Od czerwca bezrobocie rejestrowane wynosi 6,1 proc. Według danych unijnych mamy drugą najniższą stopę bezrobocia. Kryzysowy rynek pracy jest jednak trudny i nieprzewidywalny: w nowych warunkach nie ma gdzie szukać pracy, a wiele firm ledwo zipie
„Uratowaliśmy sześć milionów miejsc pracy” – padło 16 grudnia na sali sejmowej trzy razy. Jeszcze częściej posłowie PiS mówili o 165 miliardach złotych, dzięki którym udało się uratować gospodarkę. Podczas półtoragodzinnej debaty w Sejmie o pomocy przedsiębiorcom w wypowiedziach PiS dominował tryumfalizm. „Nasz rząd pięknie opiekuje się przedsiębiorcami” – mówiła posłanka Violetta Porowska. Poseł Grzegorz Matusiak sięgnął z kolei opowieść o tym, że za rządów PO-PSL strzelano do górników - tak, według posła PiS wyglądało wówczas wsparcie dla gospodarki.
Dane makroekonomiczne faktycznie mówią, że jest nieźle, a w każdym razie lepiej niż zakładały czarne scenariusze. Szampański nastrój rządu jest jednak przedwczesny i nieadekwatny do powagi sytuacji.
Kryzys pandemiczny trwa, na rynku pracy mogą czekać nas jeszcze bardzo poważne problemy. Powtarzane przez posłów PiS uratowane sześć milionów pracy to nieweryfikowalna liczba. Nie da się dokładnie określić, ile miejsc pracy by upadło, gdyby rząd nie przekazał żadnej pomocy. To sytuacja hipotetyczna i w zasadzie niemożliwa - gdyby pomocy nie było, najpewniej rządu PiS też już by nie było.
Wiosną padały różne liczby: 2,5 mln, 4 mln, 5 milionów miejsc pracy. Rząd nie chciał się z nami podzielić informacją, skąd czerpie takie dane. Ale wskaźnik bezrobocia jest na znacznie niższym poziomie niż przewidywano na początku roku. Choć w swoim optymizmie posłanka PiS idzie zbyt daleko:
Jeżeli chodzi o bezrobocie, mamy najniższą spośród krajów Unii Europejskiej, jesteśmy na drugim miejscu, jeśli chodzi o przyrost bezrobocia.
Nawet tam, gdzie Polska rzeczywiście może się pochwalić przyzwoitymi danymi, politycy PiS mijają się z faktami. Pod względem stopy bezrobocia według danych Eurostatu, Polska jest w październiku 2020 na drugim miejscu w Unii (3,5 proc.) za Czechami (2,9 proc.). Z przyrostem jest gorzej. Dane z października są dostępne dla 24 z 27 krajów Unii. Jeśli chodzi o przyrost między październikiem 2019 a październikiem 2020, jesteśmy na ósmym miejscu. Może chodziło o przyrost nominalny? Tutaj Eurostat notuje 90 tys. nowych bezrobotnych od października 2019. To piąte miejsce od końca, ale odpowiada to wielkości naszego kraju. Im większe państwo, tym więcej nowych bezrobotnych.
Tak czy inaczej, liczby wyglądają przyzwoicie. Ale czy rzeczywiście jest tak dobrze? Dlaczego wskaźnik rejestracji od kilku miesięcy ani drgnie? W OKO.press uważnie śledzimy stan polskiego rynku pracy. To, że mamy do czynienia z niezwykłym rokiem, to truizm. Ale oczywiście wpływa to na dane spływające z rynku pracy i sytuację polskich pracowników. Część informacji, które otrzymujemy, jest sprzeczna. Wiosną rząd przewidywał, że na koniec roku bezrobocie wyniesie 8 proc. A wszystko wskazuje na to, że rok skończymy nie przekraczając nawet 7 proc. Czy faktycznie można już ogłosić sukces? Przyjrzyjmy się dokładnie dostępnym informacjom.
Najpierw jednak warto zatrzymać się na chwilę i wrócić do podstaw. Eurostat podaje 3,5 proc., tymczasem polska stopa bezrobocia wynosi 6,1 proc. Skąd te różnice?
Mamy dwie podstawowe miary. Pierwsza to bezrobocie rejestrowane. Co miesiąc nowe dane podaje tutaj GUS. Chodzi o osoby, które zarejestrowały się w urzędach pracy jako bezrobotne. Od kilku miesięcy ta wartość wynosi właśnie 6,1 proc. To odsetek osób zarejestrowanych jako bezrobotne wśród wszystkich osób aktywnych zawodowo. Osoby, które nie podejmują się szukania pracy i są nieaktywne od dłuższego czasu nie są bezrobotne tylko właśnie nieaktywne zawodowo. Nie są brane pod uwagę przy wyliczaniu stopy bezrobocia.
Mamy też Badanie Aktywności Ekonomicznej Ludności - BAEL. To badanie ankietowe, przeprowadzane raz na kwartał. Tutaj bezrobotny to osoba w wieku 15-74 lata, która spełnia jednocześnie trzy warunki:
Inne metodologie to inne wyniki. Na koniec 2019 roku bezrobocie rejestrowe wynosiło 5,2 proc., bezrobocie w BAEL – 2,9 proc. Drugie badanie jest bardzo istotne, bo metodologia ta jest zgodna np. z metodologią Eurostatu. A to pozwala na porównywanie danych między krajami.
Do tego dochodzi też jeszcze jedno badanie – Diagnoza Plus. O Diagnozie i jej wynikach pisaliśmy już w OKO.press wcześniej. Diagnoza prowadzona jest przez badaczy Uniwersytetu Warszawskiego i cztery ośrodki badawcze i think tanki ekonomiczne: GRAPE, CASE, IBS i CenEA. Badanie zostało zaprojektowane tak, aby kryzysowym roku 2020 dawać nam informacje o zmianach na rynku pracy w Polsce szybciej i częściej niż BAEL, którego wyniki publikowane są z prawie trzymiesięcznym opóźnieniem.
Uwaga! Badacze Diagnozy poszukują nowych respondentów do badania. Im więcej badanych, tym częściej będzie można prezentować nowe dane. Zarejestrować się można tutaj. Co pięćdziesiąty uczestnik badania otrzymuje 50 zł rekompensaty za poświęcony czas. Wypełnienie kwestionariusza powinno zająć do 10 minut.
Najnowsze wyniki Diagnozy Plus obejmują październik. Notujemy w nich spadek bezrobocia z 5,5 proc. w sierpniu do 3,8 proc. To spora zmiana. Twórcy Diagnozy podkreślają jednak od początku badania, że w obecnych warunkach tradycyjna definicja bezrobocia dla oceny sytuacji na rynku pracy nie ma sensu. Autorzy proponują uwzględnienie dodatkowo osób, które są zainteresowane podjęciem pracy, ale z wielu powodów obecnie jej nie szukają. Gdy doliczyć tę grupę, wówczas mówimy już o 4,7 proc. „bezrobocia”.
„Wiemy, że nie wydarzył się scenariusz armagedonu, ale to nigdy nie był bardzo prawdopodobny scenariusz, bo jesteśmy w Europie i mamy europejski kodeks pracy” – mówi nam prof. Joanna Tyrowicz z Wydziału Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego, jedna z współautorek badania Diagnoza Plus. „Inna sprawa, że wielu pracodawców nie podejmowało decyzji o zwolnieniach, bo sytuacja przez ostatnich wiele miesięcy jest nieprzewidywalna, co uruchamia nasze polskie »jakoś to będzie«, oczekiwanie na rekompensaty i walkę o przetrwanie z dnia na dzień w miejsce decyzji bardziej strategicznych.
Te czynniki sprawiły, że firmy były ostrożne w podejmowaniu nieodwracalnych decyzji kadrowych, za to kompensując decyzjami łatwymi i ułatwianymi przez kolejne tarcze: rezygnacja z podwyżek, obcinanie wynagrodzeń, brak premii i nadgodzin, co oczywiście odbiło się na dochodach gospodarstw domowych, ale nie na wskaźnikach zatrudnienia czy bezrobocia. Choć zatem w Polsce bezrobocie nie wzrosło do amerykańskich 25 proc., trudno udawać, że sytuacja na rynku pracy się nie pogorszyła.
W wynikach Diagnozy Plus widzimy na przykład, że od samego początku pandemii bezrobocie mało mówi o utracie zatrudnienia, bo żeby być osobą bezrobotną trzeba aktywnie poszukiwać pracy, a jak szukać pracy, gdy wszyscy siedzą pozamykani w domach i sami nie wiedzą, co będzie jutro”.
Radość z tego, że nie było tak dramatycznie jak w Stanach Zjednoczonych to bardzo nisko postawiona poprzeczka. Czy w morzu różnorodnych, nie do końca spójnych danych, jesteśmy w stanie ocenić obecną sytuację?
„Trudno jest ocenić skalę tego uderzenia” – mówi OKO.press Andrzej Kubisiak z Polskiego Instytutu Ekonomicznego – „Nie mamy do czynienia ani z rynkiem pracodawcy, ani pracownika. To jest rynek kryzysowy, inny niż to, co znamy. On jest gorszy, od tego co było w okresie wzrostu przed pandemią, przede wszystkim w ujęciu jakościowym. Mamy do czynienia z najbardziej gwałtowną recesją od 30 lat i trudno, żeby było inaczej. W pierwszej fali kryzys uderzył przede wszystkim ludzi na umowach cywilnoprawnych, a przybyło nam osób samozatrudnionych. Prawdopodobnie większość z nich wcale nie założyło swoich działalności, ale pracują jako podwykonawcy zamiast na etacie”.
Zaskakiwać może także to, że stopa bezrobocia rejestrowanego nie zmienia się od czerwca i wynosi 6,1 proc. Zwiększenia się tej stopy nie przewiduje obecnie Ministerstwo Rozwoju, Pracy i Technologii. Wiceminister Robert Tomanek przewiduje, że w grudniu będzie to również 6,1 proc. Nie wszyscy ekonomiści podzielają jego opinię.
Andrzej Kubisiak: „To nie jest tak, że w urzędach pracy nic się nie dzieje. Mamy nowo zarejestrowanych i tych, którzy się wyrejestrowują. Ale nie mamy wyraźnego wzrostu stopy bezrobocia. To głównie kwestia zamrożenia. Rynek, na którym działamy, jest sztuczny. Spodziewałbym się, że ze względów sezonowych i odłożonych skutków jesiennego zamrożenia, grudzień i pierwsze miesiące nowego roku to będzie trudniejszy czas niż dotychczas”.
Profesor Tyrowicz zwraca też uwagę, że na niezbyt duży wzrost rejestracji w kryzysowym roku wpływ mogą mieć strukturalne problemy polskiego rynku pracy:
„Po co ktoś ma iść do powiatowego urzędu pracy, jeśli przy ponad milionie osób bezrobotnych do dyspozycji jest ok 20 tys. ofert pracy? Ludzie, którzy stracili pracę, nie wiedzą co robić. Największym deficytem polskiego rynku pracy jest to, że pośrednictwo pracy nie istnieje. Bez względu na to czy ktoś ma niskie czy wysokie wykształcenie, nie ma gdzie pójść i poprosić, żeby ktoś doradził nam w dalszej karierze zawodowej lub pomógł w znalezieniu nowej pracy.
W czasach, gdy bezrobocie było na historycznie niskim poziomie, medianowy czas szukania nowego zatrudnienia wynosiła 8 miesięcy dla osoby z wyższym wykształceniem i 10 miesięcy dla osoby bez wyższego wykształcenia. Przy dysfunkcjonalnym pośrednictwie ludzie radzą sobie jak umieją. Jest w Polsce relatywnie duża grupa ludzi, którzy pracę znajdują przez polecenia, znajomych i chodzenie po pracodawcach. W normalnej sytuacji można wziąć CV i je roznosić po miejscach pracy albo dzwonić po firmach, ale dziś cała grupa nie ma gdzie pukać pytając o pracę, bo albo akurat jest zamknięte, albo za chwilę może być zamknięte. W konsekwencji, bardzo duża grupa osób jest odcięta od naturalnego sposobu poszukiwania pracy”.
Do chaosu w danych dokłada się jeszcze ZUS.
Kubisiak: „Dane ZUS dotyczące liczby osób ubezpieczonych nie zgadzają się z innymi wskaźnikami. A to prawdopodobnie oznacza, że pewna liczba osób zdecydowała się w tym roku przejść na emeryturę. Może też oznaczać zawieszanie funkcjonujących wcześniej działalności gospodarczych. Bo pula osób płacących składkę się zmniejszyła o ok. 200 tys. osób. Chociaż przy 16,5 mln aktywnych zawodowo nie jest to zjawisko masowe”.
Podczas debaty sejmowej 16 grudnia posłowie PiS nie mogli się nachwalić, jak tarcze rządu PiS uratowały polską gospodarkę i miejsca pracy. Wszelkie uwagi ze strony opozycji, które zwracały uwagę na realne problemy:
spotykały się z lekceważeniem. To nie wróży dobrze na przyszły rok, bo ogromna, trudna do oszacowania liczba miejsc pracy jest dalej zagrożona bez względu na to, jak dumni z 165 miliardów złotych pomocy są posłowie PiS.
Bo w pomocy ze strony rządu nie chodzi tylko o to, żeby dorzucić pieniądze, prawo trzeba jeszcze dobrze zaprojektować.
Prof. Tyrowicz: „Jest też duża grupa pracodawców, którzy nie mają pojęcia, czy będą zatrudniać, czy zwalniać. Tarcze pomogły części firm, ale głównie za sprawą tzw. warunkowych pożyczek: warunkiem dofinansowania było to, że nie można nikogo zwalniać. Latem wydawało się to oświeconą koncepcją ze słownika społecznie wrażliwych liberałów, ale dziś, przy kolejnych falach restrykcji w prowadzeniu działalności gospodarczej, firmy znalazły się między młotem a kowadłem: albo zbankrutują utrzymując zbyt wielu pracowników, albo zbankrutują, bo będą musiały oddać przyznane wiosną dofinansowanie".
Już po naszej rozmowie wicepremier Jarosław Gowin 17 grudnia na konferencji prasowej ogłosił, że Komisja Europejska wyraziła zgodę na przedłużenie wszystkich pakietów pomocowych, które rząd dotychczas wprowadził. Zgodziła się również na umorzenie w 100 proc. wiosennej pomocy z PFR.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Dziennikarz OKO.press. Autor książki "Ja łebków nie dawałem. Procesy przed Żydowskim Sądem Społecznym" (Czarne, 2022). W OKO.press pisze o gospodarce i polityce społecznej.
Komentarze