0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. VINCE BUCCI / AFPFot. VINCE BUCCI / A...

10 kwietnia 2024 roku zmarł w Las Vegas Orenthal James Simpson. Podane w tej formie jego imiona i nazwisko zapewne niewiele powiedzą nie tylko czytelnikom w Polsce, ale nawet młodszym Amerykanom. Do historii – i to na wiele sposobów – przeszedł bowiem po prostu jako O.J. Simpson. Wołali tak na niego wszyscy, a legenda głosi, że on sam dowiedział się, jak naprawdę się nazywa, dopiero kiedy jeden z nauczycieli zwrócił się do niego pełnym imieniem. Wówczas jeszcze nic nie zapowiadało jego spektakularnej kariery zakończonej równie spektakularnym upadkiem.

Na zdjęciu: O.J. Simpson na polecenie prokuratura przymierza parę rękawiczek podczas procesu o podwójne morderstwo w Los Angeles 21 czerwca 1995 r. Podobne rękawiczki znaleziono na miejscu zbrodni.

Podróż do krainy białych

Rodzina pochodziła z Luizjany, ale O.J. Simpson urodził się już w ziemi obiecanej, w San Francisco – 9 lipca 1947 roku. Simpsonowie byli częścią rzeszy czarnych Amerykanów, którzy od początku XX wieku brali udział w tzw. wielkiej migracji, falami przenosząc się z rasistowskiego południa na północ i zachód kraju. Szacuje się, że w latach 1910-1970 objęła ona nawet 6 milionów osób.

Czarni uciekali przed prześladowaniami i w poszukiwaniu lepszego życia. Przyciągały ich szybko rozwijające się ośrodki przemysłowe – jak choćby napędzane przemysłem samochodowym Detroit i jego okolice, ale także Kalifornia, gdzie na widok białego na ulicy nie trzeba było przechodzić na drugą stronę i kłaniać się w pas.

Jeśli jednak ktoś ruszał w drogę, licząc, że dotrze do krainy wolnej od rasizmu, rzeczywistość brutalnie weryfikowała te nadzieje. Masowy ruch ludności był dla miast poważnym wyzwaniem. Brakowało podstawowej infrastruktury – dróg, usług komunalnych i przede wszystkim domów. Biali zaś nie mieli zamiaru wpuszczać nowo przybyłych do swoich dzielnic. Stawiali im na drodze bariery instytucjonalne, finansowe, czy po prostu zastraszali śmiałków próbujących naruszyć etniczną homogeniczność danej części miasta.

Skutki podziałów – w postaci wyraźnej nadreprezentacji czarnych w niektórych dzielnicach amerykańskich miast – utrzymują się do dziś.

Przeczytaj także:

Biegnij, O.J., biegnij

O.J. urodził się w jednej z takich dzielnic na osiedlu mieszkań komunalnych. Wraz z trójką rodzeństwa wychowywała go samotnie matka, salowa na oddziale szpitala psychiatrycznego. Ojciec – pracujący jako woźny – odszedł od rodziny, a O.J. nigdy nie mówił otwarcie z jakiego powodu, choć nie był to dla jego najbliższych żaden sekret. Na przełomie lat 50. i 60. nastolatkowi trudno było jednak przyznać, że tata dzieli mieszkanie i życie z innymi mężczyznami. Niechęć do gejów okazywał jeszcze wiele dekad później.

Przez pewien czas zamieszany w drobną przestępczość O.J. zdawał się kroczyć tą samą ścieżką, którą poszło przed nim wielu jego rówieśników. Ratunkiem okazał się futbol. Zaczął grać w szkole średniej i jako wyróżniający się zawodnik trafił do City College w San Francisco, skąd z kolei przeszedł do jednej z najlepszych uczelni w stanie, University of Southern California (USC). Z miejsca stał się gwiazdą na pozycji running back, czyli zawodnika, który po podaniu piłki od rozgrywającego ma z nią zdobyć jak najwięcej jardów.

W 1967 roku, w meczu z lokalnym rywalem, czyli UCLA (University of California, Los Angeles), o prestiżowy puchar Victory Bell, USC przegrywało 6 punktami w czwartej kwarcie. Simpson dostał wówczas piłkę i przebiegł 64 jardy, zdobywając przyłożenie warte 6 punktów oraz prawo do strzału wartego kolejny punkt, który jego drużyna zdobyła, wygrywając tym samym całe spotkanie.

Balans ciała i bieg Simpsona przeszły do historii jako jedno z najpiękniejszych zagrań w futbolu amerykańskim wszech czasów. W latach 60. wystarczyło podobno wspomnieć o „biegu” (the run) i każdy fan futbolu doskonale wiedział, o jaki bieg chodzi. Trochę jak z golem Diego Maradony przeciwko Anglikom na Mundialu w 1986 roku.

Bo też futbolu uniwersyteckiego w USA nie można porównywać pod względem popularności ze sportem na tym poziomie w Polsce. Stadion USC, czyli Los Angeles Memorial Coliseum mieścił w tamtych czasach, uwaga – ponad 93 tysiące widzów. I wypełniał się w całości, zwłaszcza na meczach z lokalnym rywalem.

Wszyscy na uczelni znali O.J.’a, ale jego popularność wykraczała daleko poza granice kampusu. Zwłaszcza po kolejnym sezonie, kiedy to otrzymał prestiżową nagrodę Heisman Trophy, przyznawaną corocznie najbardziej wyróżniającemu się zawodnikowi z futbolu uniwersyteckiego w całym kraju. Sukcesy młodego, elokwentnego, ciężko pracującego, czarnego chłopaka z osiedla komunalnego w San Francisco podziwiali nie tylko czarni, lecz także – a może przede wszystkim – biali Amerykanie. Ale to nie oznacza, że szybki futbolista uciekł przed targającymi ówczesną Ameryką podziałami i konfliktami rasowymi.

Kraj na krawędzi

Niedaleko od kampusu jego uczelni, w Watts – afroamerykańskiej dzielnicy Los Angeles, zaledwie trzy lata wcześniej doszło największych wówczas w historii USA zamieszek na tle rasowym. Zginęły w nich 34 osoby, a ponad tysiąc zostało rannych.

Bezpośrednia przyczyna była ta sama co często w tego rodzaju sytuacjach – interwencja policji, która w tym wypadku zatrzymała nietrzeźwego czarnego kierowcę. Przyczyn właściwych było znacznie więcej: codzienna brutalność służb porządkowych wobec czarnych, złe warunki mieszkaniowe przy proporcjonalnie wyższych czynszach, frustracja wywołana subiektywnym brakiem perspektyw na poprawę losu.

Biali Amerykanie patrzyli na wydarzenia w Watts z niedowierzaniem. Wszak do zamieszek doszło zaledwie kilka dni po podpisaniu „Ustawy o prawach wyborczych”, która miała ukrócić praktyki utrudniające dostęp do głosowania z powodu koloru skóry, oraz rok po uchwaleniu „Ustawy o prawach obywatelskich” zakazującej dyskryminacji z powodu rasy, religii, pochodzenia etnicznego czy płci.

Trzy lata później – w tym samym roku, kiedy O.J. zdobywał Heisman Trophy – wydawało się, że kraj stanął na krawędzi. Wojna w Wietnamie budziła coraz większy sprzeciw, wybuchały protesty, co było jedną z przyczyn, dla których prezydent Lyndon Johnson zrezygnował z ubiegania się o kolejną kadencję. W zamachach zginęli Martin Luther King i walczący o prezydenturę Robert F. Kennedy. Konwencja Partii Demokratycznej w Chicago, zamiast świętować wybór kandydata na prezydenta, przerodziła się w wielką kłótnię, a na ulicach policja brutalnie rozpędzała demonstrantów, co pokazywały wszystkie media w kraju. Na fali kryzysu wybory wygrał Richard Nixon, obiecujący walkę o prawo i porządek w imieniu „milczącej większości”.

„Nie jestem czarny. Jestem O.J.”

Burzliwe lata 60. omijały jednak O.J. z daleka. A raczej to on przed nimi uciekał. Zachęcany przez czarnych aktywistów do zajęcia stanowiska w sprawach politycznych i rasowych konsekwentnie odmawiał, mimo że inni czarni gwiazdorzy sportu dawali wyraz swoim poglądom. Podczas ceremonii wręczania medali na igrzyskach w Meksyku sprinterzy Tommie Smith i John Carlos – zdobywcy odpowiednio złota i brązu w biegu na 200 metrów – wykonali gest Czarnych Panter: amerykańskiego hymnu wysłuchali z zaciśniętymi pięściami wzniesionymi do góry. Muhammad Ali odmówił służby w Wietnamie, choć wiedział, że zostanie pozbawiony tytułów, zawieszony, a być może posłany do więzienia.

Ale O.J. Simpson nie chciał mieć z tym wszystkim nic wspólnego. Jego kolega z drużyny zapytany w filmie dokumentalnym, co po latach pamięta z roku 1968, odpowiedział, że sukcesy sportowe i nagrodę Simpsona. Sam O.J. namawiany do większego zaangażowania w walkę o równouprawnienie czarnych miał odpowiedzieć: „Nie jestem czarny. Jestem O.J.”. Przez całe dekady powtarzał, że chce być oceniany ze względu na to, jakim jest sportowcem, a nie jaki ma kolor skóry. Niby słusznie, ale to, by innych oceniano tak samo, już go nie interesowało.

Simpson nie tyle ignorował problem nierówności rasowych – on go aktywnie unikał.

„Moim największym osiągnięciem” – stwierdził kiedyś – „jest to, że ludzie patrzą na mnie przede wszystkim jak na człowieka, a nie czarnego człowieka”. Opowiedział też, że na przyjęciu weselnym, na którym był z grupą czarnoskórych przyjaciół, usłyszał, jak pewna biała kobieta mówi do swojego towarzysza: „Spójrz, to O. J. Simpson z jakimiś czarnuchami”. Komentarz podobno go zabolał, ale jednocześnie ucieszył, że jego do kategorii „czarnuchów” nie zaliczono.

Chciał być akceptowany przez białą Amerykę. I był. Jako jeden z pierwszych został zatrudniony do reklamowania produktów dla białych – samochodów Chevrolet i to już w 1970 roku, zanim trafił do profesjonalnej ligi futbolowej NFL. Najbardziej znany był z reklam sieci wypożyczalni samochodowych Hertz. Swój pierwszy kontrakt podpisał w 1974 roku i współpracował z firmą przez dwie dekady.

W kolejnych spotach biegał w garniturze po lotniskach, żeby pokazać jak szybka jest obsługa w Hertz, a każdy w wypożyczonym samochodzie poczuje się jak gwiazda. W tych biegach nierzadko kibicowali mu pasażerowie. I to nie byle jacy – białe dzieci, kobiety, staruszki. Chodziło o to, by futbolistę pokazać jako zupełnie niegroźnego czarnego mężczyznę.

O.J. przechodził nawet specjalne szkolenia, żeby mówić w sposób podobny do białych z klasy średniej.

Wraz sukcesami przyszły też przyjaźnie. Simpson grał regularnie w golfa m.in. z prezesem Hertza, który – jak sam opowiadał – wprowadził go do elitarnego klubu, w którym Simpson był absolutnie pierwszym czarnoskórym w historii. Krótko mówiąc, był gwiazdą w czasach, gdy kwestia praw czarnych i walki z tym związanej była na pierwszych stronach gazet. Ale O.J. o tym ludziom nie przypominał. On sprawiał, że czuli się dobrze.

Wybuchy złości, krzyki, rękoczyny

Jego kariera sportowa na pewien czas znalazła się jednak w kryzysie. Trafił do klubu Buffalo Bills na północy stanu Nowy Jork. Doskwierała mu nie tylko pogoda. Przez kilka sezonów trener nie potrafił wykorzystać jego umiejętności biegowych, ustawiał nie na tej pozycji, co trzeba, a w zawodniku narastała frustracja. W końcu przyszedł jednak przełom. Simpson został pierwszym graczem w historii, który w sezonie zasadniczym przebiegł z piłką ponad 2 tysiące jardów. Wybrano go także najbardziej wartościowym graczem ligi.

W 1977 roku w klubie Daisy w Los Angeles poznał zaledwie 18-letnią białą kelnerkę Nicole Brown. Wkrótce zaczęli się spotykać. Simpson był już co prawda żonatym ojcem trójki dzieci (jedno z nich zginęło tragicznie, tonąc w przydomowym basenie), ale zawarty jeszcze na studiach związek małżeński nigdy nie przeszkadzał mu w niezliczonych romansach. Najwyraźniej uznawał, że jako gwiazdor może sobie pozwolić na wszystko.

Kiedy Brown po pierwszej randce wróciła do swojego mieszkania, jej współlokator zauważył, że ma wyrwany zamek od spodni. Zapytana co się stało, odpowiedziała, że Simpson był „nieco brutalny”, ale mimo wszystko się jej podoba. Związek trwał, a w roku 1985 para wzięła ślub.

Ani ślub, ani narodziny dwójki dzieci nie zmieniły jednak charakteru relacji. Simpson nie zrezygnował ze zdrad, ale od Nicole wymagał absolutnej lojalności i wierności. Wybuch zazdrości mogło spowodować wszystko – od zbyt długiej rozmowy, po zbyt poufałe zdaniem Simpsona spojrzenia. A za owymi wybuchami szły nie tylko krzyki, ale także rękoczyny.

Z czasem dowiedzieliśmy się, że przemoc towarzyszyła temu związkowi od samego początku, a Nicole efekty pobić dokumentowała na zdjęciach. Kiedy uciekała do domu rodziców, Simpson wysyłał za nią w ramach przeprosin drogie prezenty, takie jak owinięte wielką kokardą Porsche, a innym razem Ferrari. Nie tylko młoda dziewczyna była od niego całkowicie zależna ekonomicznie – wspierał finansowo całą jej rodzinę, między innymi opłacając studia jednej z sióstr Nicole.

Krew na podjeździe

Na przestrzeni lat pani Brown-Simpson wielokrotnie wzywała policję do domu w luksusowej dzielnicy w Los Angeles (oczywiście zamieszkanej przede wszystkim przez białych). W 1989 roku Simpson został nawet skazany za pobicie żony na prace społeczne. Karę odpracował… organizując turniej golfowy dla bogatych sąsiadów i znajomych.

Kolejne wezwania i oskarżenia nie wpływały ani na jego związek, ani na popularność. Nicole odchodziła i wracała, on zaś wciąż był elokwentnym, popularnym byłym futbolistą, a następnie wziętym komentatorem sportowym. Występował nie tylko w reklamach, ale pełnometrażowych filmach. Zagrał między innymi w „Płonącym wieżowcu”, a następnie trzech częściach „Nagiej broni”.

Premiera trzeciej części filmu miała miejsce 18 marca 1994 roku. Nicole, choć już rozwiedziona, razem z dziećmi pojawiła się na premierze, żeby wspierać byłego męża. Niespełna trzy miesiące później, 12 czerwca, została brutalnie zamordowana przed swoim domem. Napastnik zadał jej liczne ciosy nożem i poderżnął gardło, niemal odcinając głowę od ciała. Wraz z nią zginął jej przyjaciel Ron Goldman. W czasie kiedy dokonano morderstwa, dzieci Nicole i O.J.’a spały na piętrze.

Nicole mieszkała kilka kilometrów od domu Simpsona. Podejrzenia śledczych natychmiast padły na byłego męża. Mieli mocne podstawy. Chociaż O.J. zapewniał, że tego wieczora czekał w domu na limuzynę, która miała go zabrać na samolot do Chicago, na lotnisko wyjechał już po dokonaniu morderstwa. Mało tego – w jego prywatnym samochodzie, na podjeździe i w domu znaleziono krew ofiar, a na miejscu zbrodni – jego krew. Podobnie zresztą jak odcisk buta. Ślady krwi wskazywały również, że sprawca, oddalając się z miejsca zbrodni, był ranny w rękę, a O.J. miał pasującą do śladów ranę palca, której pochodzenie tłumaczył na rozmaite sposoby. Wreszcie, na miejscu zbrodni znaleziono zakrwawioną, skórzaną rękawiczkę. Druga znalazła się na posesji Simpsona.

Po postawieniu zarzutów Simpson miał się stawić w areszcie, ale tego nie zrobił. Jego białego Forda Bronco wypatrzyły z helikoptera kamery telewizyjne. W ciągu kolejnych kilku godzin uzbrojony Simpson podróżujący na siedzeniu pasażera groził popełnieniem samobójstwa. A policja, zamiast dokonać zatrzymania, eskortowała auto z powrotem aż do jego domu i dopiero tam został aresztowany.

W czasie przejazdu na wiaduktach nad autostradami i wzdłuż drogi wiodącej do rezydencji Simpsona ustawiali się ludzie, kibicując byłemu sportowcowi i deklarując, że z pewnością jest niewinny.

Proces stulecia

W udowodnieniu niewinności miał pomóc prawniczy dream team zebrany przez Roberta Shapiro, w którym główną rolę odgrywał Johnnie Cochran, prawnik gwiazd, ale też były działacz na rzecz praw obywatelskich piętnujący brutalność policji. A było co piętnować. Dowodów na nierówne traktowanie mieszkańców Los Angeles nie brakowało.

Ledwie trzy lata wcześniej światło dzienne ujrzało nagranie wykonane amatorską kamerą przez przypadkowego człowieka, który z balkonu widział, jak grupa policjantów katuje bezbronnego, niestawiającego oporu, czarnoskórego zatrzymanego. Za pobicie Rodneya Kinga zarzuty usłyszało czterech funkcjonariuszy. Wszyscy zostali uniewinnieni.

Decyzja ławy przysięgłych – w składzie której czarnych nie było, bowiem proces przeniesiono na przedmieścia, gdzie mieszkali prawie sami biali – wywołała potężne zamieszki, które przyćmiły wydarzenia z 1965 roku. Trwały tydzień, zginęło ponad 60 osób, a tysiące zostało rannych. Kres przemocy położyło dopiero wezwanie Gwardii Narodowej.

W tym kontekście proces Simpsona – czarnego mężczyzny oskarżonego o zabójstwo dwójki białych – również mógł być postrzegany przez pryzmat relacji rasowych. Obrona dołożyła wszelkich starań, by tak się właśnie stało. Tym razem ława przysięgłych nie tylko miała w swoich szeregach Afroamerykanów, ale była przez nich zdominowana – aż 8 na 12 członków stanowiły czarnoskóre kobiety.

Podrzucona rękawiczka?

Obrońcy od początku zwracali uwagę na błędy i niechlujstwo policji przy zbieraniu dowodów, sugerując, że mogły one zostać zanieczyszczone lub nawet podrzucone w miejsce zbrodni. Dlaczego ciało Nicole przykryto kocem wyniesionym z domu, na którym przecież mógł znajdować się materiał genetyczny O.J.’a? Dlaczego technik policyjny zbierał dowody bez rękawiczek? Dlaczego inny policjant przyniósł próbkę krwi oskarżonego pobraną w laboratorium z powrotem na miejsce zbrodni?

Prokuraturze wydawało się jednak, że ma niezbite dowody winy. Aż do czasu, kiedy światło dzienne ujrzały nagrania Marka Fuhrmana, policjanta, który znalazł drugą skórzaną rękawiczkę na posesji Simpsona. Fuhrman w przeszłości udzielił wywiadu scenarzystce pracującej nad serialem o pracy policji w LA. Używał na nich wielokrotnie słowa „czarnuch”, opowiadał o brutalności policji, chwalił się, że policjant jest wobec zatrzymanego „bogiem”, że funkcjonariusze mogliby kogoś zamordować, a i tak uszłoby im to na sucho. Tymczasem, zeznając wcześniej, zapewniał, że nigdy nie używał słów obraźliwych wobec czarnych.

Co gorsza, gdy raz jeszcze wezwano go na świadka, by zapytać o taśmy, zasłonił się piątą poprawką do Konstytucji i odmówił odpowiedzi na wszystkie pytania: nawet na pytanie o to czy podrzucił rękawiczkę na posesji Simpsona! Czy obrona miała jakikolwiek dowody, że podłożył dowody? Nie. Ale nagrania sugerowały, że Fuhrman jest niewiarygodny i że przynajmniej w jednej sprawie – swojego stosunku do Afroamerykanów – kłamał.

Podzieleni Amerykanie

Tak oto sprawa słynnego futbolisty O.J. Simpsona – człowieka, który przez lata uciekał od kwestii rasowych i szczycił się tym, że w oczach Ameryki jest po prostu O.J.-em – stała się sprawą czarnego mężczyzny oskarżonego o zabójstwo białej kobiety i jej przyjaciela. Była też formą referendum w kwestii zaufania wobec policji Los Angeles, a także okazją do zemsty na białych za jawnie niesprawiedliwy wyrok w sprawie Rodneya Kinga. Niektórzy członkowie ławy przysięgłych otwarcie to później przyznawali. Jeden z nich po ogłoszeniu wyroku wykonał opisany już wyżej gest Czarnych Panter.

O tym, jak bardzo ten proces podzielił Amerykanów, świadczą wyniki sondaży. Przed ogłoszeniem wyroku ponad trzy czwarte białych uważało, że O.J. jest winny. Niemal trzy czwarte czarnych było przeciwnego zdania. Różnica między obiema grupami, zamiast zmaleć, w ciągu procesu jeszcze wzrosła. Bardzo przyczynili się do tego obrońcy. Kiedy sędzia przychylił się do ich wniosku i pozwolił ławie przysięgłych na odwiedzenie domu oskarżonego, obrona zamieniła większość zdjęć pokazujących gospodarza z jego białymi znajomymi na zdjęcia z czarnymi kolegami. Na ścianie zawisł nawet reprint słynnego obrazu pokazującego czarną dziewczynkę w drodze do desegregowanej szkoły.

Nie było w tym przypadku.

„Gdybyśmy mieli ławę przysięgłych złożoną z Latynosów, zawiesilibyśmy tam jego zdjęcie w sombrero” – mówił po latach jeden z obrońców. Chodziło o to, by Simpson wydawał się „bardziej czarny”.

Problematyczna ikona

Pomogło. Po wielu miesiącach procesu omawianego w każdym możliwym medium, 3 października 1995 roku 100 milionów (!) Amerykanów usiadło przed telewizorami, aby wysłuchać wyroku. Zaledwie kilka godzin zajęło ławie przysięgłych uznanie oskarżonego za niewinnego. Czarni wiwatowali, biali byli w szoku.

Wydawało się, że Simpson znowu uciekł. Tak się jednak nie stało. Biali sąsiedzi nie chcieli go w swojej dzielnicy. Reklamodawcy nie wrócili. Koledzy od golfa nie życzyli go sobie w swoich klubach. Trzy lata później rodzina Goldmanów wygrała przeciwko Simpsonowi proces cywilny i uzyskała prawo do ponad 30 mln dolarów odszkodowania za śmierć syna. W ramach rekompensaty przejęła m.in. prawa do książki, w której Simpson, przy pomocy ghostwritera ze szczegółami opisywał, jak dokonałby morderstwa, gdyby faktycznie to zrobił.

W 2007 roku O.J. został zatrzymany w Las Vegas za napad i kradzież pamiątek sportowych, które – jak twierdził – należały do niego. Dostał wyrok 33 lat więzienia, wyszedł warunkowo w 2017 roku.

Z czasem coraz mniejszy odsetek Amerykanów, niezależnie od koloru skóry, wierzył w jego niewinność. Zmarł na raka w wieku 76 lat.

Proces Simpsona z 1995 roku wywoływał tak wielkie emocje i przyciągał przed telewizory takie tłumy nie dlatego, że dotyczył byłego sportowca i komentatora sportowego znanego z reklam wypożyczalni aut. Magnesem był wyraźny jak na dłoni kontekst rasowy, świeża pamięć największych w historii zamieszek na tle rasowym i długa historia niesprawiedliwości lokalnej policji i wymiaru sprawiedliwości.

Paradoks polegał na tym, że człowiek, który przez całe dekady jak ognia unikał włączania się w ruch na rzecz praw obywatelskich, przez moment stał się dla Afroamerykanów ikoną i narzędziem zemsty za niezliczone upokorzenia. Kolejne lata pokazały, jak problematyczna była to ikona.

„NIEDZIELA CIĘ ZASKOCZY” to cykl OKO.press na najspokojniejszy dzień tygodnia. Chcemy zaoferować naszym Czytelniczkom i Czytelnikom „pożywienie dla myśli” – analizy, wywiady, reportaże i multimedia, które pokazują znane tematy z innej strony, wytrącają nasze myślenie z utartych ścieżek, niepokoją, zaskakują właśnie.

;

Udostępnij:

Podkast amerykański

Tekst przygotowali twórcy Podcastu Amerykańskiego — cotygodniowej audycji o ważnych zjawiskach społecznych i kulturowych, historii oraz najnowszych wydarzeniach politycznych w Stanach Zjednoczonych. Wszystkie odcinki dostępne są na Spotify, Apple Podcasts, YouTube i innych platformach streamingowych

Komentarze