0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.plFot. Jakub Orzechows...

Na Facebooku, na grupie dla nauczycieli zmieniających zawód, proszę chętnych o kontakt. Jest końcówka czerwca. Wyjaśniam, że celem jest rozmowa i – prawdopodobnie – reportaż. I że sama po kilkunastu latach odeszłam z edukacji. Używam przy tym formy „my”, nieco z rozpędu. Wybrane odpowiedzi zachowuję w pisowni oryginalnej:

Małgorzata W.: Haha, jeszcze brakuje: hejka :P Do jakiej gazety piszesz?

Em De: Najpierw wyjaśnij pewną kwestię: w tym roku odchodzisz z edukacji, a jednocześnie dwa dni po zakończeniu roku piszesz artykuł o nauczycielach. Do czego ten artykuł? Pracujesz w gazecie? Jeśli jak to jakim sposobem?

Aneta G: @Em De przynajmniej pyta pod własnym nazwiskiem, a nie jak tu często anonimowo.

Iwona D.: @Em De Dokładnie, początek dość dziwny… Dlaczego nie napisałaś po co i dla kogo?

Anna K.: I powstanie kolejny szczujący nauczycieli artykuł?

Luna P.: Człowiek zadaje pytanie, a w odpowiedzi otrzymuje agresję. Rozumiem, że sytuacja w oświacie jest mało sprzyjająca, a wręcz katastroficzna, nastrój poniedziałkowy, ale nie oceniajcie wszystkich od razu po okładce.

Małgorzata W.: @Luna P. wiesz, patrząc na wydźwięk artykułów w przestrzeni publicznej to nie ma się co dziwić.

Monika Sz.: Agresja nie bierze się z powietrza. Bity pies nie ufa nikomu.

Statystyki

Sierpień 2023, na stronie internetowej Mazowieckiego Banku Ofert Pracy dla Nauczycieli w zakładce „licea ogólnokształcące” wyświetla się dziewięć ogłoszeń o zatrudnieniu historyka. To o pięć propozycji mniej niż w czerwcu – w sierpniu 2016, gdy pracy w liceum szukałam, ta podstrona była zawsze pusta. Za to aż 42 stołeczne szkoły podstawowe szukają polonisty. O dwie mniej – matematyka.

– Odchodzą, proszę pani, cały czas, Olek miał już czwartą polonistkę – mówi w czerwcu mama siódmoklasisty z Warszawy – jedna zaszła w ciążę, przecież to rozumiem, ale dlaczego ostatnia odeszła teraz, to zupełnie mi się w głowie nie mieści. A mówiła jeszcze miesiąc temu, żebyśmy się nie martwili, że większość tych lektur ze spisu zrobią w kolejnym semestrze. To chyba mogę nazwać brakiem odpowiedzialności?

Mariusz Szadkowski, nauczyciel ze Szczecina, twierdzi, że deficyt w szkołach podstawowych i liceach ogólnokształcących to i tak żaden problem w porównaniu z brakami kadrowymi przedmiotów zawodowych w technikach i szkołach branżowych:

– Na kierunku morskim mamy trzech nauczycieli zawodu, tylko oni mają uprawnienia. Wszyscy w ciągu najbliższych pięciu lat osiągną osiemdziesiątkę. Jeśli dożyją.

Przeczytaj także:

Ale to w podstawówkach zdarzają się masowe ucieczki. Z SP nr 12 w Krakowie od września nie pojawi się dziesięciu dotychczasowych pracowników. Jeszcze więcej – w jednej z podpoznańskich wsi. Tej ostatniej placówce Gosia była wierna ponad dwadzieścia lat. Nie pracuje od roku, prowadzi teraz coś w rodzaju agroturystyki.

– W ciągu pierwszych dwóch miesięcy panowania nowej dyrekcji odeszła dziewczyna, która była w szkole trzydzieści jeden lat. I dużo osób odeszło teraz ze mną. Jakieś piętnaście. Czołowi poloniści, matematyk, anglista. To chyba o czymś świadczy?

To nie świadczy o niczym, a już na pewno nie o deficycie kadr – przynajmniej według Ministerstwa Edukacji i Nauki. Trudno jednak brać na poważnie statystyki polityków. O ile bowiem portal internetowy Dealerzy Wiedzy w lipcu 2023 roku naliczył 23 tysiące wakatów, w tym 3912 na Mazowszu, o tyle Przemysław Czarnek, minister, mówił o 2,9 tysiącach brakujących chętnych na skalę Polski. Wypowiadał się wprawdzie w marcu, więc przy życzliwości dla jego słów można uznać, że w przeciągu kilku miesięcy sytuacja się nieco zmieniła – byłaby to jednak w obliczu faktów i bezwzględnej statystyki życzliwość nadludzka.

Tylko ludzie, aż ludzie

Jednak chcą mówić. Zgłaszają się z różnych stron Polski. Pytam, czy mogę nagrywać, w odpowiedzi kilka razy słyszę, że przecież w każdej chwili liczą się z tym, że ktoś ich nagrywa.

Czy poluję na historie o traumach? Zacieram ręce na myśl o jawnych przykładach mobbingu? Liczę na słynny kosz lądujący na głowie nie dość już upokorzonego człowieka, aby burza w sieci była jeszcze większa? Nie.

Zwłaszcza że gdy zaczynam wywiady, nauczyciel muzyki w Szkole Podstawowej nr 52 w Lublinie popełnia samobójstwo, pisząc w liście pożegnalnym o „ciągłej presji w pracy”. I to jest właśnie moment, w którym korci mnie, by temat zostawić w spokoju nadchodzącego lata, spotkania odwołać.

Ale jednak chcę usłyszeć wszystkie możliwe powody, dla których nauczyciele masowo odchodzą z zawodu. Ale powody prawdziwe – a te są niekoniecznie sensacyjne. Bo ludzie, którzy wybierają pracę z dziećmi i deklarują więź z młodzieżą, a następnie zostawiają ją przed egzaminami, narażając się na wyrzuty sumienia i pełne oskarżenia żale rodziców i nastolatków, mają różne motywacje.

Łączy ich żal do siebie, że decyzja padła tak późno.

Patrycja z Mysłowic. Teraz strzyże psy

Patrycja skończyła pracę w edukacji na lekach. Jest po pedagogice wczesnoszkolnej, pracowała w przedszkolu. Nie twierdzi, że było to powołanie.

– Powołanie to ma zakonnica. Do pracy w przedszkolu trzeba mieć pewne cechy charakteru. Ja wybrałam zawód trochę z przypadku. Dałam się nabrać na te wakacje i pięć godzin pracy. A tak naprawdę mamy normalny urlop, tylko kilka dni dłuższy. W zamian godzimy się na to, że nie możemy wyjść do toalety. Mówi się, że strażak pracuje tylko wtedy, gdy gasi pożar, prawda? No więc nauczyciel odwrotnie.

Mnie wychodziło jakoś dziesięć godzin, zwłaszcza jak zaczynałam. Pięć w samej pracy, pięć przygotowanie materiałów, pomocy dydaktycznych. Nikt mi nie pomógł. Podobnie jak wtedy, gdy nagle zjawiło się troje dzieci z Ukrainy.

Wyżywałam się potem na własnych dzieciach, więc musiałam sięgnąć po leki.

Jeszcze moja teściowa, która powtarza, że normalni ludzie pracują po czterdzieści godzin… Ja to znam głównie takich nauczycieli, którzy by bardzo chcieli pracować czterdzieści godzin. Pójść do domu i mieć z głowy. A nie robić lemoniadę na festyn.

Lemoniadę albo ciasto, własnoręcznie wygniecione. Bo dyrekcja przedszkola w Mysłowicach wyznacza przed imprezami zadania dla nauczycieli. Gdy Patrycja zaprotestowała, jako jedyna, usłyszała ton zdziwienia: „To swoim dzieciom babeczek nie upieczesz?”. I nie chodzi tylko o czas, i że nikt nie odda na składniki. Ale też o to, że to wcale nie są „jej dzieci”.

Pewnego razu Patrycja przeczytała jedno zdanie: „Czy chcesz zmienić zawód w dwa tygodnie?”. I pomyślała, że dokładnie tak, że bardzo tego chce. I nie tylko z powodu zarobków, ale tego, że – jak twierdzi – trzy godziny z dziećmi to więcej niż osiem godzin zegarowych z kimkolwiek innym.

– To męka jest. A w nowym zawodzie dzień zlatuje mi bardzo szybko. To mąż kiedyś rzucił, że mogłabym kiedyś na przykład strzyc pieski, mamy dwa swoje. A kiedy zobaczyłam to ogłoszenie, to chodziło właśnie o kurs na groomera. Trwał dłużej niż dwa tygodnie, ale nie szkodzi. Mam swój salon, od czterech miesięcy. I powolutku go rozkręcam.

Jeden piesek daje mi więcej pieniędzy niż cały dzień w przedszkolu. Co jest dla mnie chore.

Lata studiów, odpowiedzialność za życie i zdrowie dwudziestki piątki dzieci jest mniej warte niż wypielęgnowanie małego psa? Przy którym, no… jeszcze wypoczywam. I już nikt nie traktuje mnie jak osobę od mycia kibelków. Pies może mnie co najwyżej ugryźć. Chociaż, dziecko też. I to się naprawdę zdarzało.

Olga z Warszawy. Woli niższe zarobki

– Nie umiem tego nazwać, ale towarzyszył mi ciągły wstyd z powodu mojego zawodu. Na wakacjach, gdy poznawałam nowych ludzi i pytali mnie, czym się zajmuję, ja mamrotałam o animatorce kultury.

Olga uczyła polskiego. Po godzinach, sporadycznie, organizowała zajęcia dla młodzieży lub seniorów w osiedlowym domu kultury. Raz do roku, maksymalnie dwa, ale jednak podczas rozmów coś korciło ją, by nie nazywać siebie „nauczycielką”. Jakby wstyd. Pracowała, bo choć mąż dobrze zarabia, ona chciała być niezależna, przynajmniej we własnym wyobrażeniu.

– Dokładam się do rachunków, do raty kredytu, tak czuję się lepiej ze sobą. Na nic mi już prawie nie wystarczało, ale nie umiem gonić za pieniędzmi, jestem wycofana, nie lubię rywalizacji, nie lubię Warszawy. Przedzieranie się przez sztuczne etapy w korporacyjnej pracy albo walka o klienta w jakiejś niby niezależnej branży to nie moja bajka.

Gdybym była programistą, byłabym nerdem, któremu trzeba własne dziecko pokazywać na zdjęciu, żeby wiedział, kogo właściwie trzeba odebrać z przedszkola. Chciałam zostać na uczelni, ale wyż z lat osiemdziesiątych mnie zabił. Nie miałam szans na własnej, gdzie redukowali etaty, a w Warszawie trzeba się chyba urodzić, uczyć, studiować i doktoryzować u kogoś z przedwojennej inteligencji, żeby ktoś na ciebie spojrzał tak na serio, przynajmniej tak jest w naukach humanistycznych. Szkoła wydała się naturalnym wyborem. Były momenty, że dawała mi przyjemność.

Były, ale coraz rzadsze. Bo Olga twierdzi, że „na nowo założono jej dzienniczek”. A samo nauczanie polskiego służyło temu, żeby uczniowie zdali egzaminy na założoną z góry (przez siebie, rodziców lub dyrekcję szkoły) wartość procentową, kompletnie nieodpowiadającą idei rozwoju, nie mówiąc o zaszczepianiu pasji do czytania.

– Jeszcze w gimnazjach coś kombinowali z programem. Zdarzało się, że mogłam poczytać z dzieciakami Annę Cieplak, miałam jakieś pole manewru. Teraz na egzaminie ósmoklasisty jest kilka lektur, w tym Treny Kochanowskiego. Dzieci muszą napisać mechaniczną rozprawkę, na poznanie innych form nie mają czasu, bo poświęcają długie godziny na odróżnienie zdania współrzędnie złożonego podmiotowego od dopełnieniowego. Rozróżniasz je może?

A gdy chciałam zadać im coś innego, chciałam, żeby wyobraziły sobie, że podczas dziadów przybywa Kochanowski i żebyśmy napisali o tym sztukę i wystawili ją w tym moim domu kultury, zjechali mnie rodzice.

Nie to, żeby mieli coś przeciwko dziadom, w Warszawie to nawet duch protestanta na pogańskim święcie jest okej, chodziło o to, że po co, że tego nie ma na egzaminie. Takiej formy jak sztuka teatralna. Więc po co marnować lekcje i ją ćwiczyć?

Jeszcze gorzej wspomina dyrektorkę. Nie tylko dlatego, że nie wspierała, ale dlatego, że… nadużywała zdrobnień. I liczby mnogiej.

– O tak mówiła do mnie: „Prędziutko, pani Olgo”. Albo: „Mamy jeszcze tyle do zrobienia w tym semestrze, a trochę zostałyśmy w tyle”. Jakie, kurwa – przepraszam – zostałyśmy? Ja nawet do dziecka bym nie powiedziała, że „A teraz zjemy zupkę”, wciskając mu jednocześnie łyżkę w gardło, żeby zjadło samo. Czy tak się traktuje pracownika, czy wychowanka?

Olga kilka miesięcy temu znalazła pracę. W bibliotece osiedlowej. Mówi o tym głośno, nie wstydzi się, nawet dodała sobie miejsce pracy na profilu na Facebooku.

– To mała biblioteka, obok domu kultury, w którym dorabiałam. Płacą jeszcze mniej niż w szkole. I pewnie też nie ma sensownych stopni awansu. Dochodzisz do sufitu i nie podskoczysz wyżej.

Ale nie wstydzę się przyznawać, ludzie zazdroszczą mi wtedy spokoju. I to bez ironii i jakiegoś zdziwienia, a z szacunkiem, że wybrałam zajęcie zgodnie z głosem serca, temperamentem. A jak mówiłam, że jestem nauczycielką, to czułam się jak nieudacznik. Że jak to. W Warszawie? Gdzie jest tyle możliwości? Najgorszy zawód świata i tak z własnego z wyboru? Chora czy co z nią nie tak?

Barbara, Skierniewice. Chodziło o wartości

Barbarze też nie chodziło o pieniądze. Ale w przeciwieństwie do Olgi nazywa swój zawód „fajnym”. Lubiła uczyć, kocha literaturę, polonistyka to było powołanie. Nie lubiła tego, że w szkole jest się rozliczanym wyłącznie za uchybienia i błędy. Że nie widzi się dobra, jakie człowiek wnosi od siebie i daje dzieciom.

– Ja wychodzę z założenia, że lepiej dziesięć razy pochwalić niż raz zganić, nauczyciele też tego potrzebują, a mają tylko ten kij... Chęci do wykonywania zawodu gasną.

A następnym powodem są straszne rzeczy, które zaczynają się dziać w szkołach. Ta religia, łacina, konkursy, które przypominają dydaktykę średniowieczną.

Bo to jest hagiografia, uczenie się życiorysów osób uznanych za świętych. Wiedza mało przydatna dzieciom w życiu, a zabierająca im energię i czas.

Barbara zdecydowała się na emeryturę kompensacyjną. W jej głosie słychać frustracje, rozczarowanie. Rozmawiamy bardzo długo, nawet spieramy, czy można mówić, że „kiedyś było lepiej”. Ona twierdzi, że było. Że wychowywała się na literaturze, która uczyła myślenia poza schematem.

– Dzieci żyją emocjami, myślą emocjami. A my wciskając dzieci w te schematy, które są już nieaktualne, niszczymy je, nie dajemy im możliwości, aby coś poczuć. Widzę, jakiego człowieka kształtują obecne lektury. Mówią, że zawsze musimy cierpieć i się wyzwalać, że możemy bajabongo przez większość życia, ale jak przyjdzie ciężki, kluczowy moment to jako Polacy tak zepniemy dupy, że stawimy czoło każdemu niebezpieczeństwu, przy pomocy pięknej śmierci. I Najświętszej Panienki.

Raz weszłam do pokoju nauczycielskiego i się zastanawiałam, czy ja jestem na plebani? Tu konkurs o papieżu, tu konkurs o jakiejś innej osobistości. Więc dzieci tego nie czują, szukają emocji gdzie indziej, u youtuberów. Dla nich wzorem staje się taka Caroline, na nią to słów brakuje… pani musi to sama zobaczyć.

Barbara ma też złe zdanie o własnej grupie zawodowej.

Ocenia, że w szkole pracują głównie osoby o serwilistycznym nastawieniu, a dyrektorzy właśnie takich podwładnych chcą promować.

Takich, którzy nie dyskutują, wykonują polecenia, przeprowadzą konkurs o tematyce kościelnej, a jak trzeba, to trawniki będą pielić dokoła szkoły.

Niektóre imiona nauczycielek i nauczycieli zostały zmienione

;
Ewa Frączek

Filozofka, eseistka, poetka. Współpracowniczka kwartalnika literacko-artystycznego "Szafa", współredaktorka czasopisma "W kratkę" dla kobiet osadzonych. Absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu.

Komentarze