Pieniądze to najmniejsza cena, jaką możemy zapłacić w obronie wartości. Mamy już abonament na telefon, internet, Netflixa itp. Potrzebujemy jeszcze „abonamentu na demokrację”, bo inaczej ktoś nam ją odłączy. Liczą się regularne, choćby niewielkie kwoty - apeluje Jakub Wygnański*, współtwórca NGO's
"Spośród ogólnej liczby ponad 26 mln podatników PIT, tych, którzy wpłacają darowizny na cele pożytku publicznego, jest mniej niż 1 proc. (w 2018 roku było to około 250 tys. osób).
W 2018 roku z ogólnej imponującej kwoty (ponad 900 mld zł) wypracowanego dochodu, na darowizny na cele pożytku publicznego trafiło niewiele ponad 180 mln zł, a zatem… 0,027 proc. dochodu (około 7 zł rocznie na podatnika). Nie powala..." - pisze Jakub Wygnański.
"Gdyby np. 3,5 proc. płacących podatki uznało, że przeznacza ledwie 1 proc. swoich dochodów na wsparcie różnych instytucji obywatelskich, to rocznie dałoby to - szacując bardzo ostrożnie - ponad 300 mln złotych. Wystarczy. Mnożenie czyni cuda".
Piszę do czytelników OKO.press (gościnnie) gorąco namawiając do tego, żebyście wspierali tę instytucję. Sam czynię to na skromną skalę i powiem dlaczego. Po prostu chciałbym, żeby ktoś miał oko na władzę. Żeby mógł się jej przyglądać bez obawy, że krytyczne opinie - jakie czasem musi o niej wypowiedzieć - grożą odcięciem finansowania, zmianą w redakcji, manipulacją na liście przebojów (gdyby ją prowadziła).
Instytucje takie jak OKO.press są teraz potrzebne bardziej niż kiedykolwiek skoro inne mechanizmy stworzone dla mitygowania ekscesów władzy zostały skutecznie wyłączone. Nie mamy już niezależnych mediów publicznych, TK, SN, NIK, Prokuratury itd. We wrześniu kończy się kadencja RPO.
Konieczne wspierać trzeba instytucje stworzone przez samych obywateli tak, aby mogły choćby częściowo zrekompensować te braki. Jednym z najprostszych i jednocześnie skutecznych sposobów jest udzielenie im wsparcia finansowego.
Na stronach OKO.press znajduję informację, że tylko 1 na 300 czytelników wspiera redakcję finansowo. Serio? Czemu tak mało? Kłopotliwe pytanie. Chcę jednak poruszyć niewygodny temat pieniędzy – nie tych publicznych, nie tych zagranicznych, ale naszych własnych...
Ponad 20 lat temu byłem jednym z pomysłodawców ustawy o działalności pożytku publicznego, w tym mechanizmu 1 proc. podatku PIT dla organizacji pożytku publicznego. W tej samej ustawie opisane są też mechanizmy współpracy organizacji z administracją państwową (rządową i samorządowa) i konkursowe (a nie uznaniowe) zasady dostępu do środków publicznych.
Byłem też głównym pomysłodawcą powołania Funduszu Inicjatyw Obywatelskich, który od kilkunastu lat wspiera setki organizacji. Wszystko to jednak mało.
Dziś jest już jasne, że znakomita większość środków z 1 proc. wspiera indywidualne osoby, FIO jest za małe i podatne na polityczne przechwycenie, a samorząd, który będzie miał coraz mniej środków (szczególnie teraz), nie będzie w stanie wspierać dostatecznie lokalnych organizacji.
Wszystkie te skądinąd pożyteczne mechanizmy przyczyniły się niestety do stworzenia ubogiej i niezdrowej (często jednoskładnikowej) diety opartej o środki publiczne.
Dlaczego tak się stało? Ano, dlatego, że inne składniki diety okazały się trudno dostępne. W szczególności zawodzi zaangażowanie i dobroczynność obywateli i firm. Wiem, niektórzy z uznają, że to, co piszę, to pewnie jakieś nieporozumienie... Wszak mamy WOŚP, w trudnych chwilach potrafimy uszyć tysiące maseczek, zorganizowaliśmy żywność dla szpitali etc.
Owszem, naszą specjalnością są „zrywy”, akcje, „na przypale albo wcale” itd. Problemem jest jednak brak kondycji, ulotność postanowień, skromność i płytkość zaangażowania - to dotyczy nie tylko filantropii, ale także wolontariatu.
Trochę kłopotliwych faktów.
W międzynarodowych rankingach filantropii i wolontariatu Polska jest niestety na jednym z ostatnich miejsc. Jak to? No może, dlatego, że z filantropią pomylił nam się 1 proc. z PIT, który nie ma z nią nic wspólnego.
To prawda, że około 17 mln podatników wykorzystuje corocznie mechanizm 1 proc. i w ten sposób wskazuje przeznaczenie około 700 mln zł. Problem w tym, że znakomita większość środków, mimo, że „przechodzi” przez organizacje, w istocie zasila konta osób indywidualnych, zbierających środki na wsparcie w trudnych sytuacjach medycznych.
1 proc. PIT miał budować niezależne organizacje. Nie był wymyślony, jako kompensowanie wadliwych mechanizmów NFZ, a do tego w dużej mierze się sprowadził. Szkoda.
Jeśli zaś chodzi o realne darowizny - a zatem takie, które dokonywane są z własnych pieniędzy - dla większości z nas sprowadzają się do jednorazowej wpłaty na rzecz WOŚP w ulicznej zbiórce... Trochę mało, trochę rzadko.
Niestety dla funkcjonowania większości instytucji (np. gazety, organizacji strażniczej, instytucji kultury, think tanku, nawet instytucji opiekuńczej np. hospicjum) taka impulsywna filantropia nie jest rozwiązaniem.
Żeby z niej skorzystać trzeba niemal czekać na jakieś dramatyczne zdarzenie, kryzys, dramat, który może przekonać darczyńców, że nasze nieszczęście jest większe niż nieszczęścia innych…
To okrutna konkurencja, w której nie mają szansy ani startować ani wygrywać instytucje, których istotą działania nie jest akcja, ale ciągłe działanie. W takiej konkurencji to, co ważne, ma małe szanse, żeby wygrać z tym co pilne.
Instytucje cenią najbardziej wsparcie - choćby niewielkie - ale które jest przewidywalne i powtarzalne. W oparciu o nie mogą planować.
Z badań prowadzonych od ponad 20 lat przez Stowarzyszenie KLON/JAWOR możemy się dowiedzieć, że owszem około połowa organizacji z ponad 100 tys. działających w Polsce uzyskuje wsparcie od osób indywidualnych, ale jego wielkość jest bardzo skromna (przeciętna łączna wartość przypadająca na organizację to ok. 3 tys. zł rocznie).
Dwie trzecie organizacji pozyskuje rocznie nie więcej niż 10 indywidualnych darczyńców...
Pewnej wiedzy w sprawie dobroczynności dostarcza też analiza danych z Ministerstwa Finansów. Spośród ogólnej liczby ponad 26 mln podatników PIT, tych, którzy wpłacają darowizny na cele pożytku publicznego, jest mniej niż 1 proc. (w 2018 było to około 250 tys. osób).
W 2018 roku z ogólnej imponującej kwoty (ponad 900 mld zł) wypracowanego dochodu, na darowizny na cele pożytku publicznego trafiło niewiele ponad 180 mln zł, a zatem… 0,027 proc. dochodu (około 7 zł rocznie na podatnika). Nie powala...
Można bronić się twierdząc, że na filantropię nas nie stać, że jesteśmy w Polsce na dorobku etc. Ale to chyba jednak kwestia priorytetów..
Rocznie tylko na alkohol wydajemy ok. 40 mld zł, a na siłownie ponad 3,5 mld zł. Dla uchwycenia dystansu od innych - w USA wielkość darowizn przypadająca rocznie na jedno gospodarstwo domowe to 2,5 tys. dolarów.
Dość podobnie sytuacja wygląda z przedsiębiorstwami.
Na ponad pół miliona płatników CIT w 2018 r. mniej niż 1 proc. firm zdecydowała się przeznaczyć cokolwiek na darowizny. Łączna kwota darowizn to 444 mln zł, a zatem około 1 proc. wypracowanego dochodu.
Znów bardzo skromny wynik szczególnie, gdyby wziąć pod uwagę, jak dużo przez ostatnie lata mówiliśmy o CSR (Corporate Social Responsibility, społeczna odpowiedzialność biznesu).
Co gorsza, przez ostatnie 10 lat liczba przedsiębiorstw przekazujących darowizny spadła dwukrotnie (w 2008 roku było ich 2 proc.). Może warto zastosować „wariant słowacki”, który pozwala przedsiębiorstwom przeznaczać 1 proc. CIT na organizacje pożytku publicznego?
Dodatkowe potrzeby organizacji biorą się też stąd, że rząd, mimo że nie zastosował jeszcze skrajnych form opresji w stosunku do niezależnych organizacji, to od kilku lat stara się niektóre z nich morzyć głodem (np. te, które starają się pomóc uchodźcom).
Jednocześnie olbrzymie kwoty przeznaczane są na organizacje, które sprzyjają władzy lub przynajmniej nie podnoszą przeciw niej głosu.
Obserwowałem wszystkie rodzaje relacji władzy ze środowiskiem pozarządowym przez ostatnie 30 lat. Żadna nie była idealna, ale nigdy jeszcze krytyka władzy nie była tak piętnowana przez władzę i jej instytucje (w tym kontrolowane przez nie media) jak teraz.
Jednocześnie nigdy sprzyjanie władzy nie było tak sowicie wynagradzane.
Łączna wielkość darowizn z PIT i CIT jest mniejsza niż roczny budżet Polskiej Fundacji Narodowej.
Instytucje obywatelskie potrzebują naszego wsparcia. Nie trzeba wiele. Wystarczy, że choćby garstka z nas nie ulegnie mechanizmom zaniechania, rozwodnienia odpowiedzialności i wysili się, choć odrobinę.
Pamiętajmy, że pieniądze to najmniejsza cena, jaką możemy zapłacić w obronie wartości. Mamy już abonament prawie na wszystko: na telefon, na Internet, na siłownie, na Netflixa i co tam jeszcze.
Potrzebujemy jeszcze „abonamentu na demokrację”, bo inaczej ktoś nam ją odłączy. Tak liczą się regularne choćby niewielkie kwoty.
Nie musi nas być wiele, ale jednak nieco więcej niż obecnie. Ostatnio spore zainteresowanie wywołała książka prof. Eryki Chenoweth z Uniwersytetu Harvarda. Przeanalizowała ona kilkadziesiąt ruchów obywatelskich w XX w. Pocieszające są dwa wyniki.
Pierwszy, że ruchy bez przemocy są dwukrotnie skuteczniejsze w doprowadzaniu do zmiany niż te, które sięgają po przemoc.
Drugi, że wystarczającym progiem skuteczności jest zaangażowanie 3.5 proc. populacji.
Innymi słowy nie trzeba się zniechęcać tym, że większość traktuje to co nas otacza z rodzajem obojętności. Nie musimy ulegać epidemii „zaniechania” i fałszywego domniemania, że można mieć wolność nie ponosząc żadnych jej kosztów. Na ogół rzeczy, które nie kosztują nie mają też wartości.
Jedną z przyczyn naszej obojętności jest chyba to, że 30 lat temu demokracje dostaliśmy w dużej mierze w prezencie. Żyjemy w fałszywym przekonaniu, że prawie wszyscy byli zaangażowani w opozycję, w konspirację, w obalenie komunizmu, w solidarność itd.
Jako świadek przynajmniej części tej historii stwierdzam, że tak nie było. W drugiej połowie lat 80. jechaliśmy na kompletnym „flaku”. Nawet w 1989 roku jedna trzecia obywateli nie poszła do wyborów.
Owszem wygraliśmy niemal cały Senat 99/100 (ordynacja większościowa), ale wyniki kandydatów to nie było 99 proc. Było różnie (przykłady 82 proc. Zofii Kuratowskiej, 58 proc. Jarosław Kaczyński, 47 proc. Jan Józef Lipski). W tych wyborach Aleksander Kwaśniewski uzyskał 38 proc., a Leszek Miller 20 proc. Kolejna rocznica 4 czerwca właśnie mija. A tu taka „Niespodzianka”...
No cóż, wszystko sprowadza się do tego, że pielęgnowanie demokracji wymaga wysiłku i odpowiedzialności.
Demokracje „bezwysiłkowe” popełniają samobójstwa.
Problemem demokracji liberalnej (czyli strzegącej wolności i praw jednostki) nie jest taki, że jest zła, ale, że bywa słaba,. A dzieje się tak wtedy, gdy zbyt mało osób gotowych jest jej bronić.
Problemy demokracji pojawiają się wtedy, gdy brakuje demokratów, którzy wierzą, że istnieją sprawy większe niż oni sami. Bez nich demokracja zamienia się w arytmetykę indywidualnych i grupowych egoizmów.
Te deficyty nie pojawiły się teraz, są immanentną cechą demokracji w ogóle. To, czy uda się je przekroczyć, decyduje się w istocie na najniższym, osobistym, molekularnym poziomie.
W słynnej mowie Peryklesa, sławiącego zalety ateńskiej demokracji. na określenie osób, które nie troszczą się o nic poza własnym nosem, pojawia się słowo idiota...
To jest obywatelski wariant „milczenia owiec”. To zamykająca scena z „Wesela”, w której nas „chyciło spanie”.
Nawet nasz gniew i nasza złość są płytkie i bezzębne.
Katalog naszych reakcji w większości zamyka się w czynnościach na FB: cóż za bohaterstwo - obejrzeć informacje, polubić lub znielubić, skomentować, udostępnić... Drżyjcie Tyrani.
Przypomina się Lucuś z Mrożka, który ma tyle odwagi, żeby ukrywszy się za krzakami napisać patykiem na śniegu „Generał Franco wam pokaże”.
Żeby było jasne, nie chodzi mi o gniew na innych, o wezwanie do zemsty. W Polsce potrzebny jest raczej ruch pacyfistyczny i odbudowa tkanki łącznej.
Chodzi mi o gniew, który nie musi być bezsilny, a to dlatego, że dotyczy nas samych.
Gniew na własną gnuśność, na konformizm. Wiele osób sądzi, że 40 lat temu siła rewolucji solidarności polegała na piętnowaniu innych za to, że kłamią, że są źli – to też, ale
prawdziwy płomień (ten godnościowy) brał się z postanowienia, że to my nie będziemy kłamać i nie będziemy uczestniczyć w systemie.
Jakkolwiek dydaktycznie to zabrzmi – trzeba zacząć od siebie. Kto nie troszczy się o wolność, nie zasługuje na nią. Nie miejmy złudzeń. To nie dyktatury czynią z ludzi niewolników. Tak może być później, ale na początek jest z zasady odwrotnie.
Napisałem, że wystarczy 3,5 proc. To niski próg, ale ciągle odległy od obecnej sytuacji w Polsce. Drogi czytelniku, przeprowadź ze mną prosty eksperyment w sprawie, o której tu piszę, a zatem o... pieniądzach.
Prosta kalkulacja na podstawie przedstawionych wyżej liczb wskazuje, że gdyby np. 3,5 proc. płacących podatki uznała, że przeznacza ledwie 1 proc. swoich dochodów na wsparcie różnych instytucji obywatelskich, to rocznie dałoby to - szacując bardzo ostrożnie - ponad 300 mln złotych…. Wystarczy. Mnożenie czyni cuda.
***
Zasiadałem do pisanie tego tekstu, żeby skłonić czytelników do wsparcia Funduszu Obywatelskiego lub innych organizacji. W szczególności ośmielam się prosić jednak o wsparcie Funduszu. Nie dlatego, żeby był jakoś lepszy niż inne inicjatywy. Zresztą nikt nie zmusza do tego, żeby wspierać jedną organizacje – bez trudu dotrzecie do nich.
Unikalne jest to, że zbieramy środki głównie po to, żeby - roztropnie i po namyśle - przekazać je innym organizacjom. Fundusz ma szanowną kapitułę - profesorów Łętowską, Strzembosza, Zolla.
Przy bardzo ograniczonych środkach staramy się nadążać za sytuacją i wspierać najważniejsze potrzeby. Przez ostatnie lata kwotą 1 miliona zł wsparliśmy ponad 60 projektów, (m.in Wolne Sądy, Fundacje Helsińską, Towarzystwo Dziennikarskie, MamPrawoWiedzieć, Obywateli RP, Projekt Spięcie, ale także wiele małych lokalnych inicjatyw...)
Wspieramy projekty ochrony ważnych ustrojowych wartości, ale także w szczególny sposób wspieramy projekty tworzące warunki do rozmowy mimo różnić – staramy się chronić „tkankę łączną”.
Ogłaszamy konkursy zarówno samodzielnie jak i z partnerami (w tym np. RPO) i staramy się wspierać tych, którzy znaleźli się w potrzebie. Chcecie więcej - kliknijcie proszę
Proszę, pomóżcie… Uruchomcie choćby skromny „abonament na demokrację”. Może kiedyś będzie to dowód, że nie było wam wszystko jedno. Tylko proszę nie rapujcie - chyba, że w rytmie BLIK’a. Potrzeba tylko 3,5 proc.
*Jan Jakub Wygnański – prezes zarządu fundacji Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”, socjolog, działacz i współtwórca organizacji pozarządowych
Komentarze