0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Olaf Kosinsky [email protected]Olaf Kosinsky info@k...

Stewardesa Lufthansy podczas lotu z Londynu do Monachium wręczyła mi czekoladkę w żółtym opakowaniu, zwyczajowy poczęstunek. Kiedy zobaczyła, że pracuję nad długim niemieckim dokumentem, dała mi jeszcze jedną, mówiąc „Sie sind so fleissig!” (Jest pan taki pracowity!).

Wyjaśniłem, że tak naprawdę jest to 177-stronicowa umowa koalicyjna trzech partii tworzących nowy niemiecki rząd. Podekscytowana, dała mi całą garść miniaturowych tabliczek czekolady, a potem dodała jeszcze jedną. Większość z nich ofiarowałem siedzącej obok pasażerce, która ma małe dzieci.

Ale kilka czekoladek schowałem do kieszeni.

Kilka dni później podarowałem jedną z nich jednemu z kluczowych ministrów rządu koalicji „Sygnalizacji świetlnej” złożonego z Socjaldemokratów, Zielonych i Wolnych Demokratów. W środę 8 grudnia rząd ten formalnie rozpoczął urzędowanie w Berlinie.

Minister przyjął czekoladkę ze stosowną ceremonialną powagą.

Przeczytaj także:

Artykuł Timothy Gartona Asha oprócz w OKO.press, ukazał się także w brytyjskim „The Guardian”. Autor jest brytyjskim intelektualistą i historykiem, profesorem na Uniwersytecie Oksfordzkim, Świadkiem i uczestnikiem przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego „Wiosny obywateli”, jest także autorem książek „Polska rewolucja: Solidarność” oraz „Wolny świat: dlaczego kryzys Zachodu jest szansą naszych czasów”.

Odrobina czekolady jest potrzebna.

Biorąc pod uwagę trudności w osiągnięciu wspólnego stanowiska przez trzy różne partie, umowa koalicyjna jest niezwykle spójna, znacząca i ambitna.

Jej fragmenty są nawet dobrze napisane, pobrzmiewają w niej echa retoryki wielkiego kanclerza zachodnioniemieckiej Ostpolitik, Willy'ego Brandta. Jak przystało na demokrację, która jest obecnie bardziej szanowana niż amerykańska, umowa proponuje mieszankę ciągłości i zmian.

Jednak rząd pod przewodnictwem kanclerza Olafa Scholza już od pierwszego dnia stoi przed ogromnymi wyzwaniami. Jak to często zdarza się w historii Niemiec, wiele z nich leży na wschodzie. Oto nowe niemieckie kwestie wschodnie.

Pierwsza z nich leży w obrębie ich własnych granic, w byłych Niemczech Wschodnich.

We wrześniowych wyborach powszechnych w Saksonii i Turyngii około jednej czwartej głosów oddano na skrajnie prawicową, ksenofobiczną Alternatywę dla Niemiec (AfD). W tym tygodniu w Saksonii odbyła się flash mob przeciwko obowiązkowym szczepieniom. Podobno został zorganizowany przez skrajnie prawicowych aktywistów.

U podstaw tego zjawiska leży psychologia społeczna wspólna raczej z postkomunistyczną Europą Środkową, Polską i Węgrami, niż z tą, powiedzmy, w Hamburgu czy Stuttgarcie. Program Scholza dotyczący „szacunku” dla tych, którzy czują się ignorowani lub lekceważeni, ma tu szczególne znaczenie.

Druga nowa niemiecka kwestia wschodnia dotyczy erozji demokracji i państwa prawa w Polsce i na Węgrzech.

Niemiecka obecność gospodarcza w tych krajach jest ogromna. Pod rządami kanclerz Angeli Merkel Berlin był w dużej mierze odpowiedzialny za zbyt miękkie stanowisko UE wobec populistycznych władz tych krajów. Umowa koalicyjna bardzo mocno podkreśla potrzebę większej jedności europejskiej i poszanowania praworządności. Czy nowy rząd pójdzie za ciosem i stanie się zdecydowanym orędownikiem ogólnoeuropejskich działań na rzecz przywrócenia demokracji na Węgrzech i praworządności w Polsce?

Trzecia i czwarta kwestia wschodnia są ze sobą nierozerwalnie splecione. Dotyczą one terenów pomiędzy UE a Rosją, czyli Ukrainy i Białorusi, oraz samej Rosji.

Równowaga między stosunkami z Rosją a stosunkami z innymi krajami Europy Środkowo-Wschodniej jest jednym z najstarszych problemów niemieckiej polityki wschodniej. W ciągu ostatnich 300 lat widzieliśmy wszystkie możliwe warianty, w tym najbardziej ekstremalny: brutalny, całkowity podział Polski między hitlerowskie Niemcy i stalinowski Związek Radziecki ustalony potajemnie uzgodnionej jesienią 1939 roku.

Upiory przeszłości łatwo obudzić we wschodnioeuropejskich umysłach. Wielu postrzega gazociąg Nord Stream 2, łączący Rosję bezpośrednio z Niemcami, jako kolejny przykład przedkładania przez Niemcy stosunków z Moskwą nad interesy krajów położonych pomiędzy nimi.

Pod tym względem umowa koalicyjna jest naprawdę godna uwagi. Stawia ona stosunki z Ukrainą i Białorusią zaraz po stosunkach z USA i Wielką Brytanią, a przed stosunkami z Rosją.

Popiera ona żądanie białoruskiej opozycji dotyczące nowych wyborów i stwierdza, że „rosyjska interwencja na rzecz [białoruskiego prezydenta Aleksandra] Łukaszenki jest nie do przyjęcia”. Zobowiązuje się do wspierania przywrócenia „pełnej integralności terytorialnej i suwerenności” Ukrainy i wzywa do zaprzestania wszelkich dalszych prób destabilizacji tego kraju.

Zanim jeszcze atrament wysechł, te piękne słowa zostały wystawione na próbę.

Władimir Putin gromadzi duże siły wojskowe na wschodniej granicy Ukrainy, domagając się respektowania swojej „czerwonej linii”, zgodnie z którą Ukraina nie powinna wstępować do NATO ani być zaopatrywana czy wspierana militarnie przez członków tej organizacji. Wywiad USA twierdzi, że wygląda to na poważną inwazję. Przynajmniej jeden uczestnik dorocznego spotkania Klubu Wałdajskiego z Putinem w październiku tego roku wrócił z wrażeniem, że rosyjskie zagrożenie jest realne. Natomiast niemiecki wywiad najwyraźniej uważa, że to co najwyżej pobrzękiwanie szabelką.

Tak czy inaczej, potrzebne jest wiarygodne odstraszanie.

Prezydent Joe Biden koncentruje się na środkach gospodarczych, a Niemcy są kluczowym graczem w europejskiej i zachodniej orkiestrze. Czy kanclerz Scholz jest gotów jasno powiedzieć rosyjskiemu przywódcy, choćby prywatnie, że jeśli Rosja ponownie zaatakuje Ukrainę, to gazociąg Nord Stream 2 okaże się najbardziej kosztowną, a zarazem chybioną inwestycją? To zdenerwowałoby byłego szefa partii Scholza, Gerharda Schrödera, który jest - co dość skandaliczne - prezesem Nord Stream 2, ale byłby to ważny sygnał demokratycznego, europejskiego i zachodniego zaangażowania nowego rządu.

Problem rosyjsko-ukraiński jest najbardziej palący, ale w dłuższej perspektywie najważniejsza jest piąta niemiecka kwestia wschodnia, czyli Chiny.

Można to nazwać kwestią dalekowschodnią. Język umowy koalicyjnej dotyczący Chin robi wrażenie. W umowie przyjęto unijną trójstopniową formułę „partnerstwa, konkurencji i rywalizacji systemowej”, wspominając o łamaniu praw człowieka w Sinciang, niszczeniu „jednego państwa, dwóch systemów” w Hong Kongu i potrzebie transatlantyckiej koordynacji polityki wobec Chin. Podkreśla się w niej, że jakakolwiek zmiana status quo w Cieśninie Tajwańskiej może nastąpić jedynie w sposób pokojowy i za obopólną zgodą.

W chwili obecnej Chiny blokują cały import z Litwy, aby ukarać to małe państwo członkowskie UE za zgodę na otwarcie tam przedstawicielstwa Tajwanu. Pekin wywiera nawet presję na międzynarodowe przedsiębiorstwa, aby zrezygnowały z litewskich dostawców. UE powinna być jednolitym blokiem handlowym, mówiącym jednym głosem. Komisja Europejska proponuje silny pakiet środków właśnie po to, by przeciwdziałać takiemu zastraszaniu.

Czy Niemcy są gotowe poprzeć zdecydowaną odpowiedź UE na próbę dzielenia i rządzenia przez Pekin w Europie, czy też są zbyt przestraszone, by zaszkodzić swoim własnym stosunkom gospodarczym z Chinami?

Podejmując te wschodnie kwestie, nowy niemiecki rząd musi zmierzyć się z dwiema dużymi wewnętrznymi przeszkodami: niemieckim biznesem, który w dużej mierze chce po prostu dalej zarabiać w tych wszystkich miejscach, zwłaszcza w Chinach, oraz niemiecką opinią publiczną, która w większości jeszcze nie uświadomiła sobie, jak groźny stał się świat, zwłaszcza na Wschodzie. Ale przynajmniej na górze jest intelektualne zrozumienie i proklamowany cel polityczny.

Jeśli nowym przywódcom Niemiec uda się znaleźć właściwą równowagę w każdym z tych przypadków, to powinni otrzymać nie jedną mizerną tabliczkę czekolady z Lufthansy, ale dużą skrzynkę najlepszych belgijskich czekoladek.

Przełożyła Anna Halbersztat

;
Na zdjęciu Timothy Garton Ash
Timothy Garton Ash

Brytyjski historyk, profesor na Uniwersytecie Oksfordzkim, wykłada też na Uniwersytecie Stanforda. Europejczyk. Świadek i uczestnik przemian demokratycznych w Europie Środkowej i Wschodniej. Ostatnio po polsku ukazało się wznowione wydanie jego "Wiosny obywateli".

Komentarze