0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot. Piotr Skórnicki / Agencja Wyborcza.plFot. Piotr Skórnicki...

OKO.press rozmawia z prof. Pawłem Bogdańskim zajmującym się kompleksowym leczeniem otyłości. Nasz rozmówca przytoczył wiele alarmujących danych. Oto niektóre z nich:

  • 9 mln Polaków ma nadwagę lub choruje na otyłość.
  • W ciągu ostatnich 10 lat liczba pacjentów z nadmierną masą ciała wzrosła w Polsce o 13 proc.
  • Polskie dzieci tyją najszybciej w Europie.
  • Ryzyko rozwoju otyłości w życiu dorosłym u dziecka, nastolatka pozostawionego jedynie komentarzom babci, dziadka: „Wyrośnie z tego, wyciągnie się”, wzrasta osiemnastokrotnie.
  • Przeciętny Polak zjada ponad 46 kg cukru rocznie, czyli każdy z nas zjada codziennie cukiernicę ważącą 125 gramów.
  • Dziewczynki chorujące na otyłość mają o 38 proc. mniejszą szansę na uzyskanie wyższego wykształcenia niż ich rówieśniczki o prawidłowej masie ciała.
  • Szansa, by przy wykorzystaniu kompleksowego podejścia niefarmakologicznego doprowadzić masę ciała mężczyzny, który ma BMI powyżej 30 do prawidłowej, wynosi 1 do 210.

Sławomir Zagórski, OKO.press: Panie profesorze, zgodzi się pan z tezą, że mamy dziś w Polsce do czynienia z epidemią otyłości?

Prof. dr hab. n. med. Paweł Bogdański*: Zgodzę się w pełni. Mamy do czynienia pod tym względem z sytuacją bez precedensu w historii Polski.

Czarna koszulka lidera

Zgodnie z danymi NFZ aż 9 mln Polaków zmaga się z nadwagą lub choruje na otyłość.

To dane z roku 2019. Dziś jest jeszcze gorzej.

A prognozy mówią, że w 2035 r. na otyłość chorować będzie aż 33 proc. naszych obywateli.

Te dane niestety dramatycznie zmieniają się z roku na rok, z miesiąca na miesiąc. W ciągu ostatnich 10 lat liczba pacjentów z nadmierną masą ciała wzrosła w Polsce o 13 proc.

Nasze dzieci tyją najszybciej w Europie. Mamy czarną koszulkę lidera, co będzie skutkowało dalszym przyspieszeniem epidemii. Ryzyko rozwoju otyłości w życiu dorosłym u dziecka, nastolatka pozostawionego jedynie komentarzom babci, dziadka: „Wyrośnie z tego, wyciągnie się”, wzrasta bowiem aż osiemnastokrotnie!

Przeczytaj także:

Zatem tak, będziemy świadkami dalszego, dramatycznego wzrostu częstości występowania tej choroby. Ale już tu i teraz możemy śmiało powiedzieć: 9 mln Polaków wstaje codziennie rano i nie zdaje sobie sprawy z ogromnych zagrożeń związanych z tą podstępną chorobą. Chorobą, która demoluje życie i zdrowie. Dotyka wszystkich narządów i układów. Prowadzi do jednostkowych dramatów, ale też systemowych zmian.

Misterny mechanizm

Dlaczego tak się dzieje?

Dobre pytanie!

Po pierwsze trzeba powiedzieć, że nie jest to świadomy wybór konkretnych osób. Nie jest to wina mieszkańców naszego kraju czy Europy.

Nie można więc mówić: „W końcu Polacy muszą zacząć mniej jeść, więcej się ruszać”. Bo niestety tak właśnie myśli większość mieszkańców naszego kraju. I – co stwierdzam z przykrością – także wielu lekarzy. Wydaje się to takie proste.

Tymczasem kontrola naszej masy ciała zależy od bardzo misternego, złożonego mechanizmu, który odpowiada za tzw. homeostazę energetyczną.

Bierze w niej udział wiele ośrodków, w tym trzy bardzo ważne – ośrodek głodu, sytości i nagrody.

One współdziałają z różnymi miejscami w organizmie, np. z tkanką tłuszczową, z jelitem. Te wszystkie narządy „rozmawiają ze sobą” za pomocą wydzielanych neurohormonów, które informują, co się dzieje na obwodzie, co się dzieje w mózgu, co zjadłeś, co wypiłeś.

Całość precyzyjnie funkcjonuje i powoduje, że osiągamy pewną równowagę. Równowagę w tym, że wypijamy odpowiednią ilość płynów. Że wchłaniamy i wydalamy odpowiednią ilość sodu.

Zachwiana równowaga

I oto nagle w ostatnich dziesięcioleciach ta równowaga została zachwiana. Te subtelnie działające mechanizmy w różnych miejscach naszego organizmu, ta kluczowa w tym zakresie kontrola w centralnym układzie nerwowym, przestały działać. Mówimy o tym, że mamy do czynienia z zaburzeniem homeostazy energetycznej, czego efektem jest dramatyczny wzrost częstości występowania choroby otyłościowej.

Co spowodowało, że doszło do zaburzenia tej równowagi?

Wśród czynników, które powinniśmy wziąć pod uwagę, na czoło wysuwa się produkowanie na masową skalę i dostępność wysoko przetworzonej żywności. Żywności z wieloma dodatkami. Przetworzonej w ten sposób, by była smaczna, wysokokaloryczna, atrakcyjnie wyglądała, miała długą datę ważności i żeby można było o niej dobrze opowiedzieć w reklamie. To bardzo silny czynnik, który doprowadził do tego, że nasze ośrodki regulacyjne w tym zakresie mocno się pogubiły.

Drugi ważny czynnik, czy też grupa czynników, wiąże się z tym, że nasz centralny układ nerwowy każdego dnia poddawany jest ogromnej presji poprzez olbrzymią ilość docierających do niego informacji, bodźców. W efekcie w centralnym układzie nerwowym pojawiają się nieprawidłowe ilości neurohormonów, substancji, które biorą udział w regulacji głodu i sytości.

Następnie czynniki genetyczne. Są osoby szczególnie predysponowane na taką presję, na przyrost masy ciała.

To nie jest świadomy wybór pacjenta

No właśnie, niektórzy twierdzą, że tyją od patrzenia na jedzenie, a inni się objadają i nic.

To prawda.

Mamy też tzw. czynniki epigenetyczne. Udowodniono, że dzieci mam czy ojców z nadmierną masą ciała już po urodzeniu są bardziej zagrożone wystąpieniem otyłości niż rówieśnicy, których rodziców mają prawidłową masę ciała. I nie jest to dziedziczenie genetyczne, tylko epigenetyczne. Polega ono na tym, iż dochodzi do pewnych zmian, najczęściej w strukturach białkowych regulujących funkcjonowanie naszego DNA. W efekcie pewne geny ulegają słabszej albo silniejszej aktywacji, doprowadzając do zwiększonego ryzyka otyłości.

Otyłość – jak wskazywałem – to nie jest świadomy wybór pacjenta.

To nie jest kwestia lenistwa, tylko wynik wielu bardzo niekorzystnych czynników, które skumulowały się w ostatnim czasie.

A znaczenie wysoko przetworzonej żywności jest tu bez wątpienia bardzo istotne. I ten temat wymaga odpowiedzialnej dyskusji, regulacji prawnych i przyjrzenia się temu, co tak naprawdę przeciętny Polak każdego dnia zjada.

46 kg cukru rocznie

Otóż np. jesteśmy drudzy w rankingu europejskim pod względem ilości spożywanego cukru. Przeciętny Polak zjada ponad 46 kg cukru rocznie, czyli każdy z nas zjada codziennie cukiernicę ważącą 125 gramów.

Co ciekawe, od lat spada ilość cukru, którą spożywamy świadomie poprzez dosładzanie różnych produktów czy też herbaty. Natomiast dramatycznie wzrasta ilość cukru dodawanego przez przemysł do majonezu, keczupu, do musów, soczków, hamburgerów. Po co? Po to, żeby lepiej smakowało. Żeby sięgnąć po ten produkt kolejny raz. Substancji, dodatków do pożywienia spełniających tę funkcję, jest znacznie więcej.

Można by mnożyć przykłady. W każdym razie, gdy rozregulują się te ważne ośrodki — głodu, sytości i nagrody — w zasadzie jesteśmy bezsilni.

Jest wielu pacjentów, u których przestaje prawidłowo funkcjonować ośrodek głodu. To moi pacjenci, którzy już od rana myślą o jedzeniu. Ta myśl jest tak natarczywa, że oni nie mają siły, by zorganizować swój dzień według własnych zasad, żeby pracować, zajmować się dzieckiem.

Są tacy, którzy mają zaburzony ośrodek sytości. Zaczynają jeść i nie mogą się powstrzymać, by przestać. Fizjologicznie po zjedzeniu posiłku pojawia się sygnał: „Jestem najedzony, dziękuję”. A tu sygnału brak albo jest zaburzony.

Są wreszcie pacjenci, u których nie działa układ nagrody. W efekcie pojawia się niezwykle silna presja odreagowania stresów, napięć, poprzez sięgnięcie po jedzenie, które staje się formą pewnego rodzaju uzależnienia.

Kosztowny masowy eksperyment

Nasz świat bardzo przyspieszył, a my jako gatunek biologicznie tkwimy w zamierzchłych czasach, kiedy żywności brakowało. I trzeba było się postarać, by ją zdobyć. Człowiek nie jest przystosowany do dzisiejszej dostępności jedzenia.

To prawda. Posiadamy geny, które przystosowały nas do zupełnie innych warunków życia.

A dziś jesteśmy poddawani masowemu eksperymentowi, z którym nasze geny, enzymy, układy równowagi, sobie nie radzą.

Ten masowy eksperyment jest dla ludzkości bardzo kosztowny. Dane OECD wskazują, że średnia długość życia w naszym kraju wyłącznie z powodu otyłości zmniejszy się do roku 2050 o blisko 4 lata. I to jest drugi najgorszy wynik wśród 52 badanych krajów, tuż po Meksyku.

Zatem nasze dzieci nie będą miały szansy dożyć średniego wieku, jaki dożyli ich rodzice, z powodu tempa wzrostu choroby otyłościowej.

Dlaczego polskie dzieci tyją szybciej niż francuskie, hiszpańskie, szwedzkie?

Bo np. w Hiszpanii została wprowadzona narodowa, wielokierunkowa strategia profilaktyki otyłości. Powołano osobę w randze bezpośredniego doradcy premiera. Podjęto działania międzyresortowe. W zakresie zmian profilaktycznych zostały zaangażowane czy też zmuszone do zmian regulacyjnych, w zasadzie wszystkie ministerstwa.

Jest świetnie opisany dokument na ten temat, który my zresztą przystosowaliśmy do warunków polskich jako strategię profilaktyki otyłości. Też próbujemy pokazać, że można i trzeba.

W Polsce jesteśmy mocno spóźnieni, jeśli chodzi o dyskusję, zmiany w tym zakresie. Nie ma żadnych rozwiązań systemowych poza pilotażowym programem KOS-BAR, który może będzie kontynuowany [chodzi o program kompleksowej opieki medycznej nad pacjentami chorymi na otyłość olbrzymią leczoną chirurgicznie].

Coś się jednak dzieje. Wprowadzono podatek cukrowy i producenci zaczęli się dostosować, ale to pojedyncze działania. Tymczasem potrzebujemy działań wielosektorowych. To nie jest zadanie dla Ministerstwa Zdrowia, tylko wielu resortów – edukacji, rolnictwa, przemysłu, finansów, z myślą o tym, jak chronić nasze społeczeństwo przed tym, żeby nie ponosić ogromnych kosztów ekonomicznych, społecznych, zdrowotnych otyłości.

Ważne, żeby było smacznie i kolorowo

Otyłość w Polsce ma związek z wykształceniem? Częściej chorują osoby słabiej wykształcone, o niższym statusie ekonomicznym, jak jest np. w Stanach?

Nie mamy dobrych danych epidemiologicznych na ten temat. Ale bez wątpienia status ekonomiczny to silny czynnik sprzyjający rozwojowi otyłości wynikający przede wszystkim z narażenia się na najbardziej niezdrową, najbardziej przetworzoną, a jednocześnie najtańszą żywność.

Lepsze wykształcenie to także wyższa świadomość potrzeby aktywności fizycznej własnej i dzieci. Ale ta aktywność też wymaga czasu i pieniędzy ze strony rodziców.

Tak, ten czynnik jest ważny. Z tym, że to także odpowiedzialność państwa. Chodzi m.in. o regulacje prawne w zakresie możliwości dostępu do zdrowej i taniej żywności. Niestety, żywność ma być tania, dostępna i pozwala się dokonywać w niej takich modyfikacji, które przynoszą ogromne szkody zdrowotne i społeczne.

Analiza sposobów wytwarzania, przetwarzania, utrwalania, zmieniania smaków żywności, to temat niewygodny dla państwa.

Bo z jednej strony liczy się zysk, podatki, ale z drugiej liczą się koszty, jakie ponosimy jako społeczeństwo pozwalając na pełną deregulację i brak kontroli w zakresie dostarczania żywności. Ważne, żeby było smacznie i kolorowo. Reszta nas nie interesuje.

Ale z tego, co pan powiedział, to zadanie dla iluś ministerstw naraz. W efekcie nie wiadomo kto to ma robić, kto ma temu przewodniczyć.

Musiałaby być powołana niezależna agencja o wysokiej randze w zakresie możliwości kontrolowania i koordynowania tych działań w postaci wieloletniej strategii narodowej. Strategii zmierzającej do zahamowania i ochrony mieszkańców przed konsekwencjami tej niezwykle groźnej choroby.

15 mld dolarów rocznie

Na coś takiego się zanosi? Politycy od lat nie przejmują się faktem, iż koszty zdrowotne, jakie Polska ponosi z powodu nadmiernego spożycia alkoholu w porównaniu z zyskami, jakie państwo czerpie z akcyzy, są nieporównywalne.

Koszty związaną z otyłością są ogromne. Na bezpośrednie i pośrednie skutki tej choroby wydajemy dziś w Polsce ponad 15 mld dolarów rocznie. Do roku 2060 liczba ta ma wzrosnąć do ponad 90 mld dolarów. Czeka nas więc sześciokrotny wzrost kosztów.

Tymczasem jeden dolar wydany na profilaktykę leczenia otyłości zwraca się pięcioma dolarami rocznie przez 30 lat. To czysta inwestycja, czysty zysk. Musimy na to spojrzeć pod kątem inwestycji, nie mamy wyjścia.

Popatrzmy, jak dramatycznie wydłużają się kolejki do specjalistów, w jakich ustawiają się pacjenci z powikłaniami choroby otyłościowej. Już raport NFZ sprzed kilku lat wskazywał, iż z powodu otyłości przybędzie nam niedługo 950 tys. osób z cukrzycą, 350 tys. z nadciśnieniem, 150 tys. z chorobą zwyrodnioną stawów kolanowych.

Jeśli ktoś rzeczywiście chce skracać kolejki do specjalistów, niech zacznie od działań zmierzających do skutecznego leczenia choroby otyłościowej. Czy też wcześniej, zapobiegania rozwojowi tej choroby. W innym przypadku czeka nas istne tsunami wielu chorób i powikłań, zarówno układu sercowo-naczyniowego, ale też nowotworów.

Przecież długa lista chorób nowotworowych zależna jest od otyłości. Szacuje się, że w Polsce otyłość jest przyczyną 40 proc. przypadków zachorowań na raka przełyku, raka piersi po menopauzie, raka jajnika, raka trzonu macicy, raka prostaty, raka wątroby i raka nerki.

Proszę przeliczyć jakie potężne koszty generuje pacjent z chorobą nowotworową. Konieczność radioterapii, chemioterapii, operacji, opieki, nie mówiąc o dramatach pacjentów i ich rodzin.

Cukrzyca, nadciśnienie, depresja

Inny przykład. Brytyjczycy oszacowali, że konieczność wykonania endoprotez stawu kolanowego u kobiet, to w 70 proc. wyłącznie skutek otyłości. Kobieta, którą zaczynają boleć kolana, idzie do lekarza po leki przeciwbólowe, potem do ortopedy, na ostrzykiwanie kolan. Potem czeka w kolejce do endoprotezy, wreszcie udaje się na przedwczesną rentę.

Nasz system opieki zdrowotnej zostanie zrujnowany poprzez rosnącą liczbę chorób nowotworowych, kardiologicznych. Bo otyłość to zwiększone ryzyko zawału, udaru, migotania przedsionków, choroby żylno-zakrzepowej, niewydolności serca. To cukrzyca typu 2. U kobiety, której BMI przekracza 35 [Body Mass Index, wskaźnik masy ciała; obliczamy go dzieląc masę ciała wyrażoną w kilogramach przez wzrost podniesiony do kwadratu wyrażony w metrach; o nadwadze mówimy, gdy BMI przekracza 25, o otyłości powyżej 30] ryzyko cukrzycy wzrasta 90-krotnie!

Nie byłoby cukrzycy typu 2, gdyby nie było otyłości. W Polsce to ponad 2 mln chorych.

Nadciśnienie tętnicze. Mamy 11 mln pacjentów z nadciśnieniem tętniczym. Ponad połowa to skutki wyłącznie choroby otyłościowej.

To też stłuszczeniowa choroba wątroby prowadząca z czasem do zapalenia wątroby, marskości, raka wątroby.

To niewydolność nerek.

W zasadzie nie ma narządu i układu w organizmie, który nie byłby dotknięty przez tę chorobę.

Zwiększone ryzyko depresji o 58 proc. Psychiatrzy będą mieli co robić.

Koszty, koszty, koszty

Problemy z płodnością.

Trzy razy większe ryzyko niepłodności u kobiet, u mężczyzn również. Mamy mało dzieci, będziemy mieli jeszcze mniej. Będziemy mówili o programach in vitro, a to są koszty, koszty, koszty.

Nikt też nie mówi o kosztach społecznych. Tymczasem badania pokazują, że dziewczynki chorujące na otyłość mają o 38 proc. mniejszą szansę na uzyskanie wyższego wykształcenia niż ich rówieśniczki o prawidłowej masie ciała.

U chłopców jest jeszcze gorzej – 58 proc. mniejsze szanse na zdobycie wyższego wykształcenia.

To znowu spowoduje, że te osoby będą miały niższy status ekonomiczny i będą sięgać po mniej zdrowe jedzenie.

Czy leseferyzm w tej sferze wynika w Polsce z niechęci naszych decydentów do inwestycji w profilaktykę, czy raczej niedoceniania otyłości jako choroby?

Myślę, że niedoceniania czy zrozumienia, z czym my się mierzymy. I życzeniowego myślenia, że to pacjent powinien się wziąć za siebie i coś ze sobą zrobić.

Kilka lat temu podczas jednego ze spotkań wiceminister zdrowia wyciągnął dokument i przeczytał, że zgodnie z polskim prawem refundować można tylko te leki na choroby, których nie można leczyć zmianą stylu życia.

Szansa 1 na 1290

Na co przytoczyłem dane, pokazując panu ministrowi, że średnia szansa na redukcję masy ciała u pacjenta chorującego od kilku lat na otyłość, przy wykorzystaniu kompleksowego podejścia niefarmakologicznego, czyli odpowiedniej diety, aktywności fizycznej, wsparcia psychologa, wynosi zaledwie 3 do 5 proc. wyjściowej masy ciała, a efekt jest nietrwały. Tzn., że osoby ważące 100 kg mają szansę zrzucenia na jakiś czas od 3 do 5 kg, co jest zdecydowanie za mało.

Inna publikacja wskazuje, jaka jest szansa, żeby doprowadzić masę ciała mężczyzny, który ma BMI powyżej 30 do prawidłowej. Otóż jego szanse wynoszą 1 do 210. A u mężczyzny, który ma BMI powyżej 40, szanse te wynoszą – uwaga! – 1 do 1290.

U kobiet jest trochę lepiej. Przy BMI 30 szanse są 1 na 124, a BMI powyżej 40 1 na 677.

Trzeba więc zrobić wszystko, co możliwe, żeby na tę przewlekłą, groźną chorobę nie zachorować.

A jak ktoś zachoruje i choruje już kilka lat, nie ma szans, żeby się samemu wyleczyć. Tymczasem dziwnym trafem wiele osób oczekuje od pacjenta samouleczenia.

Przecież gdy pacjent choruje na nadciśnienie albo cukrzycę, nikt mu nie mówi: „Proszę się za siebie wziąć”.

5 lat czekania

Wspominał pan, że również pana koledzy lekarze innych specjalności nie dowierzają, że to ciężka, przewlekła choroba.

To prawda. My dużo o tym mówimy, przekonujemy, ale niestety problem dyskryminacji, stygmatyzacji pacjentów, niezrozumienia, dotyczy również lekarzy.

Dane amerykańskie mówią o tym, że średni czas, jaki upływa od momentu, kiedy lekarz podstawowej opieki zdrowotnej czy specjalista przyjmujący pacjenta z chorobą, którą widać już w drzwiach, w końcu wypowie kluczowe zdanie: „Panie Kowalski, choruje pan na otyłość, trzeba ją leczyć, bo ona skraca życie”, wynosi 5 lat.

Częstość rozpoznań choroby otyłościowej czy otyłości w kartach informacyjnych, w systemach, którymi dysponuje NFZ, jest żenująco niska.

Tak jakby tego problemu nie było.

Zatem nie rozpoznajemy. Nie informujemy pacjentów.

W efekcie ponad 80 proc. Polaków postrzega otyłość w kategoriach problemu kosmetycznego. I nie idzie z tym do lekarza, a gdy już szuka pomocy, zaczyna od kontrowersyjnych diet, nieadekwatnego do stanu zdrowia wysiłku fizycznego czy wczasów odchudzających.

Dieta M.Ż.

Sam często słyszałem od lekarzy, że jedyne, co działa, to dieta MŻ [mniej żreć].

No i to jest średniowiecze. To też efekt zaniedbań w zakresie wykształcenia w czasie studiów. Jako Polskie Towarzystwo Leczenia Otyłości staramy się przekazywać tę wiedzę lekarzom. Pewnie mówimy do tych, którzy chcą nas słuchać, albo mamy okazję z nimi porozmawiać. Jest coraz lepiej, natomiast ciągle jeszcze jest wiele do zrobienia.

Zawsze mówię lekarzom na konferencjach, że jak widzimy pacjenta, który ma ciśnienie 160 na 90 mmHg, to na pierwszej albo drugiej wizycie już wdrażamy leki, bo się boimy powikłań, bo wiemy, że groźna choroba. Jak ktoś widzi pacjenta z cukrem 150 mg/dL, to od razu tabletka na pierwszej wizycie wypisana.

Tymczasem jak ktoś widzi pacjenta z BMI 30, 35, z chorobą wywołującą ponad 200 potencjalnych powikłań, to delikatnie się uśmiechamy, mówiąc: „Pani Krysiu, trzeba by się wziąć za siebie, boczki pani urosły. Była pani już u dietetyka? Może by pani coś zrobiła”?

Poniedziałek – diabetolog, wtorek – kardiolog, środa – ortopeda

I pani Krysia znów przychodzi za trzy miesiące i znowu jest taka, a choroba postępuje. W ten sposób mijają kolejne lata, pojawiają się powikłania. A przecież dzisiaj mamy takie leki, że po pierwsze jesteśmy w stanie skutecznie opanować tę chorobę, zmniejszać masę ciała, zmniejszać ilość tkanki tłuszczowej, ale na dodatek jesteśmy w stanie chronić przed powikłaniami.

Chronić pacjenta przed takim scenariuszem na przyszłość, w którym wstaje rano i widzi w kalendarzu: „Poniedziałek – diabetolog, we wtorek kardiolog, w środę ortopeda”. I chodzi do tych specjalistów, nie mając świadomości, że jego kłopoty wynikają z tego, że nie zaczął leczyć choroby otyłościowej.

Dalej, jesteśmy w stanie odwracać tę sytuację. Jeżeli ktoś choruje na cukrzycę typu 2, wdrażamy leczenie, zmniejszamy masę ciała o ponad 15 proc., to dzisiaj w świetle dowodów, badań, ale też własnych, naszych obserwacji, możemy tę chorobę wyleczyć.

Pacjent wyrzuca glukometr, paski, odstawia leki na cukrzycę. Nie potrzebuje już chodzić do diabetologa, kontrolować cukru, brać leków. To niesamowite. Nadążając za postępem wiedzy, mądrze korzystając z tych narzędzi, którymi dzisiaj dysponujemy, jesteśmy w stanie naprawdę bardzo, bardzo dużo zrobić.

6 nowoczesnych leków

W Polsce jest już zarejestrowanych 6 nowoczesnych leków do leczenia otyłości. Jak pan ocenia ich skuteczność, zalety, wady?

Zasadniczą ich wadą jest ciągle nieduża dostępność ze względu cenę [miesięczna kuracja w zależności w leku to koszt od ok. 400 do ok. ponad 2000 zł]. Żaden z tych specyfików nie jest refundowany do leczenia choroby otyłościowej, ale myślę, że to się zmieni.

Zalet jest cała długa lista. Bo czego my oczekujemy od leku i na co mamy dowody?

Po pierwsze, chcemy, żeby lek skutecznie obniżał masę ciała, redukując tkankę tłuszczową z jak najmniejszym obniżaniem ilości tkanki mięśniowej. I mamy świetne dowody na to, że potrafimy dzisiaj obniżyć masę ciała o 10, 15, 20, ponad 20 proc. To są niewyobrażalne liczby, do niedawna poza naszym zasięgiem.

Po drugie, używając tych leków, jesteśmy w stanie zmniejszyć ryzyko rozwoju powikłań, wystąpienia cukrzycy, nadciśnienia, zaburzeń lipidowych i innych, o których wspominałem.

Po trzecie, dzięki użyciu tych leków, jesteśmy w stanie równocześnie leczyć otyłość, jak i te choroby i zaburzenia, które już się u pacjenta pojawiły. I to są niesamowite efekty. Bo jak pacjent na początku przed terapią zrobi sobie cały zestaw badań laboratoryjnych, to potem, po dwóch, trzech, czterech miesiącach widzi, co się zmienia i oczom swoim nie dowierza, mówiąc, że nigdy nie miał takich wyników.

Sytuacja bez precedensu

Po czwarte, w przypadku jednego z tych leków – semaglutydu – udowodniono, że jest on w stanie chronić pacjenta przed poważnymi zdarzeniami sercowo-naczyniowymi. O 20 proc. zmniejsza ryzyko zawału, udaru, zgonu. To jest sytuacja bez precedensu. To przełom w historii światowej obesitologii.

Dzisiejsze leki pozwalają więc na wydłużenie życia i poprawę jego jakości.

Te korzyści trzeba pokazać pacjentowi, bo podejście przez pryzmat „Chciałbym trochę schudnąć, bo źle wyglądam”, to zdecydowanie za mało. Ja zresztą zawsze mówię pacjentom, że nie zajmuję się odchudzaniem, tylko leczeniem choroby otyłościowej.

Leki są drogie, to prawda, ale jak się przekalkuluje korzyści z ich stosowania, czasami się okazuje, że ta cena nie jest aż tak wysoka. Bo dzięki nim można uniknąć chodzenia do specjalistów, płacenia za wizyty, płacenia za inne leki, zyskać czas, który możemy poświęcić na pracę, wypoczynek, relaks. Często pacjenci potrafią dużo więcej wydać na wczasy odchudzające, wizyty u dietetyka, diety pudełkowe itd.

Natomiast oczywiście mówimy o pewnej grupie pacjentów. Mam pełną świadomość, że jest ogromna liczba osób w naszym kraju, których na te leki – krótko mówiąc – nie stać.

Szanse na refundację

Dwa lata temu był szum, że leków na rynku brakuje, gdyż osoby z niedużą nadwagą zabierają je chorym na cukrzycę. Mam nadzieję, że to już przeszłość?

Ja też mam taką nadzieję. Dodam, że napuszczanie różnych grup pacjentów na siebie jest nieetyczne.

Ci pacjenci, lecząc chorobę, którą jest otyłość czy nadwaga, jeśli już były powikłania (bo wskazaniem do leczenia otyłości jest też BMI 27+), robią to, by się chronić przed cukrzycą. A to oznacza mniejsze koszty dla państwa, mniejsze obciążenie dla pacjenta.

Naturalnie jest grupa osób, która bierze różne leki bez wskazań, w tym leki do leczenia otyłości. Są tacy, którzy mają prawidłową masę ciała, żadnych powikłań, ale o tych nie chciałbym się wypowiadać. To jest poza naszym zasięgiem i możliwością dyskusji.

Te osoby mogą sobie zaszkodzić – tyle tylko mogę powiedzieć. Mogą doprowadzić do spadku masy mięśniowej, która potem, po odstawieniu leku, zostanie zastąpiona tkanką tłuszczową, i doprowadzą się szybko do sarkopenii ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Ale wiele osób dokonuje własnych wyborów. Nie szczepi się, nie stosuje się do zaleceń, ma własną receptę na życie. Czy jesteśmy w stanie im pomóc? Nie wiem.

Twierdzi pan, że rysuje się szansa na refundację niektórych leków na chorobę otyłościową?

Tak. Dwa leki dają wyjątkowo dużo korzyści i refundacja w tym zakresie jest jak najbardziej pożądana, oczekiwana.

Jeden z nich – jak wspomniałem – udowodnił praktycznie wszystkie oczekiwane przez nas elementy nowoczesnej terapii, łącznie ze zmniejszeniem ryzyka zawałów, udarów, zgonów sercowo-naczyniowych, wydłużeniem życia.

Taka refundacja to inwestycja w sektorze opieki zdrowotnej, po to, by zaoszczędzić na wydatkach, które potem lawinowo rosną.

„Zdrowa żywność”

Wracam jeszcze do jedzenia. Gdy pacjenci pytają, czego powinni się najbardziej wystrzegać, co ograniczyć, co im pan mówi?

Pracuję na szczęście w zespole terapeutycznym z dietetykami, wykształconymi, po doktoratach. Pacjenci chorujący na otyłość są szczegółowo przez nich konsultowani.

Ale te stare i najprostsze rekomendacje, również towarzystw kardiologicznych, mówią, żeby używać żywności lokalnie uprawianej, jak najmniej przetworzonej. Powinniśmy unikać żywności, która przyjechała do nas z odległych zakątków świata. Warto też spojrzeć na etykietę, na listę dodatków.

Zawsze zastanawiam się jak wchodzimy do hipermarketu i gdzieś tam jest półeczka „zdrowa żywność”. Czy to znaczy, że cała reszta jest niezdrowa?

U nas brak jest jednoznacznego oznakowania, co jest zdrowe, a co niezdrowe. Wielkie koncerny spożywcze nie byłyby zadowolone z naszej rozmowy.

Natomiast mówiąc o silnym państwie, o interesie naszego kraju, dyskusja w tym zakresie jest potrzebna. Mówienie, że stracimy na podatkach, bo jakiś producent będzie w trudnej sytuacji, jest nieprawdą, ponieważ ponoszone koszty są X razy większe tak jak przy alkoholu. Przemysł się dostosuje, tylko trzeba jasno powiedzieć, co można, a czego nie można.

Dokąd ma pójść pacjent

Dokąd ma pójść pacjent liczący 50 lat z wyraźną nadwagą, skoro wielu lekarzy bagatelizuje problem?

Jako Polskie Towarzystwo Leczenia Otyłości prowadzimy system certyfikacji lekarzy, którzy są zainteresowani kompleksową diagnostyką i leczeniem otyłości, uczestniczą w szkoleniach, a potem zdają egzamin. Tych osób przybywa. W ostatnim kursie uczestniczyło już ponad tysiąc lekarzy z całej Polski.

Na stronie PTLO umieszczamy informacje o ośrodkach, w których pracują certyfikowani lekarze (naturalnie za ich zgodą). Wskazujemy te miejsca jako potencjalne, w których wiedza, zaangażowanie i chęci terapii są większe niż u przeciętnego lekarza.

Polskie Towarzystwo Leczenia Otyłości powstało 4 lata temu, ale już jest jednym z największych towarzystw medycznych w Polsce. To nas cieszy, bo coraz więcej lekarzy, zwłaszcza tych młodszych, dostrzega problem, zaczyna rozumieć, o co chodzi i chce się angażować.

Wzrastają możliwości, mamy nowoczesne leki, rozwija się bariatria [dział chirurgii zajmujący się operacyjnym leczeniem otyłości]. Mam nadzieję, że pozwoli to pomóc chociaż części osób w naszym kraju. Chociaż patrząc na statystyki, to ten uśmiech jest trochę przez łzy.

Zatem konieczne jest i działanie profilaktyczne, i mądra, odpowiedzialna dyskusja ekspercka dotycząca leczenia otyłości, bez emocji.

Wierzę, że potrzeba rozwiązań systemowych w tym zakresie będzie potraktowana w sposób odpowiedzialny i da szansę na zdrowie i dłuższe życie wielu pacjentom. To się nam wszystkim opłaca. Wszystkim.

*Prof. dr hab. n. med. Paweł Bogdański – Kierownik Katedry i Zakładu Leczenia Otyłości, Zaburzeń Metabolicznych oraz Dietetyki Klinicznej Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu. Specjalista chorób wewnętrznych i hipertensjolog. Od ponad 20 lat zajmuje się kompleksowym leczeniem otyłości.

;
Na zdjęciu Sławomir Zagórski
Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze