„Nie ma zgody na to, by w dowolny sposób stosować różne klauzule i grozić nam palcem tylko dlatego, że komuś mniej się podoba nasz rząd” – tak premier Mateusz Morawieckiskomentował najnowszy pomysł na mechanizm powiązania wypłat funduszy Unii Europejskiej z przestrzeganiem zasady rządów prawa.
Mowa o projekcie, który złożyła w poniedziałek 28 września 2020 niemiecka prezydencja w Radzie UE. To Rada pracuje obecnie nad ostatecznym kształtem unijnego budżetu na lata 2021-2027. Wspomniany mechanizm ma być jego elementem, bo na to zgodzili się na lipcowym szczycie wszyscy przywódcy państw członkowskich.
Wbrew zapewnieniom Morawieckiego – także rząd Polski.
Jak donosi z Brukseli dla RMF FM Katarzyna Szymańska-Borginon, najnowsza propozycja niemieckiej prezydencji w większości pokrywa się z ustaleniami lipcowego szczytu:
- to Komisja miałaby wnioskować o zawieszenie funduszy;
- zgodę wyrażałaby Rada UE kwalifikowaną większością głosów (co najmniej 15 krajów reprezentujących co najmniej 65 proc. ludności Unii).
Rada miałaby mieć miesiąc na odniesienie się do wniosku KE. Nowością byłaby możliwość wydłużenia procesu decyzyjnego do trzech miesięcy „w wyjątkowych okolicznościach”. Niemcy chcą także, by Komisja mogła wnioskować o zatrzymanie funduszy, gdy dopatrzy się „naruszeń zasady praworządności”, a nie, jak proponowano wcześniej, „uogólnionych braków”.
Przedstawiciele niemieckiej prezydencji zapewniają, że propozycja jest kompromisowa. Liczą, że przejdzie głosowanie w Radzie (do przyjęcia projektu także potrzeba większości kwalifikowanej). „Polska zamierza o tej propozycji dyskutować” – skomentował w poniedziałek Mateusz Morawiecki.
Polska wycofuje zgodę?
Niemiecka prezydencja w zasadzie zaproponowała to, co ustalono już w lipcu, z tym że teraz mamy do czynienia z projektem aktu prawnego (rozporządzenia), a nie decyzją polityczną.
Pierwotny projekt Komisji Europejskiej – ogłoszony jeszcze w maju 2018 roku – został ostatecznie złagodzony. KE chciała, by większość kwalifikowana w Radzie była potrzebna do odrzucenia jej wniosku, a nie do jego zaakceptowania. Odwrócenie procedury zaproponował w poszukiwaniu kompromisu przewodniczący Rady Europejskiej Charles Michel.
Zapis o mechanizmie znalazł się w konkluzjach z lipca, co próbowali ukryć przed swoimi wyborcami Mateusz Morawiecki i Viktor Orbán. Wbrew faktom przekonywali, że do uruchomienia mechanizmu potrzebna będzie jednomyślna decyzja wszystkich członków Unii.
22 września wiceminister ds. europejskich Konrad Szymański powtórzył tę fałszywą interpretację. Stwierdził też, że Polska będzie chciała, by Unia debatowała i głosowała nad wszystkimi elementami składowymi nowego budżetu w sposób „pakietowy” – czyli jednocześnie.
Wówczas także projekt „pieniądze za praworządność” wymagałby akceptacji wszystkich członków Rady, a Polska mogłaby grozić wetem całego budżetu. Głośno protestowały także Węgry. Przypomnijmy: rządy Polski i Węgier już raz zgodziły się na przygotowanie projektu w kształcie zaproponowanym przez niemiecką prezydencję. Teraz chciałby, by zniknął.
Przeciwko dalszemu rozwadnianiu mechanizmu protestują jednak głośno m.in. Finlandia, Francja, Holandia i Dania. A także Parlament Europejski, który ostrzega, że nie zgodzi się na budżet, jeżeli projekt nie zostanie sfinalizowany i nie będzie skuteczny.
Czasu na decyzję jest coraz mniej, bo nowe siedmioletnie ramy finansowe Unii – a wraz z nimi Fundusz Odbudowy po koronakryzysie – powinny zacząć obowiązywać już od stycznia 2021.
„Alarmujący” raport o rządach prawa
Jednocześnie ton Brukseli wobec Polski i Węgier zaostrza się.
We wtorek 22 września 2020 niemiecka prezydencja stwierdziła, że nie ma podstaw, by zakończyć postępowania z art. 7 Traktatu o UE. Rada będzie więc kontynuowała wysłuchania obydwu rządów, które mają zostać wydłużone i dodatkowo sformalizowane. Wszystko może skończyć się dla „niepokornych” krajów zawieszeniem prawa do głosowania w Radzie.
Procedura art. 7 jak na razie oceniana jest jednak negatywnie – systematyczne wysłuchania nie przyniosły efektów. Rządy Polski i Węgier kontynuowały kontrowersyjne „reformy”. Pomogły dopiero skargi Komisji do Trybunału Sprawiedliwości UE i groźba finansowych sankcji.
Komisja szykuje też kolejny mechanizm – coroczne raporty o praworządności i wolności mediów we wszystkich 27 krajach w Unii. Ma on pozwolić KE monitorować przestrzeganie rządów prawa i niezależności mediów. A także wcześniej reagować na alarmujące oznaki, dzięki corocznemu porównaniu sytuacji w całej Unii.
„Nasz raport nie zastępuje toczących się postępowań dot. praworządności przeciwko Polsce i Węgrom […] ani też licznych postępowań przed Trybunałem Sprawiedliwości UE o naruszenie traktatów. To, że po raz pierwszy porównujemy praworządność we wszystkich krajach UE, pomaga nam w sporze z Węgrami i Polską” – mówiła wiceszefowa KE Věra Jourová w rozmowie z niemieckim tygodnikiem „Der Spiegel”.
Raporty mają pomóc Komisji odpierać argumentację rządów Polski i Węgier. Jak wielokrotnie pokazywaliśmy w OKO.press ciągle powołują się one na wyrwane z kontekstu przykłady rozwiązań z innych europejskich krajów – np. Hiszpanii czy Niemiec.
„W przyszłości to się skończy. Teraz obowiązuje skala porównawcza. W przypadku praworządności nie chodzi przecież o politykę, nie o prawicę czy lewicę. Chodzi o to, co jest właściwe, a co błędne” – uważa Jourová.
Pierwsze raporty zostaną zaprezentowane w Brukseli już w środę 30 września. W wywiadzie dla „Der Spiegel” wiceszefowa KE ubolewała, że wyniki są „alarmujące”.
W odpowiedzi rządy Polski i Węgier w poniedziałek 28 września ogłosiły, że powołają do życia wspólny instytut, który będzie badał praworządność w UE.
Poinformował o tym szef węgierskiego MSZ Peter Szijjarto po spotkaniu w Budapeszcie z nowym szefem polskiej dyplomacji Zbigniewem Rauem. Jak mówią sami zainteresowani, instytut miałby pomóc „uniknąć stosowania w Unii podwójnych standardów” oraz „promować debatę i transparentność”.
Węgry chcą odwołania Jourovej
Na tym jednak nie koniec. Po wywiadzie Věry Jourovej dla „Der Spiegel” Viktor Orbán zwrócił się do przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen o odwołanie czeskiej komisarz. Chodzi o jej komentarz do sytuacji na Węgrzech.
„Viktor Orbán mówi, że buduje nieliberalną demokrację. Ja bym powiedziała, że buduje chorą demokrację” – wskazała.
W piśmie z 28 września 2020 Orbán zarzuca Jourovej, że bezpodstawnie nazwała politykę rządu Fideszu „chorą demokracją”. Oraz że obraziła „obywateli UE narodowości węgierskiej”, sugerując, że nie są w stanie wyrobić sobie niezależnej opinii o poczynaniach władzy.
„Wypowiedzi te stanowią nie tylko bezpośredni atak na demokratycznie wybrany rząd Węgier, które to ataki stały się ostatnio powszechne, ale także poniżają obywateli Węgier. O ile to pierwsze jest niewłaściwe, to już to drugie niedopuszczalne” – napisał Orbán.
Stwierdził, że słowa Jourovej naruszają zasady neutralności KE oraz lojalnej współpracy między Unią a Węgrami. Tym samym wykluczają konstruktywny dialog w przyszłości.
„Osoby, które naruszają traktaty, nie mogą występować w roli obrońców praworządności. Wypowiedzi komisarz Jourovej kłócą się z wykonywanym przez nią mandatem, niezbędna jest więc jej rezygnacja. Do tego czasu rząd Węgier zawiesza z nią wszelkie stosunki bilateralne” – czytamy w piśmie.
List zdążyła już skomentować rzeczniczka KE Diana Spinant. „Widzieliśmy list od premiera Orbána i oczywiście na niego odpowiemy. Przewodnicząca von der Leyen pracuje blisko z wiceprzewodnicząca Jourovą w sprawach dotyczących praworządności i ma do niej pełne zaufanie” – powiedziała na konferencji prasowej w Brukseli.
no i bardzo dobrze, PIS-owców najbardziej boli portfel, więc moze w koncu się jakoś opamiętają, choć wątpię, bo mają klapki na oczach i tylko brną ślepo do przodu w swoich paranojach
Portfel będzie bolał nas. Najpierw w ograniczonym zakresie, ale potem, jak PiS uruchomi propagandę, że Niemce nie dają nam kasy, która NAM SIĘ NALEŻY, zrobi się nieciekawie. Bo "suweren" da się szybciutko zmanipulować przy pomocy TVPiS i jak PiSowi będzie to na rękę, zrobi się referendum czy mamy zostać w UE. Wynik może okazać się bardzo brytyjski…
Niemcy bardzo chcą gazu z Rosji i o to im chodzi. Wyjątkiem są zieloni, ci niczego nie chcą poza wiatrakami.
PiS nie musi robić referendum w sprawie wyjścia z UE, wystarczy wniosek rządu, ustawa sejmowa i podpis prezydenta. Tylko pytanie co dalej. Polski rząd bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje teraz dostępu do unijnego worka z pieniędzmi. Bez wsparcia środkami UE można się spodziewać zapaści gospodarczej w najbliższych latach. Natomiast pierwsze poważne kroki w kierunku opuszczenia UE zostały zrobione. Nastąpiła zmiana ustroju państwa z systemu demokracji liberalnej, państwa prawa, na system, w którym panuje powszechny woluntaryzm polityczny i ekonomiczny. Czyli może nie pełne jeszcze, ale znaczne podporządkowanie działania instytucji państwa i jego podmiotów woli politycznej partii. Czym to skutkuje, znacznym zmarginalizowaniem w UE, bezkrytycznym uzależnieniem się od hegemona jakim są USA. Przestaliśmy dyskutować o przyszłości, za to w debacie publicznej rozdrapujemy stare rany i żyjemy głównie duchami przeszłości. Dotychczas instytucje UE postępowały zgodnie z logiką, której istota polega na tym, że to społeczeństwa decydują jakie wybierają rządy, a tym samym akceptują sposób rządzenie. Instytucje UE wysyłają już od co najmniej czterech lat sygnały nie do polskiego rządu, tylko do polskiego społeczeństwa pt. „zastanówcie się co robicie Polacy i kogo wybieracie do kierowania własnym państwem”. A jaką otrzymują odpowiedź nie trzeba tłumaczyć. Podobnie się wydarzyło z WB. Sprawa wystąpienia z UE nie była wynikiem tylko tego jednego referendum. Referendum było podsumowaniem, ukoronowaniem pewnych działań politycznych co najmniej od ponad dwóch dekad. Z Polską jest podobnie, tylko chyba w szybszym tempie. cdn
cd. Reasumując, to nie TSUE czy KE i inne instytucje UE winny rozwiązywać nasze polskie problemy, tylko nasze polskie problemy powinni rozwiązać obywatele Polski. Tak się nie stało i doszliśmy do momentu, że UE nie ma ochoty dalej kierować do Polski strumienia Euro. Dla tych którzy przedkładają nasze partnerstwo z USA nad członkostwem w UE polecam lekturę umowy między Rządem Rzeczypospolitej Polskiej a Rządem Stanów Zjednoczonych Ameryki o Wzmocnionej Współpracy Obronnej, która została podpisana w Warszawie 15 sierpnia br. przez Polskę i USA. Warto ją porównać z dokumentem podpisanym w 1957 roku o stacjonowaniu wojsk sowieckich i wyciągnąć wnioski.
Czytanie opinii Pana autorstwa to przyjemność i możliwość poszerzenia wiedzy. Wykonałem pracę porównawczą dokumentów państwowych i dotarło do mnie, że Pan Prezydent Wałęsa czuje się pewnie jak zbity psiak. Wygląda na to, że Polacy nie szanują własnego państwa i oddają go w pacht Amerykanom bo idei, którymi stara się żyć Europa nie potrafią zrozumieć i przyswoić sobie.
Przykro to mówić, ale niestety zanurzamy się jako państwo coraz bardziej w opary kłamstw i mitów tworzonych na bieżące potrzeby polityczne. Kłamstw i mitów, które łykamy jak przysłowiowe kaczki. Jest to skutek tego, że jako społeczeństwo w dobie lawinowego postępu technologicznego utraciliśmy rzecz bardzo cenną – potrzebę czytania, które pozwalało nam zweryfikować co jest kłamstwem, a co prawdą. Co rzeczywiste, a co fikcją. Powoli w znacznej mierze stajemy się funkcjonalnymi analfabetami. I tak naszą codzienność zamiast książek wypełniły ekrany telewizorów, w których artystów zastąpili celebryci, organizowane nawet od czasu do czasu areopagi dawniej miejsce dla uczonych i uznanych autorytetów świata nauki zdominowali politycy z tzw. wyboru demokratycznego. To właśnie oni mitologizują naszą historię, a mało tego nawet rzeczywistość pod swoje potrzeby partyjno polityczne. Na koniec polecam książkę pt. Potęga mitu. Jest to zapis arcy ciekawych rozmów Jopsepha Campbella z Bilem Moyersem Pozdrawiam
Nic tak bardzo nie zaboli sprawujących dyktatorską władze ciemniaków, jak zakręcenie kurka z unijnymi pieniędzmi. Tam bardziej, że z uwagi na trwającą pandemię światowe gospodarki pogrążają się w recesji, która niebawem zmieni się w ogólnoświatowy kryzys. Jeżeli połączyć to z mającym gwarantować długie rządy rozdawnictwem publicznych pieniędzy (tylko program 500+ pochłania blisko 40 mld zł rocznie) oraz rosnącym w ogromnym tempie zadłużeniem kraju i deficytem budżetowym, to przyszłość PiS-u i jego przystawek rysuje się w ciemnych barwach. Upadek tej władzy jest tylko kwestią czasu, i to niezbyt odległego. Nawet III Rzesza Niemiecka, która w myśl jej założycieli miała trwać 1000 lat, przetrwała tylko 12. A nasz polski Führer – Gott sei Dank – też nie będzie żył wiecznie.
Wiecznie nie. Ale jeszcze trochę, poza tym nie jest sam. To potrwa ładnych (a raczej coraz brzydszych) lat, w ciągu których "rząd się jakoś wyżywi". Za czasów autora tych słów trwało to ponad 9 lat!