Przywołałem tylko niektóre z „cnót” Wyszyńskiego, zachęcając do spokojnego namysłu nad dwuznacznym dziedzictwem nowego błogosławionego. Dziedzictwem nader elastycznym, skoro tak łatwo odnaleźli się w nim populistyczni i prawicowi politycy - pisze prof. Stanisław Obirek
Uroczystość beatyfikacji kard. Stefana Wyszyńskiego i matki Elżbiety Czackiej zgromadziła 12 września 2021 roku w Świątyni Opatrzności Bożej w Wilanowie kilka tysięcy ludzi, kolejne tysiące oglądały ją na telebimach przed kościołem - pisała „Gazeta Wyborcza".
Liturgię odprawiało 600 księży i 80 biskupów z Polski, w tym przewodniczący Episkopatu abp Stanisław Gądecki, prymas Polski Wojciech Polak oraz metropolita warszawski kard. Kazimierz Nycz. Wśród hierarchów był Leszek Sławoj Głódź, wysłany przez Watykan na kościelną banicję w związku z tuszowaniem przypadków pedofilii wśród gdańskich księży i mobbing wobec podległych duchownych.
Po uroczystościach na straganach wokół Świątyni Opatrzności Bożej można było kupić wydawnictwa antysemickie, antyszczepionkowe i homofobiczne.
Poprosiliśmy prof. Stanisława Obirka*, współautora niedawno wydanej książki (wraz z Arturem Nowakiem) „Gomora. Pieniądze, władza i strach w polskim kościele”, by skomentował dorobek Stefana Wyszyńskiego, który kierował kościołem katolickim w Polsce w latach 1949-1980. A także – jak do tego dorobku pasuje obecność na uroczystościach Sławoja Leszka Głódzia.
Poniżej kometarz prof. Obirka napisany dla OKO.press, a także fragment jego (i Artura Nowaka) książki poświęcony Leszkowi Sławojowi Głódziowi, który zamieszczamy za zgodą wydawnictwa. Oba teksty są przejmujące, ale każdy na inny sposób. Stefan Wyszyński jest odpowiedzialny za to jaki jest dziś polski Kościół katolicki. Sławoj Leszek Głódź to zaś przykład nieokiełznanej pychy i chamstwa na szczytach Kościoła.
Tekst publikujemy w naszym cyklu „Widzę to tak” – w jego ramach od czasu do czasu pozwalamy sobie i autorom zewnętrznym na bardziej publicystyczne podejście do opisu rzeczywistości. Zachęcamy do polemik.
Czy można o Stefanie Wyszyńskim napisać słów kilka bez ulegania beatyfikacyjnej koturnowości? Nie jest to łatwe, ale spróbuję, tym bardziej że mają one poprzedzić fragment napisanej przeze mnie wspólnie z Arturem Nowakiem książki „Gomora. Pieniądze, władza i strach w polskim kościele”.
Piszę po długo zapowiadanych uroczystościach beatyfikacyjnych kardynała. Do towarzystwa dodano Wyszyńskiemu niewidomą zakonnicę, Różę Czacką, założycielkę legendarnych Lasek.
Sporo w mediach się na ten temat pojawiło tekstów i obrazów. Głównie zresztą o Wyszyńskim. Na temat zarówno uroczystości, jak i jej bohaterów wypowiedziały się najważniejsze osoby w państwie i kościele. To był jednoznaczny podziw i wskazywanie na trwałość wzoru niezłomnego prymasa.
Zadziwiające, jak te głosy odnalazły się w „cnotach” nowego beatyfikowanego (o beatyfikowanej wspominano półgębkiem i jakby z przymusu). Szczególnie uderzał entuzjazm prezydenta Andrzeja Dudy. To człowiek, który już drugą kadencję udatnie pokazuje, że z Wyszyńskim nie ma wiele wspólnego.
To oczywista oczywistość, że Duda (ostatnio z powodzeniem w działalność niszczenia struktur samorządowych włączył się jego ojciec Jan Duda, przekonując samorządowców Małopolski, że najważniejsza jest homofobia) dzielnie współ-niszczy państwo prawa i współtworzy homofobiczną atmosferę w kraju.
To pośrednio pokazuje, że dziedzictwo Wyszyńskiego jest nader elastyczne, skoro tak łatwo odnaleźli się w nim populistyczni i prawicowi politycy. W poniższych uwagach postaram się pokazać, że nie jest to przypadkowe.
Wracając do „Gomory”. Tej książki nie byłoby bez Wyszyńskiego, tak jak i bez niego nie byłoby większości opisywanych przez nas przypadków biskupów praktykujących dość wytrwale siedem grzechów głównych. Na pewno został przez nich przejęty jego styl rządzenia, jak i umiejętność wzbudzania szacunku, który bardzo trudno oddzielić od paraliżującego strachu.
Najwybitniejszym z tych biskupów jest emerytowany abp Sławoj Głódź, który na uroczystościach beatyfikacyjnych oczywiście się pojawił (on zresztą jest szwarc charakterem naszej książki, obok abp. Jędraszewskiego, również nieodrodnego syna Wyszyńskiego).
Być może, gdyby proces beatyfikacyjny rozpoczął się od razu po śmierci Wyszyńskiego, a nade wszystko, gdyby dopuszczono do głosu krytyków (kiedyś funkcja adwokata diabła była bardzo istotna, ale to się zmieniło za czasów masowej fabryki świętych i błogosławionych za pontyfikatu Jana Pawła II) rządzącego żelazną ręką polskim Kościołem katolickim od 1949 roku do śmierci w 1980 roku, to do beatyfikacji prawdopodobnie nigdy by nie doszło.
Czas jednak nie tylko leczy rany, ale i usuwa niewygodnych świadków.
Jedyne, co pozostało, to oficjalna narracja polskich biskupów, którzy jak kania dżdżu potrzebowali reanimacji mitu wielkiego prymasa, by słabnący polski katolicyzm znowu poczuł się potrzebny, czy wręcz niezbędny dla budowania polskiej tożsamości.
Jednak czy poza biskupami jest on jeszcze komuś potrzeby? Szczerze wątpię.
Gdy Adam Michnik poprosił mnie w maju o napisanie tekstu do „Gazety Wyborczej” o Stefanie Wyszyńskim, podjąłem się tego z dużymi oporami. Może dlatego, że zbyt dużo wiedziałem o szkodliwości tego człowieka i zdawałem sobie sprawę, że okolicznościowy tekst nie jest najlepszą okazją, by o tym pisać.
W końcu jednak uległem namowom i mój esej „Nie piszę o Stefanie Wyszyńskim Prymas Tysiąclecia", ukazał się pod koniec maja tego roku (2021). Chciałbym z niego przywołać wyniki przeprowadzonego przeze mnie ad hoc sondażu na temat znajomości Wyszyńskiego w polskim społeczeństwie. Zapytałem kilka przypadkowych osób (w wieku od 17 do 87 lat), z czym kojarzą kardynała Wyszyńskiego, uprzedzając, że ich anonimowe opinie wykorzystam w artykule pisanym dla „Gazety Wyborczej”.
Chętnie odpowiadali na moje pytanie.
Kobieta, lat 87: „Raz go widziałam, ale trudno powiedzieć, jaki był";
Mężczyzna, lat 69: „Walka o Kościół, siedział w więzieniu, nie popisał się w związku z pogromem kieleckim w 1946 roku, organizował obchody 1000-lecia chrztu Polski, odegrał rolę w wyborze Wojtyły na papieża";
Mężczyzna, lat 67: „Twardy w rozmowach z komunistami, siedział w więzieniu, przygotował obchody chrześcijaństwa";
Kobieta, lat 43: „Kościół, prymas, nic więcej";
kobieta, lat 58: „Był Prymasem Tysiąclecia, internowany razem z ks. Skorodeckim";
Kobieta, lat 54: „Był ważny, bo każdy Polak o nim wie z historii";
Kobieta, lat 34: „Oszust, krętacz, w ogóle mam złe skojarzenia z klerem";
Mężczyzna, lat 31: „Skrajnie negatywne skojarzenia z uczelnią jego imienia, gdzie studiowałem";
Kobieta, lat 29: „Żadnych skojarzeń";
Mężczyzna, lat 17: „Żadnych skojarzeń".
W pewnym sensie ten sondaż mnie ucieszył, bo mi uświadomił, że największe próby stworzenia „oficjalnej narracji” kończą się właśnie tak. Czyli nie mają żadnego znaczenia. Ludzie swoje wiedzą i wcale nie jest łatwo narzucić wyobraźni zbiorowej pożądane wzorce.
Jednak przy okazji beatyfikacji nie chodzi tylko o nowego błogosławionego, ale również o konsekwencje jego konkretnych zachowań, o których pamięć trwa, mimo że nie zawsze jest ona pożądana.
W przypadku Wyszyńskiego wspomnieć trzeba jeszcze o dwóch sprawach. Po pierwsze o jego decydującym wpływie na wybór nowych biskupów i jego stosunek do szeroko rozumianej współczesności.
W tym pierwszym przypadku chodzi o konsekrację ponad 50 biskupów. Z oczywistych względów większość z nich nie żyje, ale pamięć o nich jest wydobywana z przepastnych zasobów archiwów IPN-u. Jak wiadomo zostały one celowo uszczuplone o kompromitujące dane na temat księży, ale z tej czystki ostało się wystarczająco dużo, by myśleć o alternatywnej historii kleru katolickiego w czasie PRL-u.
Jednym z takich nieodkrytych jeszcze bohaterów jest Bogdan Sikorski, mianowany przez Wyszyńskiego biskupem płockim w 1964 roku.
Dyskretnie został pozbawiony urzędu w 1984 roku, bo zasłynął nie tylko tym, że gorliwie współpracował z Urzędem Bezpieczeństwa, ale też tym, że jako urzędujący biskup urządził huczne wesele swemu rodzonemu synowi w pałacu biskupim w Płocku.
Jeśli chodzi o kwestię stosunku Stefana Wyszyńskiego do współczesności, to godzi się wspomnieć o dwóch sprawach. Po pierwsze o jego nieufności wobec soboru watykańskiego drugiego i obsesji na punkcie pobożności ludowej, a zwłaszcza maryjnej.
Gdy niektórzy zwracali mu uwagę na antyintelektualizm tego rodzaju praktyk, to gwałtownie protestował zapewniając, że każdego, kto będzie mu się sprzeciwiał, po prostu zniszczy (na własne uszy usłyszała tę groźbę Stanisława Grabska, wybitna intelektualistka katolicka).
A po drugie o jego stosunek do awangardowej kultury. To akurat słyszałem na własne uszy w czasie kazania na Skałce w Krakowie w 1976 roku, gdy Wyszyński z obrzydzeniem wspominał Tadeusza Różewicza i Jerzego Grotowskiego.
Pierwszemu zarzucił niszczenie wartości rodzinnych (chodziło o wystawianą wówczas w teatrach sztukę „Białe małżeństwo”), a drugiemu obrazę uczuć religijnych (zapewne odwołał się do spektaklu „Apocalipsis cum figuris”), a obu szerzenie pornografii. Wówczas wydało mi się to oburzające. Po latach dowiaduję się, że Wyszyński to zatroskanie dzielił z wysokimi działaczami partyjnymi i wspólnie zastanawiali się, jak zaradzić złu.
Można oczywiście wspomnieć o wielu innych sprawach, jak nacjonalizm Wyszyńskiego (jego słynna teologia narodu) czy jego antysemityzm dość obficie udokumentowany na kartach wydawanego przez niego Ateneum Kapłańskim w latach 30. minionego wieku.
Ale również po wojnie dał się poznać jako zwolennik antysemickich wierzeń w mord rytualny. Lista „cnót” Wyszyńskiego jest znacznie dłuższa, przywołałem tylko niektóre z nich, zachęcając do spokojnego namysłu nad dwuznacznym dziedzictwem nowego błogosławionego.
*Stanisław Obirek jest profesorem nauk humanistycznych, teologiem, antropologiem i historykiem. Wykłada na Uniwersytecie Warszawskim. Od 1976 do 1993 roku był w zakonie jezuitów, był rektorem Kolegium Jezuitów w Krakowie. W 2005 roku za krytykę pontyfikatu papieża Jana Pawła II w wywiadzie dla „Le Soir” (wkrótce po jego śmierci) został ukarany przez prowincjała zakonu rocznym zakazem kontaktów z mediami i prowadzenia wykładów w Ignatianum. W konsekwencji tej decyzji opuścił zakon i stan duchowny.
FRAGMENT KSIĄŻKI STANISŁAWA OBIRKA I ARTURA NOWAKA
Książkę wydało Wydawnictwo Agora, które zgodziło się na opublikowanie poniższego fragmentu. Można ją zamówić w kulturalnym sklepie lub kupić ebooka w publio.pl
„Może Jan Paweł II panował jak dyktator, bo znał tylko totalitarne państwa: nazistów, komunistów i Kościół katolicki”. Thomas Doyle
Jak wygląda twarz polskiego Kościoła? Oto ona, najbardziej jaskrawy przykład kościelnej pychy, Sławoj Leszek Głódź. Tak, polski Kościół ma jego gębę.
„W momentach furii nie przebierał w słowach. Poniżał, obrażał, słowo »kurwa« było i jest w jego ustach przecinkiem, o siostrach zakonnych potrafi powiedzieć »te stare pizdy«, do księży współpracowników: »gówno wiesz«, »spierdalaj mi stąd!«” – wspomina arcybiskupa Piotr Szeląg, nasz dobry znajomy, były ksiądz z archidiecezji gdańskiej.
Opowiadając o nim, sam nie przebiera w słowach: „On ma zaburzoną osobowość, wszyscy o tym wiedzą. I nic. Jego otoczenie żyje w wiecznym strachu. Nikt nie wie, w którym momencie i z jakiej przyczyny stanie się ofiarą metropolity”.
Ale buta Głódzia nie ograniczała się do wyżywania się na duchownych. Rzeczywiście nad sobą nie panował. Czasem trafił na Bogu ducha winnego dziennikarza. Tytus Kondracki, krakowski reporter, który próbował zrobić zdjęcie arcybiskupowi po zakończeniu ingresu świeżo upieczonego metropolity krakowskiego arcybiskupa Marka Jędraszewskiego, usłyszał, że ma spierdalać.
Renacie Kijowskiej z redakcji Faktów TVN, która zapytała go o pierwsze wrażenia po filmie braci Sekielskich "Tylko nie mów nikomu", odpowiedział, że „byle czego nie ogląda”.
To zachowania zagadkowe, nawet jeśli uwzględnimy polski kontekst biskupich karier. Jak nam się wydaje, w biografii Sławoja Leszka Głódzia pojawiają się pewne zachowania, które można określić jako paradygmatyczne.
To całkowite utożsamienie osobistej kariery z rzekomym dobrem Kościoła katolickiego,
mocne więzi przyjaźni z tymi, którym zawdzięcza awanse, i z tymi, którym umożliwiał robienie kariery, a do tego bogate wojskowe doświadczenie, którego zwieńczeniem był stopień generała.
Niebagatelną sprawą jest też skłonność do alkoholu i mocna głowa. Mimo że karierę naukową Głódź zwieńczył doktoratem prawa kanonicznego, trudno go uznać za intelektualistę. W swoich wyborach duszpasterskich zawsze kierował się żołnierską logiką skuteczności.
Ponieważ pochodzi ze wsi i wie, że polski katolicyzm stoi ludową pobożnością, na wszelkie możliwe sposoby wspierał właśnie takie formy duszpasterstwa. Te, które przemawiały prostymi, a jednocześnie pełnymi przepychu formami. „Złote, a skromne” – by użyć skrótowej, ale jakże trafnej formuły z filmu "Kler" Wojciecha Smarzowskiego.
Nie mogą więc zaskakiwać związki Głódzia z twórcą koncernu medialno-edukacyjnego Tadeuszem Rydzykiem. A także bliskie relacje z władzą – i to niezależnie od orientacji politycznej. Najważniejsza jest bowiem skuteczność. Ta logika sprawdzała się całe księżowskie życie Głódzia, w którym osiągnął zaskakujące wpływy, i to zarówno w Watykanie, jak i w Polsce.
Być może z tym rosnącym poczuciem ważności należy wiązać coraz większe poczucie bezkarności i związane z tym zachowania pełne arogancji i buty. Tak czy inaczej, biografia tego biskupa o błyskotliwej karierze kościelno-wojskowej czeka na utalentowanego dziejopisa.
Przez wiele lat nikt tymi zachowaniami Głódzia się nie przejmował. Pomimo zarzutów dotyczących handlu parafiami, mobbingu wobec księży, krycia pedofilii i nadmiarowego spożywania trunków wyskokowych nic złego mu się nie stało.
Według jednego z naszych znajomych już w czasach posługi w Warszawie generał Sławoj Leszek Głódź odnajdywał się w każdej bańce władzy. Jak wspomina, w jego apartamencie swego czasu wisiało nawet słusznych rozmiarów zdjęcie Aleksandra Kwaśniewskiego z matką.
Głódź miał gest. W uznaniu zasług artystów biorących udział w obchodach rocznicy zbrodni katyńskiej, deklamujących wzniosłe teksty o tej tragedii, zadecydował, by przyznać im medale „Za Zasługi dla Obronności Kraju”. Żaden tam minister, ale właśnie on: Sławoj Leszek Głódź. Słowo ciałem się stało. Mężczyźni otrzymali złote, ale – co znaczące – kobiety tylko srebrne odznaczenia.
Do marca 2021 roku Głódź był zupełnie bezkarny – a w naszym przekonaniu pozostaje de facto bezkarny do dziś. Za tuszowanie przestępstw seksualnych wobec nieletnich popełnianych przez podległych mu księży (jeszcze do tych spraw wrócimy) Watykan nakazał arcybiskupowi opuścić diecezję.
Zakazał też uczestnictwa w celebracjach religijnych na jej terenie. Głódź ma też wpłacić, według swojego uznania, pewną kwotę na rzecz Fundacji Świętego Józefa pomagającej ofiarom kościelnej pedofilii.
Teoretycznie może zasilić ten szczytny cel przysłowiową złotówką.
Trudno nazwać orzeczenie Watykanu karą. Kara ma przecież za zadanie uczynić zadość sprawiedliwości; naprawić szkody spowodowane przestępstwem oraz dać satysfakcję pokrzywdzonym. Ma również odstraszać sprawców, by nie dopuszczali się podobnych uczynków.
Czy kara nałożona na Głódzia spełnia choćby jedno z tak zarysowanych zadań?
Tak zwana kara, którą nałożył na niego Watykan, to raczej przejaw kościelnego cynizmu wobec ofiar nadużyć. A jednocześnie dość jasny komunikat dla innych biskupów, że mogą spać spokojnie.
Zdaje się jednak, że sam Głódź nie przewidział, że będzie musiał opuścić Gdańsk. Po przejściu na emeryturę w sierpniu 2020 roku urządził tam sobie wygodną starość. Z ukochanymi danielami zamieszkał na tyłach pałacyku na działce przekazanej przez władze Gdańska parafii Świętego Ignacego Loyoli za ułamek jej wartości. Uwił sobie gniazdko.
Zgodnie z prawem przesłanką udzielenia 99-procentowej bonifikaty na zakup tejże działki było wykorzystanie terenu na cele sakralne. Głódź wykorzystał ją na hodowlę danieli. Kiedy sprawą zajęły się media, postawił obok paśnika figurkę Matki Boskiej, więc dano mu święty spokój.
Pod koniec czerwca 2021 roku były metropolita gdański objął funkcję sołtysa wsi Piaski w gminie Jaświły. Pytany, czy nie powinien tej decyzji skonsultować z władzami kościelnymi, odrzekł: – Jeszcze nie jest tak, żeby sołtysów konsultować z Watykanem.
Miesiąc później dziennikarze Wirtualnej Polski Szymon Jadczak i Patryk Słowik dotarli do ksiąg wieczystych, w których odnaleźli zapisy na temat „dóbr doczesnych” emerytowanego arcybiskupa. Na podstawie wycen dokonanych przez specjalistów oszacowali wartość wszystkich nieruchomości Sławoja Leszka Głódzia.
Według tych szacunków waha się ona między 12,2 a 15,1 miliona złotych. A mówimy tylko o nieruchomościach. Pytanie, ile Głodź przepił, a ile wciąż posiada w gotówce czy cennych przedmiotach, pozostaje otwarte. Ale jest też inne: w jaki sposób te 15 milionów arcybiskup zarobił?
Jakoś nie słychać, żeby majątkiem milionera z Podlasia zainteresował się Urząd Skarbowy.
Złote stroje hierarchów, starcy wystrojeni na modłę diw, ich infantylny monolog nieznoszący sprzeciwu i autorytet w nikłym stopniu oparty na ich kompetencjach, wiedzy, zaletach charakteru.
Nie mamy najmniejszych wątpliwości, że źródłem wszelkich nadużyć w Kościele – nie tylko polskim – oraz degeneracji kleru jest właśnie jego osadzenie w anachronicznej, średniowiecznej strukturze władzy, która zupełnie nie przystaje do otaczającej nas rzeczywistości.
W krajobrazie jawności życia publicznego, wyśrubowanych praw jednostki i mniejszości Kościół rzymskokatolicki to ciało obce. Osobliwy wykwit przeszłości.
O ile państwa i korporacje nieustannie się zmieniają, wprowadzają coraz to bardziej doskonałe mechanizmy kontroli i przejrzystości, o tyle Kościół rzymskokatolicki zastygł w skamielinie centralizmu, tajności i posłuszeństwa. Te reguły uzasadniać ma Pismo Święte, nauczanie soborów, Ojców Kościoła i papieska nieomylność.
Trudno doprawdy o większą perwersję. No ale skoro „ludowi bożemu” to nie przeszkadza, czemu się dziwić. To niesłychane wręcz, że w obliczu tylu skandali, które wypadają z kurialnych szaf, obciążając sumienia hierarchów, polskim biskupom nie przyjdzie nawet do głowy, by zabiegać o przychylność mediów.
Wręcz przeciwnie. Zachowują się jak dzieci. Stroją kwaśne miny na wieść o kolejnej aferze, obrażeni na cały świat. Albo – jak Głódź – obrażają przedstawicieli prasy. A przecież czasy dziennikarzy, którzy rozmawiali z nimi na kolanach i na ich warunkach, odchodzą do przeszłości.
Zamiast ugrzecznionych, nauczonych respektu do biskupa ministrantów ich diecezje najeżdżają młode wilczki bez manier, zadają niewygodne pytania, kręcą i nagrywają bez uprzedzenia. Takich nie zbędziesz świętym obrazkiem, różańcem, który pobłogosławił święty papież, czy selfie. Oni chcą odpowiedzi. Teraz, natychmiast! O tempora, o mores!
Według naszego przyjaciela dominikanina Thomasa Doyle’a „piuska gasi rozum”. Hierarchowie jako grupa byli i są – z wyjątkami oczywiście – zorientowani obsesyjnie na władzę. Postrzegają siebie jako esencję instytucjonalnego Kościoła. To im owa instytucja ma zawdzięczać istnienie. Kościół ich zdaniem jest niezmienny, a jego struktura monarchiczna.
Perspektywa zmiany takiego myślenia jest dla nich czymś przerażającym. Trudno się więc dziwić, że nie są w stanie zdzierżyć jakichkolwiek krytycznych głosów, kwestionujących niezmienność systemu sprawowania władzy w Kościele.
Krytycy, reformatorzy ukazujący zgniliznę tej absolutnej monarchii, która zbankrutowała moralnie na każdym polu w ich oczach, są niczym Hunowie najeżdżający ich niezmącony niepokojami żywot. Pytają o pieniądze, chcą rozliczeń nie tylko wobec sprawców nadużyć seksualnych, lecz także ich protektorów. Wreszcie żądają transparentności. Kto to słyszał?
Teolog, historyk, antropolog kultury, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, były jezuita, wyświęcony w 1983 roku. Opuścił stan duchowny w 2005 roku, wcześniej wielokrotnie dyscyplinowany i uciszany za krytyczne wypowiedzi o Kościele, Watykanie. Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami Holocaustu i możliwościami przezwyciężenia konfliktów religijnych, cywilizacyjnych i kulturowych.
Teolog, historyk, antropolog kultury, profesor nauk humanistycznych, profesor zwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, były jezuita, wyświęcony w 1983 roku. Opuścił stan duchowny w 2005 roku, wcześniej wielokrotnie dyscyplinowany i uciszany za krytyczne wypowiedzi o Kościele, Watykanie. Interesuje się miejscem religii we współczesnej kulturze, dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami Holocaustu i możliwościami przezwyciężenia konfliktów religijnych, cywilizacyjnych i kulturowych.
Komentarze