0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Maciek Jazwiecki / Agencja GazetaMaciek Jazwiecki / A...

Rząd PiS już tak naprawdę nie próbuje zabiegać o odblokowanie przez Komisję Europejską całości wypłat z Europejskiego Funduszu Odbudowy, wstrzymanych ze względu na odejście polskich władz od unijnej zasady praworządności. Do czwartku 16 grudnia – czyli do ostatniego posiedzenia Rady Europejskiej - celem maksimum obozu władzy było już tylko doprowadzenie do uruchomienia choćby symbolicznych kwot w ramach zaliczki na koszty zwalczania bezpośrednich skutków pandemii. I to się jednak nie udało, choć część polityków PiS wierzyła w to do ostatniej chwili.

"Nie traćmy wiary, czekajmy spokojnie na decyzje Rady Europejskiej" – mówił OKO.press w przeddzień posiedzenia RE nieźle poinformowany na ogół polityk Prawa i Sprawiedliwości. Ale skończyło się na niczym.

Paragraf 22

Bezpośrednią przyczyną wstrzymania wypłat z EFO było nieprzedstawienie Komisji Europejskiej planu naprawy (i stosownego projektu ustawy) Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, uznanej w lipcowym orzeczeniu Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej za instytucję sprzeczną z zasadą niezawisłości sądownictwa. Komisja Europejska uzależniła od rozwiązania tego problemu przez Polskę zatwierdzenie Krajowego Planu Odbudowy, będącego polskim komponentem całego EFO. A bez zatwierdzenia KPO nie ma mowy o wypłacaniu funduszy na jego finansowanie – na tym właśnie polega cały mechanizm blokady tych środków.

Projektu ustawy o Izbie Dyscyplinarnej nie ma i długo nie będzie – bo skutecznie blokuje go bezpośredni sprawca tego czołowego zderzenia Polski z Unią Europejską, czyli autor „reformy” Sądu Najwyższego, minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. W związku z tym PiS bardzo szybko zaczął się godzić z tym, że pieniędzy z EFO Polska długo nie zobaczy. Choć jeszcze na początku sierpnia Mateusz Morawiecki i Jarosław Kaczyński publicznie zapewniali, że Izba Dyscyplinarna Sądu Najwyższego zostanie zlikwidowana i powstanie nowa ustawa, której oczekuje KE, już pod koniec sierpnia zaczął powstawać projekt budżetu, w którym w ogóle nie uwzględniano wpływów z unijnego programu. Tak zostało do dziś. A stanowisko Polski w sprawie postulatów Komisji Europejskiej było tylko stopniowo zaostrzane. Jego aktualna wersja brzmi tak: Polska nie przedstawi żadnego projektu ustawy o Izbie Dyscyplinarnej, dopóki Komisja nie zatwierdzi Krajowego Planu Odbudowy.

"Przedstawienie projektu ustawy ws. likwidacji Izby Dyscyplinarnej SN będzie możliwe dopiero wtedy, kiedy na poziomie Komisji Europejskiej dojdziemy do porozumienia w zakresie treści, która miałaby się znaleźć w Krajowym Planie Odbudowy" – mówił w poniedziałek 13 grudnia rzecznik rządu Piotr Muller.

Takie stanowisko polskiego rządu obowiązuje nadal. W istocie to rzecz jasna polityczny paragraf 22: Ziobro blokuje prace nad projektem ustawy o Izbie, więc rząd twierdzi, że przedstawi go dopiero po tym, jak Komisja Europejska zatwierdzi Krajowy Plan Odbudowy. Tyle tylko, że żeby KPO został zatwierdzony, należy przedłożyć Komisji projekt. Ten, którego nie ma, i najpewniej nie będzie, bo jego powstanie blokuje Ziobro.

Przeczytaj także:

Poważny problem dla PiS

Takie odwracanie kota ogonem to zabieg obliczony wyłącznie na użytek polityki wewnętrznej. Bo wstrzymanie wypłat z EFO to poważny problem polityczny dla Prawa i Sprawiedliwości.

Po pierwsze ze względu na skalę finansową tego wsparcia dla Polski i wiązane z nią przez PiS nadzieje. 57 miliardów euro – bo mniej więcej tyle miała otrzymać Polska – miało być zarówno potężnym zastrzykiem stymulacyjnym dla polskiej gospodarki, jak i źródłem finansowania projektów o całkiem już wyborczym charakterze. Rządzący bardzo potrzebują jednego i drugiego – inflacja już w tej chwili ma znaczący wpływ na społeczny odbiór działań obozu władzy, a bez nowego wyborczego paliwa odzyskanie przez PiS zdolności do uzyskania w wyborach samodzielnej większości w Sejmie może już być niemożliwe.

Po drugie jednak elektorat PiS jest w zdecydowanej większości nastawiony prounijnie. W sondażach tylko po kilka procent wyborców PiS opowiada się za wyjściem Polski z Unii Europejskiej (dla przykładu w ostatnim sondażu Ipsos dla OKO.press na ten temat było ich 4 procent). Utrata naprawdę dużych pieniędzy z unijnych funduszy jest więc ciosem w wizerunek rządu w ich oczach. Rządu, który – przypomnijmy – jeszcze w maju przechwalał się miliardami euro wynegocjowanymi w Brukseli jako tymi, które „należą się Polakom”. Skoro więc się „należą”, to dlaczego ich nie ma?

Plan B: Unia murem za polskim mundurem

By zatem uspokoić wyborców i zarazem roztoczyć przed nimi przynajmniej na jakiś czas wrażenie, że sprawa zatwierdzenia KPO i uruchomienia wypłat wcale nie została jeszcze przesądzona, w otoczeniu Mateusza Morawieckiego zrodził się następujący plan:

  • Najpierw doprowadzić do tego, by Komisja Europejska uruchomiła jakiekolwiek, choćby symboliczne w sensie finansowym, środki dla Polski.
  • A następnie natychmiast ogłosić – na użytek polityki wewnętrznej – że stało się to w uznaniu zasług Polski w dziedzinie „obrony granic” Unii Europejskiej.

Do wyborcy prawicowego miał więc trafić mniej więcej taki komunikat: „Unia przymknie oko na Sąd Najwyższy dlatego, że tak dzielnie poradziliśmy sobie z rolą przedmurza chrześcijaństwa, broniąc granicy z Białorusią. Proszę bardzo, oto Realpolitik w wydaniu rządu PiS”.

Nad uzasadnieniem dla tezy o „obronie granic Unii” obóz władzy usilnie pracuje od początku kryzysu na granicy – w tym kierunku zmierza zarówno cała propaganda PiS, jak i treść wystąpień Mateusza Morawieckiego i szefa MSZ Zbigniewa Raua na forum międzynarodowym i unijnym. Ostatni przykład widzieliśmy w tym tygodniu, po spotkaniu przywódców państw Grupy Wyszechradzkiej w Budapeszcie.

"Polska broni wschodniej granicy UE i NATO (…) Musimy potrafić chronić swoje zewnętrzne granice. (...) Musimy zapobiegać przemytowi ludzi, (wykorzystywaniu ich) jako żywych tarcz, tak jak teraz robi to Łukaszenka i jego mocodawcy przeciwko krajom Unii Europejskiej. To jest naczelna zasada w obronie granic UE i jednocześnie w polityce migracyjnej" – mówił w Budapeszcie Morawiecki. Jednocześnie próbował montować koalicję z Węgrami na rzecz walki o wypłatę zablokowanych zaliczek z KPO dla obu krajów.

SMSy ostatniego Europejczyka

A jakim właściwie cudem Komisja Europejska miałaby się zgodzić na wypłatę, choć symbolicznej części funduszy z KPO dla Polski i Węgier? Otóż w sensie ścisłym chodziło o uwolnienie zaliczek na projekty związane z bezpośrednim zwalczaniem pandemii i jej skutków – czyli na przykład te, których beneficjentem miała być służba zdrowia. A okazją do tego miało być poświęcone przede wszystkim unijnej polityce wobec pandemii posiedzenie Rady Europejskiej zwołane na 16 grudnia – a raczej faza poprzedzających je negocjacji i ustaleń.

To właśnie z tej okazji i w tej sprawie premier Mateusz Morawiecki wysłał do jednego z wysokich unijnych urzędników, Niemca, słynnego już SMS-a z prośbą o pomoc, o którym szerzej już pisaliśmy w OKO.press. Premier podpisał się w nim jako „ostatni Europejczyk w tym rządzie”, czyniąc tym samym aluzję do całkiem nieźle już znanej unijnym urzędnikom i politykom sytuacji w koalicji rządzącej Polską.

Rząd PiS wielokrotnie już posługiwał się wobec Brukseli swą odmianą strategii złego i dobrego policjanta, w której rolę tego pierwszego odgrywał Zbigniew Ziobro, a drugiego Mateusz Morawiecki.

Jeden z najbardziej wymownych przykładów mogliśmy obserwować niemal dokładnie przed rokiem, kiedy Polska razem z Węgrami groziła Unii wetem w sprawie mechanizmu praworządności uzależniającego wypłaty z funduszy unijnych od stanu przestrzegania standardów państwa prawa w krajach członkowskich. Kiedy Morawiecki z marnym zresztą skutkiem usiłował licytować w Brukseli, w Warszawie Zbigniew Ziobro uderzał wręcz w tony polexitowe a następnie groził PiS-owi zerwaniem koalicji za „zdradę interesu narodowego”, do czego jednak bynajmniej nie doszło, mimo niespełnienia postulatów Solidarnej Polski.

„Sami widzicie, z kim ja muszę pracować i w jakich warunkach” – w taki mniej więcej ton uderzał w podobnych sytuacjach Morawiecki, po czym – zwykle z ogromną pomocą patrzącego bardzo wyrozumiale na poczynania PiS rządu Angeli Merkel – doprowadzał do stanu względnie satysfakcjonującego Warszawę. Tak było choćby właśnie przed rokiem, gdy to Merkel doprowadziła do pewnych ustępstw na rzecz Polski. W efekcie tych zabiegów mechanizm „pieniądze za praworządność” okazał się znacznie groźniejszy dla Węgier Orbana niż dla Polski PiS.

Tym razem jednak gra w dobrego i złego policjanta już nie pomogła. „Is he stupid? It’s too late” (ang. Czy on jest głupi? Już za późno) – tak miał skomentować SMS-a od Morawieckiego z wołaniem o pomoc jego niemiecki adresat. A podczas Rady Europejskiej w czwartek 16 grudnia temat wypłaty zaliczek dla Polski i Węgier nie został nawet poruszony na sali plenarnej.

Ten zły ETS

Już podczas szczytu V4 w Budapeszcie Morawiecki i Orban zdawali sobie zresztą sprawę z tego, że szanse na realizację ich pomysłu walki o wypłatę zaliczek na zwalczanie bezpośrednich skutków pandemii z KPO topnieją. Więcej energii poświęcili więc na montowanie innej koalicji – tej wymierzonej przeciwko europejskiemu systemowi handlu emisjami CO2 czyli ETS. Po co? Oczywiście na potrzeby politycznych rynków wewnętrznych. Obozy władzy na Węgrzech i w Polsce zamierzają w ten sposób zrzucać na Unię odpowiedzialność za wzrosty cen energii. I to ten przekaz zdominował wypowiedzi Morawieckiego po Radzie Europejskiej.

"Gdyby punktem odniesienia był 1990 rok, Polska byłaby do dzisiaj prawdopodobnie beneficjentem systemu ETS, a tak jesteśmy płatnikiem netto w całym tym systemie. Dlatego nie można mówić o zarabianiu. Co zrobił wówczas premier Tusk? Otóż stwierdził, że weto byłoby opcją atomową, byłoby bombą atomową i on tego nie wykorzystał. To był błąd. W Unii Europejskiej trzeba posługiwać się kategorycznymi i zdecydowanymi argumentami. To był rok 2007-2008, początki polityki klimatycznej" - mówił w piątek 17 grudnia w Sejmie Morawiecki, oskarżając za obecne wzrosty cen energii Unię i... Donalda Tuska.

Pomysły Morawieckiego związane z ETS nie znalazły poparcia na posiedzeniu Rady Europejskiej. A o zablokowanych funduszach dla Polski w ramach EFO już nawet na nim nie rozmawiano.

;
Na zdjęciu Witold Głowacki
Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.

Komentarze