„Mnie cała ta sytuacja tak porusza również dlatego, że czuję odpowiedzialność. Bo nie potrafię wytłumaczyć dzieciom, dlaczego w świetle prawa inne dzieci się łapie, wywozi do lasu i przestaje się interesować ich losem. Wydawało mi się, że są granice, których przekroczyć nie wolno. Że zasada pomocy słabszemu czy idea dostrzegania w drugim człowieku swojego bliźniego są przyjmowane uniwersalnie. Okazuje się, że nie. Że da się te wartości zakrzyczeć i zagłuszyć” – mówi Tomasz Samojlik.
„Za dnia jestem naukowcem, zajmującym się zawodowo badaniem historii przyrodniczej Puszczy Białowieskiej” – pisze na swojej stronie internetowej dr hab. Tomasz Samojlik. „Chodząc po Puszczy jestem zajęty rozmyślaniem, jakie ślady dawnej obecności i działalności człowieka kryje w sobie dany zakątek lasu, gdzie polowali polscy królowie, którędy wiodły ścieżki wykorzystywane przed wiekami przez bartników (…). Nocami, zamiast spać, przekładam wiedzę przyrodniczą (i nie tylko) na język książek dla najmłodszych, książek obrazkowych i komiksów”.
Tych książek i komiksów Tomek napisał już prawie 60. Wychowało się na nich wiele dzieci.
Tomek pracuje w Białowieży będącej w strefie objętej stanem wyjątkowym, a mieszka w pobliskiej Hajnówce. Napisałem do niego i poprosiłem, by opowiedział, jak się czuje będąc tak blisko tragicznych wydarzeń na granicy.
Tomasz Samojlik: Możemy porozmawiać, chociaż zgodziłem się z ciężkim sercem. Sytuacja mnie psychicznie przerasta. Jak wiesz zajmuję się naukowo Puszczą i piszę książki dla dzieci. A w tej chwili trudno mi jest robić i jedno, i drugie.
Obawiam się, że nie ma nic mądrego, co mógłbym dodać, czego już nie powiedziano o sytuacji na granicy. Natomiast głupio mi wylewać żale i opowiadać, jak mi ciężko wobec osób, które faktycznie pomagają, są na miejscu, w lesie. Widzą tę tragedię na własne oczy.
Sławomir Zagórski, OKO.press: Taki żal i bezsilność czuje wielu z nas. Ja też w kółko o tym myślę, ale mieszkam 300 km od granicy, nie widziałem żadnego uchodźcy, żadnego patrolu Straży Granicznej, więc łatwiej mi się od tego odizolować. Ty jesteś na miejscu. Mieszkasz w Hajnówce od dawna?
Tak. Jestem hajnowianinem z urodzenia. Całe moje życie jest związane z Hajnówką, poza krótkim epizodem studiów w Lublinie.
Jak daleko jesteś od strefy objętej stanem wyjątkowym?
17 km.
Ale jeździsz do niej regularnie, bo pracujesz w Białowieży.
Regularnie też na trasie Hajnówka-Białowieża, która jest taką wąską, puszczańską drogą, zjeżdżam na pobocze ustępując pędzącym na sygnale samochodom policyjnym i ogromnym ciężarówkom wojskowym. Przed samą Białowieżą znajduje się punkt kontrolny. Dokumenty, zaświadczenie o zatrudnieniu w strefie, kontrola bagażnika. To wszystko buduje poczucie zagrożenia.
Znasz doskonale miejscowych, jesteś wrośnięty w tę społeczność. Co ludzie mówią o tym, co się dzieje? Jak to przeżywają?
Większość moich znajomych ma podobne odczucia jak ja. Czyli jest w nich bardzo dużo współczucia, ale i przerażenia sytuacją. Poczucia bezradności.
Co zrobić, kiedy jakaś rodzina z małymi dziećmi wyjdzie na drogę i poprosi o pomoc? Poczęstować kanapką i wodą mineralną, po czym odjechać, uśmiechając się przepraszająco?
Tobie nie zdarzyła się taka sytuacja na drodze, o której opowiadasz?
Nie, ale nie ma dnia, żebym o tym nie myślał. Jak mogę pomóc poza podaniem tym ludziom wody czy oddaniem tego, co mam w bagażniku – zapasowych butów lub bluzy? Wzięcie ich do samochodu, podwiezienie, równa się przecież współudziałowi w handlu ludźmi.
Zacytuję ci kawałek relacji z Facebooka sprzed kilku dni: „Dzwonił kolega z Białowieży. Rzekł – nie daję rady, żyjemy w jakimś obozie koncentracyjnym, nie umiem tego unieść, chcą bym był wspólnikiem, mam nie pomagać, jak ja będę z tym żył? 3 lata za pomaganie, ale jest i 3 lata za nieudzielenie pomocy. (…)
Ludzie pomagają, boją się i pomagają, ale już nie dzwonią na Straż G. czy policję, bo co mamy być współodpowiedzialni za śmierć w lesie? Ponoć w Hajnówce 130 osób usłyszy (na teraz) zarzuty za pomoc. Kurwa, wszystkich nie zamkną. Ale wiesz, boimy się stracić biznes, pracę”.
Komuś w Hajnówce postawiono zarzuty za pomoc?
Nie słyszałem o tym, ale jeżeli to prawda, to jest to po prostu tragedia.
Mnie cała ta sytuacja tak porusza również dlatego, że czuję odpowiedzialność. Od lat staram się wychowywać młode pokolenie moich czytelników w szacunku dla przyrody, ale i podstawowych wartości moralnych.
Dziś jestem w ogromnym konflikcie poznawczym. Bo nie potrafię wytłumaczyć dzieciom, dlaczego w świetle prawa inne dzieci się łapie, wywozi do lasu i przestaje się interesować ich losem.
Wydawało mi się, że są granice, których przekroczyć nie wolno. Że zasada pomocy słabszemu czy idea dostrzegania w drugim człowieku swojego bliźniego są przyjmowane uniwersalnie. Okazuje się, że nie. Że da się te wartości zakrzyczeć i zagłuszyć.
To okropna sytuacja, zwłaszcza w tak doświadczonym kraju jak Polska. Co z etosem ludzi pomagających innym w czasie wojny kosztem swojego życia? Dlaczego dziś tylko garstka z nas zachowuje się po ludzku?
Zawsze tak było. W czasie wojny też tylko niewielka część zachowywała się bohatersko. Rozmawiasz o tym ze swoimi dziećmi? One są już wystarczająco duże?
Tak, mają 13 i 16 lat. Dużo rozmawiamy na ten temat.
I co im mówisz?
To samo, co tobie. Że dzieje się zło. Że mam do siebie pretensje, że przeciwko temu złu nie występuję krzycząc głośno, że tak nie można.
Taka demonstracja nic nie przyniesie. Trzeba próbować działać, pomagać racjonalnie.
Oczywiście masz rację. My też dochodzimy do wniosku, że to, co można zrobić, to wspierać Grupę Granica, wspierać fundacje, które są powołane i przygotowane do pomocy w takich sytuacjach.
Szpital w twojej Hajnówce zachowuje się w tej sytuacji fantastycznie.
To jakaś iskierka normalności.
Mieszkańcy Hajnówki zapalają zielone lampki? Czy to za dalekood granicy?
Ta akcja ma sens, ale głównie w strefie albo parę kilometrów od niej, raczej na wsi. Bardzo mało prawdopodobne, żeby do Hajnówki, która – było nie było – jest miastem, zawitał ktokolwiek potrzebujący pomocy.
Bliżej granicy są ludzie, którzy zapalają lampki. I jeżeli ta informacja dociera do potrzebujących, którzy mogą chociaż chwilę posiedzieć w cieple, napić się czegoś czy podładować telefon, to wspaniale.
Tylko ja się cały czas boję, że to będzie wykorzystane przeciw tym osobom. Tak jak cytowałeś mi te wpisy na FB, boję się, że za chwilę prawo się zmieni i napojenie spragnionego stanie się wykroczeniem.
Mirosław Miniszewski, filozof i pisarz, który mieszka w strefie, mówił nam, że pomaga uchodźcom, nie ukrywa tego, ale boi się konsekwencji, boi o swoją rodzinę. Inna osoba ze strefy, mówi, że działa w ukryciu. Podjeżdża pod granicę, a jak ją łapią, udaje, że zabłądziła. Sądzę też, że w trudnej sytuacji są ludzie ze Straży Granicznej, wśród których na pewno nie brak porządnych osób. Znasz takich strażników?
Nie. Ale myślę podobnie jak ty.
I za każdym razem, kiedy widzę zdjęcia dzieciaków w różnym wieku zatrzymywanych na granicy, nie mogę się powstrzymać przed myślą „A co by było, gdybym to był ja. I moje dzieci?”.
Instytut Biologii Ssaków Polskiej Akademii Nauk w Białowieży wydał niedawno apel o „natychmiastowe objęcie migrantów opieką humanitarną oraz umożliwienie organizacjom pomocowym oraz służbom medycznym działań w tym zakresie”. (…) „Jako przyrodnicy chcemy również zwrócić uwagę na nieodwracalne skutki budowy bariery granicznej przyrody północno-wschodniej Polski, w tym unikatowego ekosystemu Puszczy Białowieskiej” – czytamy w apelu.
Świetnie, że ten apel powstał, a z drugiej strony trudno się przejmować przyrodą, gdy giną ludzie.
To bardzo rozsądny głos, bo teraz wszyscy jesteśmy przerażeni sytuacją, ale historia uczy nas, że nawet najczarniejsza noc przemija. Ale jeżeli teraz faktycznie powstanie trwała, ciągła bariera biegnąca przez środek Puszczy, to może być początek jej końca.
Pomimo podziału między Polskę i Białoruś, Puszcza Białowieska była i jest jednym, wspólnie funkcjonującym ekosystemem. Od tysięcy lat działają tu naturalne procesy, które działalność człowieka już dawno zaburzyła lub całkiem przerwała na innych terenach. Mur zakłóci funkcjonowanie takich procesów.
Zgadzam się, że bardzo ciężko się takimi sprawami zajmować, emocjonować i o nie walczyć, kiedy chodzi o ludzkie życie. Ale w przyszłości to może być niezwykle istotne dla losu Puszczy. A w szerszym kontekście – losu całej planety. Bo przecież są przed nami ogromne wyzwania, wobec których powinniśmy wznieść się ponad podziały polityczne czy narodowe. Czy za chwilę wszystkie nasze plany ratowania Ziemi staną się nieaktualne?
Jak wyglądała granica Polska-Białoruś na terenie puszczy przed kryzysem?
Była wyznaczona przez zasieki i zaorany pas ziemi oraz płot po stronie białoruskiej, który jednak nie uniemożliwiał w miarę swobodnej migracji zwierząt. Najlepszym dowodem jest to, że 2 lata temu przyszedł do nas ze strony białoruskiej niedźwiadek. Bardzo ładnie się u nas nagrał na fotopułapki, zabawił trochę i wrócił na swoją stronę.
Dziś Białowieża robi chyba przygnębiające wrażenie? Czytałem, że jesienią zawsze przyjeżdżało tam najwięcej turystów. Teraz nikogo nie ma.
Wiesz co, tam można w tej chwili spokojnie kręcić sceny filmów katastroficznych, postapokaliptycznych. Białowieża jest kompletnie wymarła. Rażący kontrast w stosunku do tego, co było jeszcze w czasie wakacji. To coś niesamowitego. Jedyny ruch to wozy policyjne i wojskowe.
I jeszcze druga uderzająca sprawa.
Puszcza jest przeraźliwie piękna w tych dniach. Jak na złość jesień w Puszczy wygląda oszałamiająco. Ale jak tu się nią zachwycać? To okropny dysonans w stosunku do tego, co się wewnątrz niej dzieje.
Puszcza dla uchodźców jest chyba dość strasznym, niebezpiecznym miejscem?Mokradła, gęsty las, poprzewracane drzewa.
Dla ludzi, którzy pochodzą z zupełnie innej strefy klimatycznej, zetknięcie z Puszczą, jej zwierzętami, z żubrem – musi być naprawdę dużym szokiem.
Mówisz, że najczarniejsza noc się kończy. Widzisz jakieś szanse – chociażby ze względu na pogodę – że ten ruch migrantów osłabnie?
Ufam, że tak będzie.
Kiedyś zło przeminie, ale nie będzie chyba łatwo wyjść z traumy? Obawiam się, że ta historia położy się cieniem na tej części Polski na długo.
Potwierdzam twoje obawy. Dotyczyć to będzie zwłaszcza tych, którzy się najbardziej angażują i są świadkami wszystkiego tego, o czym my się dowiadujemy z drugiej ręki. Te osoby są narażone na tak ogromną presję, że kiedy to się skończy – oby jak najszybciej – mogą cierpieć z racji zespołu stresu pourazowego, jak żołnierze po ciężkich przeżyciach wojennych.
To są ukryte ofiary tej sytuacji. Ludzie najbardziej wrażliwi będą najbardziej pokrzywdzeni. A przecież to są dobrzy ludzie, najlepsi z nas.
Z „Medykami na granicy” pracują na okrągło 2 psychoterapeutki i mają co robić. A oni są tam na krótko, wymieniają się, niedługo odjadą. Przyszło ci w ogóle do głowy, żeby się wynieść z Podlasia?
(cisza).
No tak. Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie.
Rozmawiam z ludźmi na wsi, gdzie mieszkam. Ich sytuacja na granicy nie obchodzi. Dziwią się jak opowiadam, że Iran przyjął tylu polskich uchodźców w czasie II wojny.
Nas przyjmowano i oferowano pomoc, a my w zamian sporo dobrego zrobiliśmy w innych krajach. Polonię można znaleźć na całym świecie. Wydawało się, że to doświadczenie, które jest wręcz zakodowane w naszej tożsamości.
W postępowaniu władz jest tyle cynizmu. Rząd zbiera punkty – ochrona granic, to święta rzecz. Trzeba bronić Polski i tyle.
Chciałbym wierzyć, że obronę granic można pogodzić z kierowaniem się zasadą czynienia dobra, z poszanowaniem praw człowieka.
Wydaje mi się, że takie podstawowe pojęcia jak dobro i prawda zostały ostatnio zaburzone, zmącone, rozwodnione. Trzeba chyba wrócić do ich tłumaczenia od podstaw.
I to po części moja rola – by w moich książkach i komiksach ta warstwa też była widoczna. Zresztą zawsze tak było. Nie tylko wesołe historie o uśmiechniętych zwierzakach, nie tylko popularyzacja nauki, ale również prawda, dobro, miłość.
Musisz więc wracać do pisania książek dla dzieci.
Wyobraź sobie, że jedna z moich ostatnich książek dla dzieci pisana przed rokiem pozornie opowiada o borsukach, tak naprawdę jednak dotyczy uchodźców.
Borsuki potrafią rozbudowywać i użytkować jedną norę przez pokolenia, więc w mojej książce jako wartość nadrzędną rodziny borsuczej opisałem obronę swojej nory. To dla borsuków sprawa honoru.
Młoda bohaterka, tytułowa Tarmosia, respektuje tę zasadę wyznawaną przez swojego tatusia Melo, ale jednocześnie jest bardzo dobrym zwierzęciem o dużym sercu. Zostaje postawiona w sytuacji wyboru – przychodzą do niej lisy i jenoty, prosząc o schronienie. Mówią, że ta nora jest taka wielka, że może dałoby się tu przewaletować? Chociaż trochę, póki zagrożenie nie minie, póki młode się nie usamodzielnią. Mała borsuczka zaczyna kombinować jak pomóc tym zwierzętom, ale jednocześnie nie wejść w konflikt z tatą, którego bardzo kocha.
I w tym moim wymyślonym leśnym świecie wszystko się układa, ale dopiero wtedy, kiedy borsuki same doświadczają, jakie to uczucie zostać wypędzonym. W ogóle się nie spodziewałem, że ta książka nagle stanie się aż tak aktualna.
Hlip Hlip, smuteczek.
Idź się żalić na jakiejś terapii grupowej.
Za pomaganie w handlu ludźmi trafia się do więzienia.
Pisowskie świnie, zdejmijcie swoje medaliki z bozią, zdejmijcie krzyże w domach. Naród was wyrzyga gdyż nikomu z owych imigrantów nie pomogliście. I za takie wartości unja powinna wam zablokować kaske, oby wam zablokowała tak czy siak.
EU zapłaci ekstra za skuteczną ochronę jej granic.
Wysmarowałeś już kakao wazelinką? Homokomando czeka…
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Nie da się już tych ckliwych popierdułek czytać. Poziom gazetki parafialnej. Wizja świata jak z Biblii dla dzieci. Bozia stworzyła świat pięknym i harmonijnym. Lwy żyją w rajskim ogrodzie w przyjaźni z sarenkami. Wystarczy dopełniać bożych przykazań, pomagać bliźnim, dawać jałmużnę, a świat będzie działał jak doskonale naoliwiony mechanizm.
To są egzaltowane teksty pisane dla egzaltowanych ludzi. Problem nie polega na tym – pomagać potrzebującym czy nie pomagać. Raczej niemal każdy rozumie, że tak w ogóle to pomagać trzeba. Problem polega na tym, że w miejsce jednej osoby, której się pomogło, pojawia się 10 następnych. I na dodatek wcale nie są to ci najbardziej potrzebujący naszej pomocy, bo tamtych po prostu nie stać na podróż do Europy. Dylemat moralny polega na tym, że postępując słusznie, czyli pomagając, postępujemy jednocześnie niemądrze, sprowadzając na siebie problemy, którym nie podołamy.
Stwarzanie jakiejś takiej durnej sugestii, że wystarczy otworzyć granicę, aby było dobrze, to totalna głupota, pewnego rodzaju poprawnościowy konformizm i brak dziennikarskiej odpowiedzialności.
Życie jest pełne sytuacji konfliktu moralnego. I trzeba umieć temu konfliktowi jakoś sprostać, a nie udawać, że taki konflikt nie istnieje.
Cóż… facet przynajmniej nie ukrywa, że jest bajkopisarzem.
Bajki jednak (jak to już np. Lem zauważył w "Fantastyce i Futurologii") stanowią z samej swej natury twory antywerystyczne, w których wszystko zawsze dobrze się kończy nierzadko dzięki interwencji sił nadnaturalnych, które w razie potrzeby potrafią dynię zamienić w karocę albo nawet obchodzą się bez takiej interwencji, po prostu na przekór zdrowemu rozsądkowi wydobywając pożarte wcześniej osoby z brzucha wilka.
Problem polega jednak na tym że rzeczywistość, w odróżnieniu od bajek, jest werystyczna, i to werystyczna często wręcz, aż do bólu. Natomiast ci, którzy wierzą w bajki i pragną w prawdziwym życiu kierować się bajkową "logiką" kończą zazwyczaj (na stałe) w brzuchu wilka.
Tłumacząc na polski twoje wypociny – zabijmy tych kilka tysięcy cywilów, bo jak ich nie zabijemy to potem może ich być tutaj więcej. Tę akceptację dla ludobójstwa motywowaną histerycznym lękiem przed ludźmi nazywasz zabawnie \"sprostaniem konfliktowi moralnemu\" 😀 Widocznie mamusia nie nauczyła cię, że ludzi się nie zabija.
Ani Tomasz Samojlik ani nikt poważny nie sugeruje, że azyl lub ochronę należy przyznawać każdemu kto o nią poprosi. Chodzi o coś zupełnie banalnego – o to żeby tym ludziom pozwolić taki wniosek złożyć, zamiast ich torturować i usiłować zabić. Po rozpatrzeniu wniosku tych, którzy go złożyli bez uzasadnionego powodu, można deportować. Owszem, oznacza to, że dużej grupie trzeba będzie azyl lub ochronę przyznać. Nie wiem, dlaczego uważasz to za \"problem\", cierpisz na jakieś zaburzenia lękowe przed ludźmi, czy jesteś banalnym rasistą? Kilkadziesiąt czy nawet kilkaset tysięcy dodatkowych ludzi w trzydziestoparomilionowym kraju to tyle co nic. Przejściowo oznacza to zwiększone wydatki, ale statystycznie żaden człowiek nie jest deficytowy, więcej w ciągu życia wytwarza niż zużywa. Już teraz mamy problem braku rąk do pracy, w niektórych dziedzinach dotkliwy, a z upływem lat będzie on tylko narastać.
/————
Młoda bohaterka, tytułowa Tarmosia, respektuje tę zasadę wyznawaną przez swojego tatusia Melo, ale jednocześnie jest bardzo dobrym zwierzęciem o dużym sercu. Zostaje postawiona w sytuacji wyboru – przychodzą do niej lisy i jenoty, prosząc o schronienie. Mówią, że ta nora jest taka wielka, że może dałoby się tu przewaletować?
\————
A ja chciałabym zapytać, ile tych lisów i jenotów zmieści się w borsuczej norze?
Ludność UE to: 447 milionów.
Sama ludność arabska to: 500 milonów,
z czego wedle artykułu optymistycznie mówiącego o spadku zainteresowania emigracją przez tamtejszą młodzież:
https://arabyouthsurvey.com/en/expert/hussein-ibish/
– 21% say they are considering emigration, but not actively trying.
– 12% of Arab youth report being in the process of trying to emigrate.
– 21% rozważa emigrację
– 12% stara się właśnie wyemigrować z kraju.
To by dawało jakieś:
– 500 × .12 = 60 milionów samych Arabów właśnie wyjeżdżających z kraju
– 500 × .21 = 105 milionów rozważających emigrację.
A teraz doliczmy do tego jeszcze czarną Afrykę oraz imigrantów którzy już przebywają na terenie UE.
Acha… i nie sądzę, żeby w następnych pokoleniach sytuacja w Afryce miała się tutaj zmienić na korzyść.
Trolluj gdzie indziej. Tu sie skompromitowales. Na porzegnanie dam ci zagadke: Czym zasluzyles ze sie czujesz lepszy od afrykanczykow czy arabow? Lekko pomoge: Twoj nadzwyczajny rozom, empatia czy pieknosc nie sa odpowiedzia.
Błąd rzeczowy trollu – "Arab youth" to nie "ludność arabska" tylko "młodzież arabska" (osoby w wieku 18-24 lat). Tak więc nie 500 mln, tylko ok 200 mln. Gdybyś przeczytał komentarz eksperta, który sam linkujesz, wiedziałbyś, że ok. 33%, rozważających emigrację lub jej próbujących to mały odsetek, mniejszy niż w tym samym badaniu z lat poprzednich i że większość z nich jako preferowany cel emigracji wskazuje USA i Kanadę, nie Europę.
Badania i sondaże w Polsce na podobnej grupie wiekowej dają podobne wyniki (30-40% rozważających emigrację zarobkową lub na stałe), mimo że nie ma u nas wojny, terroru ani klęsk żywiołowych, jak w wielu miejscach na Bliskim Wschodzie. Fakt, że ktoś coś rozważa, nie znaczy jeszcze, że faktycznie tak zrobi.
Komentarz został usunięty ponieważ nie spełniał standardów społeczności.
Wysil się bardziej, kolego "Tosia Tosia", bo jak będziesz jedno dziwne zdanie od niechcenia pisać, to ci pojadą po premii.