Po 10 miesiącach oglądania putinowskiej TV i czytania putinowskich przekazów zadałam sobie pytanie: dlaczego oni są tak skuteczni, skoro opowiadają takie brednie? I znalazłam pięć filarów propagandy Putina
Putin, Drodzy Czytelnicy, nowy rok spędzi z najbliższymi i obejrzy z nimi swoje noworoczne przemówienie (jego treść moskiewskie media opublikowały, kiedy 2023 rok zawitał na Kamczatkę, czyli po godz. 13 naszego czasu).
Gdybym nie wiem jak długo przeglądała swoje notatki z putinowskich kłamstw o wojnie w Ukrainie, nie znalazłabym lepszego obrazu propagandy Kremla:
Putin w otoczeniu swej nietradycyjnej rodziny obejrzy siebie, jak sławi tradycyjne wartości rodzinne.
Sławi odwagę walczących ten, który frontu nie widział. Opowiadając dziennikarzom o oglądaniu samego siebie w telewizji Putin (na konferencji prasowej 22 grudnia) lekko się uśmiechnął.
Machina propagandowa nie dała się jednak zwieść - władza może ironizować, jej propaganda - nie. Wyprodukowała więc opowieści o dostojnikach niższego czynu, którzy spędzą Nowy Rok... z najbliższymi, słuchając orędzia prezydenta. Nie będą też za dużo pili, za to wspomną “naszych chłopców” na froncie.
Tak oto propaganda przekazała poddanym, czego władza oczekuje w tym roku: skromności i gorliwości.
Rosja nie miała bowiem wyjścia, musiała zaatakować Ukrainę. Została do tego zmuszona. Jednak odniosła sukces: poszerzyła swoje granice, więcej jest też obywateli Federacji Rosyjskiej (to w wyniku “aneksji” wschodniej Ukrainy). Gospodarka Rosji ma się świetnie, bowiem skurczyła się tylko 2,5 procenta. A społeczeństwo ufa swojemu prezydentowi.
Powyższy zestaw bredni wygłosił 25 grudnia na podsumowanie roku w rosyjskiej państwowej telewizji gospodarz programu “Wiadomości Tygodnia”, propagandysta Dmitrij Kisielow.
Jak doniósł niezależny portal Meduza, to zgodne z wytycznymi Kremla: tak teraz należy mówić o wojnie.
Z analizy putinowskiego przekazu z ostatnich 10 miesięcy wyszło mi, że ta propaganda opiera się na pięciu założeniach:
Kreml musiał sobie wyliczyć, że ludzi podzielających taki obraz świata jest wystarczająco dużo, by przy pomocy negatywnych emocji dawało się wzmocnić przekaz propagandowy.
Tych pięć elementów występuje w propagandzie Kremla stale.
Cała narracja Putina o wojnie, agresji na Ukrainę i celach strategicznych Rosji oparta jest na przemocowej wizji: silniejszy ma prawo robić to, co chce.
Słabszy musi się podporządkować. Takie jest prawo natury i “zawsze tak było”.
Dlatego kraj, który nie może zrobić tego, co chce, nie jest suwerenny. Suwerenność rozumiana jako możliwość nieograniczonej przemocy jest atrybutem władzy. Tak jak atrybutem władzy jest ostentacyjne bogactwo. Ono zaświadcza o prawie do przemocy (dlatego propaganda Kremla nieustannie podkreśla, jakie Putin ma wspaniałe samochody, samoloty, zegarki i pałace - oraz jakie wspaniałe czerwone dywany przed nim rozkładają; ma też nowe okręty wojenne - wodowaniem ich zajmował się w tym tygodniu. Oczywiście zdalnie, przez łacza wideo).
Opowieść przemocowa o wojnie w Ukrainie brzmi tak: Rosja została w Ukrainie zaatakowana przez NATO, bo nie pozwolono jej robić tam tego, co ona zrobić chce. Gdyby teraz Rosja uznała, że bombardowanie Ukrainy należy przerwać, utraciłaby swą suwerenność. Negocjowanie, uznawanie innych punktów widzenia jest oznaką słabości.
“Rosja nigdy nie przyjmowała cudzych warunków” - oznajmił 26 grudnia rzecznik Putina Pieskow. Historycznie to nieprawda, ale mamy tu do czynienia z wyznaniem wiary przemocowca. Słowo "suwerenność" Putin odmieniał przez przypadki w noworocznym orędziu 31 grudnia.
Nie ma czegoś takiego jak prawa człowieka. Każda władza ma prawo ustanawiać sobie takie wartości, jakie chce. Aktualnie najlepsze wartości mają Chiny – bo są najsilniejsze. Zachód zaś jest słaby, bo oddaje władzę kobietom, a te są z natury słabsze (warto zauważyć, że rosyjski przekaz propagandowy jest skrajnie mizoginiczny – kobieta na czele ministerstwa obrony, to, hehehehe, ostentacyjny dowód słabości).
A ponieważ przemoc jest rzeczą zwyczajną, jedyną sensowną strategią dla zwykłego szarego człowieka jest dołączenie się do pościgu silniejszych za słabszymi.
Oto przykłady z propagandowego przekazu:
Propaganda Kremla gorąco wierzy w moc lęku przed poniżeniem. W to, że doświadczający przemocy człowiek zrobi wszystko, by poza nagą siłą nie doświadczyć też wyśmiania. Które jest karą za zły wybór i błędną - bo nie większościową - samoidentyfikację.
Dowodem tej wiary jest wylewająca się ze wszystkich rosyjskich komunikatorów homofobia i transfobia.
W każdych telewizyjnych “Wiestiach” jest coś o nieheteronormatywnym seksie. Jak to możliwe? - zapytacie. Przecież w Rosji promowanie “nietradycyjnych relacji” jest surowo karane.
Ano jest możliwe. Popatrzmy na ten wykład, co w Rosji jest tradycyjne i legalne, a co nie (to zupełnie na serio przygotowana przez RIA Nowosti relacja z posiedzenia komisji Dumy z 21 listopada właśnie w sprawie zaostrzania kar za “promowanie LGBT”):
"Mówienie o osobach LGBT, w tym w telewizji, jest legalne, jeśli materiał nie stworzy pozytywnego obrazu nietradycyjnych relacji. Wszystko zależy od kontekstu. Innymi słowy, jeśli na ekranie pojawi się piękny obraz związku osób LGBT, to będzie karane. Ale jeśli parada gejów zostanie pokazana tak, że nie będzie w stanie wywołać u widza pozytywnych emocji i będą temu towarzyszyły odpowiednie wyjaśnienia, to nie będzie to uznawane za propagandę LGBT”.
Państwo zupełnie spokojnie instytucjonalizuje przemoc i poniżenie. Skrzywdzonym i poniżanym władza wskazuje tych, którzy są niżej w hierarchii i pozwala poczuć się lepiej. Taka to obrona “tradycyjnych wartości”.
A tu zwyczajowy kawałek o tym, jak nisko upadł Zachód:
Propaganda eksploatuje nieufność i nieumiejętność współpracy. Dobrze to widać np. w atakach na Unię Europejską. Kreml mówi, że nie ma czegoś takiego jak Unia. Że opowieści o naradach, ucieraniu stanowisk, wspólnym wymyślaniu rozwiązań - to bajka dla naiwnych.
Bo krajami tzw. Unii rządzi z ukrycia silniejszy. W wersji Kremla – silniejszym są Stany Zjednoczone. A czasem Niemcy.
Ale to, kto kim kręci, to szczegół - liczy się wiara, że współpraca, kompromisy, rozmowa do niczego nie prowadzą. Jeśli Wielka Brytania negocjuje z USA, to znaczy, że “stała się kolonią swej byłej kolonii”.
Równie interesujące - jeśli chodzi o wywoływanie nieufności do współpracy - są propagandowe opowieści o tym, jak w Rosji stanowi się prawo. Propaganda informuje o tym w depeszach, że “Putin polecił, żeby...”. Tak oto najmocarniejsza jednostka sama z siebie wie, co zrobić. Reszta zaś nie wie - więc z uniżeniem milczy. O żadnych konsultacjach czy negocjacjach mowy tu nie ma. Najwyższej o pokornych petycjach do tronu.
A że Putin w kółko musi wydawać polecenia, żeby zmienić to, co polecił poprzednio, bo polecenie nie objęło wszelkich szczegółów, to zupełny drobiazg. Miarą sprawności państwa nie jest bowiem jego efektywność i realizowanie potrzeb obywateli – ale jedność i podporządkowanie się. I brak krytyki.
To bardzo eksploatowany wątek propagandy Kremla. Jej analitycy w Europie często podkreślają, że posługuje się ona tymi samymi kanałami dotarcia, co wcześniej antyszczepionkowcy.
Nie ma w tym jednak nic dziwnego. Niechęć do nauki, podwiązana z bolesnymi wspomnieniami ze szkoły, która wymaga wykucia formułek, a nie zadawania pytań i eksperymentowania, to fantastyczne paliwo dla dezinformacji i propagandy.
Te wątki pojawiają się w przekazie propagandowym rzadziej niż ataki na osoby LGBT, ale naprawdę regularnie. A ponieważ kremlowska machina propagandowa ma wiele szczebli, konferencja prasowa Kiriłłowa infekuje potem przekazy publicystów i lokalnych mediów. A później rozchodzi się po sieci w wersji “moja dobra znajoma ma znajomego, który...”.
Dla Putina – i jego odbiorców - historia to "fakty”. W czasie swoich wystąpień Putin potrafi znakomicie wcielić się w ofiarę kartkówek z historii.
Opowiada słuchaczom anegdotkę, która mu akurat pasuje i mówi “eto udiwitiel’no, no eto fakt” (zdumiewające, ale to fakt).
Bo historia – tak jak nauki ścisłe - jest jedną wielka ściemą wymyśloną po to, by dręczyć prostego człowieka. Ale człowiek obrotny i mądry dowie się prawdy, odkryje “prawdę historyczną” i “fakty”, które dadzą mu prawo robić to, co chce.
Można się z tego radośnie wyśmiewać i pytać, czy zdaniem Putina Londyn należy dziś do Włoch - skoro założyli go Rzymianie. A Kaliningrad należy się Czechom, bo miasto założył ich król w XIII wieku. Propaganda odwołuje się do doświadczenia ludzi, którzy nigdy nie traktowali historii jako rozmowy o teraźniejszości. Nie uczyli się analizować źródeł - nauczyli się za to, że nad przeciwnikiem można zyskać przewagę powołując się na nieznany mu “fakt historyczny”.
W tej bajce Rosja zawsze miłowała pokój, ale niestety zawsze była atakowana (“podstawową przyczyną operacji specjalnej była niechęć USA i NATO do uwzględnienia obaw Rosji”). Taka "historia" uczy Cię, że masz rację, bylebyś wpierał władzę. Wtedy Twoje "fakty" będą ponad "faktami" innych ludzi.
Z pięciu elementów rosyjskiej propagandy można ułożyć prostą opowieść uzasadniającą atak na Ukrainę: jest ona państwem słabym, akceptującym LGBT, zdradzającym Rosję z jej odwiecznymi wrogami, bezczelnie opierającym się władzy Putina, nie mającym korzeni historycznych i rozsiewającym najstraszniejsze choroby świata.
Można z tego jednak ułożyć dowolną opowieść.
Dlatego nie powinno dziwić, że tych samych wyobrażeń o społeczeństwie używa się też w Polsce do pognębienia przeciwnika. Robi to m.in. telewizja “Für Deutschland” rządowa i prezes Kaczyński. Bo dobrze rozumie, jak bardzo skuteczne są te techniki.
Tak. To są wszystko elementy tego samego modelu. Być może nie stosuje się on do całego polskiego społeczeństwa, ale prezes PiS wierzy, że to wystarczy do mobilizacji społecznej jego zwolenników.
Po pierwsze - ten dyskurs propagandy dociera wszędzie tam, gdzie relacje społeczne są takie, jak w modelu, którym posługuje się propaganda.
Ale relacje tworzymy my sami – i możemy je zmieniać.
Wniosek drugi – dobra edukacja jest równie ważna w obronie przed Putinem jak armaty.
Od początku napaści Rosji na Ukrainę śledzimy, co mówi na ten temat rosyjska propaganda. Jakich chwytów używa, jakich argumentów? Co wyczytać można między wierszami?
UWAGA, niektóre ze wklejanych do tekstu linków mogą być dostępne tylko przy włączonym VPN
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Z wykształcenia historyczka. Od 1989 do 2011 r. reporterka sejmowa, a potem redaktorka w „Gazecie Wyborczej”, do grudnia 2015 r. - w administracji rządowej (w zespołach, które przygotowały nową ustawę o zbiórkach publicznych i zmieniły – na krótko – zasady konsultacji publicznych). Do lipca 2021 r. w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich. Laureatka Pióra Nadziei 2022, nagrody Amnesty International, i Lodołamacza 2024 (za teksty o prawach osób z niepełnosprawnościami)
Komentarze