0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Georgian religious protesters take part in the anti-LGBT (Lesbian, Gay, Bisexual and Transgender) rally in central Tbilisi on July 2, 2022. (Photo by Vano SHLAMOV / AFP)Georgian religious p...

2 grudnia 2024 roku w Gruzji weszło w życie prawo o zakazie „propagandy LGBT”. Teraz oficjalnie są tylko dwie płcie: męska i żeńska. Zabrania się wszelkiego rodzaju imprez, które miałby „promować propagandę LGBT”. Zakazuje wprowadzania queerowych treści do programów szkolnych, wyższych uczelni i popularyzacji LGBTQIA w eterze, sieci oraz podczas spotkań publicznych. Zabrania adopcji i wychowywania dzieci przez osoby tej samej płci, a także prowadzenia jakichkolwiek procedur lub zabiegów medycznych, które mają na celu korektę płci.

Lekarzowi, który przypisze hormony albo podejmie się jakiegoś zabiegu, grozi wysoka grzywna, trzyletni zakaz wykonywania zawodu lub do czterech lat więzienia. Ustawa zakazuje też zmiany oznaczenia płci w dokumentach.

I zrównuje „propagandę LGBTQIA” z kazirodztwem.

Trzynaście lat temu Nino była wziętą adwokatką, żoną, matką dwóch dorastających córek. Cieszyła się szacunkiem, miała dom, wspierającego męża i całkiem niezłe życie.

Zanim w 2012 roku Gruzińskie Marzenie doszło do władzy, Nino prowadziła sprawy ofiar „reżimu Saakaszwilego”, tak nazywała czas jego rządów w Gruzji. Najpierw zajmowała się dochodzeniem praw ofiar i ich rodzin po tzw. wojnie pięciodniowej, która wybuchała między Gruzją a Rosją w 2008 roku. Potem zaczęła głębiej wchodzić w obronę praw człowieka.

Pro publico bono pomagała napiętnowanym gejom i lesbijkom, osobom transseksualnym. Broniła zarażonych wirusem HIV i osób, które zarabiały na życie swoim ciałem.

Razem ze Stowarzyszeniem Młodych Prawników wygrała też w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu. Chodziło o Marsz Równości z 2013 roku. Radykalnie konserwatywne ugrupowania oraz duchowni brutalnie rozgromili demonstrantów. Trybunał zdecydował, że Gruzja musiała zapłacić poszkodowanym 193,5 tys. euro odszkodowania, bo jako państwo nie podjęła działań, żeby ochronić demonstrantów i ukarać winnych.

Bidzina Iwaniszwili z tylnego siedzenia

Nino pomagała też osadzonym i torturowanym w więzieniach „reżimu Saakaszwilego”. Roboty miała dużo. W przepełnionych gruzińskich więzieniach siedziało wtedy ponad 25 tys. ludzi. Z reguły w bardzo złych warunkach. Spali na podłodze, dostawali nędzne jedzenie, byli torturowani i poniżani. To między innymi przez publikację w mediach materiałów o sytuacji więźniów, Saakaszwili w 2012 roku stracił władzę.

Wtedy Nino się cieszyła. Myślała, że najgorsze za nimi. Jedna rzecz nie dawała jej spokoju – Bidzina Iwaniszwili, człowiek, który przejął stery kraju. Kiedy zaczął angażować się w politykę, niewiele było o nim wiadomo. Tyle że bogaty i szczodry. „Gruzinom się to podoba”, myślała. Niepokoiło ją, że Bidzina wielkie pieniądze zrobił w Rosji, a ogłasza, że zerwał z nią wszelkie kontakty, sprzedał biznes i nieruchomości. Nie wierzyła w to.

Bidzina Iwaniszwili plasował się wtedy na 153. miejscu w światowym rankingu najbogatszych ludzi magazynu „Forbes”. Jego majątek szacowano na 6 mld dolarów.

„Nie da się bezkarnie wywieźć takich pieniędzy z Rosji”, powtarzała sobie Nino.

Historia pokazuje, że każda próba odejścia z „układu oligarchicznego” w Rosji kończy się albo więzieniem i potem banicją, jak w przypadku Michaiła Chodorkowskiego, albo śmiercią, jak w przypadku Borysa Bieriezowskiego.

Nie da się zrobić wielkich majątków w Rosji z dala od Kremla. Nie da się też tak po prostu od niego odkleić. „Chyba że ma się do wykonania zadanie”, tłumaczyła sobie.

Bidzina przeszedł do zarządzania krajem z tylnego siedzenia. W prącej ku demokracji Gruzji zmieniali się premierzy, prezydenci, parlament. Nie zmieniało się tylko to, że decyzje podejmował Iwaniszwili. I wszyscy o tym wiedzieli. Poprawił stosunki z Rosją, ale nie zbaczał z proeuropejskiego kursu. Wprowadzał reformy, nowe prawa i ustawy, które zbliżałby kraj do Zachodu. To dawało nadzieję. Usypiało czujność.

– Można powiedzieć, że z ulgą odetchnęliśmy po Saakaszwilim – mówi Nino.

Przeczytaj także:

Berlin postsowieta

Zaczęło się nawet poluźniać w sprawach obyczajowych. W 2014 roku Gruzja przyjęła tzw. prawo antydyskryminacyjne. Nikt nie mógł być gorzej traktowany ze względu na płeć, orientację seksualną lub tożsamość płciową. Ustawa zapewniała też prawo do wyrażania swoich poglądów i demonstrowania. Jej przyjęcie było jednym z warunków wprowadzenia ruchu bezwizowego dla obywateli Gruzji przez Unię Europejską. Ustawę przyjęto, jednak jej przepisy nie zawsze były respektowane.

– Ale coś się ruszyło. Ustawa pozwalała mniejszościom seksualnym oficjalnie dochodzić swoich praw. Na tle wszystkich byłych republik radzieckich byliśmy pionierami. Jaskółką wolności.

To u nas niemal cały postsowiet szukał schronienia.

Ciemiężeni w Rosji czy Uzbekistanie członkowie społeczności LGBT+ ściągali do Gruzji. Można było swobodnie pisać, spotykać się, otwierać kluby LGBT friendly, działać i organizować się. Na Tbilisi mówiono wtedy Berlin postsowieta – mówi Nino.

Zaangażowała się w to jeszcze bardziej. Wygrywała sprawy o pobicia, wymuszenia, gwałty. Na fali entuzjazmu namawiała ludzi do coming outu. W jej życiu też zaszły zmiany. Rodzina i koledzy zaczęli śmiać się z jej męża, że nie potrafi zapanować nad żoną, która publicznie broni „pederastów”. „To wstyd dla rodziny”, mówili. Ale mąż ją wspierał, choć coraz częściej był rozdrażniony. Ona też.

– Całe dotychczasowe życie to był dla mnie stygmat i wstyd. Miałam traumę ze szkolnych lat, bo nauczycielka wyzywała mnie od lesbijek. A ja byłam zakochana w koleżance z klasy, ale nie zdawałam sobie z tego sprawy. Nauczycielka postanowiła mnie za to zniszczyć. Potem szybko, bo w wieku szesnastu lat, wyszłam za mąż. Za pierwszego chłopaka, który się mną zainteresował. Myślałam, że tak trzeba. A teraz? Ja, kobieta po trzydziestce, z dobrego, chrześcijańskiego domu, od dwudziestu lat z mężem u boku, wzięta prawniczka, jestem lesbijką. Nie chciało mi to przejść przez gardło. To mogło dotyczyć wszystkich, ale nie mnie – wspomina.

Z nikim nie podzieliła się swoimi myślami. Nie wiedziała jak.

Nie będzie parady, idzie procesja

W 2014 roku Nino skrytykowała w mediach wypowiedź katolikosa Eliasza II. Gruziński przywódca duchowy powiedział, że homoseksualizm to choroba. Uznała, że tak radykalne słowa z ust osoby z tak wielkim autorytetem tylko potęgują agresję.

Rozpętało się piekło. Najpierw mąż próbował ją zabić. Czekał na nią w domu z bronią. Ale nie dał rady. Wyrzucił ją z mieszkania, odebrał dzieci, firmę i zostawił z niczym. Odwróciła się od niej cała rodzina, a klienci z kancelarii znikli jednego dnia.

– Bali się, że jak ktoś ich ze mną zobaczy, to ludzie pomyślą, że sami są gejami. Wtedy jeszcze publiczny dyskurs nie brał na poważnie istnienia lesbijek. Uważano to za fanaberię albo tłumaczenie dziewczyn, których nikt nie chce. Ja się w to nie wpisywałam, ale opinię już miałam zszarganą – tłumaczy Nino.

Pamięta, że z dnia na dzień została na lodzie. Bała się, że znienawidzą ją własne dzieci i że nie przetrwa. Pomogli jej przyjaciele i społeczność LGBT+.

2014 rok był w Gruzji znamienny. Ultrakonserwatywna część społeczeństwa gruzińskiego podsycana przez cerkiew nie ukrywała rozdrażnienia ustawą antydyskryminacyjną i agresywnie reagowała na każdą obecność społeczności LGBT+ w przestrzeni publicznej.

Najwięcej kontrowersji budziły parady równości. Pierwsza odbyła się 17 maja 2012 roku, w Międzynarodowy Dzień Przeciw Homofobii, Bifobii i Transfobii. Była niewielka i trwała niecałe pół godziny. Rozgromili ją ultraprawicowi obywatele blisko związani z cerkwią.

Rok później na trzydziestoosobową grupę demonstrantów napadli ludzie w sutannach, obwieszeni krzyżami. Nieśli święte obrazy i chrześcijańskie proporce. Gdyby nie interwencja policji część demonstrantów zostałaby zadeptana lub pobita na śmierć.

W 2014 roku na ulicach stolicy rozegrało się prawdziwe piekło. Uczestników parady bili nie tylko przeciwnicy, ale też policja. To wtedy patriarcha Gruzji Eliasz II ogłosił 17 maja Dniem Świętości Rodziny i Szacunku dla Rodziców. Nie było już miejsca na Paradę Równości.

Teraz co roku spod cerkwi, która stoi naprzeciwko gruzińskiego parlamentu w Tbilisi, rusza tego dnia procesja „prawdziwych” Gruzinów broniących chrześcijańskich wartości.

Nino: w którą stronę patrzy Gruzińskie Marzenie?

Nino przejrzała wtedy na oczy: wszelkie prawa, które rzekomo zostały im nadane, są deklaratywne. Zaczęła się poważnie zastanawiać, w którą stronę tak naprawdę patrzy Gruzińskie Marzenie: na Zachód, jak deklaruje, czy na Rosję?

– Rosja była już po wprowadzeniu prawa przeciwko „propagandzie LGBT”, a Gruzja robiła wszystko, żeby się jej przypodobać i nie podpaść. Dała nam prawa, ale je łamała. Dała, bo to był warunek z Zachodu, ale władze zaczęły mówić, że środowiska LGBT+ są zagrożeniem dla państwa – mówi Nino.

Publicznego coming outu dokonała w 2015 roku. Zaczęła się też udzielać politycznie i występować w sądach jako obrończyni łamanych praw osób ze społeczności LGBT+. Jako pierwsza jawna lesbijka w 2017 roku kandydowała też do rady miasta Tbilisi. Bez powodzenia.

– Jednym z ostatnich akordów w miarę swobodnych działań społeczności LGBT+ w Gruzji był 2019 rok. Zrezygnowaliśmy z publicznego obchodzenia dnia 17 maja. Nie chcieliśmy drażnić konserwatystów. Postanowiliśmy, że w czerwcu zorganizujemy Tydzień Dumy. Przygotujemy performance, spektakl teatralny, pokazy filmów. Ostatniego dnia miał być Marsz Godności – mówi Nino.

Tyle że rząd wezwał organizatorów do odwołania parady, a ministerstwo spraw wewnętrznych poinformowało, że nie jest w stanie zagwarantować bezpieczeństwa uczestnikom.

– Wprowadziliśmy własne środki ostrożności. Polowali na nas na ulicach, atakowali i bili. Wszystko z cichym przyzwoleniem władzy – mówi Nino.

Dla ultraprawicowców wszelkie aktywności społeczności LGBT były „próbą znieważenia narodu gruzińskiego, cerkwi i tradycji”.

A Tydzień Dumy nazywali „świętem podłości”.

Po brutalnym czerwcu 2019 roku organizacje zrzeszające osoby LGBT przestały organizować publiczne eventy.

– To nie miało sensu. Władza była przeciwko nam. To była walka z wiatrakami – mówi Nino.

Gruzja pełna relokantów

Sama też traciła siły na ciągłą walkę. Zawiesiła działalność adwokacką. Pracowała w organizacjach pozarządowych. Założyła portal, w którym pisała reportaże, opowiadania i publikowała wywiady i teksty innych queerowych autorów. Organizowała szkolenia i nadal prawnie pomagała osobom ze społeczności LGBT+, pro publico bono.

Poznała dziewczynę, swoją imienniczkę, z którą zamieszkała i chciała stworzyć rodzinę. Naprostowała też kontakt z córkami. To trochę dla nich usunęła się z życia publicznego. Nie chciała, żeby dziewczyny miały kłopoty przez matkę „pederastkę”. Z byłym mężem formalnie się nie rozwiodła, ale nie widuje go. Od córek wie, że założył nową rodzinę. I że w ich domu panuje zakaz wspominania jej imienia.

Minęła pandemia, przyszedł rok 2022 i pełnoskalowa wojna Rosji przeciw Ukrainie.

– Wtedy Gruzja zaczęła się zmieniać w zatrważającym tempie – mówi Nino.

Gruziński rząd długo zwlekał z nazwaniem wojny wojną, nie przyłączył się do międzynarodowych sankcji przeciwko Rosji, a stosunki między Gruzją a Ukrainą stawały się coraz bardziej napięte. Gruzja stała się też jednym państw, do których ciągnęli uciekający przed mobilizacją Rosjanie. Tylko w samym 2022 roku przepuściła przez swoje granice ponad milion obywateli Federacji Rosyjskiej. Nie wszyscy zostali, ale dla kraju, który liczy niecałe 3,7 mln mieszkańców, nawet pół miliona „relokantów”, jak sami siebie nazywają uciekinierzy z Rosji, to ponad 13 procent społeczeństwa.

Sofo i Rusłan

Wśród nich była Sofo, transseksualna kobieta. Urodziła się w Moskwie, w 1998 roku, jako dziecko muzułmańskich Gruzinów, emigrantów z okolic Batumi. Nazwali ją Diego, na cześć Maradony, bo ojciec, trener piłki nożnej, jest wielkim fanem argentyńskiej legendy futbolu. To piłkarskie imię Sofo ma ciągle w paszporcie. I literkę „M” w rubryce „płeć”. Ale nie dlatego opuściła Rosję.

– 24 lutego obudziłam się ze snu. Dotarło do mnie, że Rosjan hoduje się na bezmyślnych niewolników, których ma interesować tylko własny talerz. Że nie jesteśmy świadomymi obywatelami. Sama dokładnie taka byłam – przyznaje.

Wtedy po raz pierwszy inaczej spojrzała na rodziców, którzy nigdy się nie buntowali.

– Zrozumiałam, że w Rosji nigdy nie byli u siebie. Byli czarnożopymi emigrantami z Kaukazu. Cziurkami, jak się pogardliwie mówi na niesłowiańskich przybyszy.

Nauczyli się żyć zgodnie z maksymą – tisze wody, niże trawy",

[coś jak polskie: „Potulny jak baranek”]. Długo walczyli o podwójne obywatelstwo – opowiada.

Poznałam Sofo przez Rusłana, byłego dyrektora petersburskiej organizacji pozarządowej Wychod, (Wyjście). Uciekł z Rosji, bo zainteresowała się nim Federalna Służba Bezpieczeństwa. Przez wiele lat ewakuował z Czeczenii homoseksualistów, lesbijki i osoby transseksualne. Grozi im tam śmiertelne niebezpieczeństwo. Ramzan Kadyrow, szef tej republiki za homoseksualizm wsadza do więzień, torturuje i przymyka oko na mordy honorowe dokonywane na osobach homoseksualnych przez ich rodziny

Muszą uciekać, bo czeka ich przymusowy kontrakt i wysyłka na ukraiński front albo śmierć. Nie ważne, że to niezgodne z prawem Federacji Rosyjskiej. Putin od dawna nie wtrąca się „w wewnętrzne sprawy Czeczenii”.

Sofo występuje w show „Pacanki”

Sofo, nie musiała uciekać, skorzystała z podwójnego obywatelstwa. Sprzedała kilka mebli, spakowała się i już na początku marca wyjechała do gruzińskiego Batumi.

– Czułam, że wyjeżdżam z piekła. Gruzja była jak oaza wolności. Mogłam mówić, co chcę i nic mi za to nie grozi. Zwłaszcza jeśli chodzi o politykę. Szybko przywykłam.

W Rosji też nie ukrywała, że jest osobą transseksualną. Opowiadała o tym w internecie, udzielała wywiadów, a przed wojną wzięła udział w telewizyjnym show „Pacanki”, opowiadał o dziewczynach z trudną historią. Kręcili go w Ukrainie. Tam po raz pierwszy zetknęła się z polityką. Miała szesnaście lat i dowiedziała się, że ukraiński to nie wieśniacka odmiana rosyjskiego, a oddzielny język. I że Rosja prowadzi wojnę przeciw Ukrainie. Odebrała już jej wtedy Krym i Donbas.

Przyjęła to do wiadomości, ale życie toczyło się dalej. Nawet do głowy jej nie przyszło, że Rosja może napaść na Kijów.

– W Rosji żyłam tak bardzo poza polityką, że naprawdę niespecjalne odczuwałam te wszystkie prawa anty-LGBT, które wprowadzono – opowiada.

Kiedy Rosja latem 2013 roku wprowadziła ustawę o zakazie „propagandy LGBTQ” wśród nieletnich, Sofo też się do nich zaliczała. Miała piętnaście lat, głęboką depresję, myśli samobójcze i ciągłe poczucie braku akceptacji. Matka na początku nie chciała jej widzieć, starsze siostry wyzywały od „piderów”, w szkole jej nie szło, więc po podstawówce ją rzuciła. Nawet dorywczej pracy nie mogła znaleźć, bo nikt nie chciał „transa”.

Poszła na terapię, znalazła wsparcie w rodzicach. Skupiała się na tym, by przetrwać.

Prawo anty-LGBT było pierwszym federalnym prawem wymierzonym w mniejszości seksualne po upadku ZSRR. Za czasów imperium rosyjskiego homoseksualistów pozbawiano wszelkich praw, a za akt seksualny trafiali na Syberię na pięć lat. Tylko zaraz po rewolucji bolszewickiej żyło im się lżej. Sowieci chcieli być nowocześni i w latach dwudziestych głosili, że homoseksualizm jest czymś naturalnym, ale demonizowanym przez kapitalistów. Po 1934 roku znów groził łagier. Ale tylko mężczyznom. Kobiet nikt nie ruszał. Na nie padł cień dopiero w XXI wieku.

Jednak to w Rosji, w której już działała ustawa anty-LGBT, Sofo przeszła hormonoterapię i szereg procedur medycznych związanych z korektą płci. To tam zrobiła kilka operacji plastycznych. I tam się wypromowała. I nawet kiedy w 2021 roku zaczęło być już gorąco, jakoś mocno jej to nie dotykało.

Najpierw władze rosyjskie zapisały w konstytucji, że małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety. A potem już poszło: ograniczenia, zwiększona uwaga służb, coraz silniejszy język nienawiści na ulicach i coraz częstsze pobicia.

– Mnie nikt nie ruszał, co nie znaczy, że nie wiedziałam o atakach na kolegów i koleżanki – mówi Sofo.

Jej zdaniem to zasługa wyglądu. Jest bardzo kobieca.

– To dzięki operacjom plastycznym – mówi. – Przez wiele lat byłam brzydka i nieforemna. Wiem, co to znaczy, kiedy ludzie tobą gardzą. Wiem też, bo sama to odczułam, że ludziom ładnym jest o wiele lżej. Teraz podobam się mężczyznom.

Myślę, że moja uroda mnie ochroniła.

Sofo: Dziwili się, że trans zakłada firmę

W tym czasie społeczność LGBT+ w Rosji raczej zbierała się do ucieczki niż do walki. Organizacje pozarządowe, które otrzymywały zagraniczne wsparcie finansowe i już od 2012 roku widniały w rejestrze „agentów zagranicznych”, w 2021 roku zaczęły odczuwać represje: kontrole skarbówki, naloty prokuratury, wezwania na przesłuchania, areszt sprzętu komputerowego, przeszukania w prywatnych mieszkaniach, zastraszanie.

Do ustawy anty-LGBT wprowadzono poprawkę, która zrównywała homoseksualizm z pedofilią. Pojawiła się też cenzura w literaturze, kinie, teatrze i sztuce. A od 2023 roku cały ruch LGBT+ został określony jako ekstremistyczny.

Ale wtedy już Sofo w Rosji nie było.

Układała sobie życie w Gruzji. Zapisała się na angielski, wróciła do szkoły, otworzyła salon koreańskich kosmetyków. Pomagała jej mama. Chodziła z nią po prawnikach, urzędach i pomagała w tłumaczeniu, bo gruziński nie jest dla Sofo pierwszym językiem.

– W urzędach byli zaskoczeni, że osoba transseksualna zakłada firmę. W Gruzji z reguły osoby takie jak ja pracują jako eskortki. Nie mogli pojąć, że osoba transseksualna będzie dyrektorem firmy. To się tutaj praktycznie nie zdarza.

Dziwili się, że osoba transseksualna przychodzi do urzędu z matką, która się jej nie wstydzi – opowiada Sofo.

Ale mamę to bardzo stresowało. Bała się, że ktoś zacznie Sofo obrażać, jak w dowodzie zauważy „M”, więc uprzedzała wszystkich: „to naprawdę dobre dziecko”. Ale Sofo nikt nie hejtował. Owszem, przyglądali się jej, ale nie komentowali. Nie przy niej.

Biznes zaczął się kręcić. Zatrudniła dwie dziewczyny Maro i Elado. Nie powiedziała im, że jest osobą transseksualną, ale wydaje się jej, że wiedzą. Nie kryje się z tym specjalnie. Na Telegramie prowadzi swoją stronę, publikuje treści związane z korektą płci, opowiada, jak radzić sobie z kryzysami, gdzie szukać pracy. Oswaja temat.

Kobietobójstwo Kesarii Abramidze

Niedawno Maro powiedziała jej, że się za nią modliła. To było zaraz po zabójstwie Kesarii Abramidze, najsłynniejszej transseksualnej osoby w Gruzji. Zginęła we własnym mieszkaniu od dwudziestu jeden kłutych ran. Zadał je jej były chłopak. Wydarzyło się to dzień po tym, jak 18 września Gruzja przyjęła ustawę „O wartościach rodzinnych i ochronie nieletnich”.

Zabójstwo Kesarii wstrząsnęło opinią publiczną w Gruzji. W pogrzebie uczestniczyła prezydentka, Salome Zurabiszwili. Media podawały, że morderca, były partner Kesarii związany był z ultranacjonalistycznymi bojówkami, które miały urządzać prowokacje, między innymi podczas majowych protestów przeciwko wprowadzeniu tzw. rosyjskiego prawa. W Gruzji taką zbrodnię powszechnie nazywa się kobietobójstwem albo mordem z zazdrości.

– Nie znałam się z Kesarią dobrze, ale dużo rozmawiałyśmy przez komunikatory – mówi Sofo. – Beka, jej były chłopak, jest homofobem. Mówiła, że był zazdrosny i że przez dwa lata ukrywał ich związek. Nie sądzę, żeby to było zabójstwo zaplanowane albo polityczne. Ale myślę, że ta ustawa mogła dać mu impuls. Mógł się poczuć bezkarnie.

Sofo przez dwa tygodnie bała się wychodzić z domu.

– Zrozumiałam, że ci wszyscy ludzie, którzy są dla mnie mili i uśmiechają się do mnie na ulicy, w każdej chwili mogą zmienić się w moich oprawców – mówi Sofo. – Doszło do mnie, że znów oderwałam się od polityki. Straciłam czujność. Przegapiłam moment, w którym kolejny kraj przekroczył czerwoną linię – mówi.

Pogodziła się z tym, że straciła Rosję, ale nie sądziła, że to samo może stać się w Gruzji, która dąży ku Europie. I całkiem niedawno, w grudniu 2023 roku, uzyskała status kandydata. I deklarował wszelkie prawa, które miały jej, Sofo zapewnić bezpieczeństwo.

Sofo: Nie dadzą mi tu żyć

2 grudnia 2024 roku w Gruzji weszło w życie prawo o zakazie „propagandy LGBT”. Teraz oficjalnie są tylko dwie płcie: męska i żeńska. Zabrania się wszelkiego rodzaju imprez, które miałby „promować propagandę LGBT”. Zakazuje wprowadzania queerowych treści do programów szkolnych, wyższych uczelni i popularyzacji LGBTQIA w eterze, sieci oraz podczas spotkań publicznych. Zabrania adopcji i wychowywania dzieci przez osoby tej samej płci, a także prowadzenia jakichkolwiek procedur lub zabiegów medycznych, które mają na celu korektę płci.

Lekarzowi, który przypisze hormony albo podejmie się jakiegoś zabiegu, grozi wysoka grzywna, trzyletni zakaz wykonywania zawodu lub do czterech lat więzienia. Ustawa zakazuje też zmiany oznaczenia płci w dokumentach.

I zrównuje „propagandę LGBTQIA” z kazirodztwem.

Wkrótce rząd powoła specjalną komisję, która ma monitorować wydarzenia artystyczne, kontrolować literaturę, film, teatr pod kątem zakazanych treści.

– Dla własnego bezpieczeństwa będę musiała milczeć. To prawo jest dla mnie wyrokiem. Jeśli Gruzińskie Marzenie utrzyma się u władzy, będę musiała wyjechać, bo nie dadzą mi tu żyć – mówi Sofo.

Takich ludzi jak Sofo jest w Gruzji więcej. Według organizacji Temida i ECOM Euroazjatyckiej Koalicji na rzecz Zdrowia, Praw, Płci i Różnorodności Seksualnej, w Gruzji żyje około 2200-2400 osób trans.

Nie pocieszają też wyniki badań opinii publicznej. Z badania Caucasus Research Resource Center przeprowadzonego w 2021 roku wynika, że mniejszości seksualne są najmniej tolerowaną w Gruzji grupą społeczną. Prawie 70 procent badanych nie zdecydowałoby się na prowadzenie biznesu z osobą homoseksualną, a ponad 50 procent nie chciałoby mieć takiego sąsiada.

World Values Survey, które prowadziło w latach 2017-2022 badanie tolerancji, mówi, że ponad 90 procent badanych w Gruzji nie toleruje osób LGBTQ+.

Nino: Nie mogę patrzeć na Gruzińskie Marzenie

Nino zrezygnowała już z prowadzenia portalu internetowego, wyczyściła wszystkie konta na portalach społecznościowych, przestała udzielać się publicznie. Zatrudniła się jako kucharka w restauracji. Nie ma już sił na ratowanie świata. Odebrała kilka telefonów z pogróżkami. Niedawno jedna z kobiet na bazarze, gdzie kupuje kwiaty, rzuciła się na nią z kijem i zaczęła obrażać.

Coraz częściej słyszy za plecami, „pederastka”. Przyspiesza kroku. Nikt jej nie obroni. Nie ma już w zasadzie żadnych praw. I wie, że nagonka się zaczęła. Dlatego razem z partnerką myślą o wyjeździe z kraju. Chciałyby mieć dziecko, ale już nie w Gruzji. Nie chcą żyć obok tych, którzy wybrali Gruzińskie Marzenie. Nie mogą na nich patrzeć.

Teraz chodzą na protesty, choć nie noszą tęczowych flag i nie pokazują, że są parą. Nino twierdzi, że od razu wykorzystałaby to władza, ogłaszając, że za protestami stoją „opłacani z zagranicy pederaści”. A to zaszkodziłoby głównemu celowi protestów – nowym wyborom parlamentarnym i powrotowi na europejską ścieżkę. Schowały więc walkę o swoje prawa do kieszeni, choć wiedzą, że to podwójne wykluczenie.

– To, co się dzieje, jest gorsze, niż najbardziej czarne scenariusze, które miałam w głowie przed październikowymi wyborami. I sami sobie to zrobiliśmy. Daliśmy się zmanipulować.

Dwanaście lat karmili nas ułudą wolności i demokracji, a tak naprawdę pchali nas w stronę Rosji.

Najpierw zmiękczyli ich wizerunek i uzależnili nas od nich gospodarczo, potem wpuścili do kraju niekontrolowany potok Rosjan i przywrócili połączenia lotnicze. Wprowadzili rosyjskie prawa, o zagranicznych agentach i o „propagandzie LGBT”, sfałszowali wybory. W końcu całkowicie odsłonili karty, rezygnując z negocjacji akcesyjnych z Unią.

Brutalnie obudzili nas z pięknego snu o demokracji i prawach człowieka. Gruzja wraca w orbitę ruskiego miru. Bidzina wykonał swoje zadanie.

;
Na zdjęciu Stasia Budzisz
Stasia Budzisz

Stasia Budzisz, tłumaczka języka rosyjskiego i dziennikarka współpracująca z "Przekrojem" i "Krytyką Polityczną". Specjalizuje się w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest autorką książki reporterskiej "Pokazucha. Na gruzińskich zasadach" (Wydawnictwo Poznańskie, 2019).  

Komentarze