Polska kampania wyborcza to nie tylko rozmowy o prawach kobiet bez kobiet. To też dyskusje o migracjach bez migrantów. W Polsce mieszka 2 mln obywateli Ukrainy. W ostatnich latach ponad 25 tysięcy Ukraińców otrzymało polskie obywatelstwo, ale nie ma ich przedstawicieli na listach wyborczych. Jakie to ma konsekwencje?
Polska stała się w ciągu ostatnich dziesięciu lat typowym zachodnim krajem imigracyjnym: przebywa tu obecnie ok. 2,5 mln cudzoziemców, w tym ponad 1 mln zarobkowych migrantów i 960 tysięcy uchodźców z Ukrainy. Migranci to już nie tylko sezonowi pracownicy w rolnictwie czy na budowlance, jak to było pod koniec lat 2000. To sprzedawcy, nauczyciele, psychologowie, studenci i kierowcy.
OKO.press przegląda programy wyborcze. Więcej informacji o programach wyborczych znajdziesz TUTAJ
Te zmiany natomiast w sposób znikomy wpłynęły na listy wyborcze. Migracja nie stała się tematem debaty, a w kampanii wyborczej i referendalnej jest używana do manipulacji.
Wśród tegorocznych 6656 kandydatów do Sejmu i 360 do Senatu osoby o pochodzeniu migranckim można policzyć na palcach.
Ale jeżeli chodzi o największą grupę migrantów — Ukraińców – nie znajdziemy ich w żadnej liście.
Są przedstawiciele ukraińskiej mniejszości narodowej — urodzeni w Polsce obywatele Polski pochodzenia ukraińskiego. Natalia Sycz i Zbigniew Homza z KO ubiegają się o mandaty w okręgu na Mazurach. Z ramienia Trzeciej Drogi startuje Łemko Bohdan Gocz.
Częściowo można to wytłumaczyć niskimi wskaźnikami przyznawania obywatelstwa migrantom w Polsce. Lecz nie sposób nie odnieść wrażenia, że polska scena polityczna traktuje Ukraińców jako gości, którym można zaoferować współczucie. I oczekiwać (a poniekąd, jak w przypadku kryzysu zbożowego, wymagać) wdzięczności. Ale których nie zaprasza się do stołu, aby wspólnie podejmować decyzje dotyczące przyszłości kraju.
Polska, w porównaniu do innych krajów UE, nie stawia rygorystycznych warunków do uzyskania obywatelstwa: w sumie 8 lat nieprzerwanego pobytu i pracy w kraju plus udokumentowana znajomość języka na poziomie B1 dla osób bez polskiego pochodzenia. Ma jednak od lat niski wskaźnik naturalizacji.
W 2021 wyniósł on w Polsce tylko 1,7%, podczas gdy średnia unijna to 2,2%
Dlatego nieco więcej niż 10 tys. nowych polskich paszportów rocznie wygląda skromnie.
W ciągu ostatniej dekady mniej niż 50 tys. cudzoziemców uzyskało polskie obywatelstwo. 37 tys. – po roku 2018. Są to głównie Ukraińcy.
Przyczyny kryją się w tym, że niewielu cudzoziemców mieszka w kraju wystarczająco długo, mało kto od początku przeprowadza się “na stałe” (dłuższe wyjazdy zmuszają do liczenia 8 lat od nowa), a kolejki w urzędach i zwłoka w wydaniu pozwoleń na pracę powodują, że migranci mają dłuższe przerwy w zatrudnieniu niż pozwala na to prawo.
Poza tym brak dostępnych kursów językowych i ukierunkowanych programów integracyjnych. Przez to spora część cudzoziemców nawet z pobytowym stażem 10+ lat nie mają szans na zaliczenie egzaminy językowego.
Spekulacje Konferencji na temat setek tysięcy Ukraińców, którzy wkrótce przegłosują Polakom swoich kandydatów, są więc całkowicie bezpodstawne.
To, że Ukraińców — naturalizowanych polskich obywateli — brak na listach PiS i Konfederacji, nie zaskakuje.
Ale ich nieobecność na listach KO, Trzeciej Drogi oraz Lewicy skłania ku refleksji. Bo przecież takie kandydatki już były w poprzednich wyborach.
Żadna z kandydatek mandatu nie zdobyła, lecz był to ważny sygnał: polskie partie zaczynają otwierać się na Ukraińców i ich sprawy.
Cztery lata temu żadna z kandydatek nie dostała na tyle mocnego wsparcia ze strony komitetu, by zwyciężyć, aczkolwiek ich obecność na liście była uważana za właściwą. Teraz Ukraińców nie ma nawet jako znaku otwartości na multikulti.
Tymczasem, jak pokazują badania CBOS, stosunek do Ukraińców w Polsce z roku na rok się poprawia (co prawda, co szósty deklaruje niechęć wobec wschodnich sąsiadów). Polacy ciągle chcą pomagać ukraińskim uchodźcom, co prawda, zastrzegając, że to pomoc “nie na zawsze”.
Oczywiste wytłumaczenie — za mało wyborców, którzy by mogli na nich zagłosować. 30 tysięcy nowych obywateli pochodzenia ukraińskiego to niewiele w na tle całej ukraińskiej migracji i 38-mln populacji kraju. Tyle że zdecydowana większość z nich mieszka w Warszawie, Wrocławiu, Krakowie i Gdańsku. Żeby wejść do Sejmu z tych okręgów, w 2019 roku kandydatom wystarczyło nawet 5 tys. głosów. Ponadto 50 tysięcy przedstawicieli mniejszości ukraińskiej, też mogłoby wesprzeć rodaków.
Partie nie pracują z liderami z migranckiego środowiska, bo sami migranci nie chcą robić w Polsce kariery politycznej?
To, że nie brak w Polsce liderek i liderów Ukraińskiej diaspory było widać chociażby w czasie ubiegłorocznych akcji solidarności z Ukrainą (na zdjęciu u góry — demonstracja we Wrocławiu w pierwszą rocznicę pełnoskalowej agresji Rosji) czy wdzięczności dla Polaków. Ukraińskie flagi powiewają na marszach opozycji (chociaż by ostatnim marszu Miliona serc) czy strajkach kobiet. Zresztą, aktywiści o migranckim pochodzeniu robią karierę nie tylko w klasycznych imigranckich państwach jak USA i Kanada, ale też w bardziej konserwatywnych krajach Europy Zachodniej.
Wydaje się, że tematyka ukraińska została przez polityków rozpoznana jako niebezpieczna. Widać to chociażby we wstrzemięźliwych reakcjach Donalda Tuska i Szymona Hołowni na kryzys zbożowy. Brak wzmianek o ukraińskich pracownikach w programach opozycji. Migracja to wyzwanie dla bezpieczeństwa kraju, nie atut i nie szansa — czytamy w dokumentach programowych KO i wypowiedziach polityków Trzeciej Drogi.
W 2022 roku Polacy wykazali się wyjątkową solidarnością z Ukrainą i pomocą ukraińskim uchodźcom. Ukraińcy po raz kolejny mogli liczyć na sąsiadów będąc w biedzie. Rekordowa sympatia do Polaków w Ukrainie jest tego potwierdzeniem. Ale gdy okazało się, że obie strony poza sympatią mają też oczekiwania i — o zgrozo! – i chcą bronić swych interesów — PiS rozkręcił kolejną kampanię antyukraińską. Tym razem doprawioną retoryka o złych ukraińskich elitach i spisku Kijowa z Niemcami.
35% plus dla PiS w sondażach w ostatnich tygodniach wbrew licznym aferom potwierdza, że nastroje antyukraińskie w Polsce nie znikły. Na proukraińskości niewiele można zyskać, a dużo stracić. W tej sytuacji opozycja nie zaryzykowała zagrania ukraińską kartą i nie doprosiła migrantów na listy.
Obecność migrantów na listach wyborczych to nie danina multikulti. To przejaw skutecznej integracji z lokalnym społeczeństwem.
Wiadomo już z wielu badań, że problemy z imigracją na Zachodzie wynikają nie tyle z różnic kulturowych, ile z tego, że zagraniczni pracownicy i uchodźców za długo utrzymywani są w statusie gości. Czyli osób, które mają albo po rękach gospodarzy całować, albo wrócić do krajów pochodzenia.
Brak reprezentacji migrantów w życiu publicznym powoduje wyobcowanie, frustrację, osłabienie więzi z nowym krajem, szczególnie w drugim pokoleniu. Ciągle odnosząc się do migracji jako potencjalnego źródła niebezpieczeństwa i problemów podobnych do krajów Europy Zachodniej (tylko Lewica w tym roku ma w swoim programie humanitarne traktowanie migrantów), polskie partie same tworzą grunt do tych napięć.
Obecność migrantów w życiu politycznych i czynny udział w kształtowaniu polityki to nie tylko kwestia obrony praw i reprezentacji interesów ludności o pochodzeniu migranckim.
To przyniesienie innej perspektywy: na prawa pracownicze, dostęp do edukacji i systemu ochrony zdrowia, rynku mieszkaniowego.
Ukraińcy w Polsce, którzy tu długo mieszkają i zaczynają się interesować polską polityką, a potem barć w niej także udział, to nie czarny scenariusz. To byłby dla Polski dobry znak, że naprawdę jesteśmy ze sobą fajnie zżyci.
Pochodząca z Kijowa dziennikarka i badaczka migracji, doktor nauk humanistycznych, wykładowczyni Akademii Finansów i Biznesu Vistula.
Pochodząca z Kijowa dziennikarka i badaczka migracji, doktor nauk humanistycznych, wykładowczyni Akademii Finansów i Biznesu Vistula.
Komentarze