„Teraz będzie tak jak za czasów Śmigulskiego, tylko kto inny będzie dzielił pieniądze” – mówi odwołana dyrektorka PISF Karolina Rozwód o ministrze Hannie Wróblewskiej
Karolina Rozwód, odwołana dyrektorka PISF, opowiada krok po kroku, jak do tego doszło, jak przebiegła rozmowa w gabinecie ministry Hanny Wróblewskiej, a także, co chciała zmienić w PISF i co się wydarzy po jej odejściu. Zapowiada pozew przeciwko ministrze. Na początek osiem cytatów, cała rozmowa dalej w tekście:
Piotr Pacewicz, OKO.press: Zacznijmy od najnowszej odsłony sporu o pani odejście z funkcji dyrektorki Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. W piątkowym (22 listopada) wywiadzie dla PAP ministra kultury rozwija zarzuty. Zdaniem Hanny Wróblewskiej udzielając dotacji filmowi „Ministranci”, „przekroczyła pani ustawę o finansach publicznych (...) Okazało się, że umowa, która była przedmiotem zawiadomienia do prokuratury, w stosunku do której toczy się postępowanie przygotowawcze, została podpisana, a pieniądze bardzo szybko wypłacone. Szybciej niż w przypadku innych umów”.
Karolina Rozwód, b. dyrektorka PISF*: Dlaczego podpisałam umowę, to wymaga dłuższych wyjaśnień, ale na szybko dwa sprostowania. Umowa została podpisana 4 października 2024, a więc zanim wszczęte zostało śledztwo (18 października) w sprawie dotacji, którą – przypomnijmy – 13 grudnia 2023 przyznał w formie promesy Radosław Śmigulski [dyrektor PISF od grudnia 2017 do kwietnia 2024]. A informację z prokuratury o wszczęciu postępowania dostaliśmy w Instytucie dopiero 28 października.
Po drugie, tempo wypłacenia pierwszej raty (10 października) było standardowe. Zgodnie z oczekiwaniami środowiska filmowego, a także zachętami ministerstwa, staraliśmy się sprawnie wypłacać środki, szczególnie w sytuacji, gdy trwają już zdjęcia do filmu.
Pani ministra może sprawdzić terminy w przypadku innych filmów.
Zapowiada pani pozew przeciwko ministrze Wróblewskiej o naruszenie dóbr osobistych. 13 listopada 2024 wezwała pani ministrę do usunięcia oświadczenia na temat pani ustąpienia.
Tak. Zostałam pomówiona, a pani ministra napisała nieprawdę. Jak można było stwierdzić, że „nie ma zgody na kontynuację praktyk, które były przedmiotem zawiadomień złożonych do Prokuratury i CBA na działalność Radosława Śmigulskiego”.
Jakie niby praktyki miałabym kontynuować ?
I że „konfrontacyjny charakter wypowiedzi Karoliny Rozwód nie może odwracać uwagi od działań na szkodę PISF, które zostały wykryte”. W jaki niby sposób działałam na szkodę PISF i co takiego Pani Ministra wykryła?
To bezpodstawne szkalowanie, godzenie w moje dobre imię, pomawianie mnie o popełnienie przestępstwa. Oświadczenie dalej wisi na stronie ministerstwa, więc pozwę panią ministrę o naruszenie dóbr osobistych.
Nie rozumiem, jak uczciwa i mądra osoba mogła coś takiego napisać i rozpowszechniać.
Sprawa wybuchła po pani rozmowie w ministerstwie kultury 30 października 2024, w klimacie trochę jak z kina moralnego niepokoju. Wezwano panią dzień wcześniej.
Nie, nie. 29 października 2024 roku, po południu dostałam tylko pismo z poleceniem przygotowania do 10:00 rano następnego dnia zestawu umów, które podpisaliśmy z producentami w październiku 2024 roku. Domyślaliśmy się oczywiście, że chodzi o dotację dla filmu „Ministranci” uznanego twórcy Piotra Domalewskiego, produkowanego przez firmę Aurum Film Bodzak Hickinbotham. Do wieczora przygotowywaliśmy odpowiedź z szefową działu produkcji Kingą Gałuszką i szefem działu prawnego Dawidem Łukasiewiczem. Rano została wysłana.
O 13:30 zadzwonił telefon, wzywając mnie pilnie do Ministerstwa Kultury.
W dniu zaprzysiężenia rządu Donalda Tuska Radosław Śmigulski przyznał „Ministrantom” dotację 4 mln, może dlatego, że chciał przypodobać się nowej władzy. W ramach rutynowej procedury prowadzonej od czerwca 2024 PISF negocjował umowę z producentami.
Jadąc do ministerstwa, spodziewałam się, że zostanę zapytana o tę umowę. Ale żadnych pytań nie było. W drzwiach do gabinetu pani ministry minęłam się z panem wiceministrem Andrzejem Wyrobcem, w środku z panią ministrą był pan Maciej Dydo, dyrektor Departamentu Prawa Autorskiego i Filmu. Od razu zostałam poinformowana, że jest gotowe pismo do Rady PISF o zaopiniowanie mojego odwołania, w związku z podpisaniem umowy na „Ministrantów” oraz w związku, jak to zostało określone, z naciskami na Krajową Izbę Producentów Audiowizualnych (KIPA).
Kto więcej mówił, dyrektor Dydo czy ministra Wróblewska?
Rozmowę zapoczątkowała pani ministra, że odłóżmy nasze dotychczasowe kontakty na bok, bo jesteśmy tutaj w celach służbowych, jakoś tak. Później więcej mówił pan dyrektor Dydo.
Jesteście wszyscy na ty?
Nie, z dyrektorem jestem per pan. Z panią ministrą poznałyśmy się, kiedy jeszcze kierowałam Teatrem Starym w Lublinie i faktycznie byłyśmy na ty. Ale kiedy Hanna Wróblewska objęła urząd, zaczęłam się do niej zwracać „pani minister”. Jestem formalistką, uważam, że należy okazywać szacunek urzędowi.
Ministra dalej mówiła do mnie per ty.
Tak rozmawiałyśmy przez cztery miesiące mojego dyrektorowania.
Ile trwało spotkanie?
Mniej więcej 45 minut. Starałam się jednak wyjaśniać, jak była procedowana dotacja dla „Ministrantów” od 7 czerwca 2024 r., kiedy spółka Aurum Film złożyła w PISF komplet dokumentów. Mówiłam pani ministrze, że pani Kamila Dorbach pełniąca od kwietnia do lipca 2024 r. obowiązki dyrektora, zgodnie z prośbą pani ministry pilotowała wszystkie sprawy związane z zawiadomieniami do prokuratury i CBA, a więc także sprawę tej dotacji.
Mówiłam, że szef działu prawnego pan Dawid Łukasiewicz i jego wice, pani Marta Galińska-Łukaszewicz, mieli świadomość, że umowa jest procedowana, bo pytali, czy nie została zmieniona.
Zmieniona?
PISF zawsze uzgadnia z producentami ostateczny kształt umowy. W tym przypadku wyjaśnienia wymagał tzw. recoupment, czyli podział przyszłych zysków z filmu między PISF a producentem.
We wrześniu odbyło się w PISF spotkanie w sprawie recoupmentu z udziałem kilku producentów, w tym pana Leszka Bodzaka z Aurum Film, szefowej działu produkcji Kingi Gałuszki i jeszcze kilku osób od nas. Poinformowałam o nim z wyprzedzeniem panią Dorbach, z domysłem, że skoro odpowiada za sprawy związane z zawiadomieniami do prokuratury, to powinna wziąć w nim udział albo przygotować Kingę Gałuszkę.
Nie zareagowała, ale bezpośrednio po spotkaniu wezwała panią Gałuszkę i podniesionym głosem pytała o umowę na „Ministrantów”. Byłam w sąsiednim gabinecie, nie zostałam poproszona na spotkanie, choć to mnie podlega dział produkcji, więc zwróciłam się mailowo do pani Dorbach z prośbą o wyjaśnienia. W efekcie odbyło się spotkanie w gronie kierowniczym.
Kiedy?
Około 20 września 2024, na dwa tygodnie przed podpisaniem umowy. Pani Gałuszka wyjaśniła, o co chodziło na spotkaniu z producentami i powiedziała, że poczuła się zaatakowana przez panią Dorbach. Zapytałam, czy w związku z faktem, że jest doniesienie do CBA, powinniśmy w jakiś specjalny sposób postępować w kontaktach z producentami. Pani Dorbach trochę się mitygowała za odzywki do pani Gałuszki. Powiedziała, że zaleca ostrożność w kontaktach z producentami i żeby robić ze wszystkiego notatki, ale że
nie trzeba nic zmieniać, procedujemy dalej normalnie.
W ministerstwie tłumaczyłam pani ministrze i panu dyrektorowi, że kiedy dostałam umowę z Aurum Film z pięcioma podpisami, której nikt po drodze nie kwestionował, to nie widziałam powodu, żeby jej nie podpisywać.
Pięcioma, czyli?
Opiekun projektu z działu produkcji, szefowa działu produkcji, pani z księgowości, która sprawdza wszystkie umowy, radczyni prawna podlegająca szefowi działu prawnego oraz główna księgowa. Na co pan dyrektor Dydo zapytał, czy nie uważam, że powinnam jednak poprosić o dodatkową opinię prawną.
A nie uważa pani?
Dlaczego miałabym o to prosić i kogo, skoro w rozmowach brał udział szef działu prawnego, a umowa była parafowana przez radcę prawnego? Brałam też pod uwagę, że pełną wiedzę o umowie miała pani Dorbach, o której powołanie na wicedyrektorkę przecież na prośbę ministerstwa wnioskowałam, po to właśnie, żeby dalej pilotowała wszystkie doniesienia na dyrektora Śmigulskiego. Tłumaczyłam to pani ministrze i panu dyrektorowi.
Na pytania OKO.press o przebieg rozmowy 30 października ministra Wróblewska odpowiedziała, że „poinformowaliśmy Panią Karolinę o nieprawidłowościach, rozmawialiśmy o naruszeniu ustawy o finansach publicznych i konieczności złożenia uzupełnienia do zawiadomienia będącego już w Prokuraturze, o których Pani Dyrektor wiedziała”.
Usłyszałam, że mogę mieć problemy z prokuraturą albo zrzec się sama tej funkcji.
Na pewno nie było informacji, że, tak czy inaczej, złożą zawiadomienie do prokuratury.
Poczułam się jeszcze bardziej zastraszona, bo pomyślałam, że skoro minister konstytucyjny uważa, że powinien złożyć na mnie zawiadomienie, to chyba składa zawiadomienie, a nie straszy, że mogę mieć problemy z prokuraturą.
Odpowiedziałam, że chciałabym się jednak zastanowić. I wtedy pani ministra powiedziała, że »masz, Karolina, czas do 15:00«.
Zaraz, powiem dokładniej [szuka w telefonie] o 14:45 dzwoniłam do znajomej prawniczki. Wyszłam przed budynek ministerstwa. Rozmowa trwała 27 minut, czyli przekroczyłam kwadrans, jaki dostałam.
Prawniczka powiedziała, że w odpowiedzi na bezprawne zwolnienie mogę się odwoływać do Sądu Pracy. Ale powiedziała też, że jeżeli prokuratura ma się sprawą zająć, to się i tak zajmie i że to nie powinno być przedmiotem rozmowy w ministerstwie. Postanowiłam za radą pani mecenas poprosić o przełożenie rozmowy o dzień. Kiedy z tym wróciłam,
pani ministra zapytała, a co to zmieni?
Odpowiedziałam, że nie będę wzięta z zaskoczenia, będę miała czas na konsultacje, na co pani ministra powiedziała, że jeżeli nie podpiszę rezygnacji, to ma już gotowe pismo i jeszcze dzisiaj wyśle je do Rady PISF. I że po otrzymaniu opinii, bez względu na to, jaka ona będzie, i tak mnie odwoła, bo opinia Rady PISF nie jest wiążąca.
Pod taką presją zapytałam tylko, czy mam wracać do biura i przygotować rezygnację, czy napisać ją odręcznie na miejscu. I wtedy pan dyrektor Dydo ku memu zaskoczeniu
powiedział, że mają już gotowe pismo. I położył je na stole.
Rozumiem presję, ale czemu pani jej ulega? Jakby coś było nie tak.
Mam w głowie mętlik, totalne przestraszenie. Przede wszystkim boję się tego, co oni napiszą do Rady PISF. Oczyszczanie się z kalumnii byłoby trudne, szczególnie że ja nie jestem z tego środowiska. Raz pójdzie w świat, ludzie zaczną to powtarzać i jestem zawodowo załatwiona.
Podpisuję więc. Pani ministra mówi już łagodniej, że powinniśmy ustalić wspólny komunikat prasowy, który zostanie opublikowany po zakończeniu procedury odwołania. Odpowiadam, że będę w Lublinie, to może zróbmy to od razu, ale tak się nie dzieje. Ku mojemu zaskoczeniu komunikat pojawił się na stronie ministerstwa, zanim wróciłam do PISF.
Zdziwiona zadzwoniłam do pani ministry w tej sprawie,
ale telefonu już nie odebrała ani nie oddzwoniła.
Następnego dnia pani ministra udziela wywiadu RMF FM. Zacytuję: „Jest mi bardzo przykro, pani Karolinie też jest bardzo przykro, włożyła ogromną energię przez te cztery miesiące w pracę, niemniej musiała złożyć rezygnację – i od razu się pani ministra poprawia – zdecydowała się na złożenie rezygnacji. Rozumiem, przykro mi, doceniam to, co zrobiła. To nie jest łatwa instytucja”.
Jak to się ma do przebiegu naszej rozmowy? Cała ta historia jest dla mnie niepojęta.
Czy podczas spotkania były sugestie, że Pani zgoda na rezygnację zamyka sprawę?
Tak odebrałam choćby propozycję, żebyśmy wspólnie przygotowały komunikat prasowy. Pani ministra także w RMF FM mówiła, że „rozpoczęliśmy proces przyjmowania tej rezygnacji” i że czeka na opinię Rady PISF.
Zapytałam panią ministrę, w jakim trybie mam przestać pełnić obowiązki. Usłyszałam, że natychmiast.
Ministra nie okazywała empatii?
Kiedy pan dyrektor Dydo wyszedł, żeby przybić pieczątkę pod tą moją wymuszoną rezygnacją, powiedziałam pani ministrze, że miałam kłopoty zdrowotne, ale pracowałam i tym bardziej denerwowały mnie uwagi pana dyrektora Dydy, że mnie nigdy nie ma w instytucie itd. Pracowałam po kilkanaście godzin dziennie, także w weekendy, także w pociągu w drodze z Lublina do Warszawy. Powiedziałam pani ministrze, że żałuję, że się nie zdecydowałam na operację, którą jakiś czas temu mi rekomendowano, bo kto inny podpisywałby umowę na „Ministrantów”. Kiedy już wychodziłam, usłyszałam:
życzę ci zdrowia, bo zdrowie jest najważniejsze.
Pan dyrektor Dydo też życzył mi powodzenia. Odpowiedziałam, że nie wiem, co mam odpowiedzieć.
Fatalnie się czułam do soboty, ale koleżanka prawniczka zaczęła mi uświadamiać, że to wszystko, pod żadnym pozorem, nie powinno się zdarzyć – ani grożenie prokuraturą, ani szantaż opinią do Rady PISF, ani podsuwanie oświadczenia wydrukowanego na ministerialnej drukarce.
Lęk ustał, zaczęła się złość, że jak to wszystko jest możliwe po wyborach 15 października.
Bo ja razem z masą wyborczyń i wyborców uwierzyłam w to, co mówił premier Tusk o nowych standardach, o transparentności, szacunku dla ludzi. Zresztą tak chciałam prowadzić swoją instytucję.
Ministra Wróblewska poinformowała nas, że „zawiadomienie dotyczące Pani Karoliny Rozwód o usiłowaniu i popełnieniu przestępstwa z art. 296 § 1 k.k. w zw. z art. 12, które PISF złożył 6 listopada, było efektem analizy okoliczności naruszenia wspomnianej ustawy”.
No tak, ale to było już po tym, gdy wycofałam swoją rezygnację 5 listopada 2024 i ujawniłam groźby, którymi pani ministra i pan dyrektor wymusili mój podpis. Wychodząc z rozmowy, nie sądziłam, że oni złożą doniesienie. Artykuł 296 mówi o wyrządzeniu „znacznej szkody majątkowej związanej z nadużyciem uprawnień lub niedopełnieniem obowiązków”, zagrożony jest karą do 10 lat więzienia. Jakie szkody wyrządziłam PISF podpisując umowę na film, który zyskał pozytywne oceny ekspertów? Co to za „okoliczności naruszenia ustawy”?
Po spotkaniu wraca pani do PISF.
I mówię, że zostałam zmuszona do rezygnacji. Użyłam brzydszych słów. Kiedy następnego dnia zdawałam sprzęt, pani Dorbach miała spotkanie z kierownikami działów, z wyłączeniem kierowniczki działu produkcji, która nie została na nie zaproszona. Poprosiłam panie sekretarki, żeby poinformowały panią Dorbach, że przyszłam, ale nie wyszła z pokoju.
Wróćmy do 13 czerwca 2024, kiedy PISF składa zawiadomienie do prokuratury na Śmigulskiego.
Nie mogę o tym mówić ze względów prawnych. Mogę jedynie powiedzieć, że nie zostało złożone przez organy PISF, a przez zewnętrznego pełnomocnika, i że zostało złożone do CBA, a nie do prokuratury.
Nie? Tak pisaliśmy, inne media też.
Zgłosiła je zewnętrzna, wynajęta kancelaria.
Ale chyba z inicjatywy PISF?
Mogę się tylko domyślać, że
pani Dorbach jako p/o dyrektora PISF podpisała umowę z tą kancelarią.
Czy pani widziała to zawiadomienie, które zostało wysłane do prokuratury?
Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie.
Według informacji prokuratury „zostały naruszone warunki i terminy działania”. Decyzją Śmigulskiego Aurum nie dostało środków w sierpniu 2023, odwołali się od razu. Śmigulski przyznał tzw. promessę dotacji dopiero 13 grudnia. Naruszył termin?
Z pewnością. Według programów operacyjnych na 2023 rok producent miał 15 dni na złożenie odwołania od daty publikacji decyzji dyrektora, a dyrektor 30 dni na rozpatrzenie odwołania od tej samej daty. Proszę zauważyć, że 13 grudnia Śmigulski wydał po terminie promesy dla dwóch innych filmów. Pracowałam nad nowym harmonogramem odwołań, z bardziej realistycznymi terminami, które pozwoliłyby na rzetelną ocenę odwołań, dodam – przez kolegia eksperckie.
A jeśli nie chodzi o naruszenie terminu, to o co?
Nic nie mogę na to pytanie w tej chwili odpowiedzieć.
Słyszałem, że zarzuca się Śmigulskiemu, że dał pieniądze, choć nie było odwołania. Inna wersja: udzielił promessy na „Ministrantów” nie występując o opinię ekspertów. Ale odwołanie było, podobnie jak pozytywne oceny ekspertów w obu etapach ewaluacji w lecie 2023 roku. Byłyby to zwykłe fake news’y?
[milczenie]
Zapytam inaczej. Zarzuca pani publicznie pani Dorbach, że zaginęły w PISF jakieś dokumenty, które były pod jej pieczą. Czy dotyczyły dotacji dla „Ministrantów”?
Nie, to były dokumenty, które zostały bez żadnego protokołu przekazane do kontroli prowadzanej przez funkcjonariuszy Izby Administracji Skarbowej, dotyczyły rozliczeń delegacji pana Śmigulskiego.
Fakt, że zaginęły, działa na jego korzyść.
Byłam zszokowana, bo okazało się, że iluś pracowników PISF o tym wiedziało, ja dowiedziałam się dopiero 8 października 2024 na spotkaniu z kierownikami. Powołałam zespół, który miał wyjaśnić, jak do tego doszło. Pani Dorbach jako p/o dyrektora nie ograniczyła wstępu serwisowi sprzątającemu, administratorowi budynku, klucz master'owi. Kręciło się tam sporo ludzi! 11 października 2024 poszłam do pani ministry z notatką w tej sprawie.
I żeby namówić ministrę na zwolnienie pani Dorbach.
Pani Ministra oczekiwała mnie z panią Anną Ruszczyńską, dyrektor Centrum Informacyjnego ministerstwa i panem Brunonem Odolczykiem, szefem gabinetu politycznego. Złożyłam na jej ręce notatkę o zagubieniu dokumentów. Powiedziałam, że cieszę się, że jest pani dyrektor Ruszczyńska, bo za chwilę może być z tego afera medialna.
Potem poprosiłam, żebyśmy zostały same i opowiedziałam pani ministrze o telefonie z ministerstwa kultury. We wrześniu
ktoś sugerował mi, który film powinien dostać pieniądze w ramach odwołania.
Odmówiłam tej osobie, mówiąc, że decyzje będą podejmować powołane przeze mnie kolegia. Chciałam, żeby pani ministra miała świadomość, że był taki telefon.
Kto dzwonił? Dyrektor Dydo? Minister Wyrobiec? Ktoś inny?
Nie mogę powiedzieć. Wysoki rangą urzędnik. Na co pani ministra powiedziała, że no cóż, będziesz miała naciski polityczne, ale masz swój rozum, żeby decydować, co z tym robić.
Prosiłam o odwołanie pani Dorbach. Przypomniałam, że kiedy pani ministra z panem ministrem Wyrobcem poprosili mnie, żeby pani Dorbach była moją zastępczynią i mogła kontynuować sprawy związane z tymi wszystkimi doniesieniami na dyrektora Śmigulskiego, to się ucieszyłam, bo rozumiem potrzebę kontynuacji, skoro pani Dorobach dobrze zna PISF, bo przez kilka lat tu pracowała i pełniła obowiązki dyrektora.
Powiedziałam, że przekazanie dokumentów bez żadnego protokołu, świadczy o braku umiejętności zarządczych. Opowiedziałam też o sytuacjach, kiedy pani Dorbach odmawiała współpracy ze mną albo w sposób ostentacyjny mnie lekceważyła, np. podczas spotkań z pracownikami przeglądała telefon. Zdarza jej się używać słów niecenzuralnych, a kiedy poprosiłam, żeby tego nie robiła, przewracała oczami.
Opowiedziałam o sytuacji z panem kierowcą, z którym pani dyrektor Dorbach podpisała umowę – zlecenie, pozwalając mu używać samochód prywatnie, bez kontrolowanej kilometrówki.
Pani ministra wysłuchała, wydawało mi się, że ze zrozumieniem, ale
poprosiła, żebym się jeszcze wstrzymała z oficjalnym złożeniem wniosku.
Ministerstwo zarzuca, że nie reagowała pani na wszczęcie śledztwa.
To już wyjaśniałam na początku. Teraz wiemy, że nastąpiło to 18 października 2024 roku, czyli w tydzień po przelaniu pieniędzy spółce Aurum, a pismo o wszczęciu śledztwa do PISF trafiło 28 października, o czym mnie poinformowano jeszcze dzień później 29 października. Pan kierownik działu prawnego pokazał mi pierwszą stronę zawiadomienia, to już był koniec dnia. Kiedy miałam zareagować?
Dużo miejsca poświęca pani swej zastępczyni, którą uważała pani za wroga. Nie można było z nią po ludzku pogadać?
Nie tyle uważałam panią Dorbach za wroga, ile miałam poczucie, że
stawia się w roli nie zastępcy dyrektora, lecz naddyrektora.
Kilkakrotnie próbowałam z nią rozmawiać, m.in. kiedy w miesiąc po rozpoczęciu pracy dotarły do mnie ze środowiska informacje, że pani Dorbach opowiada, że mamy konflikt. Potem uznałam, że nie ma sensu tracić energii na naprawianie tej relacji. Miałam nadzieję, że choćby zawiadomieniami zajmie się właściwie, a ja będę robić swoje.
Jeszcze raz zapytam o główny stawiany pani zarzut. Wiedząc, że prokuratura zajmuje się sprawą dotacji dla „Ministrantów”, prowadzi pani normalną procedurę. Jak to ujmuje ministra Wróblewska w wywiadzie dla PAP, „mając wiedzę, że sprawa jest pod lupą prokuratora, wypłaciła środki publiczne”.
Po kolei. Promesa dotacji jest przyrzeczeniem publicznym. Ani prokuratura, ani CBA nie wstrzymała pracy, ani Aurum, ani PISF. Umowa została podpisana 4 października 2024 w momencie, kiedy zdjęcia już trwały, bo producent zaufał promesie. W Polsce odzyskujemy podobno demokratyczne państwo prawne urzeczywistniające zasady sprawiedliwości społecznej, a więc i domniemanie niewinności oraz działania w dobrej wierze. Poza tym powtórzę, że gdy podpisywałam umowę, nie było żadnego postępowania, a jedynie zawiadomienie.
Nie podpisując umowy narażałabym PISF na roszczenia odszkodowawcze.
Bo tak by przecież było, gdyby a) prokuratura w ogóle się tym nie zajęła, b) wszczęła postępowanie, ale je umorzyła, c) skierowała akt oskarżenia do sądu, ale sąd by umorzył postępowanie albo uniewinnił oskarżonych, stwierdzając, że nie doszło do popełnienia przestępstwa.
Nie rozumiem, dlaczego miałabym wstrzymywać umowę, która została prawidłowo przeprocedowana w PISF i dotyczy ambitnego projektu, który został w obu etapach oceniony pozytywnie przez ekspertów. Filmu świetnego reżysera i przedsiębiorcy filmowego, który otrzymał za „Boże Ciało” nominację do Oscara (2019) i wyprodukował kolejny film, który był polskim kandydatem do Oscara („Żeby nie było śladów”, 2022). Nie było ani powodów merytorycznych, ani prawnych, ani żadnych innych, aby odmówić podpisania tej umowy.
Do dotacji dla Aurum ministerstwo dorzuca zarzut „braku zapewnienia prawidłowego funkcjonowania PISF”, w tym: niewydawanie decyzji, odwołań od odmów dotacji, bezpodstawnego wstrzymywania wniosków o zwiększeniu dofinansowania i opóźnienia w przygotowaniu Programów Operacyjnych na rok 2025.
Mieszanka fałszu i złej woli. Gdybym miała szybciej rozpatrzeć odwołania, to bym musiała je odrzucić ze względu na brak środków pieniężnych, a tego nie chciałam. Najpierw zrobiliśmy coś, czego w PISF wcześniej nie robiono, czyli inwentaryzację projektów. Sprawdziliśmy, czy są takie promesy, którym zostały przyznane pieniądze, ale zostały niezrealizowane i niewyksięgowane.
W tydzień znaleźliśmy 23 miliony!
Następnie Rada PISF musiała te pieniądze zatwierdzić uchwałą. Zaproponowaliśmy, że 13 milionów idzie na produkcję filmów, bo po wydatkach, jakie poczynił pan Śmigulski na początku 2024 roku, były wielkie braki. 10,6 miliona poszło na zwyżki (zwiększenie dotacji) oraz odwołania. Rozpatrywały je kolegia, które powołałam.
Wyniki sesji II, za którą pani już odpowiadała, zostały ogłoszone 12 sierpnia 2024 roku, co oznacza 25 dni spóźnienia ponad 90-dniowy limit, a sesji III – 8 listopada 2024, czyli z 20-dniowym opóźnieniem.
Niestety, w 2024 roku system się „zatykał”. Zamiast zwyczajowych trzech sesji mieliśmy cztery, a do tego piątą z poślizgu z 2023 roku. Ogrom dokumentów był niemożliwy do przerobienia w terminie, tym bardziej że toczyła się kontrola CBA i funkcjonariuszy Izby Administracji Skarbowej, pracownicy przygotowywali dla nich odpowiedzi itd.
Nie ja odpowiadam za to, że ktoś w ogóle nie policzył naszych mocy przerobowych. Żeby utrzymać wszystkie terminy, musiałabym łamać prawo pracy i kazać pracować po godzinach, a jednak są przepisy zapewniające pracownikom i pracowniczkom odpowiedni odpoczynek dobowy i tygodniowy.
I tylko tak, dla ścisłości... Dyrektorem PISF zostałam 4 lipca 2024, proces ewaluacji zgłoszeń z sesji II był już w toku, miałam ograniczony wpływ na terminy. W sesji III ostatnie posiedzenie ekspertów z moim udziałem miało miejsce 28 października.
Wyszliśmy z gotową listą dotacji na filmy fabularne. Nie wiem, dlaczego wyniki opublikowano dopiero 8 listopada.
Z drugiej strony, po raz pierwszy w historii PISF pełna pula na tzw. zachęty została rozdysponowana pierwszego dnia naboru, co oznacza konieczność przygotowania dużej liczby umów w krótkim czasie.
Uważam, że wobec natłoku zadań, ogólnie poszło nam całkiem sprawnie.
A zarzut opóźnień prac nad programami operacyjnymi? One są zatwierdzane przez ministerstwo? Nie. Programy operacyjne to podstawowy dokument PISF, w oparciu o który przyznawane są środki na produkcję filmową, upowszechnianie kultury, rozwój kin, promocję zagraniczną itd., ale decyduje o nich PISF pod nadzorem Rady.
Ten zarzut jest szczególnie absurdalny.
Pierwszy projekt programów operacyjnych z zakresu produkcji filmowej, wysłałam do organizacji i stowarzyszeń filmowców z festiwalu w Gdyni 23 września 2024 roku, prosząc o odpowiedź do 8 października. Filmowcy poprosili o czas do 15 października. Wszystkie uwagi zostały przeanalizowane przeze mnie i panią Kingę Gałuszkę.
Dumna byłam z tego, że 29 października skierowałyśmy do działu prawnego propozycję programów operacyjnych z uwzględnieniem uwag środowiska.
31 października miały trafić do Rady PISF, ale już nie miałam, jak ich wysłać.
Byłam dogadana z Radą, że kolejne dokumenty będziemy przekazywać sukcesywnie, żeby do 18 listopada wypracować ostateczny kształt wszystkich programów operacyjnych na 2025 rok i skierować je do działu informatycznego, żeby system postawić na stronie.
Dotarły do mnie informacje, że programy operacyjne z zakresu produkcji filmowej są teraz pisane od nowa.
Zamiast trzech tygodni, jakie filmowcy mieli na uwagi, dano im trzy dni, aż trudno uwierzyć.
Zanim zostałam zmuszona do rezygnacji, zdążyłam też wysłać Radzie propozycję nowego systemu oceny wniosków o dotację oddającego decyzje w ręce ekspertów. Po moim odejściu systemu eksperckiego zapewne nie będzie.
Będzie po staremu. Decyzje będzie podejmowała jednoosobowo pani Dorbach, jako p/o dyrektora, co zapewne ucieszy pana dyrektora Dydo i pana ministra Wyrobca.
Czyli tak jak za pana dyrektora Śmigulskiego, tylko kto inny będzie dzielił pieniądze i kto inny je dostawał.
Zmieni się wykonawca i klucz. Wrócą stare praktyki.
A jaką zmianę pani proponowała?
W ustawie jest przepis, że dyrektor PISF podejmuje decyzję o dotacji „po zapoznaniu się z opinią ekspertów”, ale nie jest to opinia wiążąca. Proponowałam zmniejszenie arbitralności i przypadkowości systemu.
Chciałam, po pierwsze, żeby do oceny programów operacyjnych, które dotychczas oceniali wyłącznie pracownicy PISF (dotyczących m.in. promocji międzynarodowej, upowszechniania kultury i edukacji filmowej), dopraszać uznanych ekspertów zewnętrznych. Zebrałam już rekomendacje z Instytutu Adama Mickiewicza i Centrum Rozwoju Przemysłów Kreatywnych. Czekałam na propozycje odpowiednich kandydatów z kolejnych instytucji.
A co z oceną fabuł, bo tu są największe emocje?
Do tej pory dyrektor PISF składał ministrowi rekomendacje osób ekspertów, a minister ich powoływał.
Zaproponowałam, żeby ekspertów wyłaniało środowisko filmowe, biorąc tym samym odpowiedzialność za ich pracę.
Wyliczyłam, ilu powinno być reżyserów, producentów, scenarzystów itd. Jako dyrektorka PISF chciałam zgłaszać tylko 20 proc. ekspertów i ekspertek. Byłam umówiona z dyrektorem Dydo, że około 1 grudnia ministerstwo dostanie naszą propozycję całej listy.
W ostatnich dniach października wysłałam tę koncepcję Radzie PISF, chciałam to zrobić we współpracy z nimi, tak żeby 8 listopada rozpocząć nabór na ekspertów.
Zaproponowałam też – kolejna rewolucja –
żeby dyrektor PISF nie brał udziału w posiedzeniach komisji.
Bo jeżeli mamy ekspertów, to niech oni rekomendują, które projekty dofinansować. Nie mówiąc o tym, że to zajmuje potwornie dużo czasu, z tych czterech miesięcy, dobre półtora spędziłam na posiedzeniach.
W czasie tych dwóch moich sesji naboru wniosków prosiłam ekspertów nie tylko o rekomendowanie projektów, ale również kwot dotacji. Proszę sprawdzić, jakie były rekomendacje ekspertów i moje decyzje. Były zawsze tożsame.
Czy pani chciała, żeby rekomendacja ekspertów była obligatoryjna?
W rozmowie konkursowej wspominałam, że należałoby tak doprecyzować ustawę, żeby dyrektor nie miał dowolności. W propozycji, którą wysłałam Radzie, i która może jeszcze leży na dysku komputera służbowego, który zostawiłam w PISF, jest propozycja unormowania, iż dyrektor PISF powinien respektować rekomendacje ekspertów. Co oznacza, że po prostu je uwzględnia, tym bardziej że według mojego projektu nie brałby udziału w posiedzeniach.
Ministerstwo zarzuca, że w październiku 2024 wykonała pani telefon do prezes KIP-y „powołując się na funkcję dyrektora PISF i oczekując przysłania do ministerstwa kultury pisma z pozytywną oceną pani pracy”.
W końcówce października otrzymałam krytyczne pismo z KIP-y dotyczące działalności PISF, głównie za czasów dyrektora Śmigulskiego, wysłane do wiadomości ministra Wyrobca. Ponieważ z panią prezes Ireną Strzałkowską byłyśmy w stałym kontakcie roboczym, zadzwoniłam do niej, pytając, dlaczego w czasie największego natłoku pracy, nagle wysyła takie pismo. Na nic się nie powoływałam,
po ludzku zapytałam, o co chodzi.
Zresztą pani Strzałkowska jasno zadeklarowała w „Rzeczpospolitej”: „Nie mieliśmy zatargów z Instytutem, nie było żadnych nacisków PISF na KIPĘ".
To wszystko wyjaśniłam w rozmowie 30 października. Pan dyrektor Dydo powiedział nawet, że teraz widzi, że jest inna optyka tamtego wydarzenia, chyba takiego słowa użył i że przyjmuje moje wyjaśnienia. Dlaczego ten absurdalny zarzut wrócił?
Skoro pani starała się ograniczyć rolę dyrektora PISF, to mogło się to nie spodobać w ministerstwie, które traciło pośrednią kontrolę nad światem filmu. W śmiałym w tezach tekście „Gazety Wyborczej” cytowana jest opinia, że „ministerstwo chciało zrobić z Karoliny Rozwód słupa, zarządzać Instytutem miała z tylnego siedzenia Kamila Dorbach”.
Odbierałam dyrektorowi PISF, a więc i sobie samej, nieostre regulacje z programów operacyjnych typu „w szczególnych przypadkach dyrektor może”, albo „za zgodą dyrektora można”. Starałam się je eliminować, bo nie wyobrażam sobie, że dyrektor daje dofinansowanie, bo to pani Krysia składa wniosek, ale panu Andrzejowi to już za nic nie da.
Na FB krąży jednak zarzut, że podjęła pani całkiem arbitralnie decyzję o dużym dofinansowaniu filmu „Vinci-2”.
Kompletna bzdura. Kiedy przyszłam do PISF, czekało odwołanie w sprawie dotacji dla tego filmu Juliusza Machulskiego. Od razu powiedziałam, że chcę scedować decyzję na kogoś innego, ponieważ współpracowałam z reżyserem w Teatrze Starym i byłabym nieuczciwa, mówiąc, że jestem obiektywna. Usłyszałam, że nie ma takiej możliwości ustawowej.
Właśnie wtedy narodził się pomysł powoływania kolegiów odwoławczych z zapisem, że jeżeli ktoś stwierdza, że nie może być obiektywny, zostanie powołana inna ekspertka lub ekspert.
Zamiast mnie oceniała „Vinci-2” pani Agata Szymańska, producentka.
Zaprosiłam też panią Sylwię Chutnik i pana Jana Matuszyńskiego. Ostatecznie dotację, ok. 2 mln zł, przyznała zresztą pani Kamila Dorbach już w ramach kolejnej sesji.
Krąży opinia, że środowisko nie ujmie się za panią, bo pani sama się prezentuje jako słaby dyrektor, podkreśla, że nie chce sama podejmować decyzji, że na tym lub owym się nie zna. To po co nam taki dyrektor, który nie będzie twardo bronił naszych interesów?
Owszem, słyszałam, że taka była opinia o mnie pani Dorbach. Fundamentalnie się nie zgadzam, że aby być mocnym dyrektorem, należy być przemocowcem, który nie znosi sprzeciwu i narzuca swój punkt widzenia.
Gdyby uznać korzystanie z opinii ekspertów za słabość, to świat by do reszty zgłupiał,
a szef francuskiego CNC (Centre National du Cinema), który jest wzorem dla wielu krajów, okazałby się „słabym dyrektorem”. Studiowałam kiedyś we Francji i zdążyłam jeszcze teraz, w październiku być na trzydniowej wizycie studyjnej w CNC i wiem, jak to tam działa.
Nie przypominam sobie, żebym mówiła, że się na czymś nie znam, ale nigdy nie odpowiadam na pytania, jakie filmy lubię, żeby niczego nie sugerować. Uważam, że PISF powinien być dobrym urzędem, w sensie sprawnym, transparentnym, merytorycznym, który działa w oparciu wiedzę ekspercką. Czuję wagę każdej złotówki wydawanej i nie wyobrażam sobie, że ktokolwiek powinien podejmować decyzje jednoosobowo. W 2024 roku PISF ma w sumie do wydania blisko 600 milionów.
Rada PISF na dwóch listopadowych posiedzeniach nie zajęła stanowiska wobec Pani odwołania. Ale 16 listopada 2024 roku stosunkiem głosów 8 do 3 zgodziła się na nie.
Jedna rzecz jest dla mnie niezrozumiała:
dlaczego tylko pani ministra była obecna na radzie PISF?
Bo przewodniczący Rady pan Andrzej Jakimowski dzwonił do mnie w środku tygodnia, że będzie posiedzenie i czy bym chciała wziąć udział, ale mnie uprzedza, że będzie pani ministra i pan dyrektor Dydo. Następnego dnia potwierdziłam udział w radzie, na co pan Jakimowski powiedział, że to był tylko rekonesans i musi sprawdzić, czy może mnie zaprosić. W piątek zadzwonił, że możliwe jest tylko spotkanie przed posiedzeniem Rady. Bo w części oficjalnej głos zabierze tylko pani ministra.
Miałam więc swoją godzinę z siedmiorgiem członków Rady PISF. Przedstawiłam pismo, które dostałam od pani ministry, że mimo braku opinii Rady ona mnie odwołuje,
co się spotkało z dużym zaskoczeniem, żeby nie powiedzieć oburzeniem.
I tym bardziej nie rozumiem, dlaczego uprzednio pominięta przez panią ministrę Rada PISF w 11-osobowym składzie, chwilę później, pozytywnie zaopiniowała moje bezprawne odwołanie. Pokazywałam przecież, jak nieprawdziwe są informacje, które PISF przekazał Radzie.
Słyszałem, że pani się wcześniej naraziła Radzie PISF, bo chciała ich przekonać do zmiany statutu.
To było na posiedzeniu Rady zaraz po moim przyjściu do PISF. Omawialiśmy propozycję zmiany statutu przygotowaną jeszcze przez panią Dorbach, żeby zmienić zapis, że Rada zatwierdza programy operacyjne. Bo według ustawy tylko opiniuje.
Pan dyrektor Dydo zwracał mi uwagę, że statut powinien być zgodny z ustawą. Dyskusje trwały na dwóch posiedzeniach i roboczym spotkaniu w czasie festiwalu w Gdyni. Ostatecznie ta zmiana w statucie została zaopiniowana przez Radę negatywnie.
Zaskoczyło mnie, gdy pani Dorbach wróciła z urlopu i zaatakowała, że nie dość przycisnęłam Radę i wszystko zawaliłam.
Zapytałam, czy zapoznała się z zapisem spotkania, powiedziała, że nie, ale wszystko jej przekazano. Użyła argumentu, że to jest Rada nam nieprzychylna, bo powołana jeszcze za poprzedniego rządu. Odpowiedziałam, że ja po prostu z tą Radą współpracuję i chcę rozmawiać merytorycznie.
Spotkałam się z panem ministrem Wyrobcem i powiedziałam, że Rada opiniuje zmianę negatywnie i że nie jestem zwolenniczką rozwiązania siłowego. Pan minister powiedział, że też nie chce mieć konfliktu.
Jest pani rozczarowana decyzją Rady PISF z 16 listopada? „Po wysłuchaniu powodów odwołania pani Karoliny Rozwód przedstawionych przez ministrę Hannę Wróblewską oraz po zapoznaniu się z dokumentami ujawnionymi podczas posiedzenia, Rada uznaje odwołanie za uzasadnione”.
Jestem, szczególnie że mieliśmy to spotkanie wcześniej. Nie wiem, co oni usłyszeli od pani ministry i co to za dokumenty ujawniono. Wolę nie zastanawiać się, dlaczego aż takim stosunkiem głosów 8 do 3, przeszła uchwała Rady PISF, bo by mi było jeszcze bardziej przykro.
Pan mnie wcześniej pytał, czy czuję wsparcie środowiska, czy też ludzie już tylko czekają, kto będzie następnym dyrektorem.
Z jednej strony czuję solidarność, bo różne organizacje zgłosiły się do pani ministry z prośbą o wyjaśnienie. Pisze do mnie wiele osób, że widziały, jak chciałam PISF naprawić. Nawet takie, z którymi nie zdążyłam się spotkać przez te cztery miesiące. Dostaję sygnały wsparcia nawet od członków Rady.
To wzruszające, ale mam jasność, że to dyrektor PISF podejmuje decyzje o przyznaniu środków i ludzie o tym nie zapominają.
Jak widać, wpływ ministerstwa na to, co się dzieje w PISF jest duży, a będzie jeszcze większy, bo pani Dorbach jest protegowaną i pana dyrektora Dydo, i pana ministra Wyrobca, o czym pan minister mówił mi w lipcu całkiem wprost.
Środowisko filmowe pewnie sobie myśli, że może nawet niefajnie załatwili tę Rozwód, ale życie płynie dalej, a wraz z nim środki z PISF.
Kiedy napisałam do Rady PISF, że zamierzam wycofać rezygnację, to zadzwonił pan Andrzej Jakimowski i wprost powiedział, że dla niego najważniejsze jest, żeby powstały programy operacyjne i żeby były przyznawane pieniądze. Inne rzeczy liczą się mniej.
Kilka osób ze świata filmu zgłosiło się do OKO.press, że coś opowiedzą, ale nie pod nazwiskiem.
Bo później będą składać wnioski.
A kiedy dyrektor jednoosobowo podejmuje decyzje, jego decyzja to być albo nie być ich filmów, może karier, czasem całego zawodowego życia.
Ja to rozumiem, ale myślę, że moja przygoda z PISF pokazuje nagą siłę władzy, zaskakujące, że w wykonaniu takiej osoby jak pani ministra. Daleko nam jeszcze do standardów demokratycznego państwa prawnego i do dobrych obyczajów.
*Karolina Rozwód jest iberystką i menedżerką kultury. W latach 1996-2004 pracowała w biurze Konfrontacji Teatralnych w Lublinie. W TVP Kultura współtworzyła programy „Made In Poland” i „Słomkowy kapelusz”. Po powstaniu w 2005 roku PISF zajmowała się tam promocją polskiego kina za granicą i koprodukcjami międzynarodowymi. W 2012 roku wygrała konkurs na dyrektorkę Teatru Starego w Lublinie, ale w styczniu 2024 roku zrezygnowała. Do maja 2024 była też dyrektorką znanego poznańskiego festiwalu teatralnego.
Afery
Kultura
Donald Tusk
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego
Hanna Wróblewska
Kamila Dorbach
Karolina Rozwód
Kinga Gałuszka
Maciej Dydo
Netflix
PISF
Polski Instytut Sztuki Filmowej
Radosław Śmigulski
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze