0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Dawid Żuchowicz/Agnecja GazetaFot. Dawid Żuchowicz...

Niepokojące skrzywienia systemu wyborczego w Polsce wynikają z działań i zaniechań obecnej i wcześniejszych większości rządzących. Wprowadzone w najnowszej nowelizacji rozwiązania mają wątpliwie „profrekwencyjny” charakter. Nie udostępniono szeroko rozwiązania faktycznie zwiększającego frekwencję, czyli głosowania pocztowego, nie wprowadzono głosowania przedterminowego.

Na władzy ciążą też zaniechania, z brakiem „korekty demograficznej” na czele. Oddolną odpowiedzią na nierówności generowane przez dysfunkcjonalne reguły, takie jak „turystyka wyborcza”, to forma dopominania się przez obywateli o równość głosu – wyjaśnia dr hab. Adam Gendźwiłł z Wydziału Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, członek Zespołu Ekspertów Wyborczych Fundacji Batorego w specjalnej analizie dla Archiwum Osiatyńskiego. Monitorujemy, czy te wybory są wolne i równe.

Skrzywienia procesu wyborczego

Niepokojących skrzywień procesu wyborczego w Polsce, korzystnych dla partii władzy, jest wiele. Niektóre z nich warunkuje sama konstrukcja systemu wyborczego. Sejmowa większość, zamiast wyeliminować niedoskonałości Kodeksu Wyborczego, gdy była na to pora, wprowadziła dodatkowe.

Prawo wyborcze – zgodnie z orzecznictwem Trybunału Konstytucyjnego, rekomendacjami Komisji Weneckiej, ale też zdroworozsądkowym poczuciem sprawiedliwości – powinno być stabilne i przewidywalne.

Zmiany wprowadzane pospiesznie i późno w cyklu wyborczym zwiększają wyzwania organizacyjne, ale przede wszystkim rodzą podejrzenia, że są doraźną manipulacją korzystną dla sprawujących władzę i podważają zaufanie do wyborów.

Tymczasem w Polsce wtedy, kiedy był czas na naprawę niedoskonałości Kodeksu Wyborczego, regulującego większość spraw związanych z przeprowadzeniem wyborów, parlament się tym zagadnieniem nie zajmował.

Zmiany Kodeksu Wyborczego

Rządzący zaczęli zmieniać regulacje w obliczu zbliżających się wyborów parlamentarnych, czyli w okresie, w którym reguł nie powinno się już modyfikować. A na koniec – zagmatwali cały proces jeszcze bardziej ogłaszając w dniu wyborów ogólnokrajowe referendum, uregulowane odrębną ustawą z 2003 roku i w licznych kwestiach niekompatybilną z Kodeksem Wyborczym.

Zmiany wprowadzone nowelizacją Kodeksu Wyborczego z 26 stycznia 2023, weszły w życie pod koniec marca, a więc już po przekroczeniu granicy sześciomiesięcznej „ciszy legislacyjnej”, postulowanej przez orzecznictwo Trybunału Konstytucyjnego.

Dotyczyły m.in.

  • kryteriów tworzenia obwodowych komisji wyborczych i reguł ich pracy, w szczególności liczenia głosów, wprowadzenia centralnego rejestru wyborców;
  • wprowadzały nowe zasady dotyczące mężów zaufania i społecznych obserwatorów wyborów,
  • a także organizacji transportu publicznego do miejsc głosowania.
Nowe przepisy z pewnością komplikują proces wyborczy.

Przy tym ich „profrekwencyjny” charakter – bo tym były uzasadniane – jest wątpliwy. Na pewno nie został uprawdopodobniony przez autorów nowelizacji.

Nie udostępniono szeroko rozwiązań instytucjonalnych sprzyjających wyższej frekwencji:

  • głosowanie korespondencyjne będzie dostępne wyłącznie dla wyborców powyżej 60. roku życia i z poważniejszymi niepełnosprawnościami,
  • a głosowania przedterminowego w ogóle nie wprowadzono.

Jedyną zmianą upraszczającą proces wyborczy było zniesienie wymogu tworzenia dwóch odrębnych komisji obwodowych – jednej do przeprowadzenia głosowania, drugiej do liczenia głosów. Ten problem stworzyła wcześniejsza, bezrefleksyjna nowelizacja Kodeksu Wyborczego. O dysfunkcjonalności tego rozwiązania przekonaliśmy się wyborach samorządowych w 2018 roku.

Wprowadzony w nowelizacji centralny rejestr wyborców może przynieść udogodnienia dla wyborców i administracji. Ale trudno zrozumieć, dlaczego tego rozwiązania informatycznego nie wdrożono wcześniej i nie przetestowano na wcześniejszych wyborach przedterminowych i uzupełniających władz lokalnych, odbywających się w mniejszej skali niż wybory parlamentarne.

Przeczytaj także:

Jakich zmian nie wprowadzono

Ważne są także zmiany niewprowadzone, legislacyjne zaniechania.

Największym z nich jest brak „korekty demograficznej”, czyli aktualizacji sposobu podziału mandatów między okręgi wyborcze do Sejmu.

Problem nie jest nowy, pogłębia się od 2011 roku, prowadząc do coraz większych dysproporcji w liczbie mieszkańców bądź głosujących przypadających na jeden mandat przedstawicielski.

W praktyce oznacza to zróżnicowanie siły pojedynczego głosu w zależności od miejsca głosowania.

Nierówności występujące w tym zakresie pomiędzy okręgami wyborczymi wprost uderzają w wynikającą z konstytucji zasadę równości materialnej głosu.

W 2023 roku – zgodnie z danymi przedstawionymi przez Państwową Komisję Wyborczą – „korekta demograficzna” powinna objąć 21 na 41 okręgów wyborczych.

Niewielkie skrzywienie w podziale mandatów między okręgi (malapportionment) jest właściwie nieuniknione i występuje w różnych systemach wyborczych. Problematyczne jest jednak systematyczne skorelowanie tego skrzywienia z rozkładem przestrzennym poparcia dla poszczególnych partii politycznych.

A tak się składa, że w okręgach wyborczych, w których siła głosu jest niższa notuje się wyższe poparcie dla partii opozycyjnych.

Z symulacji rozkładu mandatów w sytuacji gdyby w 2019 roku Sejm przeprowadził postulowaną przez PKW korektę demograficzną wynika, że przy niezmienionej strukturze poparcia PiS miałoby o dwa mandaty poselskie mniej niż w rzeczywistości. Jest bardzo prawdopodobne, że w 2023 roku ta różnica będzie jeszcze większa.

Co jest źródłem tego systematycznego skrzywienia?

Kodeks Wyborczy z 2011 roku zawiera wyjątkowo dysfunkcjonalne rozwiązanie – lista okręgów wyborczych do Sejmu i Senatu oraz liczba mandatów przypisanych do każdego z nich są sztywno określone w załącznikach do ustawy. Ponieważ zmiana ustawy wymaga przejścia przez pełen proces legislacyjny, oznacza to w praktyce, że parlament powinien nowelizować Kodeks Wyborczy regularnie, wraz z zachodzącymi zmianami w rozmieszczeniu ludności.

PKW jest zobowiązana do monitorowania rozkładu liczby wyborców w okręgach i wnioskowania o „korektę demograficzną” do marszałka Sejmu. Od 2011 roku robiła to trzykrotnie – i nigdy wniosek nie został pozytywnie rozpatrzony.

Odrębnym problemem – nieujętym w powyżej omawianych kalkulacjach – jest kwestia głosujących za granicą. W wyborach parlamentarnych bierze udział coraz większa liczba Polaków przebywających poza Polską.

O ile w latach 1991-2005 za granicą do głosowania rejestrowało się ok. 40-60 tys. osób, a faktycznie głosowało ok. 25-45 tys. osób, o tyle sytuacja zmieniła się radykalnie w kolejnych latach, po fali emigracji związanej z akcesją do UE. Już w 2007 roku do głosowania zarejestrowało się ponad 190 tys., a zagłosowało prawie 150 tys. osób. W 2019 roku te liczby wynosiły odpowiednio 330 tys. i 315 tys. osób.

Tymczasem Kodeks Wyborczy przewiduje, że wszystkie głosy oddane w obwodach zagranicznych powinny zostać doliczone do okręgu wyborczego nr 19 (Warszawa). To znacząco – jeszcze bardziej niż brak „korekty demograficznej” – osłabia siłę głosu mieszkańców stolicy. A poparcie dla PiS w stolicy od wielu lat jest zdecydowanie poniżej przeciętnego poziomu poparcia tej partii w kraju.

Oba źródła skrzywienia w podziale mandatów (malapportionment) – zarówno migracje wewnętrzne jak i doliczanie głosów z zagranicy do jednego okręgu – były dobrze znane, a eksperci proponowali nawet kilka alternatywnych sposobów rozwiązania tego problemu.

Oddolne rozwiązania?

W odpowiedzi na nierówności generowane przez dysfunkcjonalne reguły – niezmienione w zgodzie z partykularnym interesem PiS – wyborcy opozycji zaczęli organizować oddolne akcje w ramach tzw. turystyki wyborczej.

Korzystając z prawa do głosowania poza miejscem zamieszkania niektóre osoby planują przejazd pomiędzy okręgami wyborczymi – z tych, gdzie siła głosu jest mała do tych, w których jest większa. Powstały nawet szczegółowe mapy i symulatory rozkładu mandatów bazujące na wynikach sondażowych i strukturze poparcia dla poszczególnych wyborców w poprzednich wyborach parlamentarnych.

Oczekiwania wyrażane w mediach wydają się tu nieco wygórowane, ale po raz pierwszy w historii wyborów kwestia taktycznych przejazdów pomiędzy okręgami wyborczymi stała się tak często dyskutowanym tematem.

„Turystyka wyborcza” jest jednak obarczona sporą niepewnością

Przed wyborami nie dysponujemy precyzyjnym przybliżeniem rozkładów preferencji w poszczególnych okręgach wyborczych. Tymczasem to przybliżenie wydaje się niezbędne do koordynacji wysiłku „wyrównywania” siły głosu.

Na „turystykę wyborczą” można więc patrzeć jak na przykład oddolnej mobilizacji wyborców, racjonalnie motywowanej i taktycznej. Ale jest to jednocześnie wymowne dopominanie się obywateli o równość głosu.

Powinno się o to zatroszczyć dobre prawo wyborcze, przewidujące racjonalną procedurę regularnego korygowania podziału mandatów bez udziału polityków i zostawiania przestrzeni na ich dyskrecjonalną decyzję.

Działania organizacji w latach 2022-2024 dofinansowane z Funduszy Norweskich w ramach Programu Aktywni Obywatele – Fundusz Krajowy.

;
Na zdjęciu Adam Gendźwiłł
Adam Gendźwiłł

socjolog, politolog, geograf, dr. hab., prof. UW na Wydziale Socjologii, kieruje tam Centrum Studiów Wyborczych; zajmuje się badaniami samorządów terytorialnych i systemów wyborczych.

Komentarze