Gwinejka widzi, jak podjeżdża samochód. Funkcjonariuszka każe jej do niego wsiąść. Kobieta błaga ją, klęka, niemowlak płacze. Nic nie pomaga. Funkcjonariusze wywożą ją na Białoruś. Najwyraźniej uznano, że pięciomiesięczne dziecko nie „wymaga szczególnego traktowania ze względu na wiek”
Prośba o pomoc przychodzi nad ranem. Mężczyzna chce prosić o ochronę międzynarodową w Polsce. Dwie aktywistki ruszają do wezwania. Dołączam do nich. Po drodze dwukrotnie zatrzymuje nas SG, legitymuje, wypytuje, co tu robimy, dokąd jedziemy, gdzie mieszkamy. Potem kolejny checkpoint, ale SG sprawdza już kogoś innego, więc dają nam spokój.
W końcu dojeżdżamy w okolice pina. W nocy był przymrozek. Wskakujemy do zagajnika. Szybko się kończy. Biegniemy przez łąki, próbując się chować między nielicznymi krzakami. Musimy szybko dotrzeć do chłopaka, by zdążyć udzielić mu pomocy i podpisać pełnomocnictwo, zanim dopadnie go SG lub wojsko.
Etiopczyk siedzi skulony w krzakach nieopodal rzeki, którą niedawno przekroczył. Jest młodziutki, ma tylko telefon, paszport i powerbank. Buty i nogi całkowicie mokre, dłonie zakrwawione. Bierze kilka łyków herbaty, nie chce jeść. Pości.
– No tak, trwa ramadan – głośno myślę.
– Jestem chrześcijaninem, poszczę przed Wielkanocą – tłumaczy Etiopczyk.
Jesteśmy dwa kilometry od granicznego płotu. Nie ma czasu, by gadać, bo nadlatuje dron. Wisi nad nami, gdy jednak aktywistka podpisuje z Etiopczykiem pełnomocnictwo, a druga opatruje mu rany po koncertinie i tłumaczy, co się będzie działo, jak może wyglądać spotkanie ze służbami, jakie dokumenty mogą mu dawać do podpisania na placówce. W tym taki, który usankcjonuje wyrzucenie go na Białoruś. Znowu krąży nad nami dron. Aktywistki wzywają SG, by nikt nas nie został z uchodźcą, nim odpowiednia placówka zostanie powiadomiona, że z nim jesteśmy.
Wysyłamy lokalizację drogi, na którą mogłoby dojechać SG. Wychodzimy szybko z krzaków i siadamy w słońcu, by chłopak się ogrzał, bo drży z zimna. Bardzo bolą go stopy. Jedna z aktywistek je ogląda, masuje, zakłada suche skarpetki. Ubrań na zmianę dla niego nie mamy. Trzeba było jak najszybciej do niego dotrzeć, więc szłyśmy z najważniejszymi rzeczami.
Straż Graniczna jest powiadomiona, czekamy już spokojnie. Pytam chłopaka o jego historię. Ma 20 lat, słabo mówi po angielsku. Dowiaduję się tyle, że był 8 miesięcy w Białorusi, pięć razy próbował przejść, za każdym był łapany i wyrzucany za płot. Białorusini go bili, szczuli psami. Dziś przechodził w grupie 15 osób. Jemu się udało, nie wie, co z resztą.
Nagle słyszę coś jakby quad. Po chwili widzę ruch między rachitycznymi sosenkami. Nagle wypada z nich z dziesięciu żołnierzy, czy też funkcjonariuszy SG. Trudno rozpoznać. Biegną w naszym kierunku, trzymają w dłoniach karabiny. Jeden nas zauważa i pędzi krzycząc: „O jebańcy, kurwy…”. Pytam spokojnie: „O co chodzi?”, wtedy pościg nas mija. Po chwili młoda kobieta w stroju moro zawraca i pyta:
– Gdzie reszta?
– Nie wiemy.
– Jak nie, przecież wy wszystko wiecie – krzyczy rozczarowana. Uzbrojone osoby biegają w tę i z powrotem. Polowanie na ludzi trwa.
Do nas podchodzi dwoje funkcjonariuszy SG. Mężczyzna w masce staje obok, kobieta się przedstawia. Legitymuje nas. Jedna z aktywistek prosi o podanie numerów służbowego pojazdu, ale funkcjonariuszka odpowiada, że przyjechali quadem.
Więc jak zabiorą Etiopczyka? Nie zabiorą. To nie oni zostali do nas wezwani. Byli na patrolu, są tu przypadkiem. Na pytanie, kto w takim razie zawiezie uchodźcę na placówkę, odpowiada, że same będziemy musiały to zrobić. Nie możemy. Mogłoby to być uznane za pomocnictwo w nielegalnym przekraczaniu granicy. Prosimy, by funkcjonariuszka ustaliła, kto do nas przyjedzie i czy możemy dojść z uchodźcą do drogi między pobliskimi wsiami. Wszystko to ustala, rusza przodem na quadzie, my idziemy za nią, za nami funkcjonariusz. Etiopczyk wędruje w skarpetkach, bo jego buty są tak mokre, że nie było sensu ich wkładać. Na szczęście łąki już przeschły.
Kiedy dochodzimy na miejsce, podjeżdża bus SG. Podchodzi do nas dwóch funkcjonariuszy. Jeden z daleka się przedstawia, ale nie słychać, co mówi. Prosimy, by powtórzył imię i nazwisko. Wtedy on oświadcza, że tego nie zrobi, ponieważ nie prowadzi wobec nas żadnych czynności. Wobec pana z Etiopii też nie więc nie ma obowiązku się legitymować, ani tym bardziej podawać informacji dokąd go zabiera. Możemy pytać na Bema 100 w Białymstoku, w głównej siedzibie podlaskiej SG. Wiadomo, że nikt nam tam nic nie powie. Próbujemy się więc na różne sposoby dowiedzieć się, dokąd chcą zabrać Etiopczyka, obawiając się pushbacku. Dyskusja trwa z pół godziny, panowie wciąż powtarzają, że nic nie powiedzą, nie wezmą żadnych dokumentów, nie będą z nami rozmawiać, bo jesteśmy dla nich nikim.
Coraz bardziej się obawiamy, że pojadą z chłopakiem prosto do bramki w płocie. Widać, że czują się pewnie, wiedząc, że wkrótce wejdzie ustawa o zawieszeniu prawa do azylu.
Denerwują się, że nagrywam, co mówią. Sypią paragrafami jak z rękawa, straszą konsekwencjami, umoralniają. Niższy i bardziej agresywny pyta, jak sobie wyobrażamy Polskę za 50 lat, bo on ma wartości chrześcijańskie. Uprzedzam, by nie nakłaniał Etiopczyka do jedzenia, bo pości przed Wielkanocą. Jest chrześcijaninem. Funkcjonariusz tylko na chwilę traci rezon, po czym wraca do zdartej płyty o wartościach i Polsce, która nie może poddać się zalewowi obcej kultury.
W końcu funkcjonariusze prowadzą mężczyznę do samochodu, obszukują go i każą wsiadać. Jedziemy za nimi. Na szczęście wiozą chłopaka do pobliskiej placówki. Następnego dnia okazuje się, że przyjęli od Etiopczyka wniosek o ochronę międzynarodową (OM) i skierowali do ośrodka otwartego. Ile jeszcze osób uniknie wyrzucenia za płot, zanim prezydent podpisze ustawę o czasowym ograniczeniu prawa do azylu?
Prezydent Andrzej Duda podpisuje ustawę. Mimo krytyki RPO, RPD, legislatorów z parlamentu i wielu organizacji zajmujących się prawami człowieka. Donald Tusk wieczorem podpisuje rozporządzenie.
Rozporządzenie wprowadza ograniczenie prawa do złożenia wniosku o udzielenie ochrony międzynarodowej w Polsce na okres 60 dni na granicy państwowej z Republiką Białorusi. Nie wiadomo, co to znaczy. Tylko graniczny „pasek”? Jedyne czynne przejście graniczne? Czy całe województwa sąsiadujące z Białorusią? Wbrew zapowiedziom ministra Duszczyka, że „rozwiązanie” będzie stosowane w wyjątkowych sytuacjach, wchodzi w życie od razu.
Zgodnie z ustawą Straż Graniczna może teraz przyjąć wniosek o OM tylko od „małoletnich bez opieki, kobiet w ciąży, osób, które wymagają specjalnego traktowania ze względu na wiek lub stan zdrowia, osób, wobec których zachodzą okoliczności, które w ocenie organu SG jednoznacznie świadczą o zagrożeniu rzeczywistym ryzykiem doznania poważnej krzywdy w państwie, z którego przybyły bezpośrednio na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej, a także obywateli państwa stosującego instrumentalizację migracji, z którego terytorium cudzoziemcy przybywają na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej. W tych dwóch ostatnich przypadkach chodzi o Białoruś.
Pierwszego dnia obowiązywania nowego prawa, aktywiści humanitarni dowiadują się, że słowa „granica państwowa” są szeroko interpretowane. Tego dnia do szpitala w Hajnówce trafia młody mężczyzna z Somalii. Tam pracowniczki humanitarne Stowarzyszenia Egala, które wspierają uchodźców w podlaskich szpitalach i pomagają w dostępie do procedury ubiegania się o OM, słyszą od niego, że ma 17 lat. Zanim się dostał do „bezpiecznej” Europy, doświadczył w Białorusi przemocy. A teraz spadł z granicznego płotu. Opowiada, że zanim zabrała go karetka, polscy funkcjonariusze spryskali go gazem. W szpitalu nie może wstać, nie jest w stanie jeść ani pić po tym, jak głodował przez wiele dni w lesie. Chce ubiegać się o OM w Polsce. Spędza na SOR-ze tylko kilka godzin, po czym SG wyrzuca go do Białorusi.
– Nawet nie mieliśmy czasu zebrać wywiadu i złożyć wniosku o interim – mówi Aleksandra Chrzanowska ze Stowarzyszenia Interwencji Prawnej i Grupy Granica.
Interim measures, czyli zarządzenie środków tymczasowych przez Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu (ETPCz), stosowane jest w wyjątkowych przypadkach. Trybunał może zalecić Państwu-Stronie zastosowanie środków tymczasowych wyłącznie, jeżeli po zapoznaniu się ze wszystkimi istotnymi informacjami uzna, że w przypadku niezastosowania interimu, skarżący jest narażony na ryzyko poważnej i nieodwracalnej szkody. Wnioski o interimy składane są często w sprawie deportacji, ekstradycji, wydalenia z kraju. Każdy wnoszony do Trybunału wniosek musi być poparty dokładną argumentacją i szeregiem dokumentów. Interimy dotyczą często osób z grup wrażliwych.
– Z tego co pamiętam w pierwszych miesiącach kryzysu na granicy polsko-białoruskiej, czyli jesienią, zimą 2021 roku oraz wczesną wiosną 2022 roku, mogło zostać wydanych koło 50 interimów obejmujących łącznie ok. 150 osób – mówi Aleksandra Chrzanowska.
Interim, poza obecnością w lesie Hanny Machińskiej, zastępczyni RPO, był wtedy jedynym sposobem, by ludzi nie wyrzucano za druty.
– Poza pojedynczymi sytuacjami, w których ktoś popełnił błędy formalne, Trybunał przyznawał to zabezpieczenie – mówi Chrzanowska. – Zdarzały się sytuacje, kiedy zanim przyszedł interim, SG znajdowało ludzi i ich wywoziło. Niekiedy ten wyścig z czasem przegrywaliśmy, ale nie pamiętam przypadku, by SG zignorowała interim i wywiozła człowieka do Białorusi. Teraz przekonaliśmy się, że trafienie do szpitala, nie jest przez SG interpretowane jako przynależność do grupy wrażliwej, bo straż wyrzuciła Somalijczyka mimo jego stanu i tego, że deklarował wolę składania wniosku o ochronę – mówi Aleksandra Chrzanowska.
– Nowa ustawa o zawieszeniu prawa do ubiegania się o ochronę jest niehumanitarna i antyludzka. Ale praktyka jest jeszcze gorsza – podkreśla.
– Nawet według nowych przepisów chłopak miał prawo do złożenia wniosku o OM z kilku powodów: prawdopodobnie był małoletnim bez opieki i wymagał szczególnego traktowania ze względu na stan zdrowia. Miał co prawda paszport osoby pełnoletniej, co się zdarza. Często osoby małoletnie, żeby móc samodzielnie wyjechać z kraju pochodzenia, zawyżają wiek, wyrabiając paszport. SG powinno w takiej sytuacji dołożyć wszelkich starań, żeby zbadać wiek, a jedyna stosowana metodo – RTG kości nadgarstka, jest niemiarodajna.
Na przejścia graniczne w Terespolu zgłaszają się dwie kobiety w siódmym i ósmym miesiącu ciąży oraz młoda Gwinejka z pięciomiesięcznym dzieckiem. Proszą o OM. Funkcjonariusze przewożą je do placówki SG.
Samotna matka z Gwinei obserwuje tam funkcjonariuszkę SG, która każe ciężarnym podpisać dokumenty.
Potem Gwinejka widzi, jak podjeżdża samochód. Funkcjonariuszka każe jej do niego wsiąść. Kobieta błaga ją, klęka, niemowlak płacze. Nic nie pomaga. Funkcjonariusze wywożą ją na Białoruś.
– Najwyraźniej uznano, że pięciomiesięczne dziecko nie „wymaga szczególnego traktowania ze względu na wiek”, a jego matka, ukrywająca się na Białorusi przed aresztem i deportacją, nie jest zagrożona „rzeczywistym ryzykiem doznania poważnej krzywdy” – komentuje Małgorzata Rycharska z Hope&Humanity, która pomaga osoba uchodźczym w Białorusi i zna dokładnie sprawę.
Wnioski o ochronę pozwolono złożyć tylko kobietom w ciąży. Młodszy chorąży SG Paweł Smyk z zespołu prasowego Nadbużańskiego Oddziału SG, pod który podlega przejście graniczne w Terespolu, twierdził, że w momencie stawienia się na przejściu granicznym Gwinejka nie ubiegała o ochronę w Polsce i dlatego została „zawrócona” do linii granicy z Republiką Białoruś.
– Nie ma żadnych wątpliwości, że funkcjonariusze zrozumieli, że wszystkie kobiety proszą o ochronę – twierdzi Rycharska. – Widzieli wnioski, potwierdzili, że dostali emaile wysłane przez kobiety, uspokajali je, że będzie dobrze. Wszystkie trzy przejechały przez przejście i zostały zabrane na placówkę SG Terespol. Tam pojawiła się funkcjonariuszka wyższa stopniem. Rozdzieliła samotną matkę z dzieckiem od ciężarnych i nakazała odesłanie jej na Białoruś.
W drugim tygodniu obowiązywania ustawy o zawieszeniu prawa do azylu do szpitala w Hajnówce SG przywozi młodego Sudańczyka. Ma przeciętą tętnicę promieniową.
Pracownicy humanitarni z Egali dyżurujący w szpitalu kontaktują go z Małgorzatą Jaźwińską z SiP-u (Stowarzyszenie Interwencji Prawnej). Prawniczka składa w imieniu Sudańczyka wniosek do ETPCz. Młody mężczyzna spędza w szpitalu dwa dni, więc jest czas, by zebrać szczegółowy wywiad i zawnioskować o interim measures. Pozytywna decyzja przychodzi na dzień przed wypisaniem go ze szpitala, czyli 3 kwietnia. Dokument zostaje przesłany do placówki SG.
– Służby jednak nie bardzo wiedziały, co zrobić z interimem. Minął dłuższy czas, zanim po licznych interwencjach wielu osób, zdecydowały się przyjąć od Sudańczyka wniosek o ochronę międzynarodową – opowiada Aleksandra Chrzanowska.
Nie miał dokumentów, w związku z czym trafił do Strzeżonego Ośrodka dla Cudzoziemców (SOC-a) w Białymstoku.
– Ze względu na dobro sprawy, nie chcę ujawnić szczegółowo historii tego człowieka – mówi Jarek, jeden z wolontariuszy wspierający migrantów w szpitalach i pełnomocnik Sudańczyka. Wiadomo, że uciekał przed wojną, działaniami zbrojnymi. Choć o ironio Sudan jest traktowany przez Polskę jako kraj bezpieczny i nie znajduje się już na liście państw, do których Polska nie deportuje.
Tymczasem na stronie internetowej Ministerstwo Spraw Zagranicznych odradza wszelkie podróże do Sudanu. Informuje, że jest państwem w okresie transformacji ustrojowej, rządzonym przez wojsko. Ostrzega, że w Darfurze regularnie dochodzi do starć zbrojnych pomiędzy rebeliantami a siłami rządowymi.
Dlaczego w przypadku Sudańczyka SG zastosowała się do decyzji ETPCz?
– Nie mam pojęcia – mówi Jarek. – Gdybym wiedział jaki jest klucz, moja skuteczność pomocy by wzrosła. Niejednokrotnie zastanawialiśmy się, jak to działa. Czasami mam wrażenie, że to w przenośni rzut monetą. Dlaczego tym razem interim zadziałał? Może to była pierwsza taka sytuacja dla SG? Może nie do końca wiedzieli, jak się mają zachować? I w tym przypadku zachowali się przyzwoicie. Potem im przeszło.
W nocy do szpitala w Hajnówce zostaje przywieziony karetką młody mężczyzna z Mali. Skarży się pracowniczkom humanitarnym z Egali na ból głowy i brzucha, słania się na nogach, jest wychudzony i bardzo przestraszony. Mówi, że spędził w lesie 10 dni, doświadczył przemocy ze strony osób w mundurach. Jest splątany, wielokrotnie upewnia się, w jakim kraju i miejscu przebywa. Mówi, że ma 17 lat, chce ubiegać się o ochronę.
Malijczyk podpisuje pełnomocnictwo radczyni prawnej European Lawyers in Lesvos. To organizacja, która od dwóch lat współpracuje z SiP-em i wspiera osoby pomagające uchodźcom na granicy. Chłopak podpisuje też wolę ubiegania się o OM.
Następnego dnia około 11.00 chłopak zostaje wypisany ze szpitala. Pełnomocniczka wysłała do komendanta placówki SG w Białowieży komplet dokumentów i prosi o informację, co dzieje się z chłopakiem. Dowiaduje się, że w związku z brakiem paszportu, zabrano go do Białegostoku na RTG kości, badanie określające wiek.
W obawie przed pushbackiem pełnomocniczka wysłała do ETPCz z wniosek o interim measures. W związku z brakiem informacji od SG ok. 15.00 dzwoni do placówki i dowiaduje się, że służby wiozą chłopca z powrotem do Białowieży. Ton rozmowy jest uspokajający, funkcjonariusz zapewnia, że pełnomocniczka będzie na bieżąco informowana o podejmowanych wobec jej mocodawcy czynnościach. Do wieczora nikt się z nią jednak nie kontaktuje.
Około 18.30 wpływa pozytywne postanowienie z ETPCz zakazujące Polsce odesłania Malijczyka do Białorusi. Godzinę później pełnomocniczka przesłała je mailem do placówki, a następnie tam dzwoni. Dyżurny nie chce udzielić jej żadnej informacji i poleca kontaktować się później.
Prawniczka ponownie łączy się z placówką następnego dnia rano. Słyszy, że wiadomość o postanowieniu Trybunału przyszła o 20 minut za późno, bo chłopak został już wcześniej „odstawiony” do Białorusi. Funkcjonariusz zapewnia, że bardzo mu przykro, ale „czasu nie można cofnąć”.
Tymczasem chłopiec odzywa się na numer alarmowy Grupy Granica z Białorusi. Pisze, że polscy funkcjonariusze pobili go, łamiąc stopę i palec, zanim wyrzucili za płot.
Prześladowana w swoim kraju katolicka siostra zakonna z Demokratycznej Republiki Konga pojawia się na przejściu granicznym w Terespolu. Wcześniej była tu 7 i 9 marca. Straż Graniczna dwukrotnie odmówiła jej wjazdu i składania wniosku o OM. Teraz chce się o nią starać ponownie. Wraz z nią jest mężczyzna z Somalii, który wcześniej był ofiarą nieludzkiego traktowania i tortur. Jest niepełnosprawny. Też chce złożyć wniosek o ochronę. SG ich odsyła do Białorusi. W międzyczasie prawnik z SiP-u pisze wnioski o interim. Trybunał w Strasburgu udziela im czasowego zabezpieczenia. Na mocy tego postanowienia, próbują ponownie złożyć wnioski o OM, ale zostają po raz kolejny wypchnięci z przejścia w nocy z 15 na 16 kwietnia.
– Osoby te należą do grup szczególnie wrażliwych – komentuje Małgorzata Rycharska, które zna dokładnie ich sprawy. – Oprócz udokumentowanych historii przemocy, prześladowania, tortur i zagrożenia w swoich krajach, doznali jej w Białorusi. Somalijczyk był wypchnięty pod granicę z Rosją, a Kongijka o mało nie została aresztowana przy próbie wzięcia wizy wyjazdowej z Białorusi. Nawet zgodnie z nowymi przepisami o zawieszeniu prawa do azylu powinni być traktowani jako wyjątki, wobec których ustawa nie ma zastosowania. Dodatkowo mieli decyzję z ETPCz, że nie mogą być zawróceni. Polska najwyraźniej ma gdzieś postanowienia wyższych europejskich instancji. To w sumie nic nowego. Na początku kryzysu humanitarnego na granicy raz po raz pushbackowano osoby z zabezpieczeniem ETPCz – twierdzi Rycharska.
– Tyle że teraz robi to nowa, uśmiechnięta władza – komentuje Rycharska. – Na dodatek ten podwójny pushback z przejścia granicznego Somalijczyka i Kongijki, odbył się w dniu rozprawy dążącej do ukarania pięciu osób, które ratowały ludzi w lesie. I wobec których postępowanie mógł zatrzymać minister sprawiedliwości Bodnar. Ale nie chciał – mówi aktywistka Hope&Humanity.
Młodszy chorąży SG Paweł Smyk z zespołu prasowego Nadbużańskiego Oddziału SG dopytywany o to, dlaczego nie było respektowane czasowe zabezpieczenie wydane przez ETPCz wobec dwójki cudzoziemców twierdził, że osoby te nie spełniały warunków dotyczących zezwolenia na wjazd do Polski.
Tego samego dnia po południu w okolicach Janowa Podlaskiego, wyłowiono z Bugu ciała dwóch mężczyzn. Kilka tygodni wcześniej, prawie w tym samym miejscu, uchodźcy zgłaszają aktywistom, którzy udzielają im pomocy, zaginięcie dwóch osób. Poszukiwania prowadzone przez SG i straż pożarną w rzece trwają niecałe dwie doby, a świadków zdarzenia (poza jedną osobą, która zostaje umieszczona w SOC-u), którzy w razie odnalezienia ciał mogliby potwierdzić tożsamość zmarłych i złożyć zeznania, SG puszbekuje. Dziesięć dni wcześniej funkcjonariusze SG zauważają w Bugu na wysokości Woroblina ciało młodego mężczyzny. SG nie wyklucza, że to też zwłoki jednego z migrantów, którzy koło dwóch tygodni wcześniej próbowali przekroczyć granicę z Białorusi do Polski. Migranci i aktywiści przekazali wówczas SG, że jedna z osób mogła utonąć.
Wiceszef MSWiA Maciej Duszczyk, w rozmowie z TVP Info stwierdza, że ciała znalezione w rzece mogą należeć do migrantów zepchniętych do wody przez służby białoruskie w połowie marca, więc prawdopodobnie utonęli po stronie białoruskiej. Grunt to dobry PR. W końcu minister Duszczyk firmuje swoim nazwiskiem hasło „zero śmierci na granicy”. Już od dawna wiadomo, że powinno brzmieć: „zero śmierci na granicy po naszej stronie”.
Minister Duszczyk pokazuje się na portalu X w koszulce z napisem „Bring kids back”. Pisze o tym, że Rosja porwała i uwięziła ponad 200 tys. ukraińskich dzieci.
„Muszą wrócić do domu. To nie może podlegać negocjacjom!” – domaga się Duszczyk. Tym, że dwa tygodnie wcześniej funkcjonariusze wyrzucili z Polski Gwinejkę z dzieckiem, się nie chwali.
Pokazuje za to relacje z wielkanocnych odwiedzin u SG w Bobrownikach. A Jacek Dobrzyński, rzecznik prasowy Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji dodaje: „W przedświąteczną sobotę byliśmy na granicy polsko-białoruskiej, by w imieniu wszystkich tych, którzy będą świętowali Wielkanoc, wyrazić szacunek, podziw i wdzięczność oraz złożyć życzenia funkcjonariuszom Straży Granicznej, Polskiej Policji i żołnierzom WP. To oni w tym czasie będą dbać o nasze wspólne bezpieczeństwo. Pamiętajmy o nich. Spokojnych i dobrych Świąt. Wszystkim”.
Czyżby?
Nad ranem na telefon alarmowy Grupy Granica przychodzi wiadomość od młodego mężczyzny z Erytrei. Jest sam w lesie, potrzebuje pomocy. Jadą do niego wolontariuszki z Fundacji Ocalenie. Zawożą mu power bank, ubrania, jedzenie.
– Wyglądał na bardzo zestresowanego, ale nie zgłaszał problemów medycznych – relacjonuje Kasia, która była wtedy na pierwszej interwencji w życiu. – Był bardzo blisko szosy, ale dobrze ukryty. – Mi się wydał wycofany, był też bardzo, bardzo głodny – dodaje Max.
Aleksandra Chrzanowska dowiaduje się, że Erytrejczyk wciąż jest w lesie i nadal potrzebuje pomocy. Jedzie do niego, dowiedzieć się więcej. Chłopak słabo mówi po angielsku, trudno się z nim porozumieć, ale w zrozumiały sposób pyta o możliwość ubiegania się o OM w Polsce. Przy pomocy translatora udaje się odtworzyć jego historię.
Urodził się w latach 90. w Erytrei. Jego rodzice zostali aresztowani, gdy był nastolatkiem. Nie miał żadnej innej rodziny. Ukrywał się, by uniknąć przymusowej służby wojskowej. Rząd nałożył surowe kary na tych, którzy odmawiali podporządkowania się, co naraziło go na groźby i zastraszanie. W końcu został zmuszony uciec do Etiopii w poszukiwaniu bezpieczeństwa. Jakiś czas spędził rok w Etiopii w regionie Tigraj. Pracował i dawał radę się utrzymać. W 2021 r. wybuchła wojna w Etiopii. Gdy zaostrzył się konflikt w Tigraju, chłopak uciekł do Sudanu Południowego. Tam też zaczęło się robić coraz bardziej niebezpiecznie. W marcu zeszłego roku został postrzelony w twarz. Przeszedł operację, ale do dzisiaj odczuwa silny ból z powodu zimna, cierpi na bóle głowy i zaburzenia równowagi, które mogą być pokłosiem postrzału.
Mężczyzna zdobył wizę na Białoruś i dotarł tam we wrześniu 2024 roku. Wielokrotnie próbował przekraczać granicę z Polską, za każdym razem był po kilkanaście dni w lesie. Trzy razy skutecznie udało mu się wejść do Polski. Za każdym razem przechodził kilka kilometrów w głąb kraju i za każdym łapały go służby i wyrzucały na Białoruś. W grudniu, po tym jak załapali go pograniczny czy żołnierze, został bardzo mocno pobity, spryskany gazem pieprzowym i wyrzucony za płot. Po pushbacku przez dwa dni był bardzo obolały, ledwo chodził, ledwo widział. Za drugim i trzecim razem już go nie bili, ale skuwali kajdankami i wyrzucali, za trzecim połamali telefon.
Białorusini rzucali w niego kamieniami, bili, podpalali mu zapalniczką włosy na głowie i na brodzie. Najdotkliwiej bili go po pushbackach z Polski, „za karę”, że mu się nie udało.
Na dodatek po wielokrotnych próbach żołnierze białoruscy poznali dobrze jego twarz, zrobili mu też zdjęcie i udostępnili je wszystkim bazom wojskowym na granicy z Białorusią. Zapowiedzieli, by więcej nie wracał do lasu, bo czeka go deportacja do Erytrei.
Dziś na szczęście nikt nie tonie. Za to Erytrejczyk nadal siedzi w lesie. Aleksandra Chrzanowska odwiedza go z medykiem Lekarzy bez Granic (MSF), by zbadał mężczyznę. Medyk stwierdza, że zaburzenia równowagi, zawroty głowy, częste jej bóle mogą wynikać z ran postrzałowych. Ustala, że uchodźca wymaga specjalistycznych konsultacji w celu diagnostyki. Stwierdza, że jest w złym stanie psychofizycznym, w związku z tym, że od dłuższego czasu jest w lesie, poddawany przemocy. Według wytycznych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), należy do grupy wrażliwej i wymaga szczególnego traktowania.
– Tym bardziej że Białorusini najdotkliwiej bili go po pushbackach z Polski, co wskazuje, że powrót do Białorusi jest dla niego bardzo niebezpieczny – mówi Aleksandra Chrzanowska.
W styczniu skończyła się Erytrejczykowi wiza białoruska. Ukrywał się w wynajętym pokoju przed policją i pogranicznikami. Trudno mu było kupić choćby jedzenie, nie miał też już pieniędzy na czynsz i znikąd wsparcia. Kolejny pushback do Białorusi naraziłby go na jeszcze większą przemoc ze strony tamtejszych służb, więzienie albo deportację do Erytrei, a tam śmierć. To wszystko argumenty za tym, by mógł składać w Polsce wniosek o ochronę. Młody mężczyzna chce się o nią ubiegać.
Aleksandra Chrzanowska decyduje się zebrać od niego dokładny wywiad i starać się o uzyskanie zabezpieczenia z ETPCz. Tyle że są święta i Trybunał w Strasburgu nie działa do wtorku. Do 22 kwietnia Erytrejczyk musi się kryć w lesie.
Cała polska dzieli się jajkiem, symbolem nowego życia, a młody człowiek kuli się na leśnej ściółce, chowa w krzakach, by ktoś go nie znalazł i nie doniósł do służb, które mimo świąt z pewnością wyrzuciłyby go za płot.
Prawnik z SiP-u wysyła w imieniu Erytrejczyka wniosek o interim w nocy z 21 na 22 kwietnia. Aktywiści spodziewają się, że do południa postanowienie powinno być.
Trybunał wie, że liczy się każda chwila i zwykle decyduje o wydaniu tego dokumentu w ciągu kilku godzin. Tym razem mijają i nic. Dopiero po godz. 15:00 trybunał zawiadamia telefoniczne prawnika, że wydaje dla niego interim. Mija jeszcze koło godziny, zanim wyśle go emailem do pełnomocnika z SiP-u. Zgodnie z postanowieniem do 26 maja Erytrejczyk nie może być wydalony z UE.
Pełnomocniczka jedzie więc do niego i zawiadamia telefonicznie placówkę, która odpowiada za teren, na którym się znajduje, że Erytrejczyk chce się ubiegać o OM. Oraz że chwilę wcześniej wysłała wszystkie dokumenty – pełnomocnictwo, deklarację woli, opinię MSF oraz postanowienie ETPCzz – na adres mailowy placówki. Prosi też przedstawicieli BRPO, UNHCR oraz wicemarszałka senatu Macieja Żywno o wsparcie w sprawie uznania interimu Erytrejczyka przez SG.
– To kuriozalne. Żeby pomóc jednej osobie w realizacji tak podstawowego prawa jak dostęp do procedury uchodźczej, trzeba angażować aż tyle osób i to na wysokich stanowiskach – komentuje Aleksandra Chrzanowska.
Senator, który jako jeden z niewielu parlamentarzystów głosował przeciwko wprowadzeniu ustawy o zawieszeniu prawa do azylu, interweniuje u Komendanta Głównego Straży Granicznej Podlaskiego Oddziału i Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji.
– Zgodziłem się, bo dla mnie to naturalne, że jeżeli jest przepis prawa, które określa grupy wrażliwe, to trzeba kontrolować, czy straż graniczna reaguje na osobę z takiej grupy. A interim według mnie wskazuje na taką osobę. Stąd interwencja na zasadzie przyjrzenia się i kontroli jak wygląda sytuacja, ale też jak strona rządowa współpracuje z NGO-sem, który w tym zakresie działa – mówi Maciej Żywno.
Oficer dyżurny placówki SG przyjmuje zgłoszenie od Aleksandry Chrzanowskiej. Obiecuje wysłać funkcjonariuszy. Po godzinie nadal nikogo nie ma. Leśną drogą przejeżdżają dwa samochody prywatne, więc na trzeci nie zwracamy uwagi. Tymczasem z czarnego forda, bez żadnych oznaczeń, na prywatnych numerach, wysiada z niego dwóch mężczyzn ubranych po cywilnemu. Jeden z nich ma przy pasku kaburę z pistoletem, przedstawia się niewyraźnie, po czym od razu zaczyna agresywnie krzyczeć do Erytrejczyka:
– Do you have documents!?
Aleksandra Chrzanowska tłumaczy, że mężczyzna ma zdjęcie paszportu w telefonie.
– To nie jest dokument – twierdzi strażnik. – Uprzedzam o zakazie publikacji mojego wizerunku, jestem funkcjonariuszem operacyjnym, za to grozi odpowiedzialność karna.
Chrzanowska tłumaczy, że wszystkie dokumenty Erytrejczyk ma przy sobie: wolę ubiegania się o ochronę, interim, pełnomocnictwo dla niej, ale strażnik nie chce nic oglądać, nie interesuje go interim, irytuje się, że filmuję i robię zdjęcia.
– Czy mój wizerunek będzie publikowany? W jakim celu pani mnie nagrywa?
– Dziennikarka? To mogę prosić o pani dokumenty dziennikarskie? Jak to wygląda! Wstyd to pokazać – komentuje papier potwierdzający współpracę z OKO.press.
Po czym znowu krzyczy do Erytrejczyka, dopytuje, czy sam napisał na kartce, że prosi o ochronę w Polsce, czy ma niebezpieczne przedmioty. W końcu prowadzi Erytrejczyka do samochodu. Wsiadają wszyscy trzej, ruszają, po czym nagle auto staje. Funkcjonariusz przypomina sobie, że nie wylegitymował pozostałych uczestników wydarzenia. W końcu po skrupulatnej kontroli, także ubezpieczenia samochodu, funkcjonariusze odjeżdżają z Erytrejczykiem w kierunku placówki. 20 minut później Aleksandra Chrzanowska dzwoni do placówki upewnić się, czy tam dotarł.
– Miły funkcjonariusz dyżurny potwierdza, informuje, że przyjęli od Erytrejczyka oryginał pełnomocnictwa, że trwają czynności sprawdzające, żebym się nie martwiła, wniosek o ochronę będzie prawdopodobnie przyjmowany jutro. Prosi, żebym zadzwoniła ok. 9.00. Dawno tak miło nie było, aż się trochę lękam, co to oznacza. Może będzie dobrze, a może chcą zmylić przeciwnika – obawia się Aleksandra Chrzanowska
Rano Aleksandra Chrzanowska dzwoni do placówki SG. Dyżurny nie może połączyć jej z zespołem ds. Cudzoziemców, bo „prowadzą z panem inne czynności”. Chrzanowska ma nadzieję, że nie próbują zmusić Erytrejczyka do podpisania oświadczenia, że nie chce się ubiegać o OM, co często miało miejsce w ostatnich miesiącach. Dzwoni do placówki ponownie po godzinie. Dowiaduje się, że tłumacz będzie dostępny dopiero po południu, poza tym w sprawie interpretacji postanowienia interim measures SG czeka na wytyczne z MSZ.
Po południu ponownie dzwoni do palcówki SG. Chrzanowska słyszy, że SG nie przyjmie od Erytrejczyka wniosku o OM, bo funkcjonariusze nie widzą przesłanek.
– Funkcjonariusz mętnie to tłumaczył, niewiele zrozumiałam, on też sam chyba za bardzo nie wiedział, o co mu chodzi – wspomina. – Ale dowiedziałam się, że będą wszczynać postępowanie powrotowe i kolejnego dnia skierują do sądu wniosek o umieszczenie pana w SOC-u, bo trzeba potwierdzić jego tożsamość, jako że nie ma oryginału paszportu. Ale przynajmniej potwierdzili, że nie wyrzucą go do Białorusi.
– Oceniam, że poskutkował głównie dokument z ETPCz, Erytrejczyk został jednak zakwalifikowany do grupy wrażliwej – mówi Maciej Żywno. – Nie przypisuję sobie roli sprawczej, interwencja miała funkcję kontrolną nad działaniami. Poczekam, jaką odpowiedź formalną dostanę, jak było prowadzone postępowanie, też w znaczeniu współpracy z organizacją. Wydaje mi się, że organizacja pozarządowa i pełnomocniczka uchodźcy, ze spokojem mówiły o relacjach z SG, więc wydaje się, że możemy działać w takich sprawach.
Zauważam, że w co najmniej dwóch sytuacjach interimy wydane osobom, które chciały ubiegać się o ochronę, nie zostały wzięte pod uwagę przez służby graniczne. Co Maciej Żywno co sądzi o tym, że Polska nie respektuje postanowień ETPCz?
– Zapytam MSWiA, ile było, od początku ograniczenia azylowego, takich sytuacji i dlaczego miały miejsce. Zbieram dane o osobach, które aktywiści określają jako należące do grup wrażliwych. Teraz trzeba pozbierać odpowiedzi ze Straży Granicznej, dlaczego decydowała o ich wydaleniu. W takich sytuacjach powinien zostać ślad w dokumentach. Organizacje muszą mi jednak zgłosić te sytuacje oficjalnie, one muszą być sprecyzowane i dokładnie potwierdzone. Wtedy zapytam MSWiA kto i kiedy nie został wpuszczony do Polski, mimo że miał interim.
Politycy co jakiś czas powtarzają, że są tzw. prawdziwi uchodźcy, ale i tacy, których Białorusini do nas wpychają. W mediach społecznościowych krążą wręcz plotki, że reżim białoruski płaci im za to, by się do nas „pchali”. Pytam Żywno, czy polski wywiad wie, co dokładnie dzieje się w Białorusi w tej sprawie?
– Nie reprezentuję strony rządowej, a w moich wypowiedziach nigdy nic takiego nie padło. Byłem 1,5 roku na granicy bezpośrednio i wiem, że są osoby, które idą do lepszego życia ze względów ekonomicznych. Natomiast nie do końca są świadome, jak to wygląda. Są wpychane na pas graniczny przez służby białoruskie, mimo że myślały, by przejść przez legalne przejścia. Nie mogę oficjalnie mówić, co pojawia się na Komisji Obrony Narodowej w trybie niejawnym. O to, co wie wywiad, trzeba pytać rząd, bo wydaje się, że wie sporo.
O 11.30 zaczyna się posiedzenie sądu w sprawie Erytrejczyka. Z Warszawy jedzie na nie adwokatka z SiP-u, dołącza też Aleksandra Chrzanowska. Proszą ją o to prawnicy zajmujący się sprawą.
– Kiedy ruszałam na rozprawę, zadzwonił do mnie funkcjonariusz z placówki, żeby mnie uprzejmie poinformować o jej terminie – wspomina Aleksandra Chrzanowska. – Dodał, że teraz wszystko w gestii sądu, który zadecyduje, gdzie pana umieścić. Jak zostanie umieszczony w SOC-u w Białymstoku, nie będzie żadnych przeciwwskazań, by złożył wniosek o ochronę, jeśli nadal będzie chciał. Złapałam go za słówko i pytam: „Czyli potwierdza pan, że cudzoziemiec deklarował w placówce, że chce się ubiegać o ochronę?”.
„Tak, ale wie pani, my na podstawie tego rozporządzenia, nie mamy przesłanek, by przyjąć ten wniosek. Lekarz go zbadał, on nie ma żadnych wskazań medycznych. Nie mamy przesłanek".
Dlaczego? Tu kluczowe jest pytanie, jak SG interpretuje granicę polsko-białoruską.
– Gdzieś już pojawiły się informacje, że SG rozumie ją jako zakres terytorialny placówek przylegających do granicy – mówi Chrzanowska. – Białystok się do nich nie zalicza, więc tam można składać wniosek o ochronę. Oczywiście nikt mi tego nie powiedział wprost, ale tak to rozumiem. Tylko że to absurd. Bo jeśli celem ustawy jest to, by nie przyjmować od ludzi wniosków o ochronę, to nie jest osiągnięty, skoro w Białymstoku wnioski przyjmą. Jeśli tak, to po co to wszystko?
– Bulwersujące jest też to, że mimo historii Erytrejczyka, opinii medycznej z MSF-u, SG uznało, że on nie należy do grupy wrażliwej. Zignorowali też przesłankę polegającą na zagrożeniach w kraju, z którego przybył bezpośrednio do Polski – mówi Chrzanowska. – To coś, czego SG nie potrafi rozpoznać, choć taka sytuacja jest opisana w ustawie jako kwalifikująca do grupy wrażliwej. Tylko że biorąc to pod uwagę, nie mogliby w zasadzie nikogo wywozić do Białorusi. Zapewne dlatego to ignorują – dedukuje Chrzanowska.
Rozprawa trwa dwie i pół godziny. Aleksandra Chrzanowska zeznaje w charakterze świadka. Przekazuje to, czego się dowiedziała od Erytrejczyka o jego historii migracyjnej, o przemocy w Białorusi i w Polsce. Podkreśla, że przy funkcjonariuszach zadeklarował wolę ubiegania się o ochronę.
Wygląda na to, że jest szansa, by sąd umieścił Erytrejczyka w ośrodku otwartym.
– Podstawową przesłanką do tego jest domniemanie, że pan jest ofiarą przemocy, co się pojawiło w opinii MSF-u. Mówiłam o tym na rozprawie. Jak sąd ma wątpliwości, powinien powołać biegłego, psychologa, psychiatrę – uważa Chrzanowska.
Nie robi tego, ale bardzo długo myśli. Po czym odracza wydanie postanowienia. Dopiero koło 17:00 sąd decyduje o umieszczeniu Erytrejczyka w SOC-u.
– Nie wygraliśmy dla pana wolności, ale przynajmniej nie wyrzucą go do Białorusi – podsumowuje Aleksandra Chrzanowska. – Będziemy dalej go wspierać w dochodzeniu jego praw.
Alleluja!
Policja i służby
Uchodźcy i migranci
Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji
Straż Graniczna
Białoruś
granica
Granica polsko-białoruska
Reporterka, fotografka, studiowała filologię portugalską. Nominowana do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za reportaż o uchodźcach i migrantach w pandemii (2020), zdobyła też wyróżnienia Prix de la Photographie Paris 2016 i 2009. Jej reportaż "Bo jeśli umrę, nikt się tym nie przejmie. Dzień Dziecka na granicy" opublikowany w OKO.press został właśnie nominowany do European Press Prize 2025.
Reporterka, fotografka, studiowała filologię portugalską. Nominowana do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za reportaż o uchodźcach i migrantach w pandemii (2020), zdobyła też wyróżnienia Prix de la Photographie Paris 2016 i 2009. Jej reportaż "Bo jeśli umrę, nikt się tym nie przejmie. Dzień Dziecka na granicy" opublikowany w OKO.press został właśnie nominowany do European Press Prize 2025.
Komentarze