Poprosiliśmy czytelniczki i czytelników o nadsyłanie swoich historii aborcyjnych. Chcieliśmy pokazać spektrum doświadczeń, wyciągnąć aborcję ze sfery tabu i dać przestrzeń osobom, które często zmuszane były do milczenia ze strachu przed stygmatyzacją.
Niektóre historie już opublikowaliśmy.
Pani Magda, emerytowana nauczycielka zdecydowała się na jedno dziecko, miała dwie aborcje. Bez żadnego problemu, bo wtedy aborcja była w Polsce legalna. „Jakież ja miałam szczęście, że urodziłam się w latach 50., a nie 90.!” – komentuje.
Pani Danuta również przerwała ciążę w Polsce, ale 12 lat temu. Musiała to robić w niepewnych i traumatyzujących warunkach aborcyjnego podziemia.
An Urbanek opowiedziała o swojej bezpiecznej aborcji w Holandii. Dziś zakłada kolektyw Ciocia Czesia, który będzie pomagał Polkom przerwać ciążę w czeskich klinikach.
Dla pani Agnieszki decyzja o przerwaniu ciąży z poważnymi wadami płodowymi była dramatem. A potem tego dramatu nie uszanował nikt, ani rodzina, ani Kościół, ani „obrońcy życia” i stał się koszmarem.
Anka opowiada o samotności i próbie życia według wzorca „normalności”, który jej orientacji seksualnej nie dopuszczał. Ta historia opowiada o aborcji, ale też o świadomym i szczęśliwym macierzyństwie.
Sama
Miałam 23 lata, byłam sama. Sama w takim zupełnie pełnym znaczeniu. Nie mam ojca, nie utrzymywałam kontaktów z matką. Z dalszą rodziną też nie. Niewielu znajomych. Ledwo wystarczało na przeżycie. Studia zaoczne rzuciłam przez brak pieniędzy.
Ale nie w tym problem. Otóż jestem lesbijką.
Właściwie wiedziałam o tym od 12. roku życia. Jednak wszędzie naokoło słyszałam, że na pewno nie spotkałam Pana Właściwego. Że mi przejdzie. Że faza taka. Postanowiłam zagryźć zęby i sprawdzić. Żeby nie było, że jestem lesbijką, bo nie wiem, nie znam. Nie miałam wtedy ani wiedzy, ani siły, żeby stanąć po swojej stronie.
Normalność
Jestem atrakcyjną kobietą, więc szybko znalazłam chłopaka. Dosyć długo zwlekałam z ostatecznym aktem. Niedobrze mi było na samą myśl o bliskości. Czułam się jak oszustka i jednocześnie część mnie bardzo chciała akceptacji rozumianej jako „normalność”.
Po sześciu miesiącach, był akurat sylwester, chłopak się mocno niecierpliwił i bardzo naciskał. Nie rozumiał. Zresztą nie dziwię mu się. Nie wiedział, dlaczego go ciągle odpycham. Był zakochany. Ja niezbyt.
Upiłam się i poszłam z nim do łóżka. Z zabezpieczeniem oczywiście. I co z tego.
W efekcie przeżyłam najnudniejsze 15 minut mojego życia, upewniłam się, że bardziej mnie kręci zarys sutka nieznajomej w autobusie niż penisy oraz poczęłam potomka. Jeden wielki fuckup.
Kiedy dowiedziałam się o ciąży, byłam już po rozstaniu. Chłopakowi powiedziałam prawdę. Że jestem lesbijka. Poczuł się oszukany i urażony. Miał rację. Schyliłam głowę i pozwoliłam mu to krzyczeć, a potem odeszłam.
Nie i już
W pierwszym momencie po wyniku testu ciążowego poczułam wielki strach, w drugim przerażenie a w trzecim rozpacz. Teraz? Serio? Jak zaczynam zbierać kawałki swojej tożsamości i buduję siebie?
Poinformowałam chłopaka, że jestem w ciąży. Uznałam, że ma prawo wiedzieć i ewentualnie wychować jeśli chce. Ja tego dziecka nie chciałam. Nie i już. Nie odezwał się przez miesiąc. Uznałam, że to znaczy, że nie chce.
Najpierw próbowałam wywołać krwotok (gorące kąpiele, mocna kawa etc.) – mało wiedziałam o tym, co należy zrobić. Potem poszukałam ginekologa. Nie wiem już jakim kanałem dostałam informację o lekarzu, który wykona zabieg.
Zapłaciłam. Szybko poszło. Następnego dnia czułam się naprawdę wolna. Szczęśliwa i wolna.
Macierzyństwo
Wiedziałam, w środku, że ta decyzja była słuszna z każdej możliwej strony. Ekonomicznej. Społecznej. Była dobra dla tego dziecka – myślę, a nawet jestem pewna, że wyładowałabym na nim całą moją złość i frustrację. Za to, że nie mogę stanowić o sobie i być kim jestem.
Rok później poznałam dziewczynę. Dziesięć lat później urodziłam córkę. Już świadomie w drodze inseminacji nasieniem znanego mi dawcy poczęłam bardzo chciane dziecko.
Dziś kończy 11 lat. Jest wspaniałe i bardzo je kocham. Dojrzałam do macierzyństwa. Czasami żałuję, że musiałam podjąć tamtą decyzję, ale jednocześnie cieszę się, że ją podjęłam.
Rozumiem ta Panią, że jest lesbijką, jednak takie przedmiotowe traktowanie dziecka uważam za karygodne. Mając 23 lata chyba trzeba sobie zdawać sprawę że jeżeli kobieta i mężczyzna uprawiają seks to możliwe jest zajście w ciążę. Potem zaś kiedy się już stało to się wyrobię świadczy raczej o braku wiedzy albo o kompletnym samolubstwie
Płód nie jest dzieckiem. Może nim być, ale powinien tylko, gdy jest oczekiwany. Bóg zchrzanił ten świat, że rodzi się tyle nieszczęść. Człowiek ma obowiązek to naprawiać.
Pewna mocno wierząca osoba tak to tłumaczyła: widzisz ukrzyżowanego? Co mówią te przybite dłonie? One mówią: ja już nie mogę – teraz wasza kolej.
Słusznie zaczął Pan polemikę z przedstawicielem nurtu pro-birth od sprostowania ich nowomowy. Taki dowcip a propos mi się przypomniał:
Ksiądz oburzony do kelnerki:
– Zamawiałem smażonego kurczaka, a pani mi przyniosła sadzone jajko!
– Skoro dla księdza zapłodniona komórka jajowa to jest dziecko, to ma ksiądz na talerzu kurczaka!
Nie byłoby tego tekstu i komentarzy gdyby wasi rodzice myśleli tak jak wy.
Nie jest to trafny argument. To nie problem tych co nas urodzili. Już istniejemy. Od pewnego momentu sami ponosimy odpowiedzialność. Lepiej też nie wnikać w to, co myśleli rodzice także z innego powodu. Bo co jeśli rodzice chcieli aby ten tekst powstał? A co jeśli żałują, że nie usunęli? Lepiej rodziców zostawić. To co mysleli, ani nie umniejsza wagi tego., o sądzą autorki ani ich ewentualnej odpowiedzialności za usunięcie płodu bohaterki tekstu. Tu też mogliby być zdania, że to dobra decyzja. Czy chcielibyśmy się na taką decyzję powoływać? Pewnie jednak nie bardzo…
Hipotetyczne usunięcie autorek nie niweczy więc ich doświadczeń i indywidualnej odpwoedzialniści a tylko taka może tu być podstawą oceny moralnej, jeśli już chcemy koniecznie oceniać. Nie bardzo da się z samej możliwości usunięcia ich na etapie rozwoju płodowego wywnioskować co do zasad etycznych. Ta przesłanka nie jest w ogóle możliwa do spełnienia. A bawienie się w alternatywne warianty otwiera pole rozważań, gdzie znajdują się także zupełnie odmienne przekonania i działania od zakładanych.
Wiem, że łatwo oceniać mężczyźnie; co to nigdy w ciąże nie zajdzie. Jednak wiązanie się z facetem przy świadomości, że jest się lesbijką to dopiero fakap. Stąd zapewne bierze się część mężczyzn którzy nienawidzą kobiet i osób nieheteronormatywnych; bo zostali w taki sposób zranieni. Tak, wiem, presja społeczeństwa, ta zła rzeczywistość, hejt, nagonka na LGTB. Ale nie było przymusu w łamaniu komuś życia. Trzeba było się nie wiązać i nie iść z nim do łóżka.
Trzeba było nie wciskać dziewczynie, że po prostu nie znalazła właściwego faceta i całe życie wywierać presji na bycie heteronormatywną.