0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Ilustracja Mateusz Mirys / OKO.pressIlustracja Mateusz M...

Problem dobrze znają regionaliści i przewodnicy. Twórcy strony Ciekawi Krakowa piszą: „Na samej tylko Floriańskiej są aż dwie tablice upamiętniające wydarzenia, które odbyły się gdzie indziej (rzekomy pobyt Balzaka w Hotelu pod Różą), bądź zgoła w ogóle nie miały miejsca (iście szalony pomysł, iż Feliks Nowowiejski miał skomponować melodię do »Roty« siedząc w fotelu u tutejszego fryzjera). Można więc sobie wmurowywać tablice, jakie się chce i gdzie się chce, bez oglądania się na nic”.

Z tablicami jest kłopot

Po pierwsze, w razie gafy nie da się z kamienia łatwo zetrzeć błędu jak gumką. Kilka lat temu w Sławnie odsłonięto tablicę poświęconą „zwycięscom” spod Monte Cassino.

Gorzej, gdy nie chodzi tylko o literówkę. W sierpniu 2023 roku media obiegła informacja, że w kaszubskiej wsi Bojano na gmachu kościoła umieszczono tablicę pamiątkową na cześć pierwszego proboszcza – tyle tylko, że ciąży na nim prawomocny wyrok za pedofilię.

Wcześniej, wiosną, prasa donosiła, że na zamojskim cmentarzu przy ulicy Peowiaków na jednym z odnowionych nagrobków pojawiła się tablica „Tu spoczywają żołnierze Wojska Polskiego polegli w obronie ojczyzny we wrześniu 1939 r.” z wymienioną listą nazwisk.

Sęk w tym, że – jak dowodził historyk i muzealnik prof. Rafał Wnuk z KUL – w istocie rzeczy pochowani tam są funkcjonariusze bezpieki, którzy zginęli z rąk polskiego podziemia w roku 1946.

O zgrozo, napis na tablicy zaproponował Instytut Pamięci Narodowej. Zapewne doszło do kuriozalnej pomyłki, nieporozumienia lub zaniedbania.

Jednak w Polsce pełno jest miejsc, gdzie po prostu podtrzymuje się lub promuje nieprawdę. Niektóre tablice nie budzą przy tym emocji lub traktowane są jak folklor – jak te krakowskie o Balzaku i Nowowiejskim, wokół innych wybuchają skandale.

Przeczytaj także:

Obrońcy polskości

Nie budzi wielkich emocji, a raczej podejrzliwy uśmiech, patriotyczna tablica z biblioteki w Nysie. „W pamiętnym czasie 1000-lecia Państwa Polskiego piastowi opolskiemu księciu Mikołajowi II obrońcy polskości Śląska, który oddał życie w walce z naporem niemieckim, ścięty na rynku nyskim dnia 27.VI.1497, poświęcają niniejszą tablicę mieszkańcy Ziemi Nyskiej. Nysa 1966 r.”, czytamy na niej.

Są to ewidentne przekłamania.

„Śmierć Mikołaja II, księcia opolskiego, była mordem sądowym, ale nie miała nic wspólnego z kwestiami narodowymi. Mikołaj rzucił się ze sztyletem na księcia cieszyńskiego Kazimierza II i na biskupa wrocławskiego Jana Rotha. Mikołaja zaraz uwięziono i postawiono przed sądem nyskim, który nie był właściwy w tej sprawie. Dodatkowo rozprawa toczyła się po niemiecku, mimo że Mikołaj żądał, aby proces prowadzono po polsku lub po czesku” – opowiada historyk Michael Morys-Twarowski. To autor m.in. książek „Dzieje Księstwa Cieszyńskiego” oraz „Barbarica. Tysiąc lat zapomnianej historii ziem polskich”.

Badacz zwraca uwagę na dodatkowe szczegóły sprawy. „O bracie Mikołaja, księciu opolskim Janie, późniejszy cesarz Ferdynand I miał powiedzieć, że gdyby nie znał polskiego, byłby »niemym bałwanem«. Jednak trzeba wiedzieć, że Kazimierz II, książę cieszyński, również miał bliskie związki z Polską. Jego ojciec modlił się, by Śląsk znowu znalazł się w granicach Królestwa Polskiego, on sam był krewnym i współpracownikiem Jagiellonów".

"Większość poddanych Kazimierza II mówiła po polsku, był to też jego ojczysty język. Opisując wiek XV, łatwo popaść w grzech anachronizmu. Piastowie górnośląscy byli i polscy (głównie pod względem językowym), i czescy (bo ich władztwa leżały w granicach Korony Czeskiej), i śląscy (Śląsk funkcjonował jako część składowa Korony Czeskiej)” – podkreśla Morys-Twarowski.

Sprawiedliwość dziejowa w Kłodzku

Z podobnym problemem mamy do czynienia w Kłodzku. Na miejscowym ratuszu po II wojnie światowej umieszczono tablicę z napisem: „Sprawiedliwością dziejową Polska odzyskała Kłodzko. Maj 1945 rok”.

Jak to się ma do faktów?

„Od czasu do czasu spod murów domów na Dolnym Śląsku wyzierają stare napisy o powrocie do Ziem Piastowskich, do macierzy, do domu. Kłodzko przez chwilę należało do Bolesława Chrobrego, później długo do Korony Czeskiej. Technicznie więc Polska nic nie odzyskała.

Co ciekawe,

po wojnie jedna z niemieckich kolumn w Kłodzku została zamieniona na pomnik wdzięczności Armii Czerwonej, a po kolejnym przełomie w reklamówkę firmy ubezpieczeniowej.

Pamiętam podobny jak ten w Kłodzku napis na murze jednego z budynków w Sobótce pod Ślężą, której słowiańska historia była zacierana w czasie III Rzeszy, a w 1945 roku miała stać się kolebką Słowiańszczyzny.

»Prastare ziemie polskie«, »ziemie odwiecznie polskie« – jako dziecko widziałam jeszcze wiele takich napisów. Wiele przypominało również o królewnie Wandzie, która nie chciała Niemca” – komentuje Joanna Lamparska, autorka książek i programów o historii i dolnośląskich tajemnicach.

Mumie piastowskich władców

Dziś hasła z czasów PRL nie są już tak widoczne. Wiele absurdalnych pomysłów krąży już tylko w anegdocie. „Zaraz po wojnie na strychu kamienicy przy placu Solnym we Wrocławiu, w której mieściła się apteka, zostały znalezione dwie egipskie mumie. Były pamiątką po zwyczaju przywożenia mumii egipskich do Europy, jako materiału na leki lub jako rodzaju reklam aptek. Wrocławskie mumie miały owinięte głowy czymś w rodzaju sreberka, być może papieru po czekoladzie.

Dziennikarz, który relacjonował ich odkrycie, swojemu artykułowi dał tytuł: »Znaleziono mumie piastowskich władców«. Chciał w ten sposób podkreślić powrót »piastowskich ziem« do macierzy”, przypomina Lamparska.

Michał Kajka Polakiem?

Ten nurt widać było i jest nie tylko na Śląsku, lecz na całych Ziemiach Odzyskanych. W 1958 roku w Ełku odsłonięto pomnik mazurskiego poety Michała Kajki. Nad dziećmi siedzącymi u jego stóp trzyma rodło, symbol Związku Polaków w Niemczech.

„Michałowi Kayce – rodacy”, czytamy na pomniku. Rodacy, czyli Polacy?

„Michał Kajka nie był ani Niemcem, ani Polakiem, był Mazurem – człowiekiem pogranicza. Będąc obywatelem państwa niemieckiego, posługiwał się językiem polskim, który funkcjonował w społeczności mazurskiej od setek lat, mimo braku przynależności państwowej Mazur do państwa polskiego. Michał Kajka modlił się po polsku, ale mówił i czytał także po niemiecku” – podkreśla Michał Misztal w katalogu wystawy „Michał Kajka. Znany i nieznany poeta z Mazur”.

Znamienne, że poeta poruszał w swej twórczości wątki religijne, przyrodnicze, ale napisał też utwory na cześć cesarzy Wilhelma I oraz Wilhelma II.

Rodakami Kajki byli Mazurzy, którzy po wojnie z Mazur uciekali, byli wypędzani jako „opcja niemiecka”, albo wyjeżdżali, nie wytrzymując szykan.

Rodzina Kajki nie wydawała się wcale wpatrzona w pomnikowe rodło.

Wdowa po nim, Augusta, (poeta zmarł w 1940) wyjechała do Niemiec w roku 1964, kilka lat po wzniesieniu pomnika w Ełku. Syn Adolf przez lata walczył bezskutecznie o prawo do wyjazdu.

„Czy ja mam cierpieć jako zakładnik za Michała Kaykę, czy (…) muszę znosić, jak młode pokolenie swoją nienawiść okazuje i szwabem wyzywa, albo ma za błazna na ulicy i od Kayków poetów wołają” – oznajmił władzom, walcząc o paszport,

„Ojciec mój nie był patriotą, tylko go zrobili. Pisał wiersze, to nie znaczy, że był działaczem mazurskim. Ja jestem Niemcem i pragnę wyjechać, a to, że ojciec był niby działaczem, to nie powinno przeszkodzić”.

Dopiął swego i wyjechał do RFN, aczkolwiek dopiero w 1978 roku.

Naziści, hitlerowcy, Niemcy

Sprawy polsko-niemieckie są wyjątkowo wybuchowe, jeśli chodzi o pamięć historyczną. Dwa lata temu ktoś wziął na cel 130 warszawskich tablic upamiętniających ofiary walk i zbrodni z czasów II wojny światowej.

Na tych tzw. tablicach Tchorka jako agresorzy, oprawcy i winowajcy wskazani byli „hitlerowcy”. W 2021 roku ktoś samorzutnie zastąpił ich plakietką ze słowem „Niemcy”.

Okazało się, że tę głośną akcję przeprowadził Adam Borowski – znany opozycjonista i działacz „Solidarności” z czasów PRL. Tłumaczył, że to akcja edukacyjna.

„Spotykam się z głosami młodych ludzi, że to hitlerowcy mordowali. Dla nich Niemcy nie są już symbolem opresji, tylko jacyś mityczni hitlerowcy”, tłumaczył Borowski w mediach.

Krytycy jego akcji zwracali uwagę, że uszkodził i zdewastował mające już kilkadziesiąt lat tablice. Pytanie jednak, czy zastąpienie „hitlerowców” przez „Niemców” rzeczywiście oddaje całą historyczną prawdę?

A może Austriacy?

Weźmy choćby pod uwagę fakt, że za wiele zbrodni w stolicy odpowiadał Austriak Franz Kutschera – były żołnierz cesarsko-królewskiej floty, potem aktywny działacz narodowo-socjalistyczny jeszcze przed Anschlussem.

Właśnie mija 80 lat, od kiedy został Dowódcą SS i Policji na dystrykt warszawski Generalnego Gubernatorstwa, a w przyszłym roku minie 80 lat od słynnego zamachu AK na tego „kata Warszawy”.

Jeśli nie ograniczymy się tylko do warszawskich ulic, to pamiętajmy, że – pomijając nawet samego Hitlera – Austriakami byli: architekt planu zagłady Żydów Adolf Eichmann, komendant obozów w Treblince i Sobiborze Franz Stangl, szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy Ernst Kaltenbrunner, kierujący akcją „Reinhardt" Odilo Globocnik, komendant obozu koncentracyjnego Plaszow Amon Göth, założyciel krakowskiego getta Otto Wächter, odpowiedzialny za zbrodnie w Holandii Arthur Seyss-Inquart, szalony doradca Himmlera okultysta Karl Maria Wiligut i wielu, wielu innych.

I na stanowiskach dygnitarzy i w roli oprawców w obozach śmierci. Lecz na Austriakach odpowiedzialność się nie kończy. Przecież za jednego z najbardziej znanych obozowych katów uchodzi Ukrainiec Iwan Demianiuk, zwany Iwanem Groźnym z Treblinki. Zaś mordercą rodziny Ulmów był czeski volksdeutsch Josef Kokott.

Gdy wybuchło powstanie warszawskie, tłumili je pod znakiem swastyki Kozacy, Rosjanie, Azerowie, Turkmeni... Wstrząsającą historię zbrodni w stolicy Polski zostawił Mathias Schenk, Belg wcielony do hitlerowskiej armii, który torował drogę bandytom z brygady Dirlewangera.

Głos ludu

W czasach PRL pomnikomania i tablicomania dotyczyły nie tylko „powrotu »piastowskich ziem« do macierzy” albo „wyzwoleńczej” Armii Czerwonej.

W Czorsztynie długo straszyła tablica z opisem: „W tym zamku w dniach od 15-24 VI 1651 r. chłopi Podhala pod wodzą Aleksandra Kostki-Napierskiego, Stanisława Łętowskiego, Marcina Radockiego podnieśli sztandar powstania o wyzwolenie spod szlacheckiego ucisku. W 300-setną rocznicę powstania, 24 VI 1951, Polska Ludowa”.

Dość bałamutny napis, ponieważ u podłoża owej chłopskiej rebelii pod Pieninami leżała nie tylko niesprawiedliwość czasów pańszczyzny, lecz także agitacja ze strony wrogów państwa polsko-litewskiego.

„Przywódca powstania okazał się płatnym kozackim i szwedzkim agentem, jego działalność była niezwykle szkodliwa dla Rzeczpospolitej. Tablicę usunięto z jej dotychczasowego miejsca podczas prac konserwatorskich i przeniesiono do pomieszczenia gospodarczego zamku średniego” – czytamy na stronach Pienińskiego Parku Narodowego.

Zdjęcie płyty na cześć wichrzyciela, który podawał się za nieślubnego syna Zygmunta III Wazy i skończył na torturach, można dziś znaleźć w internecie. Bez odpowiedniego opisu może wciąż straszyć propagandową wersją historii z czasów PRL.

Propaganda czasów PRL

Tej najwięcej jest obecnie w Galerii Sztuki Socrealizmu przy pałacu w Kozłówce. Można tam obejrzeć zdemontowane pomniki m.in. Lenina (z Poronina), Bieruta (z Lublina) oraz Świerczewskiego (z Warszawy). A przy okazji zastanowić się, ile z pamiątkowych płyt i popiersi montowanych już po 1989 roku może kiedyś wylądować w podobnym miejscu.

Nigeryjczyk, powstaniec warszawski

I nie chodzi tylko o mniej lub bardziej popularnych polityków. Kto wie, czy nie spotka taki los np. nigeryjskiego powstańca warszawskiego Augusta Agbolę O’Browna? Ma on swoją tablicę u zbiegu ulicy Chmielnej i pasażu Wiecha. Jego powstańczy biogram, dostępny na stronie Muzeum Powstania Warszawskiego, jest jednak dość lakoniczny i niepewny, co budzi wątpliwości komentatorów uznających promowanie O’Browna za przejaw politycznej poprawności lub wręcz myślenia życzeniowego.

Nie ma wątpliwości, że przed wojną warszawski Nigeryjczyk był muzykiem jazzowym, a po wojnie zagrał epizod w filmie „Żołnierz zwycięstwa”, poświęconym generałowi Świerczewskiemu.

Działalność konspiracyjna O’Browna (twierdził, że od 1941 roku był żołnierzem ZWZ) oraz szlak powstańczy budzą szereg wątpliwości (czy jako „Ali” faktycznie walczył na terenie Śródmieścia, czy pomagał przy łączności?). Jego żyjący za granicą potomkowie nie ułatwili badaczom rozwikłania tych zagadek.

Dlaczego Żydzi uciekali do Falenicy

Aby zdekonspirować prawdę o tablicach, trzeba czasem głęboko poszperać w historii. Tak jest z drukowaną tablicą informacyjną na skwerze w Falenicy upamiętniającą Żydów.

Czytamy, że uciekli tam od pogromu w sąsiedniej Wiązownie w 1905 roku. Tymczasem ze wspomnień dawnych żydowskich mieszkańców – księgi pamięci Sefer Falenic – wynika, że nic podobnego nie miało miejsca.

Owszem, w 1905 roku grupa antysemicko nastawionych wiązowniczan próbowała wywołać rozruchy, jednak zostali poskromieni przez żydowską samoobronę. Jeśli były wówczas zamieszki, to innego rodzaju.

Lidia Głażewska-Dańko w artykule „Sefer Falenic. Odkrywamy karty tajemniczej Księgi Falenicy” pisała: „W Wiązownie w sierpniu 1905 roku rzeczywiście miał miejsce pogrom, ale był to pogrom złodziei, tzw. pobytowych, od lat osadzanych pod dozorem policji w okolicznych wsiach.

»Gazeta Polska«, a za nią kolejne w Królestwie Polskim i Galicji, opisywały krwawe rozruchy niezwykle detalicznie.

»Gromada kilkudziesięciu włościan ze wsi Wiązowna, uzbrojonych w kije, palki i kłonice, a nawet i broń palną, udała się do sąsiedniej wioski Majdany. Tam tłum wdzierał się do zagród, gdzie mieszkali znani złodzieje, wyszukiwał ich i w sposób okrutny wymierzać im począł karę za doznane w różnych czasach z ich strony krzywdy.

Na to hasło, w innych wsiach okolicznych wszczął się też ruch przeciw złodziejom. Ludność wiejska zbroiła się i podążała do wsi sąsiedniej, pozostawiając wymierzanie sądów na złodziejach swej wsi sąsiadom. Rozjątrzenie tłumu było nadzwyczajne, znęcano się nad złodziejami w sposób okropny. Pod uderzeniem kijów i kłonic skonało 11 złodziei, ranionych i pobitych, jest kilkudziesięciu«”.

Żydzi zatem nie uciekli z Wiązownie z powodu pogromu, lecz wielu z nich po prostu dla świętego spokoju przeniosło się do Falenicy. A okolica faktycznie długo nie była spokojna.

Czy to prawda?

Drukowana tablica na skwerze w Falenicy: Pamięci Żydów, którzy uciekli do Falenicy w 1905 r. przed pogromem w Wiązownie

Sprawdziliśmy

W Wiązownie w sierpniu 1905 roku miała miejsce krwawa zemsta na złodziejach, osiedlanych tu przymusowo. Zginęło wtedy 11 osób. Wielu Żydów z Wiązowny przeniosło się wtedy do Falenicy dla świętego spokoju

Hallerczycy mordowali

Dość powiedzieć, że to pod Wiązowną dochodziło do ataków na Żydów podczas wojny polsko-bolszewickiej. Przetrwały m.in. szokujące relacje ze wsi Glinianka dotyczące aktów przemocy, jakich dokonywali żołnierze z armii generała Hallera i pułków wielkopolskich na Żydach.

„Pochodzili oni głównie z Wiązowny, skąd wszyscy Żydzi na rozkaz wojska musieli się ewakuować. Ofiarami polskich żołnierzy (»poznaniaków«) w tej wsi padło 12 »starszych Żydów, nad którymi znęcano się przed zabójstwem«. W miejscowości tej żołnierze zgwałcili również kilka żydowskich kobiet. Reszcie znajdującej się tam ludności żydowskiej udało się uciec.

Wedle relacji świadków, na rozkaz oficera najpierw zapędzono tę grupę do pracy, a następnie »kazano im pójść po rydle. Gdy już przynieśli, rozkazano im wykopać dół, po czym zostali rozstrzelani. Trupy tratowano końmi, aż mózg i wnętrzności wyszły na wierzch«.

Inny świadek relacjonował: »Synek mój (9 lat) widział, jak ojcu przywiązano brodę do konia i zawleczono na miejsce rozstrzelania«. Po morderstwie rozpoczął się rabunek mieszkań żydowskich. W akcję tę włączyli się miejscowi chłopi” – opisuje dr Alicja Gontarek z UMCS. („Postawy żydowskich mieszkańców Mińska Mazowieckiego i Kałuszyna wobec wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku”, „Studia Żydowskie. Almanach”, nr 2/2012).

Podobno chłopi podburzani byli przez miejscowego księdza. Inne relacje sugerują, że do zbrodni doszło po tym, jak jeden z Żydów doniósł oddziałowi bolszewickiemu o polskim zwiadzie, który w efekcie został wymordowany. Nie ma jednak na to potwierdzenia. Wielu do dziś nie chce uwierzyć w te tragiczne wydarzenia.

W tablice wierzmy łatwiej, cokolwiek na nich jest.

Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.

;
Na zdjęciu Adam Węgłowski
Adam Węgłowski

Dziennikarz i autor książek. Był redaktorem naczelnym magazynu „Focus Historia”, zajmował się m.in. historycznymi śledztwami. Publikował artykuły m.in. w „Przekroju”, „Ciekawostkach historycznych” i „Tygodniku Powszechnym”. Autor kryminałów retro, powieści z dreszczykiem i książek popularyzujących historię.

Komentarze