26 października Gruzinki i Gruzini zdecydują, w którą stronę pójdzie ich kraj. Zdaniem prezydentki Salome Zurabiszwili, wybory będą czymś w rodzaju referendum, w którym obywatele zdecydują czy swoją przyszłość wiązać z Zachodem, czy imperium rosyjskim.
Po tę samą retorykę sięga rządząca partia, tyle że ich zdaniem będzie to wybór między wojną i zniszczeniem a pokojem i stabilnością. Za tymi ostatnimi stoją oni, rządzące od dwunastu lat Gruzińskie Marzenie.
Pod koniec sierpnia rządząca partia wydała oświadczenie, w którym poinformowała wyborców o swoich powyborczych planach. Nie napisali w nim o walce z bezrobociem, masową migracją, narastającym ubóstwem, koniecznością reform i szalejącą inflacją. Swój program oparli na czterech kluczowych punktach:
W sprawie ostatniego, najbardziej niejasnego, dopisali, że „trwają jeszcze konsultacje” i niebawem dookreślą swoje zamiary. Zaznaczyli też, że będą je mogli wypełnić, jeśli zdobędą większość konstytucyjną.
Co tak naprawdę kryje się za trzema pierwszymi hasłami? Wyjaśniamy.
Dla określenia opozycji w szeregach Gruzińskiego Marzenia ukłuto nowy termin „kolektywny Zjednoczony Ruch Narodowy”.
ZRN to partia założona przez Micheila Saakaszwilego, która stanowi dla rządzącej największe zagrożenie. Ale w skład „kolektywu” nie wchodzi tylko rzeczona partia, a wszystkie, które kiedykolwiek miały jakikolwiek związek z „reżimem Saakaszwilego” (de facto większość). I to je, zgodnie z oświadczeniem, Marzyciele planują uznać za niekonstytucyjne, ponieważ to one chcą wciągnąć Gruzję w wojnę z Rosją.
Co więcej, zdaniem polityków Gruzińskiego Marzenia, to ZRN odpowiada za „przestępstwa 2008 roku”, czyli tzw. wojnę pięciodniową z Rosją o Osetię Południową, za co należy postawić przed sądem odpowiedzialnych za wybuch wojny. Gruzińskie Marzenie wyraża więc nadzieję, że 26 października okaże się „politycznym procesem norymberskim” dla Saakaszwilego.
Jednak tak naprawdę rządząca partia nie potrzebuje większości konstytucyjnej do tego, by zdelegalizować opozycję.
Może to zrobić już dziś, w zasadzie od ręki, bo całkowicie kontroluje Sąd Konstytucyjny.
Można powiedzieć, że w kwestii tej walki udało im się wywiązać jeszcze przed wyborami.
17 września parlament Gruzji w trzecim czytaniu przyjął pakiet legislacyjny, na który składa się projekt ustawy „O ochronie wartości rodzinnych i nieletnich” i 18 powiązanych z nim poprawek do różnych gruzińskich ustaw.
Zakłada on, że istnieje tylko płeć biologiczna i w związku z tym zabrania się:
Niedostosowanie się do przepisów pociągnie za sobą kary administracyjne i odpowiedzialność karną. Co więcej, 17 maja, czyli Międzynarodowy Dzień Przeciw Homofobii, Transfobii i Bifobii będzie w Gruzji Dniem Świętości Rodziny i Szacunku do Rodziców.
Warto zauważyć, że Gruzińska Cerkiew Prawosławna wprowadziła to święto już w 2014 roku. Dokładnie rok po brutalnym rozgromieniu m.in. przez prawosławnych duchownych w Gruzji Marszu Równości. Od teraz jednak 17 maja będzie w tym kraju świętem państwowym.
Na całym poradzieckim obszarze mniej więcej przez ostatnie piętnaście lat to właśnie w Gruzji mniejszości seksualne mogły się czuć w miarę bezpiecznie.
Było to wynikiem obranej przez kraj drogi w kierunku Europy i przyjętych przez nią praw (m.in. tzw. prawo antydyskryminacyjne z 2014 roku, zgodnie z którym nikt nie może być gorzej traktowany ze względu na orientację seksualną). To stąd pochodziła jedna z najsłynniejszych transseksualnych postaci show biznesu Kesaria Abramidze. Była pierwszą w Gruzji, która publicznie zaczęła mówić o swojej transseskulaności, a w 2018 roku została nawet gruzińską kandydatką Miss Trans Star International w Barcelonie.
Dzień po uchwaleniu „prawa antyLGBT” zamordowano ją w jej tbiliskim mieszkaniu.
Prawdopodobnie jej śmierć była wynikiem prywatnej zemsty, niemniej moment stał się dla całej społeczności LGBTQ w Gruzji symboliczny.
Morderstwo skomentowała na swoim profilu facebookowym Salome Zurabiszwili: „być może to sygnał ostrzegawczy dla naszego społeczeństwa pogrążonego w nienawiści, która pozwala wrogowi manipulować nami na wszelkie możliwe sposoby, osłabiając nas i dzieląc. Niech śmierć tej pięknej kobiety uczni nas bardziej ludzkimi i chrześcijańskimi. Aby ta tragedia nie poszła na marne”. I osobiście wzięła udział w pogrzebie.
Ustawy zaciekle broni jednak premier Irakli Kobachidze, twierdząc, że uchwalone prawo reguluje najprostszą rzecz, „że mężczyzna powinien być mężczyzną, a kobieta kobietą”. Zwraca uwagę, że „w percepcji społeczeństwa gruzińskiego Europa nie może być kojarzona z nieprzejrzystością i propagandą LGBT. To jest złe, na pewno nie będzie pasować do obrazu Unii Europejskiej”. Tyle że ustawa jest sprzeczna z zasadami zapisanymi w Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, a Komisja Wenecka wydała jej krytyczną opinię.
Wprowadzenie zakazu tzw. propagandy LGBT spotkało się z ostrą krytyką Zachodu. Wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej, Joseph Borrell, napisał na portalu X:
„gruziński parlament przyjął projekt ustawy, która podważa podstawowe prawa ludzi i zwiększa dyskryminację i stygmatyzację. Wzywam Gruzję do wycofania się z tych przepisów, które jeszcze bardziej wyprowadzają kraj z drogi do UE”.
A Michael Roth, przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych niemieckiego Bundestagu, także na swoim profilu w X bezpośrednio powiązał morderstwo Abramidze z promowaną przez rząd transfobią. Rządzącą partię nazwał „koszmarem Gruzji” i wezwał ją do „natychmiastowego odwołania haniebnego prawa”.
Ten punkt wywołuje chyba najwięcej kontrowersji i budzi mnóstwo pytań. To ważny temat dla wielu Gruzinów i Gruzinek.
Po przegranej w 1993 roku wojnie o Abchazję 230 tys. z nich musiało opuścić swoje domy. Podobna sytuacja miała miejsce pod koniec lat 80. i po 2008 roku w tzw. Osetii Południowej (łącznie ponad 100 tys. osób). Przenieśli się do mieszkań tymczasowych i wielu z nich mieszka w nich do dziś.
Od państwa otrzymali status wewnętrznych przesiedleńców, niewielkie wsparcie finansowe i bezpłatną opiekę medyczną. Samo to przypomina sobie o nich zawsze w okolicach wyborów, niezależnie od tego, kto rządzi krajem. Obiecuje wtedy powrót do domów albo budowę nowych, płaci gotówkę za oddanie głosu, dostarcza darmowe jedzenie. Tym razem nie jest inaczej.
Gruzińskie Marzenie obiecuje, że separatystyczne republiki – Abchazja i tzw. Osetia Południowa – „wrócą” pod jurysdykcję Gruzji. Nie jest tylko do końca jasne na jakich zasadach.
Politycy Gruzińskiego Marzenia informują w oświadczeniu, że „w przypadku przywrócenia terytorialnej całości Gruzji koniecznie będzie wniesienie poprawek do Konstytucji”, do których kraj powinien być gotowy w każdej chwili. Kłopot stanowi jednak „kolektywny ZRN”, który jako „wróg państwa” i „obcy agent” będzie przeszkadzał tym procesom. Dlatego większość konstytucyjna jest Gruzińskiemu Marzeniu niezbędna, by doprowadzić pokojowo sprawę do końca.
Bidzina Iwaniszwili, oligarcha, założyciel, honorowy przewodniczący Gruzińskiego Marzenia i numer jeden na ich liście wyborczej na wiecu przedwyborczym w Gori, niedaleko granicy z okupowaną przez Rosję tzw. Osetią Południową, powiedział: „my, Gruzini, znajdziemy w sobie siłę, aby przeprosić za to, że zdradziecki Ruch Narodowy, działał na rozkaz [obcych sił – przyp. red.]. Dziś jesteśmy świadomi, że wojna sierpniowa z 2008 roku nie była życzeniem ani narodu gruzińskiego, ani osetyjskiego”.
Słowa o przeprosinach za sierpień 2008 roku wywołały wśród Gruzinów ogromne oburzenie. Lider ZRN, Lewan Beżaszwili, wezwał Iwaniszwilego do przeproszenia narodu gruzińskiego, weteranów i członków rodzin bohaterów wojennych za „zdradliwe oświadczenie”. W sieci i mediach zawrzało. Ale wiodący politycy Gruzińskiego Marzenia starają się studzić emocje i rekomendują „nie histeryzować”.
Premier Kobachidze skomentował reakcję gruzińskiego społeczeństwa słowami: „Istnieją dwa teoretyczne sposoby przywrócenia integralności terytorialnej Gruzji: jeden to wojna, a drugi pojednanie. Ci, którzy są przeciwni pojednaniu, automatycznie wybierają wojnę. Są stroną wojny. My oczywiście mamy inny plan”.
Możliwość wojny, obok możliwości powrotu Saakaszwilego do władzy to dwa największe straszaki Gruzińskiego Marzenia w aktualnej kampanii wyborczej. Kilka dni temu na ulicach miast pojawiły się plakaty z najsłynniejszymi zabytkami i miejscami użyteczności publicznej skontrastowane ze zbombardowanymi analogami z ukraińskich miast. Hasło, które temu przewodzi to: „Nie dla wojny! Wybierz pokój!”. Podobny spot reklamowy pojawił się też w mediach i sieci.
Prezydentka Zurabiszwili skomentowała to słowami: „Takiego wstydu, takiego obrażania naszej kultury, tradycji, historii i wiary jeszcze nie widziałam.
Jakim trzeba być nędznym, żeby tak bezdusznie podtykać narodowi plakat, wykuty w kuźni KGB! »Z godnością« do piekła!”.
To nie jedyny aspekt hulającej kampanii. Inna jej część uderza w organizacje pozarządowe, których, zdaniem premiera Kobachidzego, w Gruzji tak naprawdę nie ma. Jego zdaniem „istnieją pewne bogate organizacje pozarządowe, które są całkowicie finansowane zewnętrznie i mają jasno określone cele polityczne”.
To przede wszystkim wobec nich w maju przyjęto w Gruzji tzw. rosyjskie prawo,
zgodnie z którym wszystkie organizacje pozarządowe i media, które są w minimum 20 proc. finansowane ze środków zagranicznych, miały obowiązek do 2 września wpisać się do rejestru „zagranicznych agentów” (na zdjęciu na samej gorze – protest w Tbilisi przeciw temu prawu, 2 czerwca 2024).
Z 30 tys. zarejestrowanych w Gruzji organizacji do bazy zapisało się zaledwie 469, czyli 1,5 proc. Reszcie grozi kara w wysokości 9,5 tys. dolarów. I wobec nich Gruzińskie Marzenie wytoczyło także przedwyborcze działo. Jedna z reklam przedstawia kolaż zdjęć przedstawicieli kilku organizacji pozarządowych i opatrzona jest hasłem: „Powiedz NIE moralnej degradacji społeczeństwa!”. Jej emisji odmówiło kilka stacji telewizyjnych – Mtvari, Formula i Pirveli. Tłumaczą, że jest niezgodna z prawem i stygmatyzuje przedstawicieli społeczeństwa obywatelskiego. Zostały ukarane grzywną w wysokości 5 tys. lari (1830 dolarów).
To jednak nie wszystko. Biuro Antykorupcyjne w Gruzji wszczęło procedury m.in. wobec Transparency International Georgia, które patrzy władzy na ręce i monitoruje procesy przedwyborcze. Władza zaś robi wszystko, by im w tym przeszkodzić.
O uczciwość wyborów martwi się nie tylko gruzińska opozycja, NGO-sy i media, martwi się też Zachód. 20 września Parlament Europejski oświadczył, że jeśli wybory nie zostaną przeprowadzone demokratycznie, podejmie odpowiednie działania.
Przede wszystkim:
Z kolei Paweł Herczyński, ambasador UE w Gruzji, ubolewał nad regresem reform w Gruzji, które tylko oddalają ten kraj od Unii. Powiedział, że „w przypadku pogorszenia się sytuacji” Unia
może skorzystać z możliwości tymczasowego zawieszenia systemu bezwizowego, który Gruzja otrzymała w 2017 roku
i na podstawie którego obywatele tego kraju mogą przebywać w strefie Schengen do 3 miesięcy w roku. Podkreślił, że ma nadzieję, że 26 października okaże się świętem demokracji i zaznaczył, że „to Gruzini muszą zdecydować, w jakim kraju chcą żyć”. Dodał, że jeśli zdecyduje się na Europę, to będzie musiała przestrzegać niepodlegających negocjacjom zasadom: praworządności, poszanowania praw człowieka, a w szczególności praw mniejszości.
Zareagowała też Ameryka. Departament Stanu USA poinformował o pakiecie sankcji skierowanych w Bidzinę Iwaniszwilego, który jest już gotowy do wdrożenia oraz wprowadzeniu ograniczeń wizowych dla 64 obywateli Gruzji za podważanie gruzińskiej demokracji. Kobachidze skomentował to słowami: „to skrajna zniewaga naszego państwa”. A potem było tylko gorzej.
Premier Gruzji wybrał się na Zgromadzenie Ogólne ONZ w Waszyngtonie, gdzie miał zaplanowane także spotkanie z Joe Bidenem. Administracja prezydenta USA odwołała je w ostatniej chwili. Biden zrezygnował też z innych spotkań z gruzińską delegacją. Jako przyczynę podano antydemokratyczne działania gruzińskiego rządu, przyjęcie prawa o zagranicznych agentach, planowanie delegalizacji opozycji i wszczęcie postępowania Biura Antykorupcyjnego przeciwko NGO.
Spiker gruzińskiego Parlamentu, Szalwa Papuaszwili, zarekomendował, by Amerykanie „pouczyli się gościnności u Gruzinów”.
Na wszystko to z uśmiechem patrzy Rosja. Jedna z głównych propagandzistek Kremla, Margarita Simonjan pochwaliła Iwaniszwilego: „Gruzja zaczęła prowadzić się adekwatnie. Tak jakby wyszła z wieloletniego zapoju albo jakiejś psychozy. Gorąco to popieramy!”. Z kolei szef Komitetu ds. Międzynarodowych FR, Grigorij Karasin, napisał w Telegramie: „Gruzja dojrzała politycznie w ciągu ostatnich 16 lat”.
Nie ma się co oszukiwać, to dla Rosji także bardzo ważne wybory i bardzo ważna gra.
Jeśli będzie miała kontrolę nad Gruzją, będzie miała dostęp do korytarzy tranzytowych, które biegną przez jej terytorium i łączą Europę z Azją Centralną oraz Bliskim Wschodem. Odpowiedni dla nich wynik wyborów może być teraz dla Rosji priorytetem.
Tymczasem gruzińska opozycja nadal jest podzielona i nie mówi jednym głosem. Jeśli przegra istnieje wysokie ryzyko izolacji kraju, a co za tym idzie chaosu i kłopotów ekonomicznych. Póki co walka z LGBT i „zagranicznymi agentami” oraz ochrona gruzińskiej tożsamości i wartości złudnie przypomina kremlowską matrycę. Jeśli wszystko pójdzie po myśli Gruzińskiego Marzenia i partia zdobędzie konstytucyjną większość, to Gruzję może czekać kolejno:
Czy russkij mir ma szansę zadomowić się w Gruzji? Czy gruzińskie marzenie zmieni się w gruziński koszmar?
Stasia Budzisz, tłumaczka języka rosyjskiego i dziennikarka współpracująca z "Przekrojem" i "Krytyką Polityczną". Specjalizuje się w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest autorką książki reporterskiej "Pokazucha. Na gruzińskich zasadach" (Wydawnictwo Poznańskie, 2019).
Stasia Budzisz, tłumaczka języka rosyjskiego i dziennikarka współpracująca z "Przekrojem" i "Krytyką Polityczną". Specjalizuje się w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest autorką książki reporterskiej "Pokazucha. Na gruzińskich zasadach" (Wydawnictwo Poznańskie, 2019).
Komentarze