Sąd zwraca się do mnie w formie męskiej. Słyszę: „pan wstanie”. Jak na rozprawie powiedziałam, że jestem w trakcie korekty płci, prokurator się śmiał. Nawet kurator zwracał się do mnie per pan. Psychicznie mnie w tym sądzie wykończą – denerwuje się Julia
Julia ma malinowo-złote tipsy, blond włosy i problem ze znalezieniem damskich butów w rozmiarze 43. Jakichkolwiek. A ona chciałaby chodzić na obcasach.
Odbiera kolejne telefony.
– Praca. Fotowoltaika, pompy ciepła – wyjaśnia lakonicznie i ziewa.
– Przepraszam, źle śpię. Budzę się i myślę, czy ktoś nie wystąpi o anulowanie korekty, o którą walczyłam dość długo. Grozi mi zakład karny, jak tam trafię to i tak się zabiję, więc wolę, żeby mnie już na krzesło elektryczne dali albo jakiś zastrzyk śmierci…
Mówi z trudem, jakby przez ściśnięte gardło, równoważnikami zdań. Przestawia ich szyk, nie kończy myśli, wątków. Wtrąca często: „w ogóle”, „tak naprawdę”, „okej” i „po prostu”, choć niewiele w jej historii jest okej i po prostu.
Pochodzi z małego miasta na Lubelszczyźnie. Na początku podstawówki bardzo chce mieć kolczyki. Od rodziców słyszy: „Nie”. Kiedy nikogo nie ma w domu, przebiera się w ubrania siostry. Jako nastolatek rozważa, dlaczego jest chłopcem, choć pragnie być kobietą. Wiele czasu spędza na dachu, dumając, czy upadek oznacza śmierć, czy tylko okaleczenie. Myśli: „Może w kolejnym życiu, urodzę się jako kobieta?”.
Zaczyna wagarować. Na początku gimnazjum przez miesiąc nie chodzi do szkoły. Nikt się tym nie interesuje. Ani nauczyciele, ani rodzice. A Jacek chodzi po mieście z nożem, żeby podciąć sobie żyły. Nie ma odwagi. Planuje kolejne scenariusze śmierci: skok z mostu, pod auta. Próbuje rodzicom „to” pokazać, ale też nie reagują.
– Dla rodziców praca zawsze była na pierwszym planie. A jeśli chodzi o miłość, to raczej zimna atmosfera. Siostra starsza pięć, brat osiem lat.
Każdy siedział w swoim pokoju i w zamknięciu jadł – tłumaczy Julia.
W gimnazjum przestaje się uczyć. W mechaniku jeszcze ma znajomych, ale głównie od picia. Piją w parku, po lasach. Jacek wraca pijany do domu. Rodzice nie reagują. Ojciec sam często pije. I idzie spać.
– A ja miałam nadzieję, że jak się napije, to się wreszcie zabiję – szepcze Julia.
W 2006 roku poznają się przez aplikację do wyszukiwania znajomych. Jacek wysyła wiadomości przez bramkę sms. Odpowiada Małgorzata. Jest 1 września, więc gadają o szkole.
Do baru Casablanka Jacek przychodzi z kolegą, Małgorzata z koleżanką.
– Ja pod wpływem alkoholu – przyznaje Julia. – Zakładałam, że nic z tego nie wyjdzie, ale… dobrze nam się rozmawiało. Przy czym kolega udawał, że jest mną i rozmawiał z moją przyszłą żoną, ja z jej koleżanką. Dziwne było to spotkanie, takie zmieszane.
– Dla mnie fajne. Nie uciekłam – oświadcza Małgorzata. – Miałam pozytywne wrażenia. Jakaś „chemia” była, jak to mówią.
– Kiedy wyszliśmy, powiedziałam Gosi, kto jest kim – ciągnie Julia. – Była bardziej pozytywnie nastawiona do mnie niż do kolegi. A ja zobaczyłam, że to osoba, na którą mogę liczyć, która mnie wyciągnie z tego wszystkiego. Zaopiekuje się.
W pierwszym miesiącu znajomości i po pierwszym stosunku Małgorzata zachodzi w ciążę. Mają po 19 lat.
– Byłyśmy przestraszone, ale nasza relacja była rewelacyjna. Zresztą nadal jest.
Ja bym za żoną w ogień skoczyła.
Ona chciała tego dziecka, ja nie jestem za aborcją.
– Miałyście przyjemność z seksu?
– Żeby mieć jakąkolwiek, wyobrażałam sobie, że jestem kobietą. Często mówiłam do żony „poszłam, zrobiłam, usiadłam…”. Kiedy byłyśmy same, zakładałam jej ubrania.
Ślubu najbardziej chcą rodzice Małgorzaty. Szczególnie ojciec. Bo dziecko w drodze. Biorą kościelny, wprowadzają się na piętro domu rodziców Jacka.
– Bałam się trochę mamy męża. Miałam wrażenie, że surowo mnie ocenia – przyznaje Małgorzata. – Tata wydał mi się w porządku.
– Na początku rodzice nie wtrącali się do wszystkiego – dodaje Julia. – Przy porodzie syna mnie jednak nie było. Mam wyrzuty sumienia do dziś. Stałam na korytarzu, chciałam wejść, mama – pielęgniarka, nie pozwoliła.
Osiem lat po Kaziku decydują się na drugie dziecko (bo żona chciała – mówi Julia).
– Powtarzałam: „Chcę być przy porodzie”. A matka: „Nie możesz tam być”. Nie potrafię się jej postawić – mówi zrezygnowana Julia.
Małgorzata zajmuje się dziećmi. Jacek nie może znaleźć pracy. Wpada na ogłoszenie: „sprzedaż doładowań do komórek”. Jest rok 2010.
Umowa gwarantuje 1,5 proc. rabatu od sprzedanego kodu doładowania. Handlowiec obiecuje, na gębę, 10 proc. prowizji. Jacek z żoną sprzedają kody taniej niż kupują. Kalkulują, że i tak zarobią 1-2 zł na każdym.
Z początku płacą zobowiązania. Potem Jacek bierze kredyt, żeby pokryć minus, który szybko rośnie. Najpierw na 20, potem na 30 tys. zł. Dystrybutor kodów je blokuje. Klienci najpierw wydzwaniają do nich z pretensjami, potem idą na policję. Dług sięga już 200 000 zł. Jacek chce odebrać prowizję, by go spłacić, ale handlowiec oświadcza: „Żadnej prowizji nie będzie”.
Jacek z Małgorzatą łykają po kilkanaście tabletek nasennych, popijają rtęcią z termometru. Policja, pogotowie, płukanie żołądka, psychiatryk.
Jacek podczas badań powtarza: „coś jest ze mną nie tak, czuję się kobietą”. Psychiatra na to: „tego się nie leczy”. Diagnozuje zaburzenia osobowości, przepisuje leki, po których Jacek śpi na okrągło. Odstawia je po miesiącu. Ale decyduje się coś z „tym” zrobić. U lekarza NFZ słyszy:
„Tu takich nie leczą. Trzeba prywatnie”.
Prokuratura wszczyna dochodzenie o oszustwo. Sprawa się ciągnie, bo skarżący nie stawiają się na przesłuchania. Ale sąd wysyła wezwania do skutku. Przez ten czas Jacek i Małgorzata mają średnio raz na tydzień rozprawę, a dwa razy w tygodniu meldują się na komendzie, bo sąd ustanawia dozór policyjny.
– Nic nie można było zaplanować. Dziesięć lat w zawieszeniu – kwituje Julia.
– W domu pretensje rodziców: „jak można było zrobić takie długi”, „to twoja wina”. Gdyby nie żona, to byśmy się z matką i ojcem pozabijali.
We czworo są na ich utrzymaniu. Teściowie też im pomagają finansowo.
– Całkiem samodzielne nie byłyśmy, bo od 2011 roku komornik zabierał z banku wszystko, co zarobiłam – wyjaśnia Julia.
Jacek pracuje na poczcie. Odbiera przesyłki z prokuratury i sądu.
– Sędzina się naśmiewała, że sama sobie doręczę wyrok – wspomina Julia. – Prokurator wysyłał do inPostu pisma, że nie życzy sobie, bym u nich bywała.
Potem pracowałam na taksówce. Małe miasto, trzy firmy taxi na krzyż, teraz jeździ ze 20 taksówek.
Też była awantura, bo wsiadła prokurator, która mnie oskarżała.
Dzwoniła do moich szefów, że mam po nią nie przyjeżdżać. Sędzina też ze mną jeździła i miała o wszystko pretensje.
Sąd Rejonowy, a potem Okręgowy prowadzą dla Jacka i Gosi jedną sprawę karną, bo uznają, że działali wspólnie i w porozumieniu. Powołany przez sąd psychiatra nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego sprzedawali doładowania poniżej ceny zakupu. Szpital psychiatryczny stwierdza, że byli poczytalni.
– Przyznano mi adwokatkę z urzędu, ale to była obrończyni widmo. Czasami nie stawiała się na rozprawy – opowiada Julia. – Kiedy z nią rozmawiałam, mówiła, że wykonanie kary będzie w zawieszeniu. No i się pomyliła.
W trakcie procesu Jacek przyznaje się do winy, Gosia nie. Wyrok z art. 286 & 1 kk zapada w 2017 roku. Zostają skazani za oszustwo.
– A kara jakbym kogoś zabiła – komentuje Julia. – Dwa i pół roku, choć same siebie oszukałyśmy. Przy okazji też innych ludzi, trzeba ponieść karę, ale bez przesady.
Moja ściana wschodnia taką osobę jak ja, by zabiła. Bo to „wiedźma”.
Pięć lat temu Jackowi nagle pogarsza się wzrok, płacze bez powodu, czuje uderzenia gorąca. Rozbiera się do naga i leżąc na zimnej podłodze, mówi, że się pali.
Hospitalizacja ujawnia guza przysadki mózgowej. Lekarze wysyłają go do endokrynologa w Warszawie. Wtedy przyznaje żonie, że chce być kobietą.
– Z jednej strony szok, z drugiej nad wyraz spokojnie to przyjęłam. Aż sama się sobie dziwiłam – komentuje Małgorzata.
– Żona od dawna podejrzewała, że coś mnie męczy – tłumaczy Julia.
Endokrynolog wysyła ją na diagnozę do lekarza od hormonalnej korekty płci.
– Tam po raz pierwszy usłyszałam:
„Będziemy leczyć w tym kierunku”
– Julia wzdycha z ulgą na to wspomnienie.
W końcu zaczyna brać hormony. Rysy łagodnieją, rosną piersi. Usuwa laserowo owłosienie z twarzy, miejsc intymnych, pach i nóg. Wydaje na to kilka tysięcy zł. Kosztowna jest też psychoterapia, na którą jeżdżą co dwa, trzy tygodnie do stolicy i Lublina. Razem i indywidualnie, bo Małgorzata nie radzi sobie z sytuacją.
W Polsce zmiana oznaczenia płci w dokumentach jest możliwa wyłącznie przez proces cywilny, w którym pozywa się rodziców. Z tego, co wiedziała Julia, w przypadku osób pozostających w związku małżeńskim, konieczny jest także rozwód. Wnosi najpierw pozew o rozwód do Sądu Okręgowego.
– Na rozprawie powiedziałyśmy: „Kochamy się, ale musimy się rozwieść”.
Na co sędzia: „Nie musicie” – opowiada Julia. – I odrzucił pozew. Stwierdził, że nie ma podstaw do udzielenia rozwodu.
Julia składa wniosek o ustalenie płci jako odmiennej od metrykalnej. Jej rodzice otwierają kopertę z sądu z pozwem. Krzyczą, że „Jacek jest nienormalny”, „że nie ma co robić z życiem”, „że wymyśla”, że to się odbije na dzieciach, ale podpisują zgodę.
– Myślałam, że sędzia, ten sam, który nie dał nam rozwodu, odrzuci wniosek. Ale go przyklepał. Uznał, że formalnie jestem kobietą. Jedyną osobą, która tak naprawdę to zaakceptowała, jest moja żona. I dzieci – mówi Julia wzruszona.
– Rozmawiałyśmy z nimi po tym, jak zaczęłam brać hormony. Kazik, 16 lat, powiedział, że zorientował się po wyglądzie, nie przeszkadza mu to. Ośmioletnia córka stwierdziła: „Będę mieć dwie mamy!” – mówi Julia i łamie jej się głos. – Kochana. Jak to Anetka. To było takie słodkie. Miałam łzy w oczach i poczucie, że będzie dobrze.
Imię „Julia” wybiera dla niej żona. Na odwrocie aktu urodzenia Jacka pojawia się informacja o korekcie płci i zmianie imienia. Pod nowym peselem wpis: „Julia, zamężna, współmałżonek Małgorzata”. Ale w dokumencie Małgorzaty widnieje „współmałżonek Jacek” i jego stary numer pesel.
– Tworzymy teraz taki trójkąt bermudzki – mówi Julia. – Przez błąd sędziego jestem w związku jednopłciowym i żaden urząd nie wie, co ze mną zrobić, co wpisać we wniosku. Mąż nie, no bo Julia”.
Julia prosi w końcu Rzecznika Praw Obywatelskich o interpretację, czy jest mężem, czy żoną. RPO odpowiada, że zgodnie z polskim prawem, małżeństwo jest związkiem mężczyzny i kobiety. I radzi, by Julia wniosła do sądu ponownie sprawę o rozwód.
– Nie chciałyśmy go, a teraz na każdym kroku są schody. W rejestrze PESEL pod moim numerem nie ma dzieci. One w aktach urodzenia mają ojca Jacka. Nie mogę złożyć wniosku o 500+, bo nie jestem dla nich ani mamą, ani tatą – denerwuje się Julia. – Dla żony też jestem obcą osobą, bo moje dokumenty zostały zmienione, ale jej nie.
Zawiadomiłyśmy szkołę o korekcie. Nauczyciele podeszli w porządku, tylko nie wiedzieli, co wpisać w papiery. Zaproponowali, by na razie w ogóle mnie nie wpisywać.
Jestem nikim. Przestaję istnieć.
Na zgodach, usprawiedliwieniach do szkoły podpisuję się samym nazwiskiem. Póki co na wywiadówki chodzi babcia.
Julia wymienia prawo jazdy w starostwie. I za każdym razem, kiedy policja ją zatrzymuje, musi się tłumaczyć.
– Nie widnieję u nich w systemie. Prawdopodobnie dlatego, że mój stary pesel wciąż gdzieś krąży – denerwuje się. – W starostwie mi powiedzieli, że nic nie mogą zrobić. Więc spędzam 2-3 godziny na wyjaśnianiach,
albo ląduję na komisariacie z zarzutem, że posługuję się fałszywym dokumentem.
Wyrok staje się prawomocny w 2018 roku. Julia znajduje adwokatów z Warszawy, którzy piszą do Sądu Najwyższego o kasację wyroku i ponowne rozpatrzenie sprawy. Wskazują na wiele nieprawidłowości w procesie. Między innymi, że „wyrok został oparty na niepełnym i błędnie zinterpretowanym materiale dowodowym, a obrończyni z urzędu nie stawiła się w 51 czynnościach przesłuchania świadków, które dotyczyły istotnych okoliczności i podstaw odpowiedzialności skazanych”.
SN kasację odrzuca.
Julia kilka razy zwraca się do RPO o przyjrzenie się całej sprawie. Rzecznik po raz pierwszy prosi Sąd Rejonowy o udostępnienie akt w kwietniu 2021 roku. Ponawia prośbę dwukrotnie. Dostaje akta dopiero w lipcu 2023 roku. Sąd twierdzi, że wcześniej nie mógł ich wysłać, bo toczyło się postępowanie wykonawcze.
Julia i Małgorzata składają w tym czasie wnioski o odroczenie odbywania kary, argumentując je stanem zdrowia i korektą płci metrykalnej. Po kilku pozytywnych decyzjach, wiosną tego roku sądy obu instancji odrzucają wniosek Małgorzaty.
– W czerwcu zgłosiłam rzecznikowi, że Sąd Rejonowy celowo przeciąga wysłanie do niego akt – mówi Julia. – Kopia pisma trafiła do sędziny. Kilka dni później zarządziła doprowadzenie żony do ZK. Mam teraz wyrzuty sumienia. Gdybym nie walczyła, pewnie by tego nie zrobiła. Policja przyjechała po żonę o szóstej rano. Wyprowadziła ją na oczach wszystkich, w tym dzieci.
W tym samym areszcie co Małgorzata odbywa karę Weronika. Od czasu, kiedy o niej pisaliśmy, przeszła sądową korektę płci.
– Słyszałam, że jest jej ciężko. Siedzi w izolatce bez telewizora, bez książek, bez niczego – mówi Julia. – Kiedy przychodzę do żony na widzenie, strażnicy zachowują się OK, zwracają się do mnie w formie żeńskiej. Ale żona musiała określić, kim jestem.
Nie wiedziała, co wpisać w formularzu. Strażnicy też nie. W końcu wpisała: „mąż”.
Po tym, jak Małgorzata trafia do więzienia, Julia nawiązuje kontakt z kancelarią specjalizującą się w ochronie praw osób LGBTQ+.
– Przyłączyliśmy się, gdy pani Julia ubiegała się o dalsze odroczenie kary w związku oczekiwaniem na SRS – operację zewnętrznych narządów płciowych – mówi adwokat Paweł Knut, który prowadzi sprawę wspólnie z adwokat Anną Mazurczak. – Argumentowaliśmy, że pani Julia powinna przejść SRS przed rozpoczęciem odbywania kary. W więzieniu byłoby to niemożliwe albo bardziej skomplikowane, brak operacji byłby dla niej ryzykowny. Osoby transpłciowe w polskich więzieniach mają dużą trudność w utrzymaniu w tajemnicy tego, kim są – wyjaśnia Paweł Knut.
21 sierpnia tego roku Sąd Rejonowy zawiesza postępowanie wykonawcze Julii, uznając, że umieszczenie jej w ZK przed wykonaniem SRS, mogłoby ją narazić na negatywne doświadczenia ze strony osadzonych.
Do Sądu Rejonowego trafiają też dwie prośby o ułaskawienie lub zmniejszenie kary umożliwiające zamianę na dozór elektroniczny SDE, tzw. bransoletki.
Adwokaci, którzy wcześniej wnosili o kasację wyroków Julii i Małgorzaty, podkreślają w pismach, że Julia może być w więzieniu narażona na wyobcowanie, przemoc psychiczną i fizyczną.
Opisują także jej problemy zdrowotne, napady autoagresji i myśli samobójcze. Zaznaczają, że jest jedyną opiekunką dwójki dzieci, a jej osadzenie w więzieniu byłoby dla nich traumatyzujące.
Do prośby dołączają opinię psychiatry i psychoterapeuty, którzy potwierdzają liczne zaburzenia psychiczne u Małgorzaty, wysoki poziom depresji, zespół stresu pourazowego i konieczność leczenia psychiatrycznego.
Prawnicy podkreślają również, że zarzucane skazanym czyny miały miejsce 13 lat temu. Od tego czasu Małgorzata i Julia nie naruszyły porządku prawnego i wyrażają żal za swoje postępowanie.
Sąd Rejonowy dwukrotnie wydaje opinie negatywne i przekazuje prośby o ułaskawienie do zaopiniowania Sądowi Okręgowemu.
Małgorzata w liście z więzienia do RPO pisze, że głównym powodem jej problemów psychicznych jest transseksualizm jej męża. Rozmawiamy kilka minut, gdy dzwoni z pudła. Pytam, jak jej jest z tranzycją Julii.
– Ciężko. To osoba, którą pokochałam, staram się ją wspierać najlepiej jak potrafię.
Mówię do niej używając żeńskich końcówek, ale ciężko mi jest. Bardzo ciężko.
O tym, że można zrobić SRS, Julia dowiaduje się z filmu w telewizji kilka lat temu.
– Od tej pory wciąż miałam sny, że jestem po operacji – opowiada Julia. – Albo że mnie ktoś porywa i mi ją robi. Niby sen typu horror, ale dla mnie uwolnienie.
Zaraz po korekcie płci metrykalnej, Julia umawia się w Warszawie z chirurgiem. Do tego samego lekarza trafia Małgorzata Szumowska, która kręci film o życiu osób transpłciowych. Chce poznać jej historię.
– Dzięki temu udało mi się nazbierać na srs-kę – opowiada Julia. – Producentka filmowa się do niej w dużym stopniu dorzuciła. Inaczej nie dałabym rady. Kosztuje od 35 do 70 tys. zł w zależności, czy są poprawki.
Lekarz wyznacza termin na 10 października 2023 roku.
– Wyniki badań mam średnie – martwi się Julia, kiedy się spotykamy dzień przed SRS. Rok wcześniej przeszła operację kręgosłupa lędźwiowego. Ma też niedoczynność tarczycy, astmę i guza przysadki. I nadzieję, że srs-ka się odbędzie.
– Czekam na nią całe życie. To mnie tylko trzyma – mówi łamiącym się głosem. – Lekarze w klinice są w porządku. Zwracają się do mnie w formie żeńskiej. Tylko pytają, dlaczego dopiero teraz to robię, kiedy mam 36 lat, żonę i dzieci.
Tłumaczę, że starałam się „to” zwalczyć. Że w domu „tego” nie akceptują.
Siedzę teraz u pani, a rodzice myślą, że jestem gdzieś indziej, na szkoleniu. Nie mogłam im powiedzieć, że przyjechałam na srs-kę.
W jednym z ostatnich pism do RPO Julia pisze, że czuje się poniżana w sądzie. Przez końcówki.
– Sąd zwraca się do mnie w formie męskiej. Słyszę: „pan pójdzie tędy”, „pan wstanie”. Jak na rozprawie powiedziałam, że jestem w trakcie korekty płci, prokurator się śmiał. Nawet kurator zwracał się do mnie per „pan”. Pisma z sądu dostaję zaadresowane na „Julia (Jacek)”, na wokandzie też jest tak napisane – denerwuje się Julia. – Psychicznie mnie w tym sądzie wykończą, a jeszcze muszę się tłumaczyć przed listonoszem.
Rzecznik odpowiada, że stosowanie zwrotów, których osoba transpłciowa nie używa, może być dla niej trudnym doświadczeniem.
Ale wybór odpowiednich końcówek i zwrotów grzecznościowych to kwestie wyłącznie uznaniowe.
Polskie prawo tego nie reguluje. RPO informuje też, że Julii może złożyć skargę na zachowanie pracowników sądu do jego prezesa.
– Dla sędziny to priorytet, by mnie wysłać do ZK, odkąd rzecznik interweniował w mojej sprawie – mówi kwaśno Julia. – Pierwszy raz się to u nas zdarzyło, stałam się wręcz wrogiem. A co, jeśli ktoś odkryje, że sędzia popełnił błąd zgadzając się na korektę? Cofną zgodę i trafię z kobiecymi narządami do męskiego zakładu karnego?
– Artykuł 18 Konstytucji mówi, że małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny jest pod szczególną ochroną i opieką RP. Nie zakazuje istnienia małżeństw jednopłciowych – wyjaśnia sędzia Sądu Okręgowego, który wydał zgodę na korektę płci metrykalnej Julii. – Nie wyklucza też uznania, że priorytetowa jest ochrona dóbr osobistych znajdująca również oparcie w artykule 30 konstytucji RP.
Dobrem osobistym może być poczucie tożsamości płciowej i funkcjonowanie w ramach płci odczuwalnej, a nie metrykalnej. Sąd Najwyższy już tak przysądzał – tłumaczy Arkadiusz Mrowiec. – Nie mam wątpliwości, że w obecnym stanie prawnym zawrzeć małżeństwo w Polsce mogą tylko osoby różnej płci. Natomiast kiedy małżeństwo już istnieje, a osoba występuje o ustalenie płci metrykalnej, nie mogę uzależniać mojej decyzji od tego, czy to osoba stanu wolnego, czy zamężna. Nie znajduje to potwierdzenia w Konstytucji – podkreśla sędzia.
Julia boi się jednak, że ktoś będzie chciał podważyć jego orzeczenie. Już raz zdarzyło się, że wyrok o korektę płci został cofnięty, tyle że osoba, która o nią wystąpiła, zataiła fakt bycia w związku małżeńskim.
– Teoretycznie może się to wydarzyć. Tylko na wniosek prokuratora lub stron postępowania – przyznaje sędzia Mrowiec. – Ale przesłanki do tego są bardzo ograniczone, a uchylenie orzeczenia to sprawa przed Sądem Najwyższym.
Sąd wydał orzeczenie skutkujące istnieniem związku małżeńskiego dwóch kobiet. Julia w tym upatruje przyczyny problemów w urzędach. I ma nadzieję, że sąd zinterpretuje, czy jest mężem, czy żoną. Bo: „tak się nie da żyć”.
– Orzeczenie jest podstawą do zmiany danych w dokumentach – odpowiada sędzia. – Mogę sobie wyobrazić, że pojawiły się komplikacje, ale nie mam wpływu na to, jak organa administracji i przepisy interpretują orzeczenie. Nie mogę o tym przesądzić.
Po SRS Julia walczy z gorączką, ma niedowład w lewej ręce, ledwo może przejść kilka kroków. Operacja nadwyrężyła też kręgosłup, wzmogła w nim stan zapalny. Tydzień po niej Julia wciąż jest na lekach przeciwbólowych. Po dwóch przyjeżdża do Warszawy na konsultację z chirurgiem i adwokatami. Ubrana w te same dżinsy, bluzę do pół uda i adidasy. Tyle, że w uszach ma złote kolczyki. Siada z trudem.
– Jakaś bakteria się wdała. Przeszczepy częściowo się nie przyjęły, doszło do martwicy narządów, ale czucie troszkę wraca. Chirurg jest dumny z tego, co wytworzył, ja też jestem zadowolona. Żałuję tylko, że nie zrobiłam operacji 20 lat temu.
Póki co Julia pracuje zdalnie.
– Wszystko zawalam. Często budzę się w nocy, w dzień nie jestem w stanie się skupić, bo wciąż myślę, że mogą przyjść i zabrać mnie do więzienia. Jak tam trafię, nie wiem, jak będzie z dylatacją.
– Z czym?
– Rozszerzaniem pochwy, by się nie zapadła. Muszę to robić 2-3 razy dziennie po pół godziny przez pierwszy rok, a później minimum raz dziennie. Wątpię, by mi na to pozwolili w ZK. Muszę przyjmować hormony. Nie wiem, czy mi je dadzą w więzieniu. Adwokaci też nie wiedzą, nie ma na to przepisów. Tamtej Weronice zabrali, bo lekarz w ZK stwierdził, że są rakotwórcze.
– A co będzie z dziećmi?
– Nie wiem. Teraz zajmujemy się z adwokatami, co będzie, jak mnie wyślą do więzienia. Żebym chociaż nie trafiła do celi izolacyjnej. Nie rozumiem, dlaczego mam się tam znaleźć.
Przecież jestem kobietą. I w papierach, i w rzeczywistości.
Boję się, że zwariuję zamknięta w trzech metrach kwadratowych i bez kontaktu z nikim. Więc mam koszmary, że mnie zabierają do więzienia, zabierają leki i że mi wszystko zarasta.
Miesiąc po operacji Julia pisze: „Krąży nade mną to więzienie. Wraca mi myśl, że przydałoby się zabić”.
Udokumentowane próby samobójcze ma dwie. Ale co jakiś czas je ponawia. W zeszłym roku bierze kilkanaście tabletek nasennych, hormony, wszystko co się da, kiedy słyszy od mamy, że ma się ubrać w garnitur na komunię bratanka.
– Nie wyszło – szepcze Julia. – Jak zawsze. Zasnęłam, obudziłam się i tyle. Tabletki mnie nie zabijają, niestety – wzdycha. – Ubrałam się w t-shirt, dżinsy, adidasy. Żona pomalowała mi paznokcie. Matka od razu, że tak nie pójdę. Poszłam, żeby z rodziną być. I żeby pokazać, że ubiorę się, jak chcę. Stałam z dala od wszystkich. Ja to taki wyrzutek – wzdycha znowu.
– Tydzień nie było mnie w domu, wrzuciłam zdjęcie ze szpitala na Facebooka, matka fakty połączyła. Od tej pory jest melodramat – mówi Julia. – Awantury są codziennie. Mama ciągnie mnie za włosy krzycząc, żebym je ścięła. Nie rozmawiam z nią. Ona coś powie, ja machnę ręką i tyle.
Za to syn dzień w dzień wysłuchuje, że „wyglądam jak Ukrainka spod latarni”. Ojciec udaje, że się nic nie dzieje. Bardziej wódka go interesuje.
Brat mnie obgaduje.
Ostatnio skarżył rodzicom, że ktoś mnie widział na mieście w sukience i wstyd na całe miasto.
Wzdłuż głównej ulicy sporo zaniedbanych kamienic, salon mody eleganckiej Szach-Mat i kilka odnowionych zabytków. Mieszczą się w nich najważniejsze instytucje miasta. W jednej z nich pracował kiedyś ojciec Julii. Krążę między nimi przez cztery godziny, pokonuję 6 km, próbując dowiedzieć się, jak urzędnicy radzą sobie z sytuacją Julii i jej żony.
– Bez pisma sąd nie wyda żadnej decyzji o wglądzie do akt – mówi sędzina prowadzącą sprawę Julii przez uchylone drzwi sekretariatu.
– A porozmawia pani ze mną chwilę?
– Nie ma prezesa, a to on reprezentuje sąd – odpowiada. – Może będzie za godzinę.
Kierownik USC o tym, jak urząd sobie radzi, nie chce rozmawiać, bo to nie rola urzędnika.
A czy jest sposób, by w aktach urodzenia dzieci pojawił się zapis, że Julia jest ich rodzicem, a nie Jacek?
Według kierownika tak. Musiałaby złożyć dokumenty do sądu i o taki wpis wystąpić. Kiedy pytam, tak ogólnie, o informacje zaszyte w PESEL-u, kierownik odsyła mnie do Wydziału Spraw Obywatelskich, pokój nr 11.
Tam urzędniczka mówi, żebym spytała pod szesnastką czyli w USC. W końcu „zdradza”, że pod nowym PESEL-em są też wcześniejsze dane osoby.
– Ma do nich dostęp USC, policja, sądy, urząd skarbowy, starostwo. Banki nie.
– A czy urząd jest przygotowany do obsługi osób transpłciowych?
– Od takich informacji jest sekretarz urzędu miasta. Pokój nr 19.
Na hasło media pani sekretarz przyjmuje mnie z uśmiechem, ale kiedy słyszy, z czym przyszłam, mina jej rzednie.
– Kontrowersyjna sprawa – rzuca. – Mi się wydaje, że państwo nie jest na to przygotowane. Po czym na prośbę o nagranie rozmowy oznajmia, że nie jest upoważniona. Odsyła mnie do burmistrza.
– Przecież burmistrz nie wypełnia dokumentów – oponuję.
– To może Wydział Spraw Obywatelskich? – sugeruje sekretarz.
Wracam pod 11, tam znowu mnie odsyłają do 16. Poddaję się.
Idę do sądu. Prezes słucha mnie uważnie. Nie zna sprawy, więc sugeruje, bym porozmawiała z sędzią. Słyszę, jak ją do tego przekonuje przez telefon, ona tłumaczy się brakiem czasu. W końcu się zgadza. Siedzę pod jej gabinetem 15 minut i nic. W końcu pytam, kiedy mnie przyjmie. Ustalamy godzinę i ruszam do MOPS-u.
Tam panie od razu odsyłają mnie do dyrektora. Nie ma go. I dziś już nie będzie. Na szczęście jedna z urzędniczek nieoficjalnie tłumaczy, jakie mają możliwości.
W systemie nie ma pozycji „mąż” i „żona” tylko „współmałżonek”, „rodzic dziecka”.
Jeśli wprowadzą tam dwie panie czy dwóch panów, system to łyka.
A co gdyby Julia chciała złożyć wniosek o 500+?
– Byłby problem – przyznaje urzędniczka. – Przy wniosku o zasiłek trzeba wpisać członków rodziny i ich dochody. Jeżeli jest związek małżeński, wystarczy, że wnioskodawca potwierdzi, że jest rodzicem dzieci i pozostaje w małżeństwie. Gorzej w związku wolnym albo gdyby wniosek chciał składać rodzic, który zmienił płeć.
Sędzia zdaje się być zdenerwowana. Nie odpowie na pytanie, czemu sprawa ciągnęła się kilkanaście lat, ani dlaczego sąd odrzucił wniosek o bransoletki.
– A czemu sąd wysyła korespondencję adresując kopertę: „Julia (Jacek)”?
– Nieee wiem. Sekretariat wypisuje wezwania.
– Na czyje polecenie?
– Jeżeli są kierowane pisma, to… wydaje mi się, że… Nie mogę się wypowiedzieć.
– Wyrok dostał Jacek. Do zakładu karnego ma iść Julia. Jak sąd…
– Na ten temat nie będę się wypowiadać – przerywa sędzia, zanim usłyszy pytanie.
Starszy specjalista wydziału komunikacji w starostwie odsyła mnie na policję. Nie daję się zbyć. Wpisuje PESEL Julii w system.
– Kurczę!
– Co się wyświetla?
– Nic! Nie widać pod tym PESEL-em prawa jazdy. Ale… my swoje zrobiliśmy. To wina CEPIK-u, Centralnej Ewidencji Kierowców i Pojazdów. Co by tu poradzić? – pyta sam siebie wpatrując się w monitor.
– Jakby ta osoba chciała tak na szybko, to niech przyjdzie do nas, stówkę opłaci i nowe prawo jazdy zrobimy. Żeby tak zwana migawka poszła znowu do CEPIK-u. Ale nie będę naciągał. Zaraz, już wiem co zrobić, dwie minuty. Stuka w klawiaturę.
– Nie, jednak nie. Da mi pani numer telefonu, to oddzwonię.
Czekałam tydzień, dwa, miesiąc. Nie oddzwonił.
Biskup pomocniczy archidiecezji lubelskiej i przewodniczący Zespołu Ekspertów KEP ds. bioetycznych Józef Wróbel mówi, że o ważności małżeństwa decyduje moment jego zawarcia, a nie zdarzenia późniejsze.
– Pragnę dodać – zaznacza biskup – że formalna lub chirurgiczna zmiana płci w świetle prawa naturalnego i konsekwentnie w rozumieniu prawa kościelnego nie spowodowała jej zmiany.
Kościół nadal uznaje tę panią za mężczyznę i nie dokonuje żadnych zmian w dokumentach kościelnych.
– Czyli w razie śmierci nadal jestem mężczyzną? – zasępia się Julia nad gyrosem z frytkami. Ma na brwiach makijaż permanentny. Paznokcie czekają na nowe tipsy. Do operacji musiała je zdjąć.
– Wcześniej żona mi paznokcie malowała. Chodzę też na manicure do sprawdzonych salonów. Na grupie wsparcia dla osób transpłciowych są różne polecajki.
– A jak pani potrzebuje wizyty ginekologicznej?
– Do Warszawy muszę jechać. Myślałyśmy z żoną, żeby się przeprowadzić, ale toczyła się sprawa karna i nie można było. Nie lubię dużych miast, ale tam nikt nikogo nie ogląda trzy razy. Tu jestem jedyną osobą, która przeszła korektę płci, wszyscy wiedzą. O sprawie karnej też.
– Jak się żona trzyma?
– Jakoś musi – mówi Julia dziobiąc w talerzu. – Widujemy się co tydzień. Syn załamany, córka tęskni. Nie było kiedy im powiedzieć, że mama idzie do więzienia.
– O tym, że pani grozi to samo, wiedzą?
– Nie. Nie wiem, jak im to przekazać – mówi cichutko Julia.
– A jak dzieci się do pani zwracają.
– Syn raczej bezosobowo... Anetka jest uczona przez mamę, że jestem „Jacek”.
Podjeżdżamy pod dom Julii. Słyszę, jak odchodząc mówi: „Idę do piekła”.
Miesiąc później z silnymi bólami brzucha Julia ląduje w szpitalu. Lekarze stwierdzają kamienie w woreczku żółciowym, uszkodzenie wątroby i zakażenie pochwy.
Pisze do mnie wiadomości: … Jest nas 5 na sali, jestem brana za kobietę, to cudowne uczucie... Zastanawiam się, czemu w szpitalu mogę przebywać z innymi kobietami, a w ZK będę uważana za zagrożenie i będą mnie izolować…
Potem przez pięć dni Julia mieszka u koleżanki.
– W domu ciągle pretensje, że zrobiłam operację, że lepiej, żebym tu nie mieszkała. No to poszłam. Wróciłam tylko ze względu na dzieci. Choć formalnie nie mam do nich praw. Jakby mama zabroniła mi je widywać, nie mam jak się bronić.
– Co wtedy?
– Sąd może zdecydować, że mają być z dziadkami. Anetka lubi być z babcią. Syn widzi, że nie jest taka wspaniała, ale i tak chyba lepsza niż rodzina zastępcza.
– Dzieci mają wsparcie psychologiczne?
– Nie. Mama powiedziała, że psychologowie tylko szkodzą. Mnie ma za chorą psychicznie. A ja od kiedy żonę zabrali, żyję z dnia na dzień. Była dla mnie i jest wszystkim.
W pracy Julia szkoli handlowców. Bywa, że 400 na raz. Ale online, nie pokazuje się.
– Wstydzę się, boję, że ktoś zauważy jakieś męskie cechy. Wszyscy mi mówią, że mam kosmiczny głos. Częściowo zmienił się po hormonach. Ja go nie lubię.
Dyrektorzy widzą w Julii liderkę, klienci mają do niej zaufanie, nikt nie wie, że jest po korekcie i grozi jej pudło.
– Nie mogę się przez to skupić. Jakbym musiała szukać nowej pracy, to nawet podstawówki nie mam. Bo w świadectwach jest Jacek. Będę w takim zawieszeniu do końca życia albo póki ktoś tego prawnie nie ureguluje.
– Głosowała pani?
– Nie, bo byłam w szpitalu. Nawet nie wiem, czy mogę.
Pokażę dowód, wyskoczy inny PESEL i nie będą wiedzieli, co zrobić.
Inny PESEL nie przeszkodził urzędowi skarbowemu przepisać na Julię niezapłaconego mandatu Jacka. Odziedziczyła też po nim dług w banku.
27 listopada Julia wysyła skargę do prezesa Sądu Rejonowego na zachowanie pracowników sądu, którzy zwracają się do niej per pan.
A do mnie kolejne wiadomości:
Nie poszła ta srs-ka, będzie potrzebna poprawka warg sromowych, bo zaczęły się sklejać. Cewka moczowa też do korekty, bo przy oddawaniu moczu leci mi po nogach. Nie wiem, czy jak trafię do ZK, to mnie wypuszczą na reoperację. A chirurg mówi, że jak już całość się zapadnie, to koniec. Coraz częściej się zastanawiam, czy warto było ją przejść, czy nie dać sobie już teraz spokoju.
Sąd O odrzucił drugą prośbę o ułaskawienie. Nic się już nie da zrobić. Żona dowiedziała się w ZK, że prawdopodobnie dadzą mnie gdzieś indziej niż ona, bo nie chcą, by rodzina przebywała w jednym areszcie. To oznacza, że przez 30 miesięcy nie będę nikogo widywać, bo wspiera mnie tylko ona. Dodatkowo „znajomy”, któremu ufałam, powiedział dyrektorce w pracy o mojej korekcie i że ściga mnie prokurator, że mam wyrok w sprawie karnej i żonę w ZK. Odeszłam... Nie chcę być obgadywana.
8 grudnia sąd odwiesił postępowanie wykonawcze, 11 grudnia skierował na policję wniosek o doprowadzenie Julii do aresztu.
– Spodziewałam się tego. Ale nie chciałam im tych końcówek odpuścić. Więc z piekła pojadę prosto do Hadesu – pisze Julia. – Ponoć dostaje się dwie rolki papieru toaletowego na miesiąc, ja zużywam dużo, bo mam problem z sikaniem i podczas dylatacji, bo krwawię... Nie liczę, że ktoś mi wyślę paczkę... Jakbym poprosiła mamę o podpaski, to uzna, że jestem nienormalna... Ginekolog w więzieniu? Nawet w szpitalu lekarze nie wiedzieli, jak mnie zbadać.
Mam nadzieję, że nigdy więcej osoba transpłciowa nie popełni moich błędów i nie trafi do ZK.
12 grudnia ETPC wydał orzeczenie, że brak prawnej regulacji związków par tej samej płci w Polsce narusza art. 8 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka.
Areszt Śledczy nie odpowiedział na pytania o to, jak postępuje z osobami transpłciowymi i odmówił mi widzenia z Małgorzatą, choć obie o nie wnioskowałyśmy. Udało nam się porozmawiać tylko kilka minut przez telefon.
Zapytałam RPO i Ministra Sprawiedliwości o umieszczanie osób transpłciowych w izolacji. Rzecznik odpowiedział, że zbiera dane dotyczące pobytu osób transpłciowych w zakładach karnych i aresztach śledczych. Dostrzega też brak wytycznych w postępowaniu z takimi osobami w jednostkach penitencjarnych i widzi konieczność określenia dobrych rozwiązań.
Stanowisko Marii Ejchart, wiceministry sprawiedliwości jest jednoznaczne: „Orientacja seksualna i tożsamość płciowa są integralną częścią godności każdego człowieka i nie mogą być przyczyną dyskryminacji albo nadużyć”. Wiceministra obiecuje zwrócić uwagę na kwestię szkoleń dla pracowników Straży Więziennej w temacie transpłciowości. Chce też ustalić, ile osób transpłciowych i w jakich warunkach przebywa w zakładach karnych i aresztach śledczych.
(Julia zgodziła się, by w części tekstu użyć jej dawnego imienia i zaimków. Dane Julii i jej rodziny zostały dla ich bezpieczeństwa zmienione).
Agnieszka Rodowicz, OKO.press: Julia twierdzi, że nie ma dowodu na bycie rodzicem Kazika i Anetki. Tak jest? – pytam Pawła Knuta, jednego z prawników, którzy doprowadzili do orzeczenia ETPC w sprawie związków jednopłciowych w Polsce.
Paweł Knut: Fakt zmiany oznaczenia płci metrykalnej i SRS nie prowadzi do przerwania tych więzi. Nie ma potrzeby uzyskiwania dodatkowego dokumentu urzędowego potwierdzającego bycie rodzicem swoich dzieci. Żeby to wykazać, wystarczy okazać odpis zupełny aktu urodzenia rodzica, z którego będzie wynikać, że ta sama osoba nosiła w przeszłości inne imię i nazwisko, a także miała inne oznaczenie płci metrykalnej.
MOPS twierdzi, że jeśli Julia będzie chciała złożyć wniosek o 500+, nie ma na to procedury.
W naszej ocenie pani Julia ma prawo, by samodzielnie złożyć wniosek o to świadczenie jako rodzic. Widzimy jednak, że urzędy nie są przygotowane do obsługi osób transpłciowych. Nasza klientka sygnalizuje różnego rodzaju trudności. Sprawy o ustalenie płci prowadzimy regularnie i zazwyczaj jest tak, że kiedy dochodzi do nadania nowego PESEL-u oraz imienia i nazwiska, pozostałe rejestry publiczne pobierają je i osoby funkcjonują już wyłącznie pod aktualnymi danymi. Nie zawsze wszystko odbywa się jednak płynnie i niekiedy stare dane metrykalne są wciąż widoczne w niektórych miejscach, generując problemy i konieczność mówienia o swojej tożsamości.
Julia obawia się, że kiedy trafi do zakładu karnego, nie będzie miała dostępu do leków, dylatacji.
Moim zdaniem nie powinno tak się stać, ciężko jednak przewidzieć zachowanie Służby Więziennej. W przypadku jednej z naszych klientek, pani Weroniki, transkobiety odbywającej karę pozbawienia wolności, lekarz w ambulatorium więziennym odmówił kontynuowania jej dotychczasowego leczenia hormonalnego.
Tamta sprawa dotyczyła osoby, która była jeszcze przed ustaleniem płci metrykalnej. Jest ona dla mnie jednak przykładem, że polska Służba Więzienna wciąż nie jest odpowiednio przygotowana do zapewnienia właściwych warunków odbywania kary osobom transpłciowym. Funkcjonariusze w jednostkach penitencjarnych nie wiedzą, na czym polega prawidłowe traktowanie takich osób. Nie prowadzi się szkoleń, które pozwalałyby te kompetencje budować.
Czy osoby transpłciowe na czas kary pozbawienia wolności umieszcza się w izolacji? Julia się tego boi.
Prowadziłem sprawę osoby transpłciowej odbywającej karę pozbawienia wolności w takich warunkach. Służba Więzienna w Polsce nie ma jednej ustalonej praktyki. Niektóre państwa europejskie też stosują izolację w odosobnieniu, inne wydzielają osobne skrzydła albo cele dla osób LGBTQ+. W Polsce ze względu na wysoki poziom transfobii, osoby transpłciowe odbywające karę pozbawienia wolności często nie mówią otwarcie o tym, kim są.
Tym ciężej Służbie Więziennej je identyfikować i właściwie się nimi zajmować. Rozumiem dylematy administracji więziennej, której priorytetem jest zapewnienie bezpieczeństwa wszystkim osadzonym.
Nie zwalnia to jednak Służby Więziennej od systemowego zajęcia się również osobami transpłciowymi.
Kwestia ta powinna zostać wreszcie uregulowana, choćby na poziomie wewnętrznych wytycznych czy zaleceń dla jednostek penitencjarnych, które mogą być wydane przez Centralny Zarząd Służby Więziennej.
W izolacji umieszcza się osoby niebezpieczne albo za przewinienia. Jak umieszczenie tam osób transpłciowych na nie wpływa?
Brak stałego kontaktu z innym człowiekiem może prowadzić do problemów ze zdrowiem psychicznym, np. depresji. Nawet odbywanie codziennych spacerów z innymi więźniami czy wspólne zajęcia na świetlicy mogą okazać się niewystarczające, by temu procesowi przeciwdziałać. Cele izolacyjne bardzo często są niewielkie, co także negatywnie wpływa na osoby osadzone. Coś, co dla osób na wolności może wydawać się zbawieniem i odbywaniem kary w komfortowych warunkach, dla osób osadzonych staje się przekleństwem.
Julia wciąż dostaje pisma adresowane na poprzednie dane.
Widziałem tak zaadresowaną kopertę, wysłaną do niej przez instytucję publiczną. Zakładam, że nie było w tym złej woli, a raczej brak świadomości, że ujawnienie nienormatywnej tożsamości płciowej, może mieć dla zainteresowanej osoby wielkie znaczenie.
Mamy do wykonania ogromną pracę uświadamiającą, zarówno w instytucjach publicznych jak i w całym społeczeństwie.
Reporterka, fotografka, studiowała filologię portugalską. Nominowana do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za reportaż o uchodźcach i migrantach w pandemii (2020), zdobyła też wyróżnienia Prix de la Photographie Paris 2016 i 2009.
Reporterka, fotografka, studiowała filologię portugalską. Nominowana do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej za reportaż o uchodźcach i migrantach w pandemii (2020), zdobyła też wyróżnienia Prix de la Photographie Paris 2016 i 2009.
Komentarze