0:000:00

0:00

Wydarzenia z nocy z 10 na 11 stycznia 2022 r. pod Mielnikiem przy granicy polsko-białoruskiej opisywaliśmy w kilku tekstach w OKO.press. Niezidentyfikowane służby z bronią zatrzymały wówczas aktywistki i aktywistów, zanim zdążyli pomóc 18-letniemu Syryjczykowi w stanie hipotermii. Służby zabrały aktywistom dokumenty i telefony. Gdy dziennikarze OKO.press dojechali na miejsce, wojskowi - bo to było wojsko, jak się okazało później - także im zabrali telefon. Cała akcja trwała kilka godzin i miała miejsce poza strefą stanu wyjątkowego.

18-letni Ismail z Syrii, któremu aktywiści próbowali pomóc, gdy zostali zatrzymani, został tej samej nocy przewieziony do szpitala w Siemiatyczach. Przed godziną 03:00 nad ranem aktywiści przekazali mu ubrania, jedzenie i środki czystości. Cztery godziny później chłopaka nie było już w placówce. Jak poinformowała tedy Anna Dąbrowska z Homo Faber,

prawnikowi Grupy Granica udało się potwierdzić w jednostce Straży Granicznej w Mielniku, że Ismail został ponownie przewieziony na białoruską stronę.

Interwencję opisaliśmy w dwóch tekstach, w jednym z nich znajduje się film, który nagrała dziennikarka OKO.press:

Przeczytaj także:

Aktywiści złożyli w sądzie zażalenie na zatrzymanie oraz na zarekwirowanie drogiego sprzętu ratunkowego, który później — dzięki własnym staraniom — odnaleźli w placówce w Mielniku. Od czerwca do grudnia 2022 roku sprawa toczyła się w sądzie w Siemiatyczach (Sąd Rejonowy w Bielsku Podlaskim, oddział w Siemiatyczach). W sprawie na świadka została powołana m.in. dziennikarka OKO.press Magdalena Chrzczonowicz.

27 stycznia 2023 roku sąd wydał postanowienie: zatrzymanie było legalne i zasadne, ale nieprawidłowe. Wojsko, stwierdził sąd, mogło zatrzymać osoby, które znajdowały się tak blisko granicy. Ale jednocześnie zatrzymanie zostało przeprowadzone nieprawidłowo. Funkcjonariusze nie spisali protokołu z zatrzymania, nie pouczyli zatrzymanych o ich uprawnieniach, m.in. o prawie do adwokata, o prawie do wniesienia zażalenia. Żołnierze, stwierdził sąd, byli nieprzeszkoleni i nie mieli wiedzy, jak przeprowadzić takie zatrzymanie.

Jakie są konsekwencje postanowienia? Sąd o jego wydaniu zawiadomi prokuraturę i komendanta Straży Granicznej i to od tych organów zależy, czy jakieś postępowanie zostanie wszczęte. Z oskarżeniem z art. 231 Kodeksu karnego (nadużycie władzy przez funkcjonariusza publicznego) mogą także wystąpić sami zatrzymani.

Postanowienie komentuje dla OKO.press Agata Ferenc, jedna z zatrzymanych aktywistek: "Jestem zawiedziona, że sąd uznał, że zatrzymanie było legalne. Uznał też, co prawda, że zatrzymanie było nieprawidłowe, ale boję się, że wojskowi unikną kary. Zdajemy sobie też sprawę, że wiele osób, które niosą pomoc na granicy, spotyka się z szykanami ze strony służb. I nie wszyscy mają możliwość, by pójść z tym do sądu, uczestniczyć w posiedzeniach — my byliśmy w sumie na sześciu. Jednocześnie chciałabym, by więcej osób to zgłaszało, może wtedy rozgłos byłby większy, a tym samym rosłaby i presja na służby, by przestrzegały procedur".

Sprawa w sądzie

Sprawę z perspektywy aktywistów opisywał na łamach OKO.press Tomasz Thun-Janowski w poniższym tekście:

Thun-Janowski opowiedział także OKO.press, jak z jego perspektywy wyglądały zeznania wojskowych podczas posiedzeń we wrześniu, październiku i grudniu 2022 roku:

"W naszym poczuciu sąd podszedł do sprawy poważnie. W zgromadzonym materiale dowodowym znalazły się nagrania rozmów z centralą ratownictwa, mapy z zaznaczonym miejscem zdarzenia, przesłuchano świadków, mieliśmy możliwość złożenia obszernych zeznań.

Zeznawały cztery osoby z tej jednostki, której sprawa dotyczyła. Zaskakujące, że zeznania tych osób były sprzeczne ze sobą m.in. w kwestii tego, ile osób z jednostki było tej nocy w lesie i — w naszym przekonaniu — obciążające dla wojska. Żołnierze potwierdzili to, co my zeznawaliśmy: że nas zatrzymali, zabrali dokumenty i telefony, zakazali poruszania się, uniemożliwili prowadzenie akcji ratunkowej i rejestrację zdarzeń. Zeznali, że nie wiedzieli, czy miejsce, do którego jadą, jest w strefie stanu wyjątkowego, czy nie, w dodatku wysłany na akcje patrol nie posiadał żadnych map. Nie wiedzieli, jakie prawa mają osoby zatrzymywane, oraz potwierdzili, że nikt się nam nie przedstawił i nie sporządzono żadnych protokołów. Wyglądało, jakby nie wiedzieli, po co i gdzie zostali wezwani. Odpowiedzialność za ten bałagan ponoszą niewątpliwie dowódca patrolu i jego przełożeni.

Dowódca patrolu pojawił się w sądzie dopiero na ostatnim posiedzeniu

Jego przełożeni nie zostali wezwani. Dowódca stwierdził, że zatrzymanie nas było zgodne ze wszystkimi procedurami. Zaprzeczył natomiast, że zabrano nam dokumenty i straszono bronią. Jego zeznania rozmijały się z zeznaniami jego podwładnych m.in. w kwestii tego, ile trwała cała akcja.

Wyłania się z tego zatrważający obraz polskich służb działających w tamtym regionie.

Brak znajomości i szacunku dla procedur i oraz — znane z listu otwartego strażników granicznych z Białowieży — spychanie odpowiedzialności na szeregowych funkcjonariuszy.

Wciąż szokuje mnie rozziew między tym, że w lesie są bezradni, zamarzający ludzie, którzy potrzebują pomocy i kompletnym brakiem przygotowania służb, które — jak widać — są tam nie po to, by komukolwiek pomóc. I nikt nie stara się tego nawet ukrywać."

Wojsko: "Brak zaufania jest naturalny"

O tym, że niezidentyfikowaną jednostką była 10. Brygada Kawalerii Pancernej, dowiedzieliśmy się właśnie dlatego, że wolontariusze i wolontariuszki Fundacji Ocalenie złożyli zażalenie na zatrzymanie. Do czerwca 2022 roku nie było wiadomo, kim były zamaskowane osoby bez odznaczeń. O to, czy jednostki wojskowe brały w ogóle udział w zdarzeniu próbowaliśmy się dowiedzieć jeszcze 11 stycznia. Zapytaliśmy o to rzecznika Ministerstwa Obrony Narodowej. Dostaliśmy wówczas taką odpowiedź:

"Od kilku miesięcy na granicy polsko-białoruskiej dochodzi do eskalacji napięcia i agresywnych zachowań ze strony migrantów oraz funkcjonariuszy białoruskich służb. Żołnierze Wojska Polskiego, razem z funkcjonariuszami Straży Granicznej i policjantami byli i są atakowali, obrzucani kamieniami, gałęziami i granatami hukowymi. Kilkoro z nich odniosło obrażenia.

W strefie przygranicznej operują także przestępcy, w tym kurierzy i przemytnicy ludzi. Służby zatrzymują codziennie od kilku do kilkunastu osób. Brak zaufania wobec nieznanych osób, sprawdzanie tożsamości i posiadanych przedmiotów w takiej sytuacji jest czynnością zrozumiałą i naturalną.

Wobec wolontariuszy nie używano siły ani przemocy a wszystkie przedmioty zostały zwrócone. Na miejscu była również policja. Żołnierze byli zaangażowani w niesienie pomocy znalezionej osobie.

Ponadto informujemy, że żołnierze Wojska Polskiego w strefie nadgranicznej z Republiką Białorusi wspierają Straż Graniczną na podstawie ustawy z 12 października 1990 r. o Straży Granicznej. Żołnierzom przysługują uprawnienia funkcjonariuszy Straży Granicznej w zakresie niezbędnym do wykonywania ich zadań".

Z powyższego dowiadujemy się jedynie, że "żołnierze byli zaangażowani w niesienie pomocy". O tym, że zatrzymali aktywistów, zabrali telefony im oraz jednemu z reporterów OKO.press w komunikacie nie ma nic.

Nie wyrażał chęci pozostania

Także 11 stycznia zapytaliśmy rzecznika podlaskiej Straży Granicznej zapytaliśmy, czy SG była obecna na miejscu zdarzenia. Dostaliśmy taką odpowiedź:

"Straż Graniczna w tym zdarzeniu pojawiła się dopiero w momencie odbierania mężczyzny ze szpitala, około godz. 5.50.

Obywatel Syrii, 11 stycznia około godz. 2 w nocy, został przekazany przez aktywistów funkcjonariuszom Policji. Karetka przewiozła go do szpitala, do którego po przeprowadzonych badaniach nie został przyjęty ze względu na dobry stan zdrowia. Funkcjonariusze Straży Granicznej otrzymali informację ze szpitala, że mężczyzna nie został do niego przyjęty. Wtedy, około godz. 5.50, odebrali go z izby przyjęć i przewieźli do Placówki SG w Mielniku.

Z racji tego, że mężczyzna nie wyrażał chęci pozostania w Polsce otrzymał postanowienie opuszczenia terytorium Polski – ma zakaz wjazdu na teren państw Schengen na okres 3 lata".

Trudno oczywiście zweryfikować to stwierdzenie rzecznika SG

Z doświadczeń aktywistów i prawników działających na granicy polsko-białoruskiej wynika, że dochodzi tam wielokrotnie do naruszenia m.in. Konwencji Genewskiej, zgodnie z którą nie wolno wydalić z kraju osoby, jeżeli może jej grozić niebezpieczeństwo w kraju, do którego zostaje wydalona. W skrócie — bez zbadania jej sytuacji nie wolno nikogo wyrzucić przez granicę, nawet jeżeli przekroczył ją poza przejściem granicznym.

Mimo nowelizacji ustawy (październik 2021), która "zalegalizowała" pushbacki, sądy w Polsce wydały już co najmniej 10 wyroków uchylających decyzję SG o wypchnięciu cudzoziemca przez granicę. Czyli uznały, że decyzje te zostały wydane z naruszeniem prawa. W ostatnim wyroku WSA w Warszawie uwzględnił skargę RPO dotyczącą wydalenia w grudniu 2021 roku do Białorusi małoletniego Syryjczyka. Powodem było m.in. właśnie to, że SG nie poinformowała Syryjczyka o możliwości złożenia wniosku o ochronę międzynarodową.

Piszemy o tym obszernie m.in. tutaj:

;

Udostępnij:

Magdalena Chrzczonowicz

Wicenaczelna OKO.press, redaktorka, dziennikarka. W OKO.press od początku, pisze o prawach człowieka (osoby LGBTQIA, osoby uchodźcze), prawach kobiet, Kościele katolickim i polityce. Wcześniej przez 15 lat pracowała w organizacjach poarządowych (Humanity in Action Polska, Centrum Edukacji Obywatelskiej, Amnesty International) przy projektach społecznych i badawczych, prowadziła warsztaty dla młodzieży i edukatorów/edukatorek, realizowała badania terenowe. Publikowała w Res Publice Nowej. Skończyła Instytut Stosowanych Nauk Społecznych na UW ze specjalizacją Antropologia Społeczna.

Komentarze