0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Jakub Wlodek / Agencja GazetaJakub Wlodek / Agenc...

Latami utrwalana na terenie Związku Radzieckiego homofobia rezonuje dzisiaj na obszarze wszystkich byłych republik socjalistycznych. W Rosji i Białorusi władze korzystały z homofobicznej narracji, by przykryć rozwój autorytarnych mechanizmów.

Jedną z konsekwencji stosowania nagonki było wprowadzone w Rosji w 2013 roku federalne prawo o zakazie „propagandy LGBT”, na mocy którego osoby LGBT są zagrożone represjami za samą obecność w przestrzeni społecznej. Podobne zmiany w kodeksie karnym planował reżim Łukaszenki przed rewolucją z sierpnia 2020 roku. Masowe protesty po sfałszowanych wyborach prezydenckich te zmiany odsunęły, bo represję dotknęły całe białoruskie społeczeństwo. Przerażające relacje z aresztów i więzień ujawniły jednak przy okazji skalę homofobii wśród przedstawicieli resortów siłowych.

Aktywiści środowiska LGBT+ Daria Trajden i Igor Kochetkov opowiadają nam, jak funkcjonuje ten mechanizm w ich krajach.

Rozmówczynią z Białorusi jest Daria Trajden (Дарья Трайден), aktywistka inicjatywy Identichnost i Pravo [ros. Tożsamość i Prawo], pisarka i reżyserka filmów dokumentalnych.

O sytuacji w Rosji opowiada Igor Kochetkov, wieloletni obrońca praw człowieka oraz szanowany działacz antydyskryminacyjny, przedstawiciel rosyjskiej społeczności LGBT, założyciel Rosyjskiej Sieci LGBT+.

Prosta droga od ignorowania do szykan

Odpowiedzialność karną za homoseksualne kontakty wykreślono z prawa w Rosji w 1993 roku, w praktyce ten zapis nie funkcjonował już właściwie od lat 80. Zniesienie homofobicznego paragrafu było jednym z warunków przyjęcia Rosji do Rady Europy. Igor Kochetkov dodaje, że nie wiadomo do końca, jakie znacznie odegrały wtedy działania stawiających pierwsze kroki aktywistów, a na ile był to po prostu formalny krok związany z wymaganiami stawianymi przez RE.

W 2013 roku wprowadzono jednak prawo federalne zakazujące „propagandy LGBT” pod groźbą odpowiedzialności karnej. Prowadziła do tego długa droga propozycji homofobicznych zmian w prawie, zapoczątkowana w 2002 roku przez konserwatywno-narodową partię Rodina [ros. ojczyzna]. Mimo że temat przywrócenia odpowiedzialności karnej za homoseksualizm został wtedy przyjęty raczej ze śmiechem, niż powagą, to doszło do głosowania w parlamencie, które odbyło się w pustej sali.

Starczyło dziesięciu lat, żeby inna homofobiczna nowelizacja została w Dumie przyjęta dominującą większością.

W Białorusi dekryminalizacja męskiego homoseksualizmu nazywanego w kodeksie „mężołóstwem” (ros. muzhelozhestvo) nastąpiła w 1994 roku. Prawo od tego czasu się nie zmieniło, ale dyskusja na temat wprowadzenia prawa zakazującego „propagandy LGBT”, analogicznego do tego wprowadzonego w Rosji, trwała przez kilka ostatnich lat, a nasiliła się w 2019 roku.

Przeczytaj także:

Oficjalnie do homofobicznych zmian w białoruskim prawie ostatecznie nie doszło, ale to głównie konsekwencja całkowitego upadku systemu sądowniczego i wprowadzenia totalitarnych standardów władzy w całym kraju, niż dobrej woli władz. W ramach panującego w kraju bezprawia osoby LGBT są obiektem szczególnie brutalnego traktowania przez władze.

Ich historie mrożą krew w żyłach – powtarzają się w nich te same słowa milicjantów, którzy nie wiedzą, co zrobić z osobami LGBT, bo prawo nie przewiduje ich istnienia: „takich jak ty lepiej byłoby rozstrzelać”, „tacy jak ty nie powinni żyć”.

Poza prawem – outsourcing przemocy

W Rosji ustawa o zakazie propagandy LGBT jest sformułowana na tyle ogólnikowo, że może zagrażać każdemu. Zresztą zagraża, bo każdy, kto staje się osobą publiczną, nawet przypadkiem, będąc przy tym osobą LGBT, zostaje pociągnięty do odpowiedzialności. Zapis dotyczący dyskryminacji w białoruskiej konstytucji podkreśla, że szykanom nie może podlegać żadna mniejszość, ale z drugiej strony nie zakazuje dyskryminacji.

Władze nie tylko poszerzają według własnego, homofobicznego widzi mi się definicje zawarte w ogólnikowo ujętych paragrafach, ale odmawiają też egzekwowania prawa wobec osób pokrzywdzonych w ramach homofobicznych ataków. Nie wspominając już o ściganiu za mowę nienawiści względem osób LGBT.

Trajden podkreśla, że „Ministerstwo Informacji, które jest zobowiązane do monitorowania tej kwestii, również wykazuje uprzedzenia i nie reaguje na skargi dotyczące treści homofobicznych i transfobicznych”.

W Białorusi na tym się nie kończy.

„Ofiary należące do społeczności LGBT często spotykają się z uprzedzeniami ze strony policji i sądów. Nasza grupa inicjatywna Identichnost i Pravo wielokrotnie rejestrowała takie przypadki. Jeden z głośniejszych to odmowa wszczęcia postępowania karnego przeciwko grupie mężczyzn, która pobiła czarnoskórego homoseksualistę na przystanku autobusowym z ewidentnym podtekstem rasowym i homofobicznym.

Milicja umotywowała odmowę tym, że zdarzenia nie można było uznać za chuligaństwo, bo na przystanku nie było innych osób, więc nie zakłócono ładu publicznego.

To cyniczne sformułowanie jasno pokazuje stosunek władz do praw człowieka w Białorusi, w tym praw osób LGBT”.

Kochetkov w kilku zdaniach problematyzuje strategię władz Rosji:

„U nas zaczęło się od tego, że władze przymykały oko na przemoc dokonywanych przez ultraprawicowe środowiska. Nacjonaliści i fanatycy religijni przychodzili na akcje uliczne bić demonstrantów z tęczowymi flagami. Policja stała obok i to ignorowała. Po wszystkim zatrzymywani byli nie ci bijący, a właśnie pobici.

Państwo próbowało zastraszyć naszą mniejszość – to swoisty outsourcing przemocy, kiedy państwo mówi, że nie ma z tą przemocą nic wspólnego. Zrzuca to na wolność słowa, a w praktyce przemoc realizuje mniejszość mniejsza niż nasza”.

Na co narażone są osoby LGBT?

Jedną z okrutnych form stosowanych przez napastników są tzw. ustawki, czyli randki, na które zwabiane są osoby LGBT, najczęściej geje. Dochodzi do nich za pośrednictwem fałszywych kont na portalach społecznościowych. Spotkania kończą się pobiciami i upokorzeniami, nierzadko nagrywanymi i wrzucanymi następnie do sieci społecznościowych i YouTube – wszystko po to, żeby wzbudzić strach u wszystkich członków i członkiń społeczności.

„Białoruska milicja sama dopuszcza się czynów niezgodnych z prawem. Na fałszywych randkach milicjanci szantażują swoje ofiary w celu uzyskania kontaktów do innych gejów, albo handlarzy ludźmi i narkotykami. To bez znaczenia, że takich kontaktów mogą nie mieć – milicja ma pewien wizerunek osoby LGBT, do którego próbują dostosować wszystkich wyłapywanych, nawet jeśli będą musieli to robić siłą.

Białoruska milicja prowadzi oprócz tego tzw. »listę gejów«, uznając homoseksualnych mężczyzn za osoby skłonne do popełnienia szeregu przestępstw” - opowiada Trajden.

Niekiedy te sytuacje prowadzą do przerażających wydarzeń. Jeszcze w 2017 roku aktywistka opisała przypadek zgwałcenia i torturowania homoseksualnego mężczyzny przez funkcjonariuszy milicji. Mężczyzna powiedział wtedy Darii Trajden „strach pomyśleć do czego jeszcze są zdolni [milicjanci]”.

O tym przekonali się ludzie zatrzymywani po rozpoczęciu rewolucji w sierpniu 2020 roku. Ta w pełni ukazała skalę patologii, w tym homofobii, w służbach bezpieczeństwa. Jedną z najbardziej wstrząsających form tortur były gwałty pałką, którym towarzyszyły homofobiczne komentarze. Ze szczególnym okrucieństwem milicja traktowała właśnie osoby LGBT, albo takie, które funkcjonariusze za takowe uznali – tym wielokrotnie grożono śmiercią i bito ich ze zdwojoną zajadłością.

W Rosji do podobnych form przemocy ze strony przedstawicieli władzy dochodzi w miejscach pozbawienia wolności lub częściowo autonomicznej Czeczenii. Pod rządami Ramzana Kadyrowa rozpętano tam homofobiczne piekło. W 2017 roku represje zintensyfikowano; osoby ze społeczności dziesiątkami wyłapywano, torturowano i niejednokrotnie mordowano, wszystko rękami służb specjalnych Kadyrowa.

Ponowna fala przemocy nadeszła w 2020 roku, a centralne władze Rosji nie tylko jej nie zatrzymały, ale wręcz na nią przyzwoliły. Kochetkov tłumaczy, że sytuacja w Czeczenii jest na ogół ignorowana przez rosyjskie społeczeństwo, jako specyficzny folklor właściwy kaukaskim republikom: „Funkcjonariusze z Czeczenii wchodzą jednak w skład rosyjskich resortów siłowych, dlatego ich metody przekładają się na ogólnorosyjskie standardy postępowań milicji – to bardzo niebezpieczna sytuacja” - mówi aktywista.

Rosyjski obrońca praw człowieka podkreśla jednak, że w pozostałych częściach Rosji „według badań organizacji LGBT około 10-15 proc. osób ze społeczności sygnalizuje, że zetknęło się z przemocą fizyczną. To liczby nie różniące się zbytnio od europejskich statystyk, szczególnie tych pochodzących ze wschodniej Europy”. Zdaniem aktywisty różnica polega na tym, że „rosyjskie władze na to nie reagują, mówią, że problem nie istnieje”, podczas gdy w Europie władze potępiają takie zachowania.

Władze dają przyzwolenie

Łukaszenka rzadko zabiera głos na temat osób LGBT, ale jeśli już, to mówi skrajnie homofobicznie. Trajden przypomina jedno z jego sformułowań – „lepiej być dyktatorem niż gejem”. Jej zdaniem białoruskie media państwowe podejmują temat osób LGBT nieco częściej, ale w niezmiennie homofobicznym tonie. Aktywistka powołuje się przy tym na analizę homofobicznej propagandy państwowej używanej w odniesieniu do protestów.

Z tekstu jasno wynika, że propagandziści utożsamiają wartości społeczności LGBT z wartościami Zachodu i z lubością odwołują się do pojęć zgnilizny moralnej czy cywilizacji śmierci.

W tym kontekście znacząca jest następna przywoływana przez Trajden wypowiedź Łukaszenki krytykująca samą koncepcję ustawy o przemocy w rodzinie: „Gdzieś, ktoś wypalił o zwalczaniu przemocy w rodzinie. To jest teraz takie modne sformułowanie na Zachodzie. [Oni] Wkrótce nie będą mieli rodzin: mężczyzna poślubia mężczyznę lub wychodzi za mąż. Nie ma nikogo, kto mógłby rodzić dzieci. A my zapożyczamy od nich pewne normy zachowania w rodzinie” - perorował dyktator.

Łukaszenka utożsamia zatem „tradycyjne wartości” nie tylko z homofobią, ale również z patriarchalną przemocą w ogóle i to w jej duchu pośrednio buduje przyzwolenie do agresji wobec wykluczanych grup społecznych.

Kochetkov tłumaczy, że oficjalna narracja putinowskich elit w odniesieniu do osób LGBT z czasem bardzo się zmieniała: „Jeszcze w 2005, kiedy temat praw osób LGBT został poruszony podczas obrad ONZ, przedstawiciel Rosji publicznie sygnalizował, że nie rozumie dlaczego poważni politycy o czymś takim rozmawiają, co świetnie odzwierciedla ówczesny stosunek rosyjskich elit do tematu.

Oficjalna narracja na temat osób LGBT pojawiła się właściwie w momencie implementowania pierwszych znaczących autorytarnych instrumentów przez Putina. Nagonka na środowisko LGBT pojawiła się w oficjalnej komunikacji władz w 2011 roku w formie „zwalczania propagandy LGBT”. Pierwszy taki zapis w jednym z regionów wprowadzono w 2006 roku, ale do 2011 roku takie sytuacje były marginalne.

To nie przypadek, że otwarta homofobia władz zaczyna się właśnie wtedy. Na przełom 2008 i 2009 roku przypada kryzys gospodarczy, który zakończył etap niesłabnącej popularności Putina. Zadowolenie wynikające z polepszenia warunków życia skutecznie przykrywało nawet odwrót od demokratyzacji Rosji.

W konsekwencji załamania tego poparcia w 2008 reżim zaczął szukać nowych sposobów na odbudowanie zaufania społecznego – odpowiedzią Kremla stała się ultrakonserwatywna i antyzachodnia narracja o „rosyjskiej tradycji”. Jej efektem było nasilenie homofobii i wojna w Gruzji.

Zdaniem aktywisty od tego czasu wiele się jednak zmieniło: „Dzisiaj władza bardzo ostrożnie podchodzi do tematu homofobii. Nawet Putin stara się wypowiadać krytycznie wobec skrajnych przypadków przemocy i propozycji skrajnych nowelizacji prawa. Po 2013 było zaproponowanych 7 projektów prawa o homofobicznym charakterze i żaden z nich nie dotarł nawet do głosowania. Temat stał się dla władz niejednoznaczny, bo wiedza Rosjan o osobach LGBT bardzo się pogłębiła i zniuansowała ich podejście do społeczności. Władza zrozumiała, że temat LGBT już nie jest dla niej łatwy do rozegrania.

Teraz reżim próbuje ponownie przemilczeć sytuację, a głoszenie homofobicznych haseł z powrotem przejęły prawicowe środowiska mające obecnie marginalne znaczenie w rosyjskiej polityce. Moim zdaniem władze już wykorzystały ten temat i nie będą go reanimować. Temat Krymu zdecydowanie lepiej zmobilizował elektorat Putina. Młodzież jest dzisiaj pozytywnie nastawiona do społeczności LGBT, więc dla władzy byłoby to kolejne ryzyko sfrustrowania młodego pokolenia” - tłumaczy aktywista.

Jak odnoszą się do osób LGBT Rosjanie/Białorusini?

Rosyjski działacz podkreśla, że stosunek Rosjan do osób LGBT jest dzisiaj zróżnicowany i bardzo się zmienił od momentu rozpadu ZSRR:

„W tamtym czasie od 15 do 30 procent ludności opowiadało się w ankietach za tym, że ludzi homoseksualnych trzeba eliminować ze społeczeństwa, czasami dosłownie. Z drugiej strony opinia publiczna nie za bardzo się tym tematem zajmowała, ludzie też raczej go ignorowali. Nie było publicznej homofobii. Pośrednio umożliwiało to rozwój społeczności LGBT, powstawianie środowiskowej prasy i biznesu (klubów i kawiarni)”.

W tym samym czasie białoruskie władze próbowały walczyć z przejawami organizowania się społeczności LGBT. Rekwirowano nakłady środowiskowej prasy i ścigano jej twórców. W efekcie społeczeństwo przez lata utrzymywało się w głębokiej homofobii.

Jeszcze w 2017 roku BBC przekonywało, że społeczność LGBT nie jest w Białorusi akceptowana ani przez władzę, ani przez ówczesną, chadecką opozycję.

O podobnym zjawisku w Rosji opowiada dokładniej Kochetkov:

„W 2011 ludzi z tęczowymi flagami na protestach po prostu bili sami protestujący. W Petersburgu razem z kilkoma aktywistami, otwarcie, jako przedstawiciele LGBT, weszliśmy w skład organizatorów tych protestów. Liberalna część organizatorów starała się nas jakoś bronić, ale konserwatywne skrzydło uzależniało swoją obecność na protestach od naszej nieobecności. W Petersburgu liberałowie i nacjonaliści pokłócili się właśnie z naszego powodu.

Dochodziło do rękoczynów. Na jednym z protestów miałem mieć przemowę – zostałem najpierw dosłownie wniesiony na scenę, a później zostałem z tej sceny zniesiony po to, żeby nacjonaliści mnie po prostu nie zabili. Oni naprawdę stanowili wtedy znaczącą siłę i byli dla osób LGBT realnym zagrożeniem. Byli przy tym świetnie zorganizowani, debatowali nawet nad próbą siłowego przejęcia władzy”.

Kochetkov mówi jednak wprost, że do momentu wejścia prawa zakazującego tzw. propagandy LGBT w 2013 roku, „prodemokratyczni opozycjoniści bronili nas z poczucia obowiązku, ale nie wydaje mi się, żeby do końca rozumieli o co nam chodzi. Dopiero w 2013 w oczach opozycji staliśmy się »swoi«, bo staliśmy się grupą otwarcie represjonowaną przez reżim. Opozycjoniści zaczęli nas wypytywać o powody naszego aktywizmu, zaczęli się nami naprawdę interesować”.

W Białorusi można było zaobserwować podobne zjawisko. Nawet w 2020 roku uczestnicy protestów z nieufnością podchodzili do osób dołączających do głównej kolumny z tęczowymi flagami, niekiedy sygnalizując im, że są niemile widziani wśród protestujących.

Z drugiej strony w sierpniu 2020 roku po raz pierwszy w historii Białorusi na ulicach powiały tęczowe flagi, a ludzie z tęczowymi i biało-czerwono-białymi flagami ostatecznie tańczyli razem na głównej alei Mińska, co stało się dla białoruskiej społeczności LGBT wydarzeniem przełomowym.

Rosyjski obrońca praw człowieka podkreśla też, że aktywistom udało się wykorzystać nagonkę w Rosji w nieoczekiwany dla reżimu sposób:

„Powiedziałbym nawet, że ta kampania hejtu rozkręcona przez władze paradoksalnie zadziałała nam na rękę. Między innymi dlatego, że zaczęliśmy być zapraszani do telewizji i mediów państwowych. Oczywiście w charakterze chłopców do bicia, ale zaczęliśmy w tej telewizji bywać. W efekcie społeczność LGBT stała się integralną częścią ruchu opozycyjnego i ruchu obrony praw człowieka. I to, pomimo że społeczność LGBT zawsze podkreślała, że nie stanowi politycznej siły i nie popiera żadnej z opcji politycznych. Po prostu rośnie zainteresowanie nami liberalnej części społeczeństwa.

W 2018 roku zaczęliśmy dostrzegać wyraźną różnicę w stosunku do tematu osób LGBT. Dzisiejsza młodzież, 50-60 proc. obywateli i obywatelek od 18 do 24 lat, jest pozytywnie nastawiona do naszej społeczności. To są ludzie, którzy mówią wprost, że nie rozumieją po co funkcjonuje prawo o zakazie propagandy LGBT, w ogóle podważają istnienie czegoś takiego jak propaganda LGBT. W Rosji to niespotykane dotąd liczby i ogromna zmiana.

Całkiem zabawne, że ta zmiana dokonała się właśnie w pokoleniu, które miał chronić przed »propagandą LGBT« przepis z 2013 roku.

Z drugiej strony badania wykazały, że pod wpływem propagandy wzrósł poziom świadomie deklarowanej homofobii wśród Rosjan. Badania sygnalizują jej wzrost w czasie najbardziej aktywnej nagonki, czyli właśnie w latach 2011-2015. To wtedy w telewizyjnych dyskusjach musieliśmy stawać naprzeciwko osób, które zdobyły popularność publikując filmiki prezentujące poniżanie i pobicia osób LGBT, między innymi w trakcie podstawianych randek, o których wspominałem wcześniej”.

Przemocy towarzyszy poniżanie, nagonka

Kochetkov tłumaczy, że w Rosji „programy produkowane przez telewizję państwową przekonują, że homoseksualizm i pedofilia to właściwie to samo, że geje próbują indoktrynować dzieci. Całość jest doprawiona zgraną narracją o tym, że Zachód próbuje zniszczyć tradycyjne pojęcie rodziny. Wszystko to uzasadnia podobno zaniżoną demografię".

Wspomniana analiza Euroradia przywoływana już przez Trajden pokazuje, że pracownicy mediów w Białorusi korzystają z podobnych podręczników propagandy. Pisarka przypomina również, że przedstawiciele władzy w tym kraju nie zatrzymują się na nagonce:

„Jeden z byłych ministrów Spraw Wewnętrznych, Igor Szunewicz, w trakcie swojej kadencji na antenie państwowej telewizji nazwał osoby LGBT dyriavymi [ros. dziurawymi], korzystając tym samym z więziennego żargonu”.

„Trzeba też wziąć pod uwagę, że propaganda państwowa jest głoszona nie tylko przez media państwowe, ale także przez prorządowe, lokalne media, zależne od władz centralnych. Według inicjatywy „Dziennikarze dla tolerancji” regionalna gazeta Vecherniy Mohilev zajmowała pierwsze miejsce w rankingu najczęstszego użycia mowy nienawiści w białoruskich mediach w latach 2015 i 2016.

Związane z użyciem mowy nienawiści pozwy przeciwko gazecie zakończyły się uniewinnieniem. Roszczenia wobec gazety dotyczyły dwóch tekstów: pierwszy opisywał przypadek (nieznany, dlatego niepotwierdzony), w którym goście baru pobili mężczyznę, który został przez nich zidentyfikowany jako homoseksualista. Według Vechernego Mohileva napastnicy ocenili go po wyglądzie i sposobie zachowania.

Drugi artykuł opowiadał potwierdzoną historię mężczyzny, który spotkał homoseksualistę za pośrednictwem sieci społecznościowych, aby go pobić i nagrać szyderczy filmik. Mężczyzna w artykule opisującym to zdarzenie nazywany był „bojownikiem o słowiańskie wartości”.

Te dwa teksty opisywały fizyczne znęcanie się nad osobami LGBT jako uczciwe i wzorowe zachowanie. W stosunku do gazety nie podjęto jednak żadnych działań. Redakcja Vechernego Mohileva nie otrzymały nawet oficjalnego ostrzeżenia z Ministerstwa Informacji”.

Kochetkov: "Jeśli władze zaczynają nagonkę na jakąś mniejszość to jasny sygnał, że pójdą dalej, że będą wdrażać coraz to nowe, autorytarne mechanizmy. Autorytarne władze próbują w ten sposób podsunąć łatwe rozwiązania dla ludzi, którzy szukają winnych własnego nieszczęścia. Przedstawiciele władzy odsuwają w ten sposób oskarżenia od siebie. Z taką narracją nie sposób dyskutować, bo nie jest oparta na racjonalnych argumentach. To na tyle absurdalne oskarżenia, że trudno im zaprzeczyć”.

;

Udostępnij:

Nikita Grekowicz

Niezależny dziennikarz specjalizujący się w tematach Białorusi i Europy Wschodniej. Od 2022 pracuje w Dziale Edukacji Międzynarodowej Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Od 2009 roku związany ze Stowarzyszeniem Inicjatywa Wolna Białoruś, członek Zarządu Stowarzyszenia w latach 2019-2021. Absolwent Międzywydziałowych Indywidualnych Studiów Humanistycznych UW z dyplomem zrealizowanym na kierunku Artes Liberales. Grafik i ilustrator. Z pochodzenia Białorusin.

Komentarze