Wysoki Sądzie, dlaczego osiem lat po moim wyjściu z nałogu, państwo ściga mnie za substancję, która nie jest nawet zakazana?
Mariusz w depresji. Pstryk. Mariusz w euforii. Pstryk. Mariusz w smutku. Wątroba mi się poci. I żołądek. I jelita. W myślach wiję się jak Lord Voldemort w ostatniej części Harry’ego Pottera. Nagle razi mnie prąd. Zło, wstyd i upokorzenie biją po głowie. Zaraz tu umrę, wydzieram się, stanie mi serce! Pomocy!
Wiozą mnie do psychiatryka. Pstryk za pstrykiem. Patrzę na lekarza prowadzącego i widzę szalonego doktora. Zamknie mnie i nafaszeruje lekami jak w filmach grozy.
Ktoś podaje mi dłoń. Pstryk. Wyrzut euforii. Przecież to ja, Mariusz, jestem dobrym człowiekiem. I świat dookoła też jest dobry. Przez pięć sekund rosnę.
Pstryk, kurczę się od środka, ściska mnie serce. Błagam pielęgniarkę, żeby związała mnie pasami, bo obawiam się padaczki. Zastrzyk.
Zły Mariusz. Pstryk. Dobry Mariusz.
Dzień wcześniej podjechałem pod dom rodziców. Był październik 2016 roku, koło godz. 22. Miałem 27 lat i wybór: przyznać się albo uciec i dalej brać. Przecież się nie zabiję, powtarzałem sobie. Przemknęła mi taka myśl, ale jej nie karmiłem.
Poszedłem do mamy. „Płyn do czyszczenia felg?!” – złapała się za głowę i poszła obudzić tatę.
Trzy lata wcześniej zamówiłem pierwszą przesyłkę. Z desperacji, tak bardzo chciałem wyleczyć się z Mariusza.
Żeby zamówić płyn GBL, trzeba było wysłać skan dowodu osobistego i wypełnić deklarację końcowego użytkownika: że nie będę przerabiał na inne substancje i odsprzedawał.
Przyszła litrowa butelka. Odmierzyłem półtora mililitra i wlałem do Coca-Coli. Wypiłem. Ohyda. Chemiczny smak poppersów. Minęło pięć, może dziesięć minut i poczułem rozluźnienie. Spokój. Zero analizy.
Po dwóch godzinach zeszło, więc odpaliłem kolejką dawkę. Samo to poszło. Na początku dwa razy dziennie, potem litrami.
Tamtej nocy, gdy przyznałem się rodzicom, czułem tylko strach, co stanie się ze mną za dwie godziny. Wylałem zapasy.
Rodzice byli spokojni, jakby trochę im ulżyło, bo domyślali się, że coś ze mną nie tak. Chcieli pomóc. Prosiłem, żeby zabrali mnie do szpitala. A oni, że dobrze wyglądam, że normalnie się ze mną rozmawia. Namówiłem ich, pojechaliśmy na SOR.
Lekarze nie chcieli mnie przyjąć, znów musiałem przekonywać, że źle ze mną. Trafiłem na obserwację. Nie wezwali policji. Tłumaczyli, że substancja jest legalna. Dali mi leki uspokajające.
Niby na jawie, a niby we śnie miałem taki dziwny odlot w kosmos, jakbym oglądał czarodzieja Doktora Strange’a w walce z Dormammu, a wszystko w czarno-fioletowych barwach. Pierwszy raz od kilku lat udało mi się zasnąć na czysto.
Obudziłem się wypełniony spokojem. Za namową mamy powiedziałem partnerce, że jestem uzależniony. Pracowała w służbach mundurowych. Wiedziała, że biorę, że substancja jest legalna, ale sądziła, że to weekendowa używka. A ja wlewałem w siebie nawet dawki uznawane za śmiertelne.
Kierowały mną dwie zasady. Po pierwsze kontrola czasu. Ciągle zerkałem na zegarek, by wiedzieć, kiedy to przestanie działać. I druga, nawet ważniejsza: nigdy w życiu nie lać na oko. Miałem taką nerkę przy pasie, a w niej pojemniczek 50 ml z czystym roztworem i zwykłą strzykawkę z apteki. Potem kupiłem zapas fiolek, nosiłem po trzy, cztery w portfelu z odmierzoną dawką dwóch mililitrów.
Gdy mnie ktoś przyuważył, kłamałem, że to próbki perfum. Lawirowałem bez wyrzutów sumienia. Ty to Mariusz jesteś pomysłowy, myślałem o sobie. Ściema i zero stresu. Najważniejsze było, żeby zażyć.
Kiedy się przyznałem, partnerka wybuchnęła płaczem. Krzyczała, że ją upokorzyłem. Rozłączyła się. Nie czułem skruchy czy wstydu, jedynie dziwny spokój. Ten stan trwał przez cały pierwszy dzień w czystości.
Wieczorem zaczęło się na grubo: pstryki, zapadanie i powiększanie się w sobie. Klasyczny efekt zejścia. Glutaminian sodu, który latami gromadził się w moim mózgu, zaczął się uwalniać. Tym razem przyjęli mnie do psychiatryka.
Druga noc na czysto, a w głowie pstryki. Rano dookoła mnie leżeli pacjenci, a ja widziałem w nich samego siebie w alternatywnych scenariuszach przyszłości.
Mariusz, ojciec dwójki dzieci w depresji, co wyskoczył z okna.
Mariusz-ciamajda, który cieszył się na każdego niedopalonego peta.
Stary Mariusz z dwudziestoletnim stażem w szpitalu: kichał, smarkał, ledwo chodził, męczony wyrzutami sumienia, bo zamordował żonę i córkę.
Mariusz z pociętym brzuchem, który nie potrafił się załatwić w toalecie, potem umarł przez dopalacze. Ubzdurałem sobie, że słyszę dzwony na jego pogrzeb. A to siostry wzywały na śniadanie.
Wszędzie on. To znaczy ja.
- „Pan Mariusz?” – policjant z CBŚ wyciąga blachę i kajdanki. Jest czerwiec 2021 roku, godz. 7:47, miasto na Śląsku. Pięć lat po dziesięciodniowym epizodzie w szpitalu psychiatrycznym Mariusz stoi przed zakładem, w którym od ponad dekady pracuje jako operator linii produkcyjnej.
W głowie obraca słowa: „Przymusowe doprowadzenie do prokuratury w Sopocie”. Błaga policjantów, by nie robili mu wstydu w robocie. Ma miękkie nogi.
Śledczy przeszukują auto i mieszkanie partnerki. Rekwirują telefon, komputer i gotówkę odłożoną na dom. Potem ściągają pasy na broń, rzucają do bagażnika i ruszają do Sopotu na przesłuchanie. Zatrzymują się w drodze. Gdy idzie do pisuaru, zakładają mu kajdanki. Zapewniają, że nie potrzebuje adwokata.
„To tylko przesłuchanie” – rzuca policjant.
„To tylko odprysk sprawy Macieja W., zna pan?” – słyszy od prokuratora na dzień dobry.
Coś tam słyszał. W 2010 roku Polak został aresztowany w USA za sprzedaż psychoaktywnej substancji chemicznej o nazwie gamma-butyrolakton (GBL).
Po czterech latach Macieja W. deportowano do kraju, by dokończył karę w polskim zakładzie. Po dwóch wyszedł na zwolnienie warunkowe.
Wtedy Pomorski Wydział Zamiejscowy Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Gdańsku prowadził już śledztwo w sprawie sprowadzania do Polski GBL przez „kilka niezależnych od siebie firm założonych przez obywateli Holandii, Niemiec i Polski”.
Gdy Maciej W. odsiadywał wyrok w USA, biznes prowadziła jego żona. Po wyjściu przeniósł działalność na Słowację. W wyniku śledztwa ustalono, że tylko od lipca 2015 do grudnia 2016 roku ściągnął do kraju 3,6 ton, podczas gdy legalny import substancji w postaci czystej (wykorzystywanej m.in. w przemyśle odlewniczym, chemicznym i poligraficznym) wynosił wówczas kilkadziesiąt kilogramów rocznie, a pozwolenia od Głównego Inspektora Farmaceutycznego miało tylko 37 firm.
W. działał nielegalnie i sprzedawał na prawo i lewo, także za granicę przez internetowy sklep jako płyn do czyszczenia felg, bo jak zeznał „nie spotkał się z tym, by ktoś używał GBL do wytworzenia środków narkotycznych”.
Biznes musiał iść dobrze, bo śledczy zabezpieczyli na podjeździe domu małżeństwa W. Bentleya Continental, BMW 740 i Porsche 911.
Sąd skazał go na osiem lat więzienia (po apelacji na dziesięć), jego żonę na trzy. W zamknięciu W. za kratami pomogło m.in. 1427 zaksięgowanych transakcji z udziałem ponad dwustu klientów.
Śledczym CBŚP udało się ustalić pełne dane 176 osób: od Nowego Targu przez Skarżysko-Kamienną po Gdańsk. Pod koniec 2018 roku prokurator Michał Gabriel Węglowski postanowił wyłączyć ich sprawy do osobnego postępowania w zakresie „podejrzenia popełnienia przestępstwa udziału w obrocie nielegalną substancją”. Kilka dni później wszczął śledztwo i powierzył je w całości Wydziałowi Zwalczania Przestępczości Zorganizowanej CBŚP w Rzeszowie.
W marcu 2019 roku śledczy pierwszy raz przesłuchali Mariusza. Stwierdził, że o niczym nie wie. „Nigdy nie zamawiał żadnych substancji chemicznych” – odnotował śledczy.
Policjanci wracają półtora roku później z nakazem doprowadzenia go do prokuratury w Sopocie.
Sprawę przejmuje prokurator Damian Jażdżewski, który w pandemii po ledwie pięciu miesiącach pracy w Prokuraturze Rejonowej w Gdańsku został oddelegowany do prokuratury krajowej. Jego przypadek został opisany w raporcie Stowarzyszenia Prokuratorów Lex Super Omnia na temat szybkich awansów niedoświadczonych, ale lojalnych wobec Zbigniewa Ziobro prokuratorów.
Śledczy zaczynają działać, jakby mieli do czynienia ze zorganizowaną grupą przestępczą. Zatrzymują podejrzanych o świcie w różnych częściach Polski: w Komarówce Podlaskiej, Namysłowie, Tarnowskich Górach... W aktach powtarzają się poranne godziny: 6:05, 6:10, 7:05, czy jak w przypadku Mariusza 7:47.
Wszystkich podejrzanych łączy fakt, że robili zakupy w internetowym sklepie Macieja W., w którym oferował środki do czyszczenia na bazie substancji GBL.
58-letni bezrobotny z Warszawy od kilkunastu lat używał jej w modelarstwie. Napełniał wannę i moczył modele dla efektu starości, by „nie wyglądały jak z fabryki”.
40-letni przedstawiciel handlowy z Piotrkowa Trybunalskiego zamówił litr do oczyszczenia felg w Fiacie Bravo. Przyznał, że o środku dowiedział się „podczas imprezy pod klubem”.
31-letnia księgowa z Katowic wyjaśniła, że mechanik, z którym się spotykała, zamówił na jej adres coś do czyszczenia felg. Dziś jej były chłopak już nie żyje.
46-letni fryzjer twierdzi, że GBL-em czyścił noże i nożyczki. Podczas przesłuchania pyta prokuratora: „Kto pije rozpuszczalnik?”.
Jak wynika z ustaleń prokuratury, piła większość podejrzanych, w tym Mariusz.
„Przyznaję się do popełnionego przestępstwa” – tak zaczyna wyjaśnienia w prokuraturze w Sopocie. I dalej: „Od dziecka mam ze sobą problem. Objawiało się to lękami i trudnościami z utrzymywaniem kontaktu z ludźmi w grupie. Towarzyszyło mi to całe życie […]. Kiedyś w internecie przeczytałem o środku, który zwiększa pewność siebie, towarzyskość i likwiduje lęki”.
Mariusz wypija colę z dwoma mililitrami GBL. To spływa do żołądka. I co się dzieje potem — dopytuję dr. Eryka Matuszkiewicza, specjalistę toksykologii klinicznej z Poznania.
- GBL metabolizuje się przez enzym o aktywności laktonazy obecny w osoczu krwi do GHB, czyli substancji znanej jako „pigułka gwałtu”. Bardzo szybko się wchłania do organizmu. Po kwadransie widoczne są pierwsze efekty: rozluźnienie i stan euforyczny, dlatego obie substancje używane są w chemseksie — mówi ekspert.
- I to działa na całe ciało?
- Głównie na pracę mózgu. Proszę wyobrazić sobie Mariusza, jakby wypił za dużo alkoholu. Pojawi się senność, zaburzenia koordynacji i mowy, a po przebudzeniu niepamięć wsteczna. Substancja utrzyma się w jego krwi sześć do ośmiu godzin, a w moczu nawet do dwunastu. Gdyby jednak przedawkował, a to zależy już od dawki i organizmu, to może dojść do depresji oddechowej.
- To ja, Mariusz mruk, a to moje zdjęcia z dzieciństwa. Popatrz, zawsze w bluzie z długimi rękawami. Zawijam je sobie, żeby nie było widać dłoni, bo zwykle są mokre od potu. Do tego mrowienie w mostku. I kręcenie w brzuchu.
W szkole słyszę tylko: „Mariusz grubas!”. Jestem wyrzutkiem. Nie gadam z rówieśnikami. Łatwo mnie sprowokować. Atakują w trójkę, czwórkę, a potem uciekają. Ruszam za nimi, a oni jarają się, że gruby nie może ich dogonić. A nawet jak się uda, to wychowawca bierze ich stronę.
Unikam spotkań rodzinnych. Jeśli już muszę iść, to zajadam bez pohamowania: słodycze, mięso, wszystko. Obżeram się ze stresu.
Uciekam w gry: The Legend of Zelda, Super Mario 64, GTA, Counter-Strike. Rodzice jakoś nie oponują. Dziecko jest grzeczne, niech sobie gra.
Coś czytam w sieci o depresji, nawet o dwubiegunówce, ale kto traktował poważnie takie rzeczy dwadzieścia lat temu?
Osiedle białych szeregowców w miasteczku na Śląsku, nieduży salon z aneksem kuchennym i wyjściem do mikro ogródka. Na zdjęciach rozłożonych na stole widzę normalnego chłopaka. Jest o głowę wyższy od rówieśników, ale zwykle ma spuszczony wzrok.
- Na tym zdjęciu mam piętnaście lat, przesiaduję z kolegami na klatce schodowej. Znów kaptur. Będę starszy, to minie, tłumaczę sobie. Nie mija. Siedemnaście. Też nic. Zapisuję w internetowym pamiętniku: „Szukam swojego miejsca, jest mi źle, nigdy nie zaznałem miłości. I pytam siebie: „Czy jestem w stanie kochać, skoro tak męczę się w towarzystwie ludzi?”.
W liceum próbuję trawki. Rozczarowanie. Pierwsze osiemnastki, pojawia się alkohol. Nie działa na mnie.
Długo jestem antyużywkowy, dlatego na studiach robię za kierowcę. Znajomi płacą mi za wstęp do klubu i zwracają za paliwo.
Zdarza mi się umówić z dziewczyną. Ale na randce ciężko wydusić z siebie słowo. Czuję presję, że muszę być zabawny, ale nie mam ochoty na żarty. Do drugiej randki zwykle nie dochodzi.
Ciąży nade mną dziwny mrok.
O, na tym zdjęciu już biorę. Patrz, jaki mam błysk w oku. To wesele w rodzinie ówczesnej partnerki. Powieki lekko przychmielone, źrenice reagują normalnie. Wziąłem wtedy małą buteleczkę, żeby starczyło na całą noc.
Mam 24 lata, gdy na forum trafiam na wpis o GBL. Forum działa do dziś, to kopalnia wiedzy o używkach. Czytam tam, że GBL pomaga, otwiera na innych, daje ukojenie.
Ale to przecież rozpuszczalnik, besztam siebie.
Ale przecież tak bardzo chcę się wyleczyć z Mariusza.
Więc tłumaczę sobie: alkohol też jest rozpuszczalnikiem i bierzemy go w dużo większych ilościach. A GBL naturalnie występuje w niektórych gatunkach win.
Zamawiam pierwszą butelkę. Odmierzam strzykawką półtora milimetra bezbarwnej cieczy. Mieszam z Coca-Colą i wypijam. Trzeba wypić całą oranżadę, żeby zniknął chemiczny posmak. Czuję zaraz rozluźnienie, wkręcam się. Wychodzę z kumplami na rynek. Zagaduję do obcych dziewczyn bez strachu. Już nie analizuję. Nie mam lęków. W pracy przestaję być nadgorliwy,
słyszę komplementy, że wyluzowałem.
O! Zdjęcie z imprezy andrzejkowej, wtedy na pewno biorę!
Na tym się uśmiecham, jesteśmy na Festiwalu Kolorów, a ja w ciągu.
Zdarza się jeszcze, że przestaję to łykać, a wtedy moja dziewczyna się zamartwia: „Co ty dzisiaj taki smutny i małomówny?”. No to biorę, żeby zniknął Mariusz mruk.
„Dobrze, że tu jesteś Mariuszu” – słyszę pewnego razu po większej dawce. To Jezus idzie przez kwiecistą łąkę, oświetlony promieniami słońca, które muskają mnie po twarzy. Siedzę na kanapie, a jestem jakby w raju, choć przecież niewierzący.
Uśmiecham się do ludzi. Oni uśmiechają się do mnie. Uśmiecham się nawet do siebie. Pewnego razu patrzę w lustro, akurat jestem bez koszulki. No kurde Mariusz, mówię, nie wiedziałem, że ty masz taką fajną sylwetkę.
Uzależniam się od uśmiechu.
Zdarzają się wpadki. Raz zasypiam w intymnej sytuacji. Innym razem przesadzam z ilością i budzę się na kanapie o świcie. Ale bez kaca, bez skutków ubocznych. Dopamina, serotonina, marzycielstwo nakręcają. Przez dwa lata nie schodzę, dawka co dwie godziny, jak w zegarku. Czasem myślę, że trzeba z tym skończyć. Kiedy indziej, że powinienem sobie zamontować coś w rodzaju pompy insulinowej, tylko że GBL-owej.
Wtedy biorę już nawet do spania. Po trzech godzinach się wybudzam, więc jeszcze jedna dawka, by zasnąć. Pierwszy raz bez GBL zasypiam dopiero w szpitalu. Wychodzę po dziesięciu dniach i zapisuję się na grupową terapię uzależnień. Spotykamy się trzy razy w tygodniu przez pół roku. Jestem jedyną osobą uzależnioną od GBL.
Mówią tam na mnie Mariusz posąg. Moja twarz nie wyraża niczego. Blady, wyłupiaste oczy, czystość zabrała mi uśmiech.
W szpitalu czytałem książkę „Proś, a będzie ci dane” o potędze świadomości. Miałem wrażenie, jakbym sam ją napisał. Wmówiłem sobie, że jej nie przeczytam, nigdy nie wyjdę z psychiatryka. Patrzyłem na ludzi z nieufnością, że ktoś mi ją ukradnie. Czytałem i ukułem sobie trzy przykazania.
Pierwsze: „Co dajesz światu, to do ciebie wraca”.
Drugie: „Żyj tak, by móc swobodnie mówić prawdę”.
Trzecie: „Nie odkładaj ważnych rzeczy na potem”.
I takie nadprzykazanie: „Żadnych narkotyków”.
Dlatego po wyjściu nie odpuszczam żadnej terapii. Mam jeden cel: uśmiechnąć się.
Przez pierwsze trzy miesiące nie ma o tym mowy, walczę z ciągłymi lękami. Każdego ranka zamykam się w toalecie i przysłaniam oczy, bo nie mam siły żyć. W tej ciemności widzę zadymioną czachę szatana. Jezus w moich wizjach zniknął, teraz diabeł woła, że się nie podniosę i odbiorę sobie życie.
Powtarzam to na terapii, bo przyrzekłem sobie przecież mówić prawdę. Po czasie terapeuci przyznają, że byli bezradni.
Pewnego razu rozmawiamy o seksie. Jeden facet wyskakuje z wieśniackim tekstem, że on to każdą by wyruchał. Nie wiem czemu, ale wybucham śmiechem. Chichram się jak dziecko i płaczę. Nie umiałem się powstrzymać.
Chyba wtedy uwierzyłem, że może jednak nie jestem skończony. Że mogę się śmiać bez używek. Mój mózg potrzebował pół roku, by wrócić do siebie.
Wiosną 2017 roku ukończyłem terapię.
Wróciłem do nudnego życia.
Odwołałem ślub z byłą partnerką.
Zacząłem lubić nowego Mariusza.
Poznałem nową partnerkę.
Zaczęliśmy oszczędzać na dom.
Podpisaliśmy umowę przedwstępną.
I wtedy, cztery lata po zakończeniu terapii, śledczy z CBŚP doprowadzili mnie do prokuratury w Sopocie. Odczytano mi zarzut przestępstwa z art. 62 ust. 2 „Ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii”. „Wszedł w posiadanie znacznej ilości substancji psychotropowej w postaci 15 litrów GBL […] mogącego stanowić 15000 dawek efektywnych narkotyku, dokonując zakupu tej substancji bez wymaganego przepisami zezwolenia Głównego Inspektora Farmaceutycznego”. Niepokoje Mariusza mruka wróciły.
Akta tej sprawy czyta się jak scenariusz filmu o samoleczeniu Polaków.
33-letni kierowca bierze, by „uspokoić nerwy”. Cierpi na bezsenność. Raz miesza substancję z tramalem i trafia na OIOM.
53-letni europeista kupuje dla partnerki, bo to jedyny lek, który działa na jej lęki.
44-letni ksiądz, podlegający pod Kurię Włocławską, próbuje od Romka poznanego w klubie gejowskim Dark Angels w Poznaniu. Czuje empatię, euforię i większy popęd seksualny.
Stara się zażywać podczas dni wolnych od pracy w szkole i kościele.
Dzieli się z kolegami z klubów.
38-letni sprzedawca narzędzi wypija po treningach kulturystyki dla lepszej wydolności.
36-letni mechanik czyści nim felgi. Bierze dopiero, gdy znajomy mu zdradza, że GBL „daje kopa jak cztery browary”.
36-letni pracownik infolinii: „Na ulicy zdarzyło mi się zasłabnąć, na zasadzie trybu zombie”.
34-letnia pracownica obsługi parku wodnego, uzależnia się po miesiącu. Traci prawa rodzicielskie. Zdarza się, że w desperacji rozcieńcza GBL wodą z kałuży.
32-letni konserwator, wcześniej uzależniony od opiatów, składa się na zakup z kolegami. „Kropelki, legalne, mówili” – zeznaje. „Jeden chyba się zaćpał, drugiego znalazła martwego na łóżku narzeczona”.
Do akt dołączono: zdjęcie pustej plastikowej butelki po substancji GBL. Na etykiecie: „Przemysłowy środek czyszczący szerokiego zastosowania, wyłącznie do użytku profesjonalnego”. I instrukcja obsługi:
Niemal wszyscy oskarżeni przyznają, byli przekonani, że spożywają legalny środek.
- Nikt, kto świadomie kupuje nielegalną substancję, nie podaje swoich pełnych danych, by potem w trzy minuty można było ustalić jego tożsamość – mówi adwokat Aleksandra Adamiak, która wspólnie z Adamem Klepczyńskim dzięki współpracy z Helsińską Fundacją Praw Człowieka reprezentuje pro bono Mariusza.
Klepczyński: – Jest też kilka innych bulwersujących kwestii. Nasz klient spędził dzień w drodze ze Śląska na Pomorze, gdzie przedstawiono mu zarzuty, a następnie został zwolniony. Usłyszał: „Radź sobie sam”, jakby pojechał na wycieczkę, tylko nie kupił biletu powrotnego. To była nadgorliwość prokuratury i to w przypadku człowieka, który wiedzie spokojne życie, pracując w jednej firmie od kilkunastu lat. Dołóżmy do tego dozór policji i zakaz opuszczania kraju w sprawie rzekomego posiadania substancji psychotropowych siedem lat wcześniej.
Prokuratur oskarżył Mariusza i pozostałych o zakup substancji po 1 lipca 2015 roku. To wtedy weszła w życie nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, a kwas gamma-hydroksymasłowy (GHB) ze względu na właściwości psychoaktywne używany jako tzw. pigułka gwałtu został przesunięty z grupy substancji psychotropowych IV-P do kategorii II-P.
Ale już substancja GBL, która jest prekursorem GHB (związkiem, który uczestniczy w reakcji chemicznej, w wyniku której powstaje inny związek) nie jest wymieniona w ustawie. W związku z tym np. Komisja Wspólnot Europejskich dla Rady i Parlamentu UE uznaje ją jako substancję niesklasyfikowaną i podlegającą dowolnemu systemowi nadzoru w krajach wspólnoty.
A czy w Polsce jest zakazana, czy nie? Problem w tym,
że nawet biegli chemicy wypowiadający się w sprawie, nie są zgodni.
Prof. Lech Kozerski z Narodowego Instytutu Leków: „Substancja nie jest literalnie wymieniona w załącznikach do Ustawy o Przeciwdziałaniu Narkomanii i jej właściwa kwalifikacja może wzbudzać uzasadnione wątpliwości merytoryczne, jak również prawne”.
Instytut Ekspertyz Sądowych z Krakowa: „Fakty uzasadniają możliwość zakwalifikowania GBL jako substancji psychotropowej grupy II-P”.
Główny Inspektorat Farmaceutyczny: „Może zostać zakwalifikowana jako substancja psychotropowa grupy II-P nie podając jakie okoliczności czy przesłanki taką możliwość materializują”. Ale także: „określanie GBL jako estru ma charakter wykładni rozszerzającej”.
- Nie mogę sobie wyobrazić sytuacji, w której ktoś nie ma pozwolenia na broń palną, ale zostanie ukarany, bo posiadał procę — komentuje Piotr Kładoczny, wykładowca w Instytucie Prawa Karnego Uniwersytetu Warszawskiego i wiceprezes zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. – Przepis powinien jasno określać, czego zabrania. Jeżeli jakaś substancja jest tak opisana, że przeciętny człowiek nie jest w stanie się zorientować, że bierze ją nielegalnie, to coś jest nie tak z prawem.
W 2015 roku Krajowe Biuro Przeciwdziałania Narkomanii prowadziło korespondencję z Ministerstwem Gospodarki na temat wpisania GBL do ustawy, ale resort uznał, że objęcie kontrolą substancji „nie byłoby korzystne dla gospodarki z racji wykorzystywania jej w przemyśle chemicznych i farmaceutycznym”. Dlatego też reprezentant KBPN głosował za niewpisywaniem GBL na listę substancji kontrolowanych Konwencją ONZ.
Adwokat Adamiak: – Skoro biegli mają takie wątpliwości, to trudno tutaj mówić o świadomym popełnieniu przestępstwa przez konsumentów niebędących specjalistami. Mamy do czynienia z próbą penalizacji posiadania substancji, o której do dziś nie wiadomo, czy w tym wykazie się znajduje!
- To wszystko to są skomplikowane kwestie. Każdy miał chemię w szkole albo trzyma ją pod zlewem w kuchni, więc coś o niej wie – uśmiecha się Klepczyński, drugi obrońca Mariusza. – Jednak nie w takim zakresie, aby wiedzieć, czym są laktony i estry wewnątrzcząsteczkowe. A podejrzewam, że sędzia też może nie wiedzieć o nich wszystkiego. Dlatego wnioskowaliśmy o powołanie biegłego, ale sędzia oddaliła ten wniosek.
W sprawie orzeka neosędzia Beata Adamczyk-Łabuda, mocno związana z państwem PiS. Ma 21-letni staż, ale przez kilka lat pracowała na delegacji w biurze głównego rzecznika dyscyplinarnego Piotra Schaba i jego dwóch zastępców. Pomagała im ścigać sędziów znanych z obrony niezależności.
Adamczyk-Łabuda podpisywała listy poparcia dla kandydatów do neo-KRS, od której dostała potem dwa awanse. Najpierw na neo-sędzię Sądu Okręgowego w Warszawie, a już po ostatnich wyborach do Sądu Apelacyjnego w Warszawie.
W lutym tego roku nie przeszła testu na niezależność. Sąd Okręgowy w Warszawie orzekł, że nie gwarantuje obywatelom prawa do bezstronnego i niezawisłego procesu.
Kładoczny: – Eksperci z Uniwersytetu Jagiellońskiego czarno na białym napisali, że substancja GBL nie mieści się w wykazie substancji psychoaktywnych. To oznacza, że zachowanie podejrzanego nie spełniło czynu zabronionego. Myślę, że od sądu można wymagać przynajmniej tyle, by przeczytał opinię. I trudno mi sobie wyobrazić, by nie będąc specjalistą od chemii, nie zgodził się z opinią biegłych.
- Dlaczego właściwie Mariusz jest oskarżony? I co ta sprawa mówi nam o Polsce? – dopytuję Kładocznego.
- Jedno to są metody działania śledczych, ale wiemy, że to modus operandi poprzedniej, słusznie minionej władzy. Wiele osób jest zatrzymywanych i aresztowanych w Polsce bez uzasadnienia prawnego, ale w tym przypadku chodzi o podstawowe zasady prawa karnego, czyli „Nie ma przestępstwa bez ustawy„ oraz ”Niedające się usunąć wątpliwości należy rozstrzygać na korzyść oskarżonego". Żebyśmy nie naciągali prawa na niekorzyść sprawcy, a zarazem nie pomniejszali sfery wolności ludzi.
Wiele podobnych spraw dotyczących używek wynika z niejasnego prawa. Dam przykład. W ustawie o przeciwdziałaniu narkomanii jest mowa o możliwości umorzenia postępowania w przypadku posiadania „nieznacznej ilości” substancji psychoaktywnych, np. marihuany. Ile to jest? Nie wiadomo. Może 10 gramów, a może gram? Od lat mówi się, by stworzyć tabelę wartości. Wtedy prokuratorzy mogliby łatwiej i częściej umarzać tego typu postępowania.
- Kilka dni po tym, jak mnie zatrzymali, Sąd Najwyższy w podobnej sprawie przyznał wprost, że należy rozstrzygnąć prawną sprzeczność na temat podobieństwa GBL do GHB, czyli tzw. pigułki gwałtu. Parafrazując, sąd mówi: „Niech się biegli dogadają w końcu, czy ten GBL jest estrem, czy może laktonem, bo są sprzeczne opinie”. Gdy znalazłem to orzeczenie, zacząłem wierzyć w pomyślne zakończenie mojej sprawy.
Bo na początku, owszem, chciałem poddać się karze dobrowolnie. Byłem złamany po dwunastu godzinach jazdy do Sopotu. W prokuraturze usłyszałem, że GBL jest nielegalny od 2015 roku. „Jeśli podda się pan dobrowolnie karze, to pan będzie zadowolony i ja będę zadowolony. Po trzech latach nie będzie śladu w papierach” – powiedział mi prokurator.
Czułem się, jakbym rozmawiał ze sprzedawcą dobrodziejstwa dobrowolnego poddania się karze.
Proponował mi rok w zawieszeniu na trzy lata i dziesięć tysięcy złotych nawiązki. Nieliczni z oskarżonych tak zrobili, by mieć problem z głowy. A ja nie wiedziałem tego, co wiem teraz.
Kiedy wyszedłem z przesłuchania, dowiedziałem się o próbie kontaktu od mojego adwokata. To była pierwsza czerwona lampka. Wyrolowali mnie. Zgodziłem się wyjaśniać, bo przecież podejrzewano mnie o dystrybucję. Sądziłem, że samo posiadanie substancji kilka lat wcześniej nie jest karalne. A przecież w papierach stało jasno: „w toku śledztwa ustalono, że nie odsprzedawał substancji”.
Pierwszy prawnik uznał, że złamano prawo do kontaktu z adwokatem. Prokuratura przez pół roku nie odpisała mu na maila. A potem dowiedziałem się, że ma zabrane uprawnienia. Drugi zapowiedział, że napisze opasły wniosek o umorzenie, bo sprawa jest kuriozalna. Nie napisał. A gdy sprawę przeniesiono z Gdańska do Warszawy, uznał, że jego pełnomocnictwo obejmowało tylko postępowanie przygotowawcze.
Zostałem sam. Zacząłem czytać. Tysiące godzin przed komputerem. Akta, opinie biegłych, internet — moja partnerka miała dość. Pisałem i dzwoniłem. Wszędzie ściany. Gdy w końcu odebrała ode mnie pani z Krajowego Biura Do Spraw Przeciwdziałania Narkomanii, w słuchawce usłyszałem miły głos: „Chcieliśmy panu pogratulować, że wyszedł pan z uzależnienia, ale…”.
Ale nie odpuszczałem. Dlaczego? Bo prokuratura mi wmówiła, że złamałem prawo i to ja mam zapłacić koszt tej kuriozalnej sytuacji.
Załóżmy, że nadejdzie wojna i ktoś mi powie: „Mariusz, bądź patriotą, walcz za nasz kraj”. A ja się zastanawiam, kurwa, za co.
Za państwo, które mnie złamało?
Za to, że za każdym razem, gdy słyszę dzwonek do drzwi, mam ściśnięty żołądek?
Że moja partnerka wpada w panikę, gdy nie odbieram telefonu, bo myśli, że znów mnie zawinęli?
Że przez tą sprawę musieliśmy odłożyć założenie rodziny?
Za państwo, które chce karać ludzi bez względu na zapisy prawa?
Za państwo, które nazywa totalnie obce sobie osoby zorganizowaną grupą przestępczą, bo robiły zakupy w tym samym sklepie?
A może za to, że państwo wyliczyło, że posiadałem absurdalną liczbę kilkunastu tysięcy dawek narkotyku i gdyby miało mnie uniewinnić, to zostałbym rekordzistą Polski?
Za to, że przed biegłym psychiatrą musiałem tłumaczyć się, czy pięć lat wcześniej byłem poczytalny? Przyjmował w jakimś podłym budynku rodem z ulicy Przekątnej z Harry’ego Pottera, przede mną młody chłopak wyszedł z gabinetu w kajdankach, a lekarz nawet mnie nie słuchał. I wystawił błędną opinię, że zażywałem GHB, czyli „pigułkę gwałtu”.
A może za to, że gdy w sądzie odczytywano moje zeznania o traumach z dzieciństwa, sędzina na widok moich łez zapytała ironicznie: „A czym pan się teraz tak wzruszył?”.
Państwo dało mi w twarz.
Więc gdy sędzina pyta, czy żałuję, nie mogę jednoznacznie odpowiedzieć. Mam sobie wiele do zarzucenia. GBL zniszczył mi kilka lat życia. Zapłaciłem ogromną cenę na wielu poziomach. Ale został mi jeden plus. Dzięki całej tej historii zakończonej terapią mogę swobodnie rozmawiać z ludźmi.
Pod koniec lipca będzie ostatnia rozprawa w sądzie w Warszawie. I mowy końcowe. Przed wydaniem wyroku głos zabiorą oskarżyciel i obrońca.
Ja też przygotowałem kilka zdań, mówi Mariusz. Stanę przed sądem. Nie Mariusz mruk. Nie Mariusz narkoman. Nie Mariusz posąg. Ja, Mariusz. I powiem tak.
„Wysoki Sądzie, zostałem zapytany przez Sąd, czy mam pretensje do służb za to, jak mnie potraktowano. Mam żal, bo mimo że wskazałem miejsce zamieszkania, samochód, wydałem telefon, komputer i oszczędności, podałem hasła do telefonu, to nie dali mi możliwości kontaktu z adwokatem, a nawet zataili, że obrońca do nich dzwonił. A prawo do kontaktu z adwokatem to jedno z podstawowych praw danych przez ustawodawcę.
Choć sytuacja jest dla mnie bardzo trudna, to na każdym etapie postępowania współpracowałem. W prokuraturze złożyłem obszerne wyjaśnienia. Odpowiadałem na pytania Wysokiego Sądu.
Wiele lat temu ukończyłem terapię, by móc prowadzić normalne życie bez lęków. Dlatego jest dla mnie wielkim szokiem, że można komuś po latach zarzucić posiadanie wbrew „Ustawie o Przeciwdziałaniu Narkomanii”.
Czytałem w opracowaniu Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości na temat stosowania artykułu 62a, że aby kogoś skazać za posiadanie, należy przy nim zatrzymać zakazaną substancję i ją zbadać.
A materiałem dowodowym pana prokuratora nie jest zatrzymana przy mnie substancja, tylko dokumentacja firmy, która była tworzona jawnie, ponieważ w 2016 roku posiadanie GBL było uznawane za legalne. W mojej sprawie nie ma zatrzymanej przy mnie substancji, nie ma czego konfiskować, nie ma czego utylizować.
Gdyby posiadanie GBL było nielegalne, to szpital, do którego zgłosiłem się po pomoc, wezwałby policję, a ja odpowiadałbym za posiadanie już wtedy.
[…] Na koniec chciałbym powiedzieć, że dzisiaj wiele osób, również znanych, daje publicznie świadectwo wyjścia z uzależnia, a nawet z uzależnienia od substancji wyraźnie zakazanych przez polskie prawo. Oczywistym wnioskiem jest, że te osoby też były w posiadaniu.
Więc jeśli w mojej sprawie za posiadanie w dalekiej przeszłości, bez zatrzymania substancji, zapadnie wyrok skazujący, wiele osób w naszym kraju, które prowadzą już spokojne życie, może się zacząć obawiać”.
* Imię bohatera reportażu zostało zmienione na jego prośbę.
Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.
Szymon Opryszek - niezależny reporter, wspólnie z Marią Hawranek wydał książki "Tańczymy już tylko w Zaduszki" (2016) oraz "Wyhoduj sobie wolność" (2018). Specjalizuje się w Ameryce Łacińskiej. Obecnie pracuje nad książką na temat kryzysu wodnego. Autor reporterskiego cyklu "Moja zbrodnia to mój paszport" nominowanego do nagrody Grand Press i nagrodzonego Piórem Nadziei Amnesty International.
Komentarze