jej w jednym miejscu nie wystarczy do jej przerwania.

zwoje drutu kolczastego concertina na granicy z Białorusią.
Zwoje drutu kolczastego concertina na granicy z Białorusią. Fot. Regina Skibińska

Naderwanie jej powoduje szarpnięcia i sprężysty drut uderza boleśnie w szarpiącego. Jeśli ktoś w to wpadnie i będzie próbował wyjść, specjalnie zaprojektowane żyletki będą wbijać mu się w ciało i ciąć do kości. Człowiek zrozumie, że lepiej się nie ruszać, ale i to nie uchroni go przed ranami. Zwierzę będzie się szarpać, aż drut wbije mu się w brzuch i okręci i potnie wnętrzności.

Na Allegro 100 metrów concertiny można kupić za 100-200 zł. Po utworzeniu zwojów powstaje 8 metrów płotu, czyli 1 km to cena kilkunastu tys. zł, gdyby była tylko jedna nitka concertiny. A jest więcej: kilka, a nawet kilkanaście, ułożonych piętrowo i obok siebie.

Na 418-kilometrowym odcinku granicy może być łącznie ponad kilkanaście tysięcy km drutu ostrzowego, co kosztuje dziesiątki milionów złotych.

Przeczytaj także:

Matka i syn

Mały się boi. Każde zbliżenie pogranicznika z nożycami do cięcia drutu sprawia, że gwałtownie próbuje wyrwać się ze spiralnej pułapki, a wtedy żyletki wbijają mu się w ciało. Leżąca dwa metry dalej matka, z ranami, przez które widać kości, podnosi głowę i próbuje czołgać się w jego stronę, jednak concertina działająca jak wnyki zatrzymuje ją na miejscu.

Ośrodek rehabilitacji dzikich zwierząt Dzika Inicjatywa w Wiejkach w listopadową sobotnią noc otrzymał telefon o dwóch łosiach, które wpadły w concertinę. Marek Michałowski, właściciel ośrodka, zadzwonił do mnie. Pięć minut później byliśmy w drodze.

Do zwierząt idziemy przez błoto sięgające kolan. Okolice granicznej rzeki Świsłocz są podmokłe, grunt zapada się tak mocno, że nie da się tu wjechać nawet terenówką. Na miejsce widzimy dwa łosie: matkę z dzieckiem, pośrodku zwojów drutu ostrzowego. Zwoje są wysokie na ok. 3 metry i na tyle samo szerokie. Za nimi płynie Świsłocz, za którą jest już Białoruś, przed nimi rozciągnięta jest leśna siatka, która ma zabezpieczać zwierzęta przed wpadnięciem na drut kolczasty. Jak skutecznie zabezpiecza, właśnie widzimy. Łosie prawdopodobnie przeskoczyły przez siatkę i wpadły w sam środek żylet na spiralnie zwiniętym drucie.

Przerażone tkwią teraz pośrodku pułapki. Kilkumiesięczny łoszak ma kilkadziesiąt ran, ale widać u niego wolę życia i walki. Jego matka leży nieprzytomna. Nie ma żadnych szans. Nawet gdyby udało się ją wydostać z drutu, nikt nie doniesie półtonowego zwierzaka do samochodu. Przydałby się weterynarz, by przeprowadzić eutanazję. Ale weterynarza nie ma.

Rozpoczyna się walka o malucha. Laura Zych, młoda, ale już doświadczona w pracy z dzikimi zwierzętami techniczka weterynarii, po telefonicznym kontakcie z weterynarzem robi łoszakowi w zad zastrzyk ze środkiem sedującym.

– Spokojnie, synu, będzie dobrze – jeden ze strażników próbuje uspokajać zwierzę.

Po chwili zwierzak zasypia. Marek ze strażnikami granicznymi przecinają druty i uwalniają z nich łosia, po czym wiążą mu nogi taśmą i wciągają na koconosze. Wygląda to brutalnie, trudno jest na to patrzeć, tym bardziej że obok, umierająca matka malucha próbuje się podnieść, by iść na pomoc swojemu dziecku. Sześciu pograniczników chwyta koconosze i przedziera się ze zwierzakiem przez błoto.

Nikt nic nie wie

Gdy idziemy z łoszakiem do auta, pytam pograniczników, czy często zwierzęta wpadają w concertinę.

– Dziś jeleń przeskoczył, ale miał szczęście, nie wpadł w druty i szybko wrócił – opowiadają. – Ale ostatnio takich przypadków jest mniej, średnio jeden na dwa tygodnie – dodają.

Co się z tymi zwierzętami dzieje? Nie wiadomo. Mundurowi mówią, że zwykle informują myśliwych. Teraz też próbowali się do nich dodzwonić, ale nikt nie odbierał telefonu.

„Zgodnie z procedurą o rannych zwierzętach informuje się przedstawiciela właściwego terytorialnie nadleśnictwa, przedstawiciela właściwego terytorialnie koła łowieckiego i powiatowego lekarza weterynarii” – podaje Anna Michalska, rzeczniczka prasowa Komendanta Głównego Straży Granicznej.

Fundacja Niech Żyją we współpracy z Siecią Obywatelską Watchdog zapytała przygraniczne nadleśnictwa, koła łowieckie i gminy o zwierzęta, które wpadły w concertinę.

Miejsce, w którym w drut żyletkowy wpadły nasze dwa łosie, znajduje się na terenie nadleśnictwa Waliły i obwodu łowieckiego dzierżawionego przez koło łowieckie „Podmuch” oraz na obszarze działania Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Białymstoku.

Nadleśnictwo Waliły odmówiło odpowiedzi, koło łowieckie „Podmuch” napisało, że nie ma żadnych danych na ten temat, a Powiatowy Inspektorat Weterynarii w Białymstoku podał, że nie napływają do niego informacje o zwierzętach, które poniosły śmierć albo zostały ranne w concertinie na granicy z Białorusią i nie uczestniczył w zapewnieniu pomocy takim zwierzętom.

Pomocy poranionym przez concertinę zwierzętom udzielał kilkakrotnie na swój koszt prywatny ośrodek rehabilitacji dzikich zwierząt w Wiejkach.

Tych zwierząt było trochę: ciężarna łania, która zmarła po dwóch dniach od wyjęcia z drutów, sarna przywieziona przez… myśliwych, oprócz tego dwie sarny i dwa jelenie zostały poddane eutanazji w concertinie, bo nie można było uwolnić ciężko rannych zwierząt z żyletkowej pułapki. Do łani przyjechał weterynarz, polecony przez… inspektora z białostockiego Powiatowego Inspektoratu Weterynarii. Choć podobno inspektorat nie otrzymuje informacji o zwierzętach w concertinie.

Łoszak wyciągnięty z drutu żyje. Zaszywanie ran trwało sześć godzin.

Zwoje concertiny na brzegu Świsłoczy, na granicy z Białorusią. Fot. Regina Skibińska

Bobry buszują wśród drutów

Nad Bug jadę w ostatni dzień 2023 r. z fotografem przyrody Konradem Kiryłą. Konrad spędza tam dużo czasu. Kiedyś trafił na ciało łani, zaplątane w concertinę pływającą w rzece. Od znajomych słyszał o innych ofiarach drutu żyletkowego. O łosiu, któremu concertina wbiła się w brzuch i rozharatała jego powłoki, przez które wypłynęły pocięte wnętrzności. O jeleniu, którego poroże wystawało z Bugu zaplątane w śmiercionośny drut. O rozkładających się szczątkach sarny oplątanej drutem.

W Pratulinie szarożółte wody Bugu podcinają piaszczysty brzeg, w który wrastają zwoje concertiny, od strony lądu zabezpieczone siatką leśną. Pytam napotkanych żołnierzy WOT o skuteczność siatki. Śmieją się.

– Dziś z Białorusi przez Bug przedostał się żubr. Zerwał drut i poszedł w długą – opowiadają.

Chwilę później trafiamy słupki wyrwane z ziemi i concertinę razem z siatką leśną, położone w Bugu. Wygląda to tak, jak by duże zwierzę rozpędziło się i zrywając druty, wpadło do rzeki. Świadków zdarzenia nie ma, mimo że co kilkaset metrów stoją tu namioty wojskowe, a nawet ziemianka zbudowana przez żołnierzy.

Przy rzece widać liczne ślady bytowania bobrów: ścieżki wydeptane pod siatką, drzewa i krzewy zgryzione tuż obok drutu kolczastego, który owija pogryziony pędy.

– Bobry się tam kaleczą i umierają. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości – ocenia Roman Głodowski ze Stowarzyszenia „Nasz Bóbr” po obejrzeniu zdjęć.

Odwiedzamy też dwa nadbużańskie rezerwaty: Szwajcarię Podlaską i Łęg Dębowy. Zwoje drutu są nad Bugiem wszędzie, ułożone bez ładu, zaplątane w nadbrzeżną roślinność, wrośnięte w ziemię i trawę, wczepione w skarpę, wystające z wody, oplatające gałęzie nadbrzeżnych drzew.

W bagnach nad Świsłoczą

Graniczny odcinek Świsłoczy od Ozieran Małych do Kondratek meandruje przez trudny teren, podmokły, częściowo zalesiony, najeżony pułapkami zastawionymi przez naturę, a teraz także przez człowieka.

Próba pokonania Świsłoczy na tym odcinku kosztowała życie Kameruńczyków: Livine Solange Njengoue Nguekam i Cyrila Philemona Atsamę, i Sudańczyka Siddinga Musę Hamida Eisę, ale ofiar na pewno jest więcej. Osoby przybywające do Europy w poszukiwaniu lepszego i bezpieczniejszego życia Świsłocz często pokonywały pontonami,

Jest mroźny dzień, jadę oblodzonymi drogami do przygranicznej wsi Rudaki. Kilkaset metrów od wsi Świsłocz wije się wśród mokradeł. Z daleka widzę spiętrzone na wysokość paru metrów srebrzyste zwoje drutu żyletkowego nad śniegiem. Gdy idę w kierunku rzeki, naprzeciwko wychodzi dwóch żołnierzy. Przedstawiam się, pytam, czy widzieli zwierzęta w concertinie, ale mundurowi nie są chętni do rozmowy.

– Proszę stąd odejść! – rozkazują.

– Ale dlaczego? Przecież nie zbliżyłam się nawet do pasa drogi granicznej – nie rozumiem. Wejście na pas drogi granicznej, czyli 15 metrów do granicy, zagrożone jest mandatem w rozumieniu Straży Granicznej, choć sąd uznał, że wprowadzony przez wojewodę podlaskiego zakaz przebywania na pasie drogi granicznej został wydany z przekroczeniem prawa i jest nieważny.

– Taki mamy rozkaz i proszę odejść.

– Co z wolnością obywatela do poruszania się po kraju? – pytam z resztką nadziei, że po zmianie władzy odwoływanie się do podstawowych swobód ma znaczenie.

– Nic nas to nie obchodzi. Proszę natychmiast się oddalić – uzbrojeni mężczyźni są nieugięci, więc zawracam, by za moment napotkać dwójkę strażników granicznych. Są chętni do rozmowy, ale o żadnych zwierzętach zaplatanych w drut żyletkowy nie słyszeli.

– Tu ich na pewno nie było – tłumaczą. Po drugiej strony Świsłoczy znajduje się tzw. sistiema, czyli białoruska zapora graniczna, pozostałość po granicy Związku Sowieckiego. Pogranicznicy tłumaczą, że sistiema już dawno temu ograniczyła przechodzenie zwierząt przez rzekę.

Jednak sistiema biegnie od kilkunastu metrów do półtora km od linii granicznej. Tymczasem nadleśnictwo Krynki, które zarządza lasami na tym terenie, podało Fundacji Niech Żyją informację o sześciu łosiach i jednej sarnie – ofiarach drutu ostrzowego.

Co ciekawe, strażnicy graniczni napotkani kilkanaście kilometrów dalej przyznali, że zwierząt w concertinę wpada sporo, choć po zamontowaniu zabezpieczającej siatki leśnej jest ich mniej. Informacje, które wypłynęły z jednej z firm zajmującej się utylizacją padłych zwierząt, mówią nawet o trzech przypadkach tygodniowo, ale firma nie chce oficjalnie wypowiadać się na ten temat.

Mniejszych zwierząt w drucie w ogóle służby nie zauważają. Ile lisów, zajęcy czy bobrów tam zginęło, tego nikt nawet nie próbuje policzyć.

Bobrowniki, Świsłoczany i Mostowlany to wsie położone niemal na brzegu Świsłoczy. Szczątki sarny zaplątane w rzece, lis w drucie znaleziony przez psa – mieszkańcy trafiają na takie znaleziska.

Zwoje w puszczańskich ostępach

Piętrowe zwoje drutu ostrzowego rozłożone są wzdłuż zapory na terenie Puszczy Białowieskiej, w tym także przy rezerwacie ścisłym.

W północno-wschodnią część Puszczy Białowieskiej, w okolice nadnarwiańskich bagien, niewiele osób się zapuszcza. Rzeka tu meandruje na podmokłym terenie, a jej przebieg wyznaczają trzypiętrowe zwoje concertiny.

Na krótkim odcinku, gdzie granica biegnie wzdłuż Narwi, nie ma zapory, więc drutu żyletkowego jest więcej. Tak jakby rzeka, bagna i żołnierze to za mało do zabezpieczenia granicy.

Dalej, gdzie zaczyna się mur, concertiny jest mniej, a bliskość płotu sprawia, że zwierzęta nie podchodzą do śmiercionośnego drutu. W ostoi żubrów koło Starego Masiewa concertina rozpostarta jest nawet przed przejściem dla zwierząt w zaporze. W teorii przejścia te miały umożliwiać migrację zwierząt. W praktyce cały czas są zamknięte, a przynajmniej niektóre z nich „zabezpieczone” drutem żyletkowym.

Najgorzej jest w okolicach rzeki Leśnej Prawej i rezerwatu przyrody Kozłowe Borki. Tam drut żyletkowy położono nie tylko przy rzece, ale także rozrzucony po trawie i chaszczach, od dwóch latach obrośnięty przez bujną puszczańską roślinność. Zimą fragmenty concertiny nieśmiało wychodzą spod śniegu, przypominając z daleka gałązki.

Czy jest możliwe zatem, żeby w Puszczy Białowieskiej nie było żadnych czworonożnych ofiar drutu ostrzowego? Według podmiotów odpowiedzialnych za przyrodę i las, zwierzęta w concertinę nie wpadają.

Żadna z puszczańskich gmin zapytanych przez Sieć Obywatelską – Watchdog Polska, nie odnotowały przypadków śmierci zwierząt na drucie ostrzowym na terenie Puszczy Białowieskiej. Do wiedzy o tych zwierzętach nie przyznały się ani lokalne koła łowieckie, ani nadleśnictwa Browsk, Białowieża i Hajnówka, a Białowieski Park Narodowy podał, że „na obszarze Białowieskiego Parku Narodowego, który przylega bezpośrednio do granicy państwa na odcinku 10 km, w okresie od września 2021 r. do 1 listopada 2023 r. miał miejsce jeden incydent, a mianowicie w grudniu 2021 roku odnaleziono martwą łanię, która była zaplątana w concertinę od strony Republiki Białoruskiej”.

Co innego jednak pokazują filmy zamieszczane na tronie internetowej białoruskich pograniczników. O ile ich przekaz nafaszerowany jest propagandą, to obrazy zwierząt umierających w drucie żyletkowym wydają się prawdziwe.

O zwierzętach uwięzionych w concertinie mówi też prof. Rafał Kowalczyk z Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży.

„Byliśmy proszeni o pomoc w uwolnieniu jelenia byka zaplątanego za poroże. Nasz pracownik tam pojechał, ale nie można było uśpić zwierzęcia, bo rozciągał concertinę na Białoruś (to było przed zbudowaniem muru), nie można było tam wejść i ewentualnie wyplątać zwierzę. Potem podobno uwolnił go jakiś leśnik, w co nie za bardzo chce mi się wierzyć. Drugi przypadek to łoś na południu Puszczy, chyba w trakcie budowy muru. Nie zgodziliśmy się tam jechać, bo łoś był poraniony i uznaliśmy, że powinien tam pojechać lekarz weterynarii – proponowaliśmy lekarza z BPN – bo nie chcieliśmy brać odpowiedzialności za ewentualną śmierć przy usypianiu zwierzęcia wycieńczonego, rannego i w stresie” – opowiada prof. Kowalczyk.

Strażnicy usiłują uwolnić zwierzę zaplątane w concertinę. Fot. Regina Skibińska

Ksiądz wini pana, pan księdza

Umywanie rąk od concertiny to specjalność nie tylko większości gmin, nadleśnictw i kół łowieckich. Powiatowy Inspektorat Weterynaryjny w Białymstoku napisał, że nie napływają do niego informacje o zwierzętach, które poniosły śmierć albo zostały ranne w concertinie na granicy z Białorusią.

Regionalne Dyrekcje Ochrony Środowiska, Straż Graniczna, Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, Ministerstwo Obrony Narodowej i Ministerstwo Klimatu i Środowiska też nie gromadzą informacji i nie monitorują zagrożeń, które niesie zwinięty spiralnie drut kolczasty.

Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji (zapytane jeszcze w czasie rządu Morawieckiego) napisało, że „w 2022 roku, w trakcie budowy bariery fizycznej na granicy polsko-białoruskiej odnotowano 6 przypadków utknięcia zwierząt w instalacji stanowiącej tymczasowe zabezpieczenie granicy państwowej”. Wiedzy o innych przypadkach nie ma.

Ministerstwo Klimatu i Środowiska (również zapytane za poprzedniego rządu) odpowiedziało: „zgodnie z informacjami przekazanymi przez Białowieski Park Narodowy do dnia dzisiejszego nie odnotowano śmierci lub zranienia dzikiego zwierzęcia w zasiekach z drutu ostrzowego, na odcinku granicy przebiegającym przez Białowieski Park Narodowy. Jednocześnie uprzejmie informuję, że Ministerstwo nie posiada takich informacji w zakresie pozostałych odcinków granicy z Białorusią”.

Ministerstwo odesłało do Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska oraz do Lasów Państwowych. GDOŚ nic nie wie o tym, żeby chronione zwierzęta ucierpiały w concertinie, inne zwierzęta są poza obszarem jego zainteresowania. Lasy Państwowe odpowiedziały, że przekazują informację ministerstwu.

Ciekawie też wygląda przepływ informacji w pionie. Nadleśnictwo Browsk podało, że na jego terenie żadne zwierzę nie ucierpiało w concertinie. Tymczasem Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych w Białymstoku napisała, że „nadleśnictwa: Browsk, Gołdap, Krynki i Żednia odnotowały łącznie 18 przypadków udzielenia pomocy/zabicia zwierzęcia rannego w concertinie”, a Dyrekcja Generalna LP podała, że na terenie RDLP w Białymstoku śmierć w concertinie poniosło 9 zwierząt.

Która z tych informacji jest najbliższa prawdy?

W starciu z drutem żyletkowym zwierzęta nie mają żadnych szans. To dla nich nowość, nie wiedzą jeszcze, czym kończy się dla nich kontakt z concertiną.

„Zwierzęta uczą się na różne sposoby: przez uczenie się skojarzeń, poznawanie konsekwencji swojego zachowania czy przywykanie. Żadna z form uczenia się, które powstały w toku ewolucji i które zwierzęta wykorzystują na co dzień, nie jest w stanie uchronić je przed niebezpieczeństwem concertiny. Drut żyletkowy jest nowym elementem w świecie zwierząt i dlatego obowiązkiem ludzi, którzy go wykorzystują, jest takie zabezpieczenie drutu, żeby zwierzęta nie umierały w nim w męczarniach” – mówi Izabela Kadłucka, psycholożka zwierząt.

Na poprawę sytuacji jednak się nie zanosi. Jak udało się dowiedzieć przy granicy, na niektórych odcinkach niedługo zacznie się montowanie kolejnego „piętra” niosącej śmierć concertiny.

;

Udostępnij:

Regina Skibińska

Absolwentka prawa, z zawodu dziennikarka, przez wiele lat związana z „Rzeczpospolitą”. Trzykrotna laureatka konkursu dziennikarskiego Polskiej Izby Ubezpieczeń i laureatka Nagrody Dziennikarstwa Ekonomicznego Press Club Polska w 2023 r. Obecnie freelancerka, pisywała m.in. do „Gazety Wyborczej”, miesięcznika „National Geographic Traveler”, „Parkietu”, Obserwatora Finansowego i Prawo.pl. Po latach mieszkania w Warszawie osiadła z gromadką kotów na Podlasiu. Angażuje się w działania pomocowe na granicy z Białorusią.

Komentarze