0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja Wyborcza.plSlawomir Kaminski / ...

Na początku przyszłego tygodnia – przed wyznaczonym na środę i czwartek 23 i 24 lutego posiedzeniem Sejmu – ma się odbyć spotkanie klubu parlamentarnego PiS. Kierownictwo partii chce, żeby gwoździem programu był „proces pokazowy” – jak szepcą w kuluarach PiS-owcy – senatora Jana Marii Jackowskiego.

Już przed tygodniem PAP nieoficjalnie podał, że ma zostać usunięty z klubu za „wypowiedzi szkodzące PiS”. Jakież to wypowiedzi? Na przykład takie: „Uważam, że błędem PiS było niedesygnowanie senatorów do komisji ws. Pegasusa i niepodjęcie próby wiarygodnego i transparentnego wyjaśnienia tej sytuacji” – mówił OKO.press.

Ponieważ zaś wypowiedzi podważających oficjalną linię PiS Jackowski ma na koncie więcej, zostanie ukarany, by w klubie nie znaleźli się naśladowcy. Kara może ograniczyć się do usunięcia z klubu (Jackowski nie jest członkiem partii), ale na reszcie parlamentarnej reprezentacji PiS ma to wywrzeć odpowiednie wrażenie.

„Nikt się ze mną nie kontaktował z kierownictwa PiS. Nikt mnie o niczym nie poinformował. O sprawie dowiedziałem się z mediów” – mówił Jackowski w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”.

LexKonfident. Kac. Niepokój. Cisza

Nie on jeden ma jednak podobny problem. W ostatnich tygodniach w PiS nikt z kierownictwa nie rozmawia z posłami i senatorami o najpoważniejszych problemach obozu władzy. To właśnie dlatego klub PiS ma o wiele więcej spraw – niż rozliczenie z Jackowskim – do załatwienia we własnym gronie.

Posłowie i senatorowie PiS nie spotkali się ani razu od czasu spektakularnej – i bolesnej dla Jarosława Kaczyńskiego porażki w głosowaniu LexKonfident, znanej także jako Lex Kaczyński. Po stronie prezesa opowiedziało się wtedy jedynie 152 z 229 posłów klubu. Pozostali, albo głosowali przeciw, albo wstrzymali się od głosu, albo nie wzięli udziału w głosowaniu.

Kac. Tak można było najkrócej opisać nastroje w PiS krótko po tamtym glosowaniu.

Poseł Prawa i Sprawiedliwości: „Nawet ci, którzy świadomie zagłosowali przeciwko projektowi albo wstrzymali się od głosu, po ogłoszeniu wyniku mieli niewyraźne miny. Przecież za projektem, który poparł prezes, zagłosowało zaledwie 2/3 sejmowego składu. To bardzo daleko od jakiejkolwiek większości (o 79 głosów – przyp. red) i dlatego wyglądało to bardzo, bardzo źle”.

Posłowie nie zrozumieli prezesa

Powody, dla których część posłów ośmieliła się sprzeciwić Jarosławowi Kaczyńskiemu, były różne.

Projektu LexKonfident nie poparli ziobryści. Nie głosowała za nim również większość dezerterów z Porozumienia. Jednoznacznie sprzeciwili mu się antyszczepionkowcy i antysanitaryści. Wśród posłów, którzy ośmielili się przeciwstawić Kaczyńskiemu, byli też jednak PiS-owscy statyści z tylnych ław. Ludzie, którzy dotychczas zawsze głosowali tak, jak przykazał prezes.

Nikt z kierownictwa PiS nie zainteresował się jeszcze, czym się kierowali.

Poseł PiS: „Sam zagłosowałem za projektem, ale dobrze wiem, że opowiedzieli się przeciwko niemu nie tylko antyszczepionkowcy. Największe kontrowersje wśród koleżanek i kolegów budził ten nieszczęsny pomysł z odszkodowaniami”.

Nasz rozmówca ma na myśli przepisy, za sprawą których projekt został ochrzczony mianem LexKonfident. Według nich pracownik zakażony COVID-19, mógłby dochodzić odszkodowania od kolegi z pracy, którego uznałby za źródło zakażenia, o ile nie poddałby się on testom zapewnianym przez pracodawcę. O tym, czy odszkodowanie się należy, miałby zaś decydować wojewoda.

Minęły już ponad dwa tygodnie od chwili, gdy projekt trafił do kosza. Wywołanego nim kaca w PiS-owskich szeregach nikt nie próbował wyleczyć.

Trupy w szafie

To jednak dopiero początek listy tematów, o których dziś w PiS się nie rozmawia.

„Być może jesteśmy w przededniu wojny na Ukrainie. Nie dziwię się więc, że kierownictwo nie rozmawia z posłami o głosowaniu, o którym i tak już za chwilę nikt nie będzie pamiętał” – próbuje bagatelizować problem jeden z bardziej rozpoznawalnych posłów Prawa i Sprawiedliwości.

Ale - jak dodaje po chwili - nie było też w klubie szerszej rozmowy o:

  • zgłoszonym przez prezydenta Andrzeja Dudę projekcie likwidacji Izby Dyscyplinarnej przy Sądzie Najwyższym. Posłowie nie orientują się nawet, czy ich zadaniem będzie poparcie tego projektu, czy też praca nad alternatywnym – rządowym.
  • rozliczeniach po katastrofie z wprowadzaniem Polskiego Ładu. Decyzje w tej sprawie zapadały w siedmioosobowym gronie prezydium Komitetu Politycznego PiS. Nikt nie informował o nich posłów, a tym bardziej ich z nimi nie konsultował. Nie było też rozmowy o politycznych konsekwencjach tej porażki i o próbach zaradzenia im.
  • istotnej zmianie w sposobie funkcjonowania partii, jaką było powołanie przez Jarosława Kaczyńskiego sekretarzy wojewódzkich PiS. Nie chodzi o samą nową funkcję, bo o jej wprowadzeniu PiS zadecydował w zeszłym roku, lecz o personalia nominowanych na sekretarzy działaczy i ich umocowanie w partii.

Przyjrzyjmy się pokrótce tym sprawom - bo są one tymi najistotniejszymi - z punktu widzenia szeregów PiS - problemami do przepracowania przez partię.

Problemy z prezydentem i premierem

O rozterkach PiS – i całej koalicji – związanych z prezydenckim projektem już w OKO.press pisaliśmy.

Prezydent przedstawił swój projekt znienacka, wchodząc w ten sposób w sam środek batalii między obozami Mateusza Morawieckiego i Zbigniewa Ziobry. Ziobro prezydencką inicjatywę skrytykował, a Morawiecki i Kaczyński wypowiadają się o niej najwyżej oględnie.

Partyjne szeregi nie bardzo zaś wiedzą, co myśleć i co począć.

Rozliczenia związane z Polskim Ładem również już w OKO.press opisywaliśmy. Partyjne szeregi i w tej materii są zdezorientowane. Skala politycznej katastrofy Polskiego Ładu jest ogromna – program mający być wyborczą lokomotywą i zarazem politycznym "nowym otwarciem" dla PiS, stał się obciążeniem.

Tymczasem stanowiska stracili jedynie minister finansów Tadeusz Kościński (którego nikt w partii rządzącej nie uważał za realnego rozgrywającego) i jeden z jego zastępców. Partia została zaś zasypana sprzecznymi komunikatami o planowanej naprawie Polskiego Ładu.

Posłowie PiS mają wątpliwości, czy jest ona w ogóle wykonalna.

Bo przecież prawo podatkowe na dany rok powinno obowiązywać od 1 dnia tego roku. Jest więc dość oczywista wina, za to winnych trochę brak – tak wygląda tu perspektywa partyjnych szeregów.

Może właśnie dlatego w środowym wywiadzie dla Polskiego Radia 24 Jarosław Kaczyński postanowił dodać nowy wątek do opowieści o porażce Polskiego Ładu:

„Mówię o tych, którzy to realnie przygotowywali. Bo przecież to jest realnie przygotowywane przez departamenty, przez ludzi, którzy pełnią merytorycznie, ważne funkcje; w tym wypadku w Ministerstwie Finansów. Bo błędy są takie, że część wynikała z braku wiedzy, z pomyłki. Ale część jest tak oczywista, że wydaje się, że była tu i kwestia nie najlepszej woli” – mówił prezes PiS, wyraźnie zrzucając winę na „urzędniczą kastę” w Ministerstwie Finansów.

Sekretarze nowogrodzcy

Problem z sekretarzami wojewódzkimi dotyczy zaś samych regionalnych struktur, czyli poselskich mateczników. Sekretarze zostali powołani przez Jarosława Kaczyńskiego 1 lutego na mocy zmian w statucie PiS. Nazwa nowej partyjnej funkcji trąci peerelowskimi sentymentami – o czym na łamach OKO.press barwnie pisał Adam Leszczyński – ale nie to jest w tej chwili w partii problemem.

Poseł Prawa i Sprawiedliwości: „Spodziewaliśmy się, że będą to ludzie rozpoznawalni w regionach, raczej niezależni wobec lokalnych struktur, ale mający już jakiś polityczny życiorys i realną pozycję. Tymczasem to są »zupełne nonejmy«”.

Rzeczywiście Jarosław Kaczyński nominował głównie ludzi młodych i nierozpoznawalnych nawet na poziomie regionalnym. Jednocześnie dał im spore uprawnienia, co mocno niepokoi władze przynajmniej części partyjnych regionów.

Nowi sekretarze wojewódzcy na początek mają przygotować - ni mniej, ni więcej - tylko „raporty otwarcia”, zawierające wyniki audytów w regionach. Do tego podlegają bezpośrednio Nowogrodzkiej – zatrudnieni są w Biurze Krajowym PiS, na czele którego stoi sekretarz generalny PiS Krzysztof Sobolewski. Słowa tego ostatniego o „przedłużonym ramieniu Nowogrodzkiej”, jakim w regionach mają być sekretarze wojewódzcy, są więc jak najbardziej na miejscu.

Dla działaczy PiS w regionach to jednak niemal wotum nieufności.

Tym bardziej, że Sobolewski i Kaczyński postawili na ludzi bez pozycji w regionalnej polityce. A zatem na takich, którzy będą lojalni nie wobec lokalnych patronów, lecz bezpośrednio wobec Nowogrodzkiej.

Funkcję sekretarzy objęli:

  • Sebastian Bulak (łódzkie),
  • Łukasz Gołębiowski (mazowieckie),
  • Beata Iżyłowska (pomorskie),
  • Kamil Jaszczak (śląskie),
  • Grzegorz Maćkowiak (lubuskie),
  • Anna Maćkowska (kujawsko-pomorskie),
  • Wojciech Nierodzik (podlaskie),
  • Andrzej Paniw (podkarpackie),
  • Dariusz Pietruszka (małopolskie),
  • Rafał Rajczakowski (dolnośląskie),
  • Janusz Strzałka (opolskie),
  • Joanna Szczechowska (wielkopolskie),
  • Marcin Śliwiński (warmińsko-mazurskie),
  • Grzegorz Tchórzewski (lubelskie),
  • Daniel Walas (świętokrzyskie),
  • Witold Witkowski (zachodniopomorskie).

Nie ma w tym gronie posłów, są ludzie, którzy np. koordynowali kampanię wyborczą na poziomie regionalnym albo w najlepszym razie zasłużyli się jako powiatowi czy wojewódzcy radni.

Będą czystki?

Kiedy zaś nowo powołani sekretarze zakończą swój wstępny audyt struktur, finansów i list członkowskich, przejdą do właściwych zadań.

„Zajmą się kwestią nadzoru nad poszczególnymi strukturami, koordynacją działań zleconych przez centralę partii, a także podejmowaniem autorskich działań” – mówił PAP Sobolewski.

Część polityków PiS nie ukrywa więc, że cała operacja wprowadzania sekretarzy wygląda im na wstęp do regionalnych czystek. A to w obliczu wszystkich pozostałych problemów władzy, zdecydowanie nie poprawia nastrojów w partyjnych szeregach.

A co z ziobrystami?

Jednym z najbardziej zasadniczych problemów obozu władzy jest zimna wojna między Solidarną Polską a Prawem i Sprawiedliwością. Jarosław Kaczyński rozporządza sejmową większością tylko wtedy, gdy pozwoli mu na to Zbigniew Ziobro. W ciągu ostatnich tygodni Ziobro był w tej wojnie raczej w defensywie, ale to się zmieniło.

Zarówno po przegranym przez PiS (i Jarosława Kaczyńskiego) głosowaniu ws. LexKonfident, jak i gdy ważyła się kwestia dymisji za katastrofę Polskiego Ładu, Zbigniew Ziobro wypowiadał się publicznie dziwnie powściągliwie.

„Zdawał sobie całkiem dobrze sprawę, że przed końcem roku zwyczajnie przelicytował – na przykład w kwestii reformy sądów. I że jego wsparcie dla antysanitarystów i antyszczepionkowców i tak doprowadzało do wściekłości ścisłe kierownictwo PiS, które chętnie opowiedziałoby się nawet za szczepieniami obowiązkowymi” – twierdzi polityk PiS, którego pytamy o motywy asekuracyjnego zachowania Ziobry.

O nieudanym gambicie Ziobry, jakim było przedstawienie kolejnej rozbudowanej koncepcji reformy czy też deformy całego systemu sądownictwa, zamiast przedstawienia projektu naprawy Sądu Najwyższego, pisaliśmy już w OKO.press wielokrotnie.

Ziobro atakuje

Ostatnie wydarzenia dały jednak Ziobrze wystarczający powód i motywację do wyjścia z okopów. I wyprawienia się prosto na Mateusza Morawieckiego.

„To bardzo poważny polityczny, mogę powiedzieć historyczny, błąd premiera Morawieckiego. To ponura data, która zostanie zapisana w podręcznikach historii. Ale to nie koniec bitwy o polską wolność i wolność w UE” – mówił Ziobro tuż po ogłoszeniu przez Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wyroku w sprawie skarg Polski i Węgier na „mechanizm warunkowości - fundusze za praworządność”.

Unia wprowadziła go na przełomie 2020 i 2021 roku. Pozwala uzależnić wypłatę unijnych funduszy od przestrzegania standardów państwa prawa.

Ziobro oskarżył Morawieckiego oczywiście nie o to, że przyczynił się do wyroku TSUE, tylko o to, że pod koniec 2020 roku nie zawetował mechanizmu praworządności razem z unijnym budżetem. Słowa o "historycznym błędzie" to otwarty atak Ziobry na Morawieckiego. Jak niemal zawsze, minister sprawiedliwości wykorzystuje do tego moment, w którym premier jest osłabiony.

A poza tym w PiS nie mówi się o:

Są jeszcze takie problemy obozu władzy, o których nie chcą rozmawiać nawet sami posłowie PiS. Przynajmniej ci, do których w nieoficjalnych rozmowach dotarliśmy. Wymienić tu można kilka kwestii.

  • Po pierwsze, opisywane już przez nas na łamach OKO.press niepokoje polityków PiS związane z aferą inwigilacyjną. Zarówno te dotyczące samej jej natury, jak i te, które wiążą się z podejrzeniami, że Pegasus mógł być wykorzystany przeciwko politykom z obozu władzy. Czy to w ramach dyscyplinowania szeregów, czy to w ramach międzyfrakcyjnych rozgrywek.
  • Po drugie - stan, w jakim znalazły się relacje Polski z Unią Europejską. To przekłada się na lęk o to, czy nie ustanie dostęp do unijnych funduszy. Blokada środków z KPO jest problemem raczej rządu. Ale na poziomie lokalnym bardzo trudno jest prowadzić skuteczną propagandę sukcesu bez przecinania wstęg w obiektach zbudowanych z unijnym wsparciem.
  • Po trzecie wreszcie – i być może najważniejsze - coraz częściej powracające w szeregach klubu i partii poczucie, że złote czasy rządów prawicy bezpowrotnie minęły. Że aż do wyborów 2023 PiS będzie musiał walczyć o utrzymanie się na powierzchni i borykać się ze skutkami postpandemicznego kryzysu z inflacją na czele.

Politycy Prawa i Sprawiedliwości już od miesięcy nie widzieli wiarygodnego sondażu, który dawałby im samodzielną większość po wyborach. Tym bardziej zaś, nie widzą ze strony władz partii pomysłu na to, jak przezwyciężyć obecny trend. Otwarte pozostaje jedynie pytanie, czy to właśnie ten największy z ich problemów, czy raczej główny skutek wszystkich pozostałych.

Udostępnij:

Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.

Komentarze