0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Zrzut ekranuZrzut ekranu

"Napoleon umiera, a potem 10 lat później ktoś pisze książkę. Następnie ktoś bierze tę książkę i pisze kolejną, i tak 400 lat później jest w tym dużo fantazji” – tak w brytyjskiej prasie bronił nieścisłości w swoim filmie o Bonapartem reżyser Ridley Scott.

Nie poprzestał na tym, lecz zaatakował też krytykujących go badaczy: „Kiedy mam problemy z historykami, pytam: »Przepraszam, kolego, byłeś tam? Nie? No to się k… zamknij«”.

Sęk w tym, że nie ma dowodów, by Napoleon strzelał z armat do piramid. Wiemy za to, że zabrał do Egiptu naukowców, a ich badania starożytnej cywilizacji dały de facto początek egiptologii.

Kadr z filmu "Napoleon" Ridleya Scotta. Zrzut ekranu

Nie musimy cofnąć się w czasie, by wiedzieć, że Bonaparte nie widział zgilotynowania Marii Antoniny. Na dodatek królowa szła na egzekucję ostrzyżona, a nie z malowniczo rozwichrzonymi lokami, jak w filmie. Nie musimy też udać się wehikułem czasu pod Austerlitz i Waterloo, by dowieść Scottowi, że bitwy te miały nieco inny przebieg, niż to odmalował. Historycy poświęcili bowiem tym bataliom wystarczająco dużo stron.

To oczywiście nie pierwszy raz, gdy Scott – skądinąd znakomity reżyser – pokazuje, że nawet nieulegające wątpliwości ustalenia historyków traktuje wybiórczo. Zaś historia jest dla niego i scenarzystów tylko pretekstem do dość swobodnego rozwijania fabuły.

Przeczytaj także:

Przecież najbardziej kasowy film Scotta, oscarowy „Gladiator” (2000), to cała kaskada zmyśleń, przekręceń i nieścisłości. Poczynając od tego, że cesarz Marek Aureliusz zmarł wskutek zarazy, a nie zaduszony przez Kommodusa, po przedstawienie legionów rzymskich jako gromady indywidualistów-zabijaków, a nie sprawnej militarnej maszyny.

No i mamy tam nieśmiertelny kciuk obracany w dół jako sygnał od cesarza, by dobić walczącego gladiatora. Naukowcy od dawna dowodzą, że mogło być zupełnie odwrotnie: obrócony kciuk mógł oznaczać opuszczenie broni i darowanie życia przeciwnikowi pokonanemu na arenie!

Wcześniej Scott historię przekłamywał w „1492. Wyprawa do raju” (1992), gdzie zrobił z Krzysztofa Kolumba idealistę i wizjonera, z czym ciężko dziś zgodzić się potomkom tych mieszkańców Ameryki, których konkwistadorzy zdziesiątkowali i zniewolili. Są też istotne błędy rzeczowe i faktograficzne, np. wielki żeglarz wraca na filmie do Hiszpanii flagowym okrętem „Santa Maria”, który w rzeczywistości osiadł na mieliźnie u wybrzeży Haiti i został rozebrany na deski, które posłużyły do budowy hiszpańskiej osady. A to tylko parę z nieścisłości.

Nie lepiej było z „Królestwem niebieskim”, w którym Scott dość swobodnie obszedł się z życiorysami historycznych krzyżowców. Z arystokraty Baliana z Ibelinu zrobił szlachetnego kowala. Królową Sybillę Jerozolimską – spryciarę i intrygantkę – filmowiec zmienił w romantyczną, nieszczęśliwie zakochaną piękność. Ot, magia kina…

Debunking

Kciuk obracany w dół był sygnałem w starożytnym Rzymie, by dobić walczącego gladiatora.
Naukowcy od dawna dowodzą, że mogło być zupełnie odwrotnie: obrócony kciuk mógł oznaczać opuszczenie broni i darowanie życia przeciwnikowi pokonanemu na arenie!

Prawdziwy historyczny daltonizm

„Gladiator” dowiódł, że można nie przejmować się prawdą historyczną i dostać Oscara. Lecz przecież nie tylko Scott fałszuje historię. Słynny oscarowy „Braveheart. Waleczne serce” (1995) Mela Gibsona to luźna wariacja na temat historycznych wydarzeń ze Szkocji i Anglii na przełomie XIII i XIV wieku.

Już fakt, że Szkoci noszą na filmie kilty, był przekłamaniem: w rzeczywistości włożyli je ponad dwieście lat później. Przydomek „Waleczne serce” nosił zaś nie William Wallace, szkocki bohater grany przez Gibsona, lecz Robert I Bruce, przedstawiony w filmie jako zdrajca! Główny bohater nigdy nie romansował z francuską księżniczką Izabelą, która na dodatek była wówczas małą dziewczynką.

Kadr z filmu Braveheart przerobiony na tło ekranu komputera. W wolnym dostępie

I my przejmujemy się, że w kandydujących do Oscarów „Chłopach” pojawiają się niewłaściwe instrumenty muzyczne, a ubrania są za mało zużyte?

Ciemna Kleopatra?

Tymczasem od przeinaczeń z „Bravehearta” dużo głośniejszy był casus serialu „Królowa Kleopatra” (2023). Słynna egipska władczyni, grana przez brytyjską aktorkę Adele James, miała cerę znacznie ciemniejszą niż Kleopatra w słynnym hollywoodzkim filmie z 1963 roku, gdy wcieliła się w nią Elizabeth Taylor – Amerykanka brytyjskiego pochodzenia.

Kadr z serialu Netfliksa "Królowa Kleopatra". Zrzut ekranu

„Królowa Kleopatra” wywołała szok w Egipcie, a największe autorytety podkreślały, że pochodziła z greckiej dynastii, więc mało prawdopodobne, by miała ciemną skórę. Sprawa była wodą na młyn dla wszystkich uważających, że etniczna różnorodność szkodzi filmom i że filmowcy w żadnym przypadku nie mają prawa obsadzać aktorów innego pochodzenia w „białych” rolach.

Idąc tym tropem myślenia, nie może być czarnej Anny Boleyn czy Kleopatry, choć biali jak śnieg mogą być na ekranie Jezus z Nazaretu (grany przez Szweda Maxa von Sydowa w „Opowieści wszech czasów” z 1965 roku) czy mulat Alexander Dumas (grany w 2010 roku przez Gerarda Depardieu).

Piękna królowa Elżbieta I? Chyba nie

Często zwraca się też uwagę na inne problemy wizualne – z urodą bohaterów. Wyidealizowana, grana przez Cate Blanchett brytyjska królowa Elżbieta I w dwóch częściach „Elizabeth” (1998, 2007) daleko różni się od mało urodziwych portretów monarchini z epoki.

Wysportowany Henryk VIII w serialu „Dynastia Tudorów” (2007-2010) przybiera na wadze znacznie wolniej niż historyczny oryginał. Zaś Ryszard III z „Białej królowej” (2013) wydaje się aż nazbyt zdrowy i sprawny. Wprawdzie nie miał groteskowego garbu, jakim obdarzył go w swym dziele Szekspir, jednakże w jego szkielecie naukowcy wykryli olbrzymie deformacje kręgosłupa.

W dyskusji o urodzie oraz kolorze skóry aktorów – oraz tego, czy stoi za nimi jakaś próba zawłaszczenia i zmiany historii, czy prosty rachunek ekonomiczny producentów, chcących przyciągnąć przed ekran jak największą i najbardziej zróżnicowaną widownię – zatraca się inne wątki dotyczące adekwatności filmów historycznych.

Film „300”, wszystko na odwrót

Weźmy kinowy hit „300” (2006). Przedstawia on walkę Spartan i ich koalicjantów z Persami jako pojedynek demokracji z tyranią, garstki dzielnych helleńskich wojowników z morzem bezmyślnych wrogów, dzielnego Zachodu z wszetecznym Wschodem.

W rzeczywistości Persja była wielonarodowym, dość tolerancyjnym imperium. Sparcie, żyjącej w zmilitaryzowanym społeczeństwie z nieludzko traktowanymi niewolnikami, daleko było do demokratycznych ideałów. Twierdzenie, że Spartanie Leonidasa uratowali przed wschodnimi despotami wartości Zachodu, jest mocno skażone prezentyzmem, oceną faktów z przeszłości przez nas współczesny pryzmat, z naszej obecnej perspektywy.

Postać z filmu 300 z metalowymi ozdobami na ciele
Kserkses, postać z filmu "300". Zrzut ekranu

W mediach jednak więcej mówiło się o gatkach filmowych Spartan i o ekscentrycznym wyglądzie Kserksesa, którego pozazdrościliby członkowie grupy The Prodigy. Może dlatego, że „300” to adaptacja komiksu, a ten rządzi się swymi prawami?

Podobnie dużego dystansu wymaga też równie naiwny, co przeładowany przemocą i seksem serial „Spartakus” (2010-2013), który „odkleił się” od faktów daleko bardziej od słynnej serii „Rzym” (2005-2007).

Bo można „odklejać się” i zmieniać fakty, zachowując jednak pewien szacunek dla realiów, ducha czasów i sensu opowieści, jak w tasiemcowych „Wikingach” (2013-2020), którzy nie stali się czystym fantasy.

Można też w oparciu o realia z epoki budować postacie prawdopodobne, chociaż uwypuklające najbardziej popularne dzisiaj tematy – jak walka z mizoginią i patriarchatem czy emancypacja mniejszości – czego dowodem serial „Rozpustnice” (2017-2019), rozgrywający się w XVIII-wiecznym londyńskim burdelu.

Drobne nieścisłości?

Czasem filmowe przekłamanie jest tak oczywiste, że wygląda po prostu na zamierzone. Może upstrzony kolczykami i łańcuszkami Kserkses z „300” miał utożsamiać zepsucie i permisywizm, z którymi konserwatyści kojarzą techno parady?

Mniej pretensjonalnie i z przymrużeniem oka wypada artystyczny zamysł reżyserki Sofii Coppoli, która w „Marii Antoninie” (2006) umieściła… trampki wśród garderoby francuskiej królowej. Czy podobnie można traktować scenę z „Czasu mroku” (2017), w której Winston Churchill schodzi do metra i pyta o wojnę pasażerów – w tym czarnoskórego młodego mężczyznę? Tu zdania są podzielone.

Nawet za najwybitniejszymi dziełami artystycznymi stoi czasami scenariusz przeinaczający fakty. Weźmy „Amadeusza” (1984) Miloša Formana. Powstał na podstawie sztuki Petera Shaffera oraz wcześniejszych sugestii Aleksandra Puszkina i Nikołaja Rimskiego-Korsakowa.

Ich jądrem jest muzyczny i ideowy konflikt: geniusza i wolnomyśliciela Wolfganga Amadeusza Mozarta, dopiero aspirującego do wielkiej kariery, z Antonio Salierim – nieco starszym, zadowolonym z siebie, konserwatywnym muzycznym guru na austriackim dworze. Ten spór doprowadza do zbrodni.

Okoliczności śmierci Mozarta faktycznie są dość niejasne i nie wykluczano udziału osób trzecich (np. masonów, których tajemnice miał rzekomo zdradzić Wolfgang Amadeusz w „Czarodziejskim flecie”!). Na życie Mozarta na pewno nie zasadzał się jednak Salieri, który – mimo różnic – ponoć lubił jego utwory. Bez owego fikcyjnego, wydumanego konfliktu nie byłoby jednak sztuki teatralnej i wspaniałego filmu.

Czy musi być coś za coś? Czy jesteśmy skazani na kompromisy? Ciężko w historycznych produkcjach oddać strach, w jakim przez wieki żył człowiek, gdy przychodziły ciemności. Albo fetor, unoszący się przez dobrych kilkaset lat na ulicach przepełnionych europejskich miast. A smród ofiar ze zwierząt, składanych w ofierze? Nawet nagość niewolników, powszechna w świecie starożytnym, jest nie do przejścia dla filmowców.

Od czego opędzały się szlachcianki Bennet?

Dodajmy, że problem z historycznymi nieścisłościami dotyczy nie tylko dramatów, epickich biografii czy kina wojennego. Co najmniej równie swobodnie podchodzą do historii komedie romantyczne czy kino familijne (na dodatek częstokroć skażone dydaktyzmem).

Czy angielskie szlachcianki panny Bennet faktycznie opędzały się w domu od kur, a tańczyły w wiejskiej stodole, jak widać w kinowej wersji „Dumy i uprzedzenia” z 2005 roku? Trudno odnieść takie wrażenie z lektury książkowego pierwowzoru Jane Austen.

Czy dr Quinn z tasiemcowego serialu o lekarce na Dzikim Zachodzie, rozgrywającego się parę lat po wojnie secesyjnej, mogłaby bezkarnie prawić morały o prawach Indian i Afroamerykanów, walczyć o prawa kobiet i startować na burmistrza? Ba, używa nawet nieznanego wówczas słowa „genocide”, ludobójstwo. W rzeczywistości pojęcie to stworzył polski prawnik Rafał Lemkin w czasach II wojny światowej.

Bitwa o Anglię i o Enigmę

Skoro już doszliśmy do polskich wątków, jest ich całkiem sporo. Polskich widzów od lat razi niedocenianie wkładu polskich żołnierzy – piechoty, lotników, pancerniaków, marynarzy – w walkę na frontach II wojny światowej. Szczególnie pomijanie ich przy Bitwie o Anglię doprowadza nas do istnego amoku. Tak bardzo, że w 2018 roku sprokurowaliśmy aż dwa filmy – „303. Bitwa o Anglię” oraz „Dywizjon 303. Historia prawdziwa”. Oba nieudane.

Drugim wątkiem, działającym Polakom na nerwy, jest sprawa Enigmy. Każdy uczeń polskiej szkoły wie o wkładzie naszych kryptologów – Mariana Rejewskiego, Jerzego Różyckiego i Henryka Zygalskiego – w rozkodowanie hitlerowskich maszyn szyfrujących. Można spotkać się z szacunkami, że złamanie szyfru Enigmy skróciło wojnę o 2-3 lata, a przez to ocaliło około 20-30 mln istnień ludzkich!

W czasach PRL powstał wprawdzie serial „Tajemnica Enigmy” i film kinowy „Sekret Enigmy”, lecz mało efektowne i poza Polską zupełnie nieznane. Tymczasem brytyjsko-amerykański kinowy hit „Gra tajemnic” (2014) o genialnym matematyku Alanie Turingu, kluczowym w łamaniu niemieckich kodów, zupełnie nie docenił wkładu naszych kryptologów. Lecz bywało nawet gorzej: w dramacie wojennym „Enigma” (2001) to Polak posuwa się do zdrady, zbulwersowany ciszą Aliantów wokół zbrodni katyńskiej.

Ten ostatni obraz wywołał głośne protesty brytyjskiej Polonii. Można byłoby się zżymać, czy sprawa jakiegoś filmu warta była tyle zachodu, ale Brytyjczycy też potrafią być przeczuleni na punkcie własnych sukcesów. Kiedy w kinach pojawił się amerykański film „U-571” (2000), w którym to Jankesi przypisali sobie zasługę rozkodowania Enigmy, dzięki zdobyciu jej egzemplarza z niemieckiego u-boota, sam premier Tony Blair dołączył się do głosu krytyków filmu w brytyjskim parlamencie.

Szarże filmowców

Wypada przy okazji przyznać, że choć głośno krytykujemy innych, w naszych filmach sami dopuszczamy się przekłamań. Pal licho, jeśli chodzi o nieadekwatne uzbrojenie w „1920. Bitwie Warszawskiej” (2011) czy „Legionach” (2019). Lecz jakim cudem w antyautorytarnym Netfliksowym „Hiacyncie” (2017), opowiadającym o rozgrywającej się w latach 80. operacji PRL-owskiej bezpieki przeciw gejom, ani razu nie pada słowo „Solidarność"?

I co z „hitowym” serialem TVP „Korona królów”? Kiedy w 2018 roku rozpoczęto jego emisję, widzowie wręcz prześcigali się w wyłapywaniu błędów. Wymieniali ubiory niepasujące do XIV wieku, wyglądające jak zrobione z zasłon, oraz sztuczną biżuterię. Narzekali na średniowieczne wnętrza zadziwiająco czyste i higieniczne, a prostych ludzi sprzed wieków ubranych zadziwiająco schludnie.

Z drugiej strony raził nader skromny dwór Łokietka. On sam przedstawiony został jako niemal zniedołężniały starzec, choć jeszcze niedawno pokonał na polu bitwy Krzyżaków. Pojawiające się w serialu modlitwy i ceremonie religijne wyglądały bardziej na współczesne niż średniowieczne. No i Szczerbiec: pokazany został w serialu jako tradycyjny miecz koronacyjny polskich władców, chociaż Łokietek na pewno nie odziedziczył go po Bolesławie Chrobrym czy innym piastowskim królu. Prędzej otrzymał w prezencie – lecz nie ma nawet pewności, od kogo...

A to i tak nic w porównaniu z „Gierkiem” (2022), który z racji prezentowanych absurdów, sprzecznych z historyczną prawdą, jest filmową fantazją.

Czy synowie Kuklińskiego zginęli?

Z tymi fantazjami bywa różnie, czasem przyświeca im jakiś sens konstrukcyjny filmu. W szpiegowskim dramacie biograficznym „Jack Strong” (2014) widzimy śmierć starszego syna pułkownika Ryszarda Kuklińskiego, gdy jedzie na grób młodszego brata. Jego auto zostaje zepchnięte z drogi przez ciężarówkę. To pozwala w filmie szybko skonsumować temat: Kukliński stracił dwoje dzieci, prawdopodobnie była to zemsta KGB.

W rzeczywistości jednak pierwszy syn nie wrócił z rejsu jachtem, a drugi zginął pod kołami auta na amerykańskim kampusie uniwersyteckim. Czy stały za tym posowieckie służby? Możliwe. Jednak np. były szef WSI gen. Marek Dukaczewski uważa, że tajemnicze śmierci synów Kuklińskiego to dezinformacja spec-służb USA.

„Ich pobyt w Stanach zalegalizowano, dlatego, że podatnik amerykański nie będzie płacił za ochronę, bezpieczeństwo osób, które były na krótkiej liście BIGOT, a więc najcenniejszych agentów Stanów Zjednoczonych”– stwierdził w 2014 roku na antenie TVN24. Czy wierzyć Dukaczewskiemu, czy też nie, sprawa nie jest jednoznaczna. „Mogło się zdarzyć, że obaj padli ofiarą nieszczęśliwych wypadków, ale ja w to nie wierzę. Traktuję to jednak w kategoriach zemsty ze strony służb rosyjskich, ale na to dowodów nie ma. Musimy czekać na odtajnienie dokumentów w tych sprawach. Ale wątpię, czy się tego doczekamy” – stwierdził dwa lata temu w rozmowie z „Super Expressem” prof. Antoni Dudek.

Szarży na czołgi nie było

Bardziej jednoznaczna jest sprawa filmu „Lotna” Andrzeja Wajdy (1959), a konkretnie domniemanej szarży polskich ułanów na hitlerowskie czołgi podczas wojny obronnej 1939 roku. Z pewnością nasza kawaleria nigdy nie atakowała samobójczo niemieckich „panzerów”. Miała do dyspozycji nie tylko szable, lecz też nowoczesne karabiny przeciwpancerne i artylerię.

W najbardziej znanym epizodzie, w jakikolwiek sposób przypominającym „Lotną”, ułani zaatakowali pod Krojantami piechotę i jednostki zmotoryzowane Trzeciej Rzeszy. Po pojawieniu się niemieckich sił pancernych polska jazda wycofała się. Scena z filmu Wajdy jest raczej rozliczeniem z przeszłością: pokazaniem jak nasza romantyczna tradycja zderzyła się z okrucieństwem nowoczesnej wojny. Lecz „Lotna” mogła też być odbierana jako PRL-owski paszkwil na „sanacyjną” armię albo echo hitlerowskiej propagandy, która chętnie pokazywała polską armię jako słabą i zacofaną.

Bitwa pod Wiedniem nie z tym orłem

Współcześni widzowie rzadko już sięgają po ten film Wajdy. Częściej mogą mieć do czynienia z „Bitwą pod Wiedniem” (2012) – międzynarodową koprodukcją z mnóstwem polskich gwiazd. Niestety, na tym filmie nie zadbano nawet o to, by nad polskimi wojskami powiewał sztandar z epoki. Widzimy flagę ze współczesnym orłem, na dodatek patrzącym w odwrotną stronę.

Twórcy filmu tłumaczyli, że to celowy zabieg. Podobnie jak wyposażenie jednego z głównych bohaterów – mnicha Marka z Aviano – w krzyż papieski Jana Pawła II. Zdaniem filmowców to miało „pomóc zagranicznemu widzowi w skojarzeniu wojska Jana III Sobieskiego z Polską”. Szkoda, że nie pomyśleli, by adekwatnie pokazać słynną husarską szarżę pod Wiedniem.

Zresztą z husarią zawsze był problem, nawet w „Ogniem i mieczem” (1999) Jerzego Hoffmana, specjalisty od Trylogii. Nic dziwnego, że na forach miłośników filmów historycznych można znaleźć opinię, że najlepszą szarżę husarii można znaleźć w… rosyjskim „Roku 1612”.

Propagandowej, historyczno-przygodowej bajdzie z roku 2007, wielbiącej Matuszkę Rassiję i karykaturalnie prezentującej Polaków. Tam przynajmniej nasi skrzydlaci jeźdźcy wypadli odpowiednio groźnie.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

;
Wyłączną odpowiedzialność za wszelkie treści wspierane przez Europejski Fundusz Mediów i Informacji (European Media and Information Fund, EMIF) ponoszą autorzy/autorki i nie muszą one odzwierciedlać stanowiska EMIF i partnerów funduszu, Fundacji Calouste Gulbenkian i Europejskiego Instytutu Uniwersyteckiego (European University Institute).

Udostępnij:

Adam Węgłowski

Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.

Komentarze