0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Agata KubisAgata Kubis

Wcześniej nie chodziłem do lasu z plecakiem, choć z Marianną znamy się jeszcze sprzed Usnarza i wiem, że mogłaby mnie zabrać ze sobą w zasadzie wszędzie. Rozmawialiśmy o tym wiele razy – zawsze mówiłem, że nie będę jej przeszkadzał w pomaganiu, wtykając obiektyw między ludzi w lesie i aktywistów, ani zadawał pytań między okrywaniem folią a wydawaniem gorącej herbaty.

Ale w pierwszym tygodniu po zdjęciu strefy zaczęliśmy chodzić razem. Spotkaliśmy ponad 30 osób – kobiet, dzieci, mężczyzn. Kryli się w lesie przed polskimi służbami i czekali na pomoc.

Po tygodniu usiedliśmy u Marianny na ganku, by porozmawiać o tym, co dzieje się na Podlasiu. Publikujemy część drugą (z trzech) rozmowy z Marianną. Część pierwszą znajdziecie tutaj:

Przeczytaj także:

Marianna mieszka na Podlasiu i razem z grupą przyjaciół prowadzi tuż przy granicy z Białorusią obywatelską działalność ratunkową. Próbują uchronić przed głodem, chłodem, a nawet śmiercią uchodźców – mężczyzn, kobiety i dzieci, którym udało się dostać na teren Polski.

Od 8 października 2021 publikujemy „Dziennik Marianny” (wszystkie odcinki - czytaj tutaj). Teraz rozmawiamy z nią. O tym, czy jest prawdziwa pomoc i o tym, dlaczego nie sprostaliśmy jako społeczeństwu wyzwaniu, jakie przed nami stanęło.

CZĘŚĆ DRUGA

Nie bałaś się wchodzić w strefę i proszę cię, nie machaj teraz ręką, jakby to było nic takiego – dla wielu przecież ta strefa była granicą nieprzekraczalną.

Powiedzmy to sobie wprost: dla organizacji humanitarnych oraz dla dziennikarzy.

Wielu dziennikarzy w strefę wchodziło, było też oficjalne stanowisko redakcji, że w strefie pracować będą.

I wiele redakcji, które to stanowisko podpisało nigdy nikogo tu nie przysłało, co uważam za absolutnie skandaliczne. Tylko znów – nie oceniam pojedynczych dziennikarzy, którzy się nie zdecydowali na wchodzenie w strefę, tylko całe redakcje, które bały się ich tu wysyłać. Przecież za wejście w strefę groził co najwyżej krótki areszt lub mandat.

500 złotych, na co każdą redakcję stać.

A później te same redakcję wysyłały masowo dziennikarzy do Ukrainy, gdzie spadały bomby. To jest dla mnie niepojęte i podważa zasadność mówienia o wolnych mediach w Polsce.

Dla mnie największym kuriozum były wydarzenia w Kuźnicy, gdy migranci i uchodźcy ruszyli w marszu protestu na polskie przejście graniczne. W wyniku prowokacji białoruskich służb doszło do zamieszek, a w tym czasie wszystkie telewizje rozstawiły kamery przed wjazdem do miasta. Ty wtedy byłaś na granicy.

Byłam tam codziennie. Gdyby ktokolwiek poprosił mnie o pomoc, to bym go zabrała ze sobą.

Albo pożyczyła auto na miejscowych blachach. W ten sposób wjechał tam Marcin Terlik z Onetu – twoim autem, które zresztą strażnicy graniczni potem rozpoznali. Po całym dniu zbierania głosów ludzi został zatrzymany, bo jego ostatni rozmówca doniósł wojsku, że po mieści kręci się dziennikarz.

Tych pojedynczych wejść było więcej, ale zabrakło masowego pojawienia się mediów w strefie. A przecież odwołujemy się do etosu „Solidarności”, do idei społeczeństwa obywatelskiego, budujemy na tym swoją tożsamość, tak samo jak na tradycjach powstańczych, a gdy ktoś wydaje niezgodne z prawem rozporządzenie, to wszyscy kładą uszy po sobie i udają, że nic złego się nie dzieje.

Gdzieś w tym wszystkim jest też jakiś rodzaj rasizmu czy ksenofobii. Najwyraźniej, według redakcji, nie łamano tu na tyle ważnych wartości, by należało ich bronić.

Z początku wszyscy broniliśmy wartości – pisaliśmy, że strefa jest nielegalna, że push-backi są nielegalne, ale im bardziej dzieliliśmy ten włos na czworo, publikowaliśmy analizy geopolityczne, pisaliśmy o wojnie hybrydowej i operacji „Śluza” tym bardziej – powiem to górnolotnie – traciliśmy człowieka. Zwieńczeniem tego były wydarzenia w Kuźnicy, przez większość mediów nazwane wprost: szturm nielegalnych imigrantów na granicę.

I to jest ogromny sukces propagandowy rządu! A mówiłam ci, że z początku nie wierzyliśmy w push-backowanie dzieci? Dlatego, gdy Joanna Klimowicz z „Wyborczej” wykonała tę olbrzymią pracę ustalając, co się stało z dziećmi z Michałowa, to my tak bardzo wierzyliśmy, że to coś zmieni. Że gdy ludzie spojrzą w oczy tych dzieci, w oczy tej dziewczynki w brudnym białym kombinezonie, to się ruszą, że media się ruszą. Ale w Michałowie w zasadzie nie było mediów.

Były! Przecież oskarżano wtedy dziennikarzy, że rzucali cukierkami, by mieć lepsze zdjęcia.

No tak – było też TVP, które niczego stamtąd wtedy nie pokazało, a później włączyło się w nagonkę na Agnieszkę Sadowską.

Czyli fotografkę, która rzucała cukierkami.

Co jest oczywiście bzdurą, bo tam nawet nikt nie miał żadnych cukierków dla dzieci. Przez płot przerzucałyśmy jedzenie, pieluchy, musy dla dzieci.

A dlaczego w strefę nie wjechały duże organizacje pomocowe?

Bo bały się poniesienia konsekwencji, na przykład ograniczenia finansowania z budżetu państwa, co uważam za zwykłe tchórzostwo i sprzeniewierzenie się wyznawanym wartościom. Oczywiście mam tu na myśli przede wszystkim duże organizacje humanitarne, które w ogóle nie pomagały, albo pomagały symbolicznie i tylko po to, aby nikt im później nie zarzucił, że nic nie zrobiły albo świadczyły jedynie pomoc rzeczową i to też nie taką, jakiej potrzebowaliśmy w terenie.

Chcesz, żebyśmy wymienili te organizacje z nazwy?

Oczywiście. WOŚP, PAH, PCK, a z zagranicznych Caritas i Lekarze bez granic.

Opowiesz więcej o ich działaniach?

WOŚP zrobił magazyny, w których wielu rzeczy nie było, a wielu innych nie chcieli nam wydawać. Jak prosiłam o gazę i igły do przekłuwania pęcherzy, to usłyszałam, że ich nie dostanę, bo nie jestem medyczką, a pan wolontariusz „sam sobie przekłuwa bąble”. Innym razem nie chcieli nam wydać śpiworów termicznych, choć była zima, ujemna temperatura, a oni mieli ich duży karton. Zresztą jak pomyślę, ile musiało kosztować utrzymanie tego punktu pomocowego WOŚP, to aż mi się chce płakać. Generatory, kontenery, ogrzewanie – absurd.

PCK z kolei, mimo wielotygodniowych starań całej grupy z Danutą Kuroń na czele, ostatecznie w lesie nie pomagał, choć próbował opowiadać, jak to dzięki ich pomocy my mogliśmy działać. A namioty pomocowe Caritasu?

Gdzie są? Jak działały?

Z kolei MSF, czyli Lekarze Bez Granic dostarczyli co prawda bardzo fajne plecaki z wyposażeniem do lasu, ale też zostawili nas tu samych, „bo strefa”.

Dziś nie ma już żadnej strefy. Gdzie są więc organizacje pomocowe? Gdzie są media?

Tam, gdzie mają Podlasie i to co się tu dzieje! Choć dziennikarze zaczęli się powoli pojawiać.

Przyjechali na zdjęcie strefy?

Przyjechali na wydarzenie. Gdy byłam wraz z aktywistami w Białowieży 1 lipca, dotarła do nas informacja, że został push-backowany mężczyzna z interimem. Chcieliśmy jechać prosto na granicę i spróbować zawalczyć o to, aby został wpuszczony do Polski. Rozmawiałam na miejscu z jednym dziennikarzem o tej sprawie, ale usłyszałam, że ma już inne plany zawodowe na wieczór. I wiesz, z jednej strony to rozumiem, ale z drugiej kompletnie się na to nie godzę.

Jednocześnie – nie chcę tu wystawiać laurek – jest choćby OKO.press, które cały czas pisze o tym, co tu się dzieje. Są też dziennikarze lokalni, jak Joanna Klimowicz, Agnieszka Sadowska, Piotr Czaban czy Jakub Medek, którzy są z nami w zasadzie w stałym kontakcie, ale dla wielu redakcji to już nie jest temat, to ostygło.

A to nieprawda i zaangażowanie tych kilku dziennikarzy i dziennikarek pokazuje, że da się i że można tu cały czas pracować.

A co z organizacjami humanitarnymi. Ludzie w lesie są i nie jest ich wcale mało.

Co gorsza, są na bardzo ograniczonym terenie, co sprawia, że pomoc jest coraz trudniejsza, bo aktywiści muszą dojeżdżać z wielu różnych miejsc. Ale wiesz, tak się teraz zastanawiam, co w zasadzie miałyby tu robić teraz redakcje?

Pisać oraz pokazywać, co się dzieje.

Tylko że my już niechętnie zabieramy dziennikarzy. Przykro mi, ale trzeba było sobie zapracować na nasze zaufanie. Nie bierzemy pierwszej lepszej ekipy, bo skąd mamy wiedzieć, czy ktoś nie włączy w środku lasu kamery, świateł i nie narazi ludzi na niebezpieczeństwo?

Ale może właśnie tak trzeba by było to zrobić? Wczoraj w lesie byliśmy u ponad dwudziestoosobowej grupy – może trzeba było tam postawić kamerę, włączyć światła, połączyć się ze studiem na żywo i pokazać, że kryzys wcale się nie zakończył, bo jest tu właśnie rodzina z sześciomiesięcznym dzieckiem?

Jeśli skutkiem tego byłby push-back, to nie wolno tego robić.

No to gdzie są te duże organizacje?

No ale co tak dopytujesz? Przecież wiesz dobrze, że ich tu nie ma!

Wcześniej organizacje nie mogły działać, bo musiałyby złamać prawo wchodząc w strefę. Dziś nie ma strefy, za wyjątkiem 200 metrów od samego płotu.

Ale służby twierdzą, że jest np. obowiązek zawiadamiania o popełnieniu przestępstwa, za co uznają samo przekroczenie granicy. Prezes PAH tłumaczył mi, że w każdym kraju działają w porozumieniu z władzami. Tyle tylko, że tu to władze stosują przemoc. Sojusz z oprawcami? Jest taka świetna książka „Karawana kryzysu”, która doskonale opisuje patologie pomocy humanitarnej.

Tylko, że to książka nieaktualna. Owszem opisuje patologie, ale od czasu jej wydania metody działania organizacji pomocowych mocno się zmieniły.

Tak? To co jest niepatologicznego w działaniu PAH na granicy polsko-białoruskiej? To że ich tu nie ma? To że jak byli, to powiedzieli, że nie wchodzą do strefy? I że jak zostawili po sobie magazyn, to nie mogliśmy wziąć rzeczy, by pomagać ludziom?

Nie weszli w strefę, bo co do zasady działają w granicach prawa.

Co sugeruje, że bezprawne prawo jest prawem. I co sugeruje, że my łamiemy prawo, a to nieprawda. I uważam, że jest to wielka podłość z ich strony – bo nie dość, że sami nic nie robią, to sugerują, że my postępujemy niewłaściwie. I tu nie chodzi o nas, bo my się z tego możemy co najwyżej pośmiać i dalej robić swoje, ale sugerują to opinii publicznej. I służby też powtarzają, że to, co robimy jest nielegalne i że mamy obowiązek zgłaszać, gdy tylko kogoś spotkamy w lesie.

Niby z jakiej racji?

No bo jest obowiązek zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa, tyle że ludzie w lesie nie popełniają żadnego przestępstwa! Ale tak jak organizacje zasłaniały się strefą, tak teraz będą się zasłaniać czymś innym, byle tylko uniknąć jakiegokolwiek działania. Zawsze sobie coś znajdą, byle tylko nie pomagać tym ludziom tak, jak robimy my. A to jedyny skuteczny i bezpieczny dla tych ludzi sposób pomagania. Rozumiesz?

Rozumiem. No to wyobraźmy sobie taką sytuację, że przy granicy stoi punkt pomocowy: PAH, PCK, WOŚP, czy jakiejkolwiek innej organizacji, udziela się w nim pomocy ludziom z lasu. Ilekroć ktoś w nim się zjawia, organizacja powiadamia służby, bo wszystko ma być zgodnie z literą prawa. Ale są też media, które tym służbom patrzą na ręce.

No i co z tego?

A to, że cała Polska mogłaby się wreszcie dowiedzieć, jak wygląda push-back.

Ale cała Polska doskonale wie, jak wygląda push-back. Przecież Straż Graniczna tylko na początku się wypierała tego co robi, później się do tego przyznali. Wprost mówili, że odstawia ludzi do linii granicy!

Ale Polacy nie widzieli, jak to wygląda!

I dalej nie zobaczą! Przecież jest zakaz zbliżania się do granicy na dwieście metrów! Znajdą takie miejsce, żebyś nic nie zobaczył! No proszę cię!

CZEŚĆ TRZECIA NASTĄPI

Komentarze