0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Bartosz Banka / Agencja GazetaBartosz Banka / Agen...

Słupki zakażeń lecą w dół, a rząd znosi kolejne obostrzenia. W połowie maja otworzyły się ogródki restauracyjne, od ostatniego weekendu maja możemy zjeść w środku lokalu, a także pójść na siłownię. W ramach odmrażania luzowane są także przepisy dotyczące zgromadzeń publicznych. Czy jest co świętować? Raczej nie. Pomimo niezliczonych wyroków sądowych wskazujących na bezprawność wprowadzanych regulacji, rząd kontynuuje swoją politykę antyzgromadzeniową.

Nowe limity, to samo bezprawie

Zgodnie z rządowym rozporządzeniem

§ 26. 1. Do dnia 5 czerwca 2021 r. zakazuje się organizowania lub udziału w zgromadzeniach w rozumieniu art. 3 ustawy z dnia 24 lipca 2015 r. – Prawo o zgromadzeniach (Dz. U. z 2019 r. poz. 631), z wyłączeniem zgromadzeń organizowanych na podstawie zawiadomienia, o którym mowa w art. 7 ust. 1, art. 22 ust. 1, albo decyzji, o której mowa w art. 26b ust. 1 tej ustawy, przy czym: 1) maksymalna liczba uczestników nie może być większa niż 5; 2) odległość pomiędzy zgromadzeniami nie może być mniejsza niż 100 m.

W kolejnych nowelizacjach premier zwiększał limity uczestników zgromadzeń. Najpierw do 25, a od 29 maja do 50 osób.

Co nawet istotniejsze - rozporządzenie nie zmieniło się w kwestii zgromadzeń spontanicznych, które kryją się właśnie pod określeniem "zgromadzeń w rozumieniu art. 3". Rząd jest niezwykle konsekwentny w zwalczaniu tego rodzaju aktywności obywatelskiej, bo zgromadzeń tych zakazuje nieprzerwanie od roku. Oznacza to, że z perspektywy policji każda demonstracja, choćby najmniejsza, która nie została wcześniej zgłoszona organowi gminy, narusza rządowe rozporządzenie, co może grozić mandatem.

Przeczytaj także:

"Limity od samego początku nie miały sensu i nie miały podstawy prawnej. W stanie epidemii nie można było zabronić obywatelom manifestowania swoich poglądów w przestrzeni publicznej, nie można było zakazać zgromadzeń spontanicznych i nie można było zakazać zgromadzeń rejestrowanych" - komentuje dla OKO.press karnista z UJ, dr hab. Mikołaj Małecki.

"To podstawowa wolność obywatelska zapisana w Konstytucji i wszystkie limity - 5, 25, 50 osób naruszają tę wolność.

Bo na tym właśnie polega gromadzenie się obywateli, którzy w ważnej sprawie wyrażają swoje poglądy - jest ich po prostu wielu".

Przez ostatni rok ustabilizowała się linia orzecznicza dotycząca zgromadzeń. Polskie sądy masowo uniewinniają obywateli karanych przez policję mandatami. W orzeczeniach zwracają uwagę, że rząd bezprawnie próbuje ograniczyć wolność zgromadzeń, ponieważ m.in.:

  • nie wprowadzono stanu nadzwyczajnego,
  • brak jest wymaganego przez konstytucję uregulowania ustawowego,
  • ustawodawca stosuje środki nieproporcjonalne wobec zagrożenia.

Na wesele, na mszę, ale nie na protest

"Absurd tych rozporządzeń polega na tym, że w pociągu mogę jechać z 25 osobami, a kiedy wyjdziemy i będziemy chcieli się zgromadzić w tym samym gronie, to nagle okaże się to niedozwolone" - komentuje dr Małecki. "Odmrażana jest gospodarka, jest pozwolenie, by organizować wesela, imprezy domowe, imprezy komercyjne, ale okazuje się, że nie odmraża się możliwości manifestowania w przestrzeni publicznej. To zupełnie niezrozumiałe.

Tkwimy w państwie, które knebluje obywatelom możliwość zabierania głosu w ramach protestów i manifestacji"

Co ciekawe, w ostatnich miesiącach, nawet w szczycie drugiej i trzeciej fali koronawirusa spod zakazu zgromadzeń wyłączone były wydarzenia o charakterze religijnym. Dzięki temu wyjątkowi w Warszawie w marcu 2 tysiące osób wzięło udział w Męskiej Drodze Krzyżowej, w Szczecinie kilkadziesiąt osób biło w parku w dzwon Głos Nienarodzonych, a w kwietniu na Jasnej Górze odbyła się pielgrzymka i uroczysta msza dla 10 tysięcy motocyklistów.

"To legislacyjne znęcanie się"

"To jest absurdalne z jeszcze jednego powodu - od dłuższego czasu wszystkie restrykcje dotyczące zachowania na świeżym powietrzu są bezskuteczne. Policja, widząc ludzi spacerujących po Bulwarach Wiślanych, a to są nawet setki osób w tym samym miejscu, nie będzie podejmowała interwencji. A nagle wystarczy, żeby zaledwie 10 osób zgromadziło się w jednym miejscu z transparentem i według władzy stanowić będą zagrożenie epidemiczne" - mówi Mikołaj Małecki.

Do takich sytuacji zresztą cały czas dochodzi. W „Gazecie Wyborczej" Maciej Sandecki opisuje scenę z Gdańska, gdzie 26 maja odbywał się mecz Ligi Europy UEFA, który oglądało na żywo kilka tysięcy osób. Pod stadionem grupka aktywistów protestowała przeciwko reżimowi Łukaszenki. Byli spisywani przez policję, podczas gdy obok nich przechodziły setki osób.

Mikołaj Małecki: "To pokazuje, że sposób zarządzania epidemią był od początku błędny.

To jest wręcz legislacyjne znęcanie się nad obywatelem. Wszyscy już wiedzą, że nie chodzi o zagrożenie epidemiczne.

Zakazywanie zgromadzeń, gdy wokół życie toczy się prawie jak przed epidemią, nie służy ochronie przed wirusem. To znęcanie się, w którym chodzi tylko o uderzenie w prawa i wolności obywateli, którzy są niepokorni. Żeby przypadkiem nikt nie krytykował władzy".

Udostępnij:

Dominika Sitnicka

Absolwentka Prawa i Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego. Publikowała m.in. w Dwutygodniku, Res Publice Nowej i Magazynie Kulturalnym. Pisze o praworządności, polityce i mediach.

Komentarze