0:000:00

0:00

„Sąd Przyłębskiej” stał się tępym mieczem, który na zamówienie polityczne może uderzyć w każdego: kobietę, ciebie, mnie, Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Potrzeba tylko politycznego zlecenia i chętnych wykonawców.

W Polsce AD 2020 oba warunki są niestety spełnione. Powstaje więc pytanie, dotąd zadawane przy jednostkowych orzeczeniach pseudosądu i tylko sporadycznie kierujące uwagę opinii publicznej na to, co zostało po polskim Trybunale Konstytucyjnym: czy prawdziwa walka o nasz TK nie została jednak przegrana w 2015-2016 roku?

Wówczas PiS systematycznie, krok po kroku z niezwykłą bezczelnością i agresywną bezprawnością - przy bardzo aktywnym wsparciu Prezydenta RP - obsadzał w sądzie konstytucyjnym miejsca już zajęte, przepychał pod osłoną nocy niekonstytucyjne ustawy paraliżujące pracę sądu, gdy prawie siłą forsował panią Przyłębską na urząd Prezesa TK.

Tekst publikujemy w naszym cyklu „Widzę to tak” – od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik

Trybunał umierał w milczeniu

To były najciemniejsze i najsmutniejsze momenty „dobrej zmiany”: bezwzględna polityka triumfowała nad bezbronnym prawem i instytucjami. Polski Trybunał Konstytucyjny umierał w milczeniu.

Dzisiaj ta cisza wybrzmiewa prawie jak wina. „Prawie”, bo obecne protesty wskazują na obudzenie się społeczeństwa, które zaczyna rozumieć śmiertelne niebezpieczeństwo życia w państwie, w którym o rzeczach dla nas najważniejszych ma decydować wola zaślepionych lojalistów w togach.

Dzisiaj widzimy, jaką cenę przychodzi płacić, gdy władza jest wolna od wszelkich ograniczeń, a ingerencja w naszą autonomię może nastąpić jednym pozbawionym logiki i spójności rozporządzeniem Rady Ministrów. Tą ceną jest bezbronność.

Co straciliśmy w latach 2015-2016?

W Europie doświadczonej przez totalitaryzmy, zrozumiano lepiej niż gdziekolwiek, że demokracja musi być czymś znacznie więcej niż aktem oddania głosu przy urnie. Jednym z mitów założycielskich powojennej Europy było „nigdy więcej”, i w tym celu demokracja miała być rozumiana jako nakaz respektowania przez rządzącą większość fundamentalnych wartości oraz zasad systemowych.

Władza miała przestrzegać: praw człowieka, niezależności sądów, czy praw mniejszości. To wobec właśnie tych elementów, sąd konstytucyjny miał do spełnienia funkcję gwarancyjną. Państwo i parlament zawłaszczone przez chwilową większość parlamentarną odchodzą, ale idea „państwa prawa” i sąd konstytucyjny zostają.

Przeczytaj także:

Podstawowym atrybutem sądu konstytucyjnego w społeczeństwie pluralistycznym jest refleksyjność rozumiana jako odzwierciedlanie i branie pod uwagę różnorodnych postaw, interesów i stanowisk oraz umiejętne (co nie znaczy wolne od błędów!) roztrząsanie za i przeciw każdego z nich.

W demokracji liberalnej sądy konstytucyjne nie są powoływane, aby być sojusznikami jakiejkolwiek władzy.

Gdyby tak miało być, oznaczałoby to zaprzeczenie sensu ich istnienia, a praktycznie likwidację kontrolera i cenzora tejże władzy. Oczywiście, każda władza chciałaby w sądzie widzieć instytucję jedynie aprobującą jej pomysły, ale wtedy oznaczałoby to, że taki słaby sąd konstytucyjny nie spełnia swoich funkcji i w ogóle nie byłby potrzebny.

Sąd konstytucyjny, który uchyla niekonstytucyjne przepisy prawa, jest sądem mocnym mocą demokracji, praw konstytucyjnych, na straży których stoi. Prawdziwa demokracja konstytucyjna, to taka, w której mniejszość korzysta z ochrony prawnej w formie pisanej konstytucji, której większość nie może zmienić ani osłabiać. W normalnym państwie sąd konstytucyjny mielibyśmy właśnie po to, aby nam o tym wszystkim przypominać.

„Sprawiedliwość polityczna” na Szucha

Autorytarne reżimy nie zawsze likwidują sądy. Coraz częściej „nowi autokraci” wykorzystują prawo i instytucje do nieliberalnych celów. Rozumieją wiele korzyści płynących z utrzymania sądów i zapewnienia, że są one kontrolowane, a nie zniszczone.

Dla władzy sąd jest zawsze źródłem legitymizacji. Można to wykorzystać i przekonywać świat zewnętrzny, że wszystko jest w porządku, skoro sądy… działają. Świat zewnętrzny widzi faktycznie istniejące instytucje, my na miejscu natomiast wiemy więcej: że to tylko fasada.

W rzeczywistości serce sądu przejętego przez rządzących zostało wyrwane, a jego tożsamość niezależnego arbitra zmieniona na zawsze.

W 1961 roku amerykański politolog i uciekinier z nazistowskich Niemiec, Otto Kirchheimer, stworzył termin „sprawiedliwość polityczna”. Za jego pomocą próbował wyjaśniać, jak władza polityczna rozszerza swoją sferę wpływów poprzez uczynienie z sądów swoich popleczników.

Sąd ma realizować cele polityczne, które świat polityki stawia przed nim. Taka „polityczna sprawiedliwość” ma zapewnić rezultat, który jest zgodny z jej oczekiwaniami i w ten sposób tworzyć "efektywne obrazy polityczne”, którymi władza może się pochwalić i manipulować opinią publiczną.

Sala sądowa staje się wygodnym forum, na którym przeciwnik polityczny zostanie skompromitowany i pokonany, a zatriumfuje jedna słuszna wizja rzeczywistości.

Tak rozumiana sprawiedliwość polityczna jest domeną populistycznego konstytucjonalizmu i dobrze wpisuje się w deklarowany cel przejmowania niezależnych instytucji i uczynienia zeń „naszych instytucji”.

TK Przyłębskiej to gwarant trwania PiS

„Sąd Przyłębskiej” jest doskonałym ucieleśnieniem sprawiedliwości politycznej w państwie PiS. Sprawiedliwość polityczna działa, ponieważ ten sąd nie wypełnia już swojej funkcji kontrolnej wobec większościowego ustawodawcy i rządu, a zamiast tego wydaje rozstrzygnięcia oczekiwane.

Przyłębska manipulując chociażby składami sędziowskimi i stawiając na pewniaków, czy przekładając terminy rozpraw już wyznaczonych, minimalizuje element niepewności i przegranej, które zawsze powinny charakteryzować niezawisły system sądowniczy.

Jeśli czegoś nie można załatwić na Wiejskiej, ten sam cel zrealizujemy na Szucha (siedziba TK). I to nawet jeszcze lepiej, bo wesprzemy się splendorem prawa, Konstytucji i rzekomo apolitycznych sędziów.

Rząd - dzięki takiemu sądowi konstytucyjnemu na niby - tworzy polityczny spektakl i zarządza efektywnymi obrazami z sali sądowej. Spektakl jest z góry ukartowany i przewidywalny. Każdy ma grać swoją rolę, aby stworzyć wrażenie, że sąd działa (skoro każdy może go zobaczyć “na żywo”), zachowane są pozory poprawności i legalności, gdy nowi sędziowie są „wybierani” etc. etc.

Władza nie tylko jednak obserwuje, jak orzeka ten „niby sąd”, ale jest gotowa do ingerencji, przy wykorzystaniu stworzonych przez siebie w tym celu proceduralnych instrumentów, ilekroć odchylenia od “sprawiedliwości politycznej” będą zbyt kosztowne dla rządzących, a wynik sprawy niepewny.

Lata 2016-2020 dobitnie ukazują, że „sąd Przyłębskiej” doskonale spisuje się w tej nowej roli poplecznika rządu i większości.

Błędem byłoby jednak proste uznanie, że funkcjonując w ten sposób „sąd Przyłębskiej” jest tylko instytucją fasadową. Wprost przeciwnie stał się kluczowym gwarantem państwa PiS i jego trwania. Ten sąd jest dzisiaj głównym architektem efektywnych obrazów politycznych.

To zastrzeżenie jest ważne, ponieważ obala szeroko rozpowszechniony pogląd, że populistyczni autokraci z PiS są ex definitione przeciw instytucjom państwa. Wręcz przeciwnie. Oni potrzebują instytucji, ale takich, które są podporządkowane, skompromitowane i gotowe do realizowania w sposób regularny i bez niespodzianek sprawiedliwości politycznej.

Wyrok aborcyjny stanowi książkowe potwierdzenie, że w al. Szucha mamy pojętnego i wiernego ucznia tego modelu sprawiedliwości.

Jak bezczelna niekonstytucyjność staje się normalnością

Tempo naszego codziennego życia jest bezlitosne. Jesteśmy bombardowani oburzającymi nagłówkami: sądy powszechne zniszczone i poddane władzy, postępowania dyscyplinarne wobec sędziów rozstrzygane pod osłoną nocy, niekonstytucyjna Izba Dyscyplinarna SN podważa orzeczenia unijnego sądu. Tę listę można ciągnąć w nieskończoność.

Jednocześnie w mediach czytamy i słyszymy: „Trybunał Konstytucyjny orzekł”, czy „według Prezes Julii Przyłębskiej” itd. W pewnym momencie niestety to wszystko zaczyna stawać się nową oficjalną rzeczywistością i narracją.

To, co w normalnych czasach uznawano by za rażące naruszenia praworządności, staje się normą, a zmęczone i zagonione dniem codziennym społeczeństwo przestaje zwracać na to uwagę. Gdy media, kierujące się albo plemiennym zewem wierności, albo niewybaczalną niedbałością redakcyjną i lenistwem, nadal mówią o Przyłębskiej jako Pani Prezes, o osobach wybranych niezgodnie z konstytucją „sędziowie TK”, a o nieważnych orzeczeniach „sądu Przyłębskiej” mówią „wyroki TK”, to w ten sposób następuje zakorzenienie niekonstytucyjności i bezprawia w świadomości publicznej.

I w ten niezauważalny sposób stają się one częścią naszego codziennego życia. W końcu nikt już nie pamięta, jak to wszystko się stało, kto jest sędzią wybranym zgodnie z Konstytucją, a kto nie, co jest nie tak z Izbą Dyscyplinarną Sądu Najwyższego itp.

W wyniku tej maskarady bezczelna niekonstytucyjność i bezprawność zamachu stanu - który dokonał się w Polsce w latach 2015-2020 - staje się codziennością.

Zostają one wręcz obłaskawione i zaczynają uchodzić za normalne, ponieważ życie musi się toczyć dalej.

Jeśli zaakceptujemy pozory konstytucyjności - przegramy!

Dochodzę w tym momencie do największego wyzwania, które musi iść w parze z obecnymi protestami. Chodzi o budowanie konstytucyjnej narracji. Tłumaczenie ludziom na każdym kroku: co jest konstytucyjne, kto jest prawdziwym sędzią konstytucyjnym, dlaczego pseudosąd Przyłębskiej nie ma racji bytu w demokracji.

Słowa, za pomocą których opisujemy rzeczywistość, mają znaczenie. Przesłanie musi być proste i w kontrze do sprawiedliwości politycznej. To nie są wyroki, to nie są sędziowie, to nie jest Prezes. Dopóki w ul. Szucha 12 a w Warszawie będzie istniała instytucja odpowiedzialna za niekonstytucyjną opresję, praworządność w Polsce nie ma szans.

Wybór jest jasny: albo zachowamy pamięć o normalnych czasach konstytucyjnych i będziemy rozmawiać z obywatelami w duchu tych czasów, albo pozwolimy, aby nielegalna narracja i pozory konstytucyjności („Pani Prezes Przyłębska”) zagłuszały konstytucyjną wierność i poczucie przyzwoitości.

Przegramy, jeśli zaakceptujemy te pozory konstytucyjności jako nową normę społeczną i zgodzimy się żyć w zakłamanej i pozbawionej moralnych podstaw rzeczywistości.

Nigdy nie możemy zapominać, że Polska demokracja jest demokracją liberalną, a nie tylko większościową, a istnienie silnego i niezależnego od jakiejkolwiek władzy sądu konstytucyjnego pozostaje zawsze sprawą fundamentalną.

Za takim sądem dajemy dzisiaj swój głos, gdy bronimy kobiet i demaskujemy niegodziwość i bezprawność tego pseudosądu. W listopadzie 2020 roku musimy pamiętać i walczyć o prawdziwy TK, dzisiaj i, przede wszystkim, jutro. Ta pamięć ma do odegrania kluczową rolę w długofalowym i fundamentalnym wyzwaniu w przyszłości - odbudowaniu państwa prawa w Polsce. Liczy się każdy zaangażowany głos, każdy akt odwagi i nazywania opresji po imieniu.

Dobrze, że opinia publiczna zdaje się już rozumieć, że tutaj nie ma miejsca na jakikolwiek kompromis: opresor udający sąd musi odejść, a w jego miejsce przyjść prawdziwy sąd konstytucyjny. W tym celu jednak cały czas potrzebujemy więcej aktywności obywatelskiej w obronie podstaw porządku konstytucyjnego i instytucji, które stoją na ich straży.

Dziś dostaliśmy szansę. Brońmy praw obywatelskich

Po 2015 roku nasza zbiorowa niepamięć i obojętność, akceptowanie niekonstytucyjnego stanu rzeczy, obdarzanie zaufaniem tych, którzy dopuścili się wielokrotnego naruszenia Konstytucji czy oportunistyczne odwracanie wzroku, były największym triumfem obecnej władzy. Ta ostatnia chce w nas widzieć egoistyczne jednostki, nie zainteresowane niczym poza swoimi czterema ścianami.

Pasywizm i przyzwolenie na niegodziwość mają jednak swoją cenę: otwierają pole dla autorytarnych szarlatanów. Właśnie dzisiaj dostajemy jednak szansę, aby broniąc praw obywatelskich, instytucji i przyzwoitości w życiu publicznym, dowieść, że zrozumieliśmy: demokracja jest zawsze mocna głosem obywateli, a najlepszą bronią wobec pisowskiej arogancji oraz autorytaryzmu jest obywatelska gotowość do zabrania głosu, sprzeciw wobec kłamstwa i manipulacji prawem.

Protesty wobec orzeczenia aborcyjnego to dowód naszej spóźnionej pamięci i wyzwania obywatelskiego.

  • Pamięci o tym, co się stało z polskim TK i czemu powinien służyć w demokracji liberalnej.
  • Wyzwaniem, ponieważ to nasz opór, który musi trwać, aby przynieść efekt wobec opresji z Szucha, ma do odegrania kluczową rolę w długofalowym i fundamentalnym wyzwaniu: odbudowaniu państwa prawa w Polsce.

Tego państwa nie będzie bez niezależnego sądu konstytucyjnego. Zawsze każdy z nas może zrobić coś dobrego wokół siebie i dostrzec, jak wiele jest osób myślących podobnie. Aby być trwałą, każda dobra zmiana musi zacząć się w ludzkich sercach. Miejmy nadzieję, że po 5 latach cichego godzenia się i „urządzania się” w niekonstytucyjnej rzeczywistości, jesteśmy obecnie świadkami narodzin obywatelskich nawyków serca. Jeżeli kiedykolwiek w Polsce ma być lepiej, to dzisiaj jest nasza jedyna szansa. Nie zmarnujmy jej tym razem.

*Tadeusz Tomasz Koncewicz - prof. dr hab., profesor prawa, adwokat, Kierownik Katedry Prawa Europejskiego i Komparatystyki Prawniczej Uniwersytetu Gdańskiego, 2017-2018 Fellow, Program in Law and Public Affairs (LAPA), Princeton University, profesor wizytujący na Radzyner Law School w Herzliyi w Izraelu, 2019 Fernand Braudel Senior Fellow w Europejskim Instytucie Uniwersyteckim we Florencji. Członek Rady Programowej Archiwum Osiatyńskiego.

;

Komentarze