Zjednoczeni, z wyraźnym prozachodnim wektorem politycznym i z silną armią — taki opis Ukrainy 24 sierpnia, czyli w 31. rocznicę niepodległości, byłby charakterystyką państwa, które odniosło sukces. Ale jest jedno ale: tego dnia przypada także pół roku od wszczęcia przez Rosję wojny z Ukrainą. Co się zmieniło przez ten czas?
Władimir Putin zaatakował 24 lutego całkiem dobrze rozwijający się kraj, który w tym roku mógł mieć większy wzrost PKB niż Rosja, sięgający ponad 3 procent i to mimo tego, że państwo nie ma złóż ropy i gazu.
Ukraińcom zaczynało się dobrze żyć, była praca, rozwijało się rolnictwo, władze wreszcie wzięły się za remont dróg, co znacznie poprawiło połączenia między miastami. Ponieważ rozwijały się lokalne przedsiębiorstwa, powoli zmniejszał się rozziew między poziomem życia w stolicy a mniejszymi miastami. Nie mówię tutaj o Charkowie, Odessie, Dnieprze, czy Lwowie, gdzie zawsze żyło się niemal, jak w Kijowie, a o takich miastach, jak Połtawa, Mariupol czy Łuck.
To także efekt rozpoczętej w 2015 roku reformy samorządowej — miasta i miasteczka zaczęły być lepiej zarządzane, więcej pieniędzy zostawało w lokalnych budżetach, co przełożyło się na budowę tak fundamentalnych rzeczy, jak chodniki, czy oświetlenie uliczne. Remontowano szkoły i przychodnie.
To nie wszystko — w kinach i na ekranach telewizorów pojawiła się dobrej jakości ukraińska produkcja, której nie wstyd już było pokazywać nie tylko w kraju, ale też na międzynarodowych festiwalach. Dobrze rozwijała się zarówno pop-kultura, jak i tak zwana kultura wysoka.
Oczywiście było jeszcze wiele do zrobienia w każdej z wymienionych przeze mnie sfer — władze wciąż niechętnie walczyły z korupcją, czy opóźniały reformę sądownictwa, ale i tak, jeśli ktoś regularnie jeździ na Ukrainę, to mógł zauważyć dość duży skok do przodu, który nastąpił w ostatnich latach.
"Putin zobaczył, że Ukraina żyje lepiej niż Rosja, choć nie ma surowców, stąd przyszedł do nas ze swoim russkim mirem" - powiedział mi teraz w Zaporożu jeden z wolontariuszy, który zajmuje się przesiedleńcami.
Niemal to samo napisali rosyjscy żołnierze w jednym z zajętych, a potem obrabowanych ukraińskich domów: “Kto wam pozwolił lepiej żyć”. Wielu z nich dziwiło się, że Ukraińcy na prowincji jedzą krem czekoladowy, czy że w swoich domach na wsiach mają toalety, a nawet odkurzacze.
Wojna, którą rozpętała Rosja, sprawiła, że Ukraińcom już nie żyje się dobrze. Kilkanaście milionów ludzi opuściło swoje domy. Samą liczbę przesiedleńców władze szacują na 6 milionów. Mniej więcej tyle samo jest uchodźców. O ile jednak na Zachodzie, na przykład w Polsce, wielu z nich nie ma problemów ze znalezieniem pracy, o tyle w Ukrainie takie problem istnieje. Wiele zakładów pracy, szczególnie na wschodzie kraju po prostu zawiesiło działalność.
Na przykład w Krzywym Rogu, który był jednym z największych ośrodków przemysłu ciężkiego, większość hut nie pracuje, ponieważ nie mają możliwości eksportu swojej produkcji. Na światowe rynki trafiała ona głównie statkami, a ukraińskie porty są obecnie zablokowane przez rosyjskie wojska.
Przedstawiciel miejscowych władz, z którym rozmawiałem nieoficjalnie, ma cichą nadzieję, że po tym, jak uda się wywieźć ziarno, dzięki porozumieniu zawartemu za pośrednictwem ONZ i Turcji, w podobny sposób będzie eksportowana produkcja lokalnych hut. Na razie Krzywy Róg ma poważny problem, ponieważ do miasta przyjechało kilkadziesiąt tysięcy przesiedleńców, którym też trzeba zapewnić byt, w tym pracę.
Ludzie wciąż wyjeżdżają z terenów, gdzie trwają działania wojenne i z tych, które “wyzwolili” Rosjanie. Choć oczywiście nie tak masowo, jak na początku wojny.
"Jak mówisz, że chcesz, żeby tam była Ukraina, to mogą przyjechać, zabrać cię, mocno pobić i za parę dni wypuścić. Ale więcej już tego nie powiesz głośno. Każą ci potem rosyjską flagę malować, zamiatać koło administracji, poniżają, jak chcą. Mnie już wystarczy życia w okupacji przez pół roku" - mówił mi Ołeksandr, który wyjechał z okupowanych okolic zaporoskiej elektrowni jądrowej.
Ze względu na możliwe ostrzały, od 1 września dzieci w Krzywym Rogu, jak i w wielu innych regionach Ukrainy, będą się uczyły zdalnie. Z jednej strony pozwoli to przesiedleńcom na pozostanie w szkołach, czy internatach przekształconych w coś w rodzaju hoteli, a z drugiej potrzebne są telefony, tablety i laptopy, aby dzieci, w tym te, które uciekły z Donbasu i południa kraju, miały jak się uczyć. Tutaj konieczna jest pomoc Zachodu.
To wsparcie jest potrzebne także na poziomie centralnym. Ze względu na wojnę, obniżono, w niektórych przypadkach do zera, podatki więc wpływy do budżetu są mizerne. PKB w tym roku spadnie co najmniej o jedną trzecią.
Gospodarka właściwie się zatrzymała, nie ma inwestycji, turystyki też nie ma, a ona stanowiła w regionie i mieście 20 procent wpływów budżetu. Restauracje pracują, ale po to, aby przetrwać, tu nie chodzi o zarobek. Przy czym niemal każdy biznes jest włączony w pomoc armii — mówi mi Roman Hryhoryszyn z Odeskiej Administracji Wojskowej.
Stąd Ukraina, oprócz pomocy wojskowej, potrzebuje od Zachodu także finansowej.
Tymczasem wojna nie jest już pierwszą wiadomością w programach informacyjnych, nawet w Polsce. Najpierw był szok, potem zaskoczenie, że Ukraińcy umieją się bronić, a także że są w stanie się śmiać z najeźdźcy, była ogromna fala pomocy dla uchodźców, zachwyt nad odwagą prezydenta Wołodymyra Zełenskiego.
Ale teraz wojna w Ukrainie stała się codziennością, a na Zachodzie co rusz pojawiają się głosy, czy sugestie, najczęściej nieoficjalne, że Kijów powinien usiąść do rozmów z Moskwą.
Ukraińcy, jak i wielu polityków, głównie z naszej części Europy, zdają sobie sprawę, że wszelki kompromis pozwalający Rosjanom na pozostanie na terytoriach okupowanych sprawi, że za parę lat Rosja znów uderzy, zajmując kolejne terytoria Ukrainy.
"Ta wojna jest na długo" - taką frazę można usłyszeć od ukraińskich polityków, ekspertów, czy wolontariuszy, którzy pomagają wojsku.
Po pół roku ci ludzie są coraz bardziej zmęczeni. Żyją już ponad 180 dni bez urlopu w ciągłym stresie, że zaraz zginą. Już sam dźwięk syreny ostrzegającej przed atakiem rakietowym przeraża, a co dopiero sam atak. Mimo to Ukraińcy walczą.
"Albo jesteś w wojsku, albo robisz wszystko dla wojska. Ja nie mogę pójść na front, wziąć broni do rąk, ale robię to, co mogę, wpłacam pieniądze na armię, pomagam wolontariuszom" - mówi mi kijowska dziennikarka Wiktoria Czyrwa.
Wojna bardzo zjednoczyła Ukraińców. Tak jest zazwyczaj w czasie dramatycznych wydarzeń w historii tego kraju, na przykład rewolucji godności (2013/14), czy pomarańczowej (2004 r.). Jednak wówczas jednoczyły się najczęściej osoby z tego samego obozu politycznego. Teraz na naszych oczach rodzi się nowy naród.
Według opublikowanego w poniedziałek sondażu fundacji Demokratyczne Inicjatywy, 90 procent mieszkańców Ukrainy jest dumnych ze swojego obywatelstwa. Niemal 3/4 przekonuje, że to, co łączy Ukraińców, to wiara w zwycięstwo wojny.
Widać to wszędzie, zarówno na zachodzie kraju, jak i na południu i wschodzie. Odessa, Krzywy Róg, czy Zaporoże — miasta gdzie dotąd były duże grupy osób prorosyjsko nastawionych — obwieszone są patriotycznymi plakatami.
"Po co mi rosyjski kanał telewizyjny, jeśli on jest z Rosji!?" - tłumaczyła po rosyjsku jedna z mieszkanek Dniepra, omawiając przy mnie ze znajomymi zawartość swojego pakietu telewizji kablowej.
Można z pewnością konstatować, że korzystanie z języka rosyjskiego na co dzień coraz częściej nie oznacza bezmyślnej konsumpcji rosyjskiej kultury popularnej. Ze stacji radiowych, nie wspominając nawet o telewizji, niemal zniknęły piosenki w tym języku, w tym też te, które dotąd były śpiewane przez artystów z Ukrainy, którzy cały czas liczyli na duże zarobki w Rosji. Teraz nagrywają swoje utwory po ukraińsku.
Wpływy traci też Rosyjska Cerkiew Prawosławna. Odwróciła się nawet od niej formalnie jej podległa Ukraińska Cerkiew Prawosławna Patriarchatu Moskiewskiego, która nie może wybaczyć kierującemu nią patriarsze Cyrylowi wychwalania rosyjskich żołnierzy mordujących Ukraińców i akceptacji dla wojny.
Jeszcze kilka liczb z badania Demokratycznych Inicjatyw.
90 procent badanych chce budować swoją przyszłość w Ukrainie (tu warto zauważyć, że w sondażu nie wzięli udziału ci, którzy uciekli przed wojną za granicę). Tyle samo wierzy w zwycięstwo Ukrainy.
Przy czym największa grupa, 34 procent, przewiduje, że wojna potrwa 1-2 lata. Co więcej, wiara w siłę ukraińskiej armii jest tak duża, że aż 55 procent uznaje za zwycięstwo odzyskanie przez Kijów władzy nad całym terytorium Ukrainy, jakie było do stycznia 2014 roku, czyli z anektowanym Krymem i kontrolowaną przez Moskwę częścią Zagłębia Donieckiego.
1/5 za zwycięstwo uznaje całkowite zniszczenie rosyjskiej armii i doprowadzenie do buntu w Rosji. Jedynie 9 procent cieszyłoby się z usunięcia Rosjan z Ukrainy, poza Krymem, a 7,5 procent z wycofania ich wojsk do stanu z 23 lutego 2022 roku.
Jedyna niepokojąca liczba dotyczy pytania o odpowiedzialność za wybuch wojny. 86 procent wskazuje na Rosję, ale aż 1/5 (w odpowiedzi można było wskazać kilka możliwości) mówi o odpowiedzialności władz w Kijowie, a niewiele mniej wskazuje na NATO i USA.
To oznacza, że nadal duża grupa Ukraińców jest podatna na rosyjską narrację, która mówi o tym, że za wojnę odpowiadają właśnie ukraińskie władze, Sojusz Północnoatlantycki i Waszyngton. Przy czym, warto pamiętać, że według wcześniejszych sondaży, aż 81 procent Ukraińców chce wejścia ich kraju do UE, a 71 procent do NATO. Tak pokazały badania Kijowskiego Międzynarodowego Instytutu Socjologii.
Na 31. roku niezależności mamy zatem dość jednolite społeczeństwo, które ma wspólną wizję swojej przyszłości. Przykre jest to, że potrzeba było wojny, aby Ukraińcy to osiągnęli. Doszło do jeszcze jednej zmiany, którą można odczuć, rozmawiając ze zwykłymi obywatelami, a którą potwierdzają powyższe badania — widać, że zaczęli oni uważać Ukrainę za własne państwo. To już nie jest kraj, gdzie istnieje wyraźny podział na polityków i zwykłych obywateli.
To zrozumiałe — niemal każdy ma kogoś w rodzinie, czy wśród znajomych, kto walczył, czy walczy na froncie, czyli ryzykował własnym życiem, aby Ukraina przetrwała.
Takie podejście ma ogromne, pozytywne, konsekwencje dla przyszłości tego państwa. Można mieć tylko nadzieję, że wraz z zakończeniem wojny, ta tendencja nie zniknie, a Ukraińcy w tym sensie pozostaną zjednoczeni. Politycy będą zmuszeni się do tego podejścia dostosować i stać się prawdziwymi sługami narodu.
Dziennikarz Biełsatu, autor podcastu „Po prostu Wschód" (anchor.fm/pogorzelski) i współpracownik Radia 357. Do 2015 roku przez niemal 10 lat pracował w Kijowie jako korespondent Polskiego Radia.
Dziennikarz Biełsatu, autor podcastu „Po prostu Wschód" (anchor.fm/pogorzelski) i współpracownik Radia 357. Do 2015 roku przez niemal 10 lat pracował w Kijowie jako korespondent Polskiego Radia.
Komentarze