0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Grzegorz Dabrowski / Agencja Wyborcza.plFot. Grzegorz Dabrow...

„Nie da się tak jednoznacznie określić. My mamy przełożonych, mamy rozkazy. To jest trochę inny charakter pracy. To nawet nie jest praca, to jest służba, w której jest podległość służbowa. Gdy się okazało, że do tych pushbacków nie ma do końca podstawy prawnej, zadawaliśmy pytania, ale przełożeni zapewniali, że wszystko jest załatwione i wszystko będzie zalegalizowane. No i funkcjonariusze jeździli i robili te pushbacki” – mówi Mikołajowi Grynbergowi strażnik graniczny.

Publikujemy fragment najnowszej książki Grynberga „Jezus umarł w Polsce”. To 20 rozmów z aktywistami, aktywistkami i strażnikami granicznymi o granicy polsko-białoruskiej i kryzysie humanitarnym, który rozpoczął się w Usnarzu w sierpniu 2021 roku i trwa do dzisiaj. O książce rozmawialiśmy z autorem:

Przeczytaj także:

Książka „Jezus umarł w Polsce” Mikołaja Grynberga ukaże się 12 lipca 2023 r. nakładem wydanictwa Agora. Dzisiaj publikujemy także fragment książki.

Okładka książki Mikołaja Grynberga, która ukaże się 12 lipca nakładem wydawnictwa Agora

Strażnik Drugi

Spotykamy się w jego domu. Nikogo poza nami nie ma, żona zabrała dzieci do swoich rodziców. W przedpokoju stoi mnóstwo dziecięcych bucików. Idziemy na piętro, rozmawiamy w małym pokoju. Po skończonej rozmowie strażnik odprowadza mnie do samochodu i zachęca, bym pojechał inną drogą niż ta, którą przyjechałem. Lepszy asfalt, mniej patroli.

Marka wam się bardzo ostatnio zepsuła.

Bardzo. Musimy się mierzyć z opinią publiczną, choć tych opinii jest na szczęście więcej niż jedna. Ludność przygraniczna jest inaczej nastawiona.

Inaczej niż kto?

Niż osoby przyjezdne. Mieszkańcy są związani ze Strażą Graniczną, w dużym stopniu wspierają nasze działania. Kiedyś były Wojska Ochrony Pogranicza, dzisiaj jest SG, ale większość jest wciąż po stronie funkcjonariuszy.

Wspierają to znaczy, że uważają, że zachowujecie się OK, czy dzwonią i mówią, gdzie widzieli uchodźców?

I jedno, i drugie. Gdyby nie uważali, że robimy dobrze, nie dzwoniliby. Zmieniło się, bo teraz zdarza się, że jednak przymykają oczy i myślą: „niech idą”. Ale są osoby, które zawsze dają znać, że ktoś idzie czy że gdzieś się zatrzymał.

A pan myśli, że wy robicie dobrze czy źle?

Nie da się tak jednoznacznie określić. My mamy przełożonych, mamy rozkazy. To jest trochę inny charakter pracy. To nawet nie jest praca, to jest służba, w której jest podległość służbowa. Gdy się okazało, że do tych pushbacków nie ma do końca podstawy prawnej, zadawaliśmy pytania, ale przełożeni zapewniali, że wszystko jest załatwione i wszystko będzie zalegalizowane. No i funkcjonariusze jeździli i robili te pushbacki.

Zapewniali was, że jesteście prawnie kryci, tak?

Było pismo od komendanta do strażników, że wszystko jest OK, że prace legislacyjne trwają, że nie ma się czego obawiać. Teraz już jest zupełnie inaczej.

Czyli?

Bodajże w sierpniu 2021 był wyrok w sprawie obywateli Afganistanu. Okazało się, że zostali bezprawnie zawróceni, i ruszyła machina prawna w niebezpiecznym kierunku.

I to przyniosło jakiś efekt? Koledzy i koleżanki zaczynają myśleć, że kolejna sprawa będzie wyglądała tak samo, bo podstawa prawna jest wciąż taka sama?

O to właśnie chodzi. To był okres bez tej podstawy prawnej. A potem weszło prawo i się robiło, czy to było słuszne, czy niesłuszne.

A co decyduje o tym, co jest słuszne?

Prawo jest prawem. Zresztą był jakiś procent ludzi, którym udało się przedrzeć dalej i przez pełnomocników udawało im się uzyskać ochronę międzynarodową. A wiadomo, że wtedy prędzej czy później pojadą tam, dokąd chcą.

Czyli dokąd?

Do Europy Zachodniej.

Ale byli tacy, którzy mieli interim, a i tak zostali wyrzuceni za druty. Część z nich nawet została przywieziona przez funkcjonariuszy do placówek SG, a mimo to zostali wyrzuceni z Polski.

Mogło tak się zdarzyć. Ale potem mogli szybko znowu próbować się tu dostać.

A pan wyrzucał ludzi na Białoruś?

Ja mam to szczęście, że pracuję w komórce, która zajmuje się ich legalizacją w Polsce. Przygotowaniem dokumentów dla sądu i umieszczaniem ich w ośrodkach.

A co pan o nich myśli? Kim oni dla pana są?

Ludźmi są, niezależnie, czy mówią prawdę, czy nieprawdę. Coś spowodowało, że musieli opuścić swój kraj. A czemu tu idą? Wie pan, kiedyś byłem na wykładzie takiego pana, który spędził dużo czasu w krajach muzułmańskich. Mówił, że będzie wojna krzyżowa, ale nie taka jak kiedyś. On, będąc w Anglii, widział, jak wzrasta przyrost naturalny w tej społeczności, ile meczetów się buduje. Oni mają plan, żeby zasiedlić całą Europę, i do tego to zmierza. Pyta pan, kim oni dla mnie są. Mimo wszystko dalej są ludźmi. Jedni mają swoje tragedie rodzinne, a inni są tu po prostu za lepszym bytem.

To gdzie tu wojna religijna?

Tego nie da się rozgraniczyć.

A rozumie pan tych ludzi?

W jakim sensie?

No, czy rozumie ich pan tak po ludzku. Dlaczego tu przyjeżdżają?

Nie do końca. Rozmawiam z różnymi tłumaczami, którzy wyjechali z krajów muzułmańskich, i oni opowiadają, że tam socjal jest bardzo dobry.

W Syrii?

No, Syria rzeczywiście nie.

Afganistan?

No, też nie za bardzo, ale Irak. No, ale w sumie tam też są Kurdowie, którzy są źle traktowani, i w Turcji też.

A uchodźcy z krajów afrykańskich?

Ciężko mi powiedzieć.

Ciężko panu powiedzieć, czy ich pan rozumie?

Wie pan, to są ludzie z głębi Afryki, już bliżej równika. Nic o nich nie wiem.

A ci, którzy pracują przy pushbackach? To musi być straszna praca.

Tak, koledzy i koleżanki mówią, że najgorzej jest wywozić grupy, gdzie są kobiety i dzieci.

Najgorzej, bo co?

Bo płaczą. Ale w pewnym momencie znieczulica się pojawia i już normalnie pracują.

A jak oni sobie radzą psychicznie? Wracają do domów, a tam mają dzieci w tym samym wieku.

To jest najtrudniejsze. Znaczy, na początku było ciężkie, a potem zrobiło się codziennością.

To co się stało z ich emocjami, które mieli na początku? One były prawdziwe?

No, były prawdziwe, no bo co innego mieli czuć? A potem jakoś to sobie układają w głowie, robią jakieś takie wypchnięcie w głowie, że kiedyś było spokojnie, a teraz przez nich mają tyle roboty.

Stąd się u nich bierze agresja?

Tak. Może jest tak jak u przełożonych, że było tyle i tyle sztuk, to tyle i tyle sztuk trzeba odstawić na Białoruś.

Sztuka – znaczy człowiek?

Tak, nieważne, czy dorosły, czy dziecko. Sztuka to sztuka.

Ciekawe, jaką cenę psychiczną będą za to płacić.

Też o tym myślę. Polska jest takim krajem, gdzie chodzenie do psychologa czy psychiatry nie jest dobrze widziane. Jeśli chodzi się do takiego doktora, znaczy, że człowiek sobie nie radzi, tak to jest interpretowane.

Powinni korzystać z takiej pomocy, ale nie korzystają?

Nie.

A pan by skorzystał?

Z takiego polecanego przez komendę oddziału SG?

Tak.

Osobiście to bym nie poszedł.

Dlaczego?

Bo ci, którzy korzystają, są od wszystkiego odsuwani, a na końcu muszą opuścić służbę. To się obraca przeciwko nim. Lekarze mają swoich przełożonych, pan rozumie?

Że tajemnica lekarska nie jest przestrzegana?

O, to to na pewno nie. Piszą raporty i tak to się kończy.

Czyli ludzie, którzy potrzebują pomocy, nie mogą z niej skorzystać. To jak sobie radzą, by móc dalej pracować, by funkcjonować w domu?

Jeśli pan pyta o alkohol, to teraz jest mniej niż kiedyś, bo interwencji jest tyle, że alkohol po prostu zniknął. Nie ma już na niego miejsca ani czasu. Jest większe napięcie i większe ryzyko.

Ryzyko czego?

Że się wjedzie do rowu pod wpływem albo ktoś ci wyciągnie broń, albo jakieś inne tego typu zdarzenie.

Nie korzystają z pomocy terapeutów, alkohol odstawili, to jak sobie radzą?

Nie wiem.

Robią straszne rzeczy, wyrzucają ludzi za druty. Uchodźcy błagają, żeby im tego nie robić, płaczą. Opowiadają po powrocie z akcji?

Raczej nie.

A jak się w komendzie mówi o tych ludziach, których wyrzucacie?

Ciapaki.

Ta praca ma taki sam sens jak przed kryzysem uchodźczym?

Ma inny wymiar. Kiedyś to był przemyt papierosów, pojedyncze osoby w skali roku. Zmienia się nasza służba. Ludzie, którzy przyjeżdżają z innych oddziałów, mówią, że trudna tu jest służba, że straszne napięcie.

Co jest dla nich najtrudniejsze?

Jedni mówią, że fajnie, wreszcie coś się dzieje: „Ciapaków za wszarz i won za druty”, a drudzy uważają, że trzeba przyjrzeć się każdej sprawie.

Przyglądają się i co dalej?

Były przypadki, że ktoś mówił, że nie pojedzie.

I co koledzy myślą o takim człowieku? Że ma jaja czy że jest słaby?

Szanuje się ludzi, którzy mają własne zdanie.

W służbach mundurowych też?

Ja szanuję.

Jak pan myśli, ile to będzie trwało?

Długo.

Tak długo, że już zawsze?

Może tak być.

Lepiej jest być strażnikiem na granicy białoruskiej czy na ukraińskiej?

Tutaj mamy lżej, bo mniejszy ruch u nas jest.

Wiele osób postrzega was jako przemocowców. Jak pan sobie radzi z takim wizerunkiem?

Im dalej od granicy, tym bardziej pewnie nas tak postrzegają. Nie zastanawiam się nad tym. Jak wyjeżdżam w głąb kraju, jestem zwykłym Kowalskim.

Są teraz chętni do pracy w SG?

Jest tyle samo, ile było trzy, cztery lata temu. Tyle że teraz jest się łatwiej dostać, bo zostały obniżone kryteria naboru. Nie jest to już taka fajna praca, jak była kilkanaście lat temu, wiele rzeczy się zmieniło. Najgorsze jest to, że przyjmują do pracy ludzi, których kiedyś by nie przyjęli. Nie przeszliby przez sito.

Na czym by polegli?

Psycholog by ich nie przepuścił. A teraz zasilają nasze szeregi i będzie ich coraz więcej, bo dużo osób odchodzi. A odejście zapowiada jeszcze więcej.

Dlaczego odchodzą?

Jest silna presja społeczna i coraz gorszy stan osobowy.

Co to znaczy?

Że pracuje się z ludźmi, którzy nie powinni wykonywać tego zawodu.

A jak wygląda współpraca z wojskiem, z WOT-em, z policją?

Ja siedzę za biurkiem, więc nie mam z nimi do czynienia. Ale kolega opowiadał, że spotkał na służbie mężczyznę, którego nie chcieli przyjąć ani do policji, ani do wojska, aż wreszcie mu się udało i jest w Wocie. Pewnie były przyczyny, dla których go do tamtych służb nie przyjmowali, coś musiało być z nim nie tak.

A dzisiaj może by go już nawet do was przyjęli.

To bardzo możliwe. Są wakaty, więc żeby nie było nadgodzin, przyjmą prawie każdego.

Pracuje pan w coraz gorszym środowisku.

Tak.

A jak pan postrzega swoją służbę?

Na pewno nie jako pracę na zwykłym etacie, służymy naszej ojczyźnie. Dostajemy decyzje od przełożonych. Nie zawsze się z nimi zgadzamy, ale w każdej innej pracy ludzie też dostają polecenia od swoich przełożonych. Tak po prostu jest.

Mówi pan, że taka jest każda praca, a gdzie są granice, których by pan nie przekroczył?

Są tacy strażnicy, którzy mówią, że mogą łapać ludzi po lasach, ale nie będą ich wywozić. Raz czy drugi może się tak wydarzyć, ale u nas są rozkazy i podwładni mają je wykonywać. Ja miałem szczęście, bo gdy mówiłem swojemu przełożonemu, że mam wątpliwości, on zawsze odpowiadał: „Rób zgodnie z przepisami”.

Ale przed sierpniem wykonywaliście te rozkazy?

Były zapewnienia, że wszystko zostanie zalegalizowane.

Ale okazało się, że nie.

Tak się właśnie okazało.

I co teraz mówią przełożeni?

Nabrali wody w usta, jak to się mówi.

Zostaje pan w SG?

Jeszcze trochę posiedzę.

;

Udostępnij:

Mikołaj Grynberg

(ur. 1966) – fotograf i pisarz, z wykształcenia psycholog. Jego zdjęcia były prezentowane niemal na całym świecie. Autor albumów Dużo kobiet (2009) i Auschwitz – co ja tu robię? (2010). Wydał trzy zbiory rozmów: Ocaleni z XX wieku (2012), Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne (2014) i Księga wyjścia (2018) oraz dwa tomy prozy: Rejwach (2017) i Poufne (2020). Od lat zajmuje się problematyką i historią polskich Żydów. Nominowany za całokształt twórczości do Nagrody Literackiej im. Juliana Tuwima (2019), finalista Nagrody Literackiej Nike (2018). Jego książka Rejwach zdobyła tytuł Warszawskiej Premiery Literackiej przyznawany przez Klub Księgarza. W 2021 roku zadebiutował jako reżyser filmem dokumentalnym Dowód tożsamości.

Komentarze