To były najbardziej demokratyczne wybory, bo wzięła w nich udział "największa liczba Polaków od przemian demokratycznych" - orzekł bliski współpracownik prezydenta Dudy Krzysztof Szczerski. Czy to znaczy, że poprzednie wybory, w których wygrał PiS, były mniej demokratyczne? A wybory prezydenckie 2005, gdy frekwencja była najniższa?
W "Sygnałach Dnia" radiowej Jedynki Krzysztof Szczerski, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta, komentował protesty wyborcze rozpatrywane przez Sąd Najwyższy. Przy okazji pokusił się o podsumowanie wyborów:
Po wyborach parlamentarnych, w których wzięła udział największa ilość Polaków od przemian demokratycznych, są to najbardziej demokratyczne wybory, które wyłoniły najbardziej demokratyczny parlament, bo od lewa skrajnego do prawa skrajnego
W wyborach parlamentarnych 2019 frekwencja wyniosła 61,74 proc. To faktycznie najwięcej od 1989 roku. Jednak tylko jeśli chodzi o wybory parlamentarne.
Procentowo więcej osób zagłosowało w wyborach prezydenckich w 1995 roku: w pierwszej turze 64,70, a w drugiej aż 68,23 proc.
Konkurowali wtedy ze sobą Lech Wałęsa i Aleksander Kwaśniewski. Wygrał kandydat SLD.
W październiku 2019 w komisjach wyborczych stawiło się 18 678 457 osób. W drugiej turze wyborów prezydenckich w 1995 roku zagłosowało więcej Polek i Polaków: 19 146 496.
A więc zgodnie z logiką ministra Szczerskiego Aleksander Kwaśniewski był najbardziej demokratycznie wybranym prezydentem III RP.
Najniższa zaś frekwencja w wyborach prezydenckich w pierwszej turze była… w roku 2015, kiedy prezydentem został Andrzej Duda (48,96 proc.). W drugiej wyniosła 55,34 proc. Za to w drugiej turze najmniej osób zagłosowało w 2005 roku, gdy głową państwa został Lech Kaczyński (50,99 proc.). Wedle logiki Szczerskiego to najmniej demokratyczni prezydenci.
A co z wyborami parlamentarnymi? Właśnie cieszyliśmy się najwyższą frekwencją od 1989, a kiedy była najniższa?
Najmniej osób poszło zagłosować w 2005 roku - 40,6 proc. Wygrało wtedy... Prawo i Sprawiedliwość (26,99 proc. głosów, 155 mandatów). Czy według ministra Szczerskiego te wybory były "najmniej demokratyczne"?
Minister podaje jeszcze jeden warunek "demokratyczności" wyborów: "od lewa skrajnego do prawa skrajnego mamy posłów w parlamencie".
Trudno powiedzieć, kogo ma na myśli prezydencki minister, gdy mówi "skrajne lewo". Być może chodzi mu o posłanki i posłów partii Razem. W polskiej debacie publicznej faktycznie są oni często uznawani za skrajność, choć program Razem nie odbiega od standardów socjaldemokratycznych partii w Europie.
Z pewnością jednak w obecnym parlamencie mamy szeroką reprezentację sił politycznych. To odróżnia go od Sejmu poprzedniej kadencji. W 2015 roku do parlamentu nie dostało się żadne ugrupowanie lewicowe. Zjednoczona Lewica (m.in. SLD i Zieloni) dostała 7,55 proc. i nie przekroczyła progu dla koalicji. Również lewicowe Razem z 3,62 proc. głosów mogło liczyć tylko na państwową subwencję.
Między innymi te wyniki lewicy (a także podział głosów między PO i Nowoczesną oraz sama konstrukcja polskiego systemu wyborczego) spowodowały, że PiS dostał premię wyborczą: 37,6 proc. głosów przełożyło się na 51,1 proc. mandatów. W efekcie
w 2015 prawie 17 proc. wyborców nie miało swojej reprezentacji w parlamencie.
Jest to zgodne z polskim prawem wyborczym, ale z demokratyczną reprezentacją społeczeństwa nie ma wiele wspólnego.
W Sejmie IX kadencji zasiądą reprezentanci wszystkich ugrupowań (a de facto koalicji), które stanęły w wyborcze szranki. Bez reprezentacji będzie tylko 1 proc. wyborców, którzy wzięli udział w głosowaniu! W tym sensie Szczerski ma rację: były to wybory demokratyczne.
Jednak frekwencja i reprezentacja to nie wszystko. Nie tylko one przesądzają o tym, czy wybory są demokratyczne, czy nie. W systemach autorytarnych udział obywateli w wyborach bywa niemal 100 procentowy, a mimo to nie uznajemy takich wyborów za demokratyczne.
Liczy się również to, czy przestrzegane są procedury oraz czy wszystkie startujące ugrupowania mają równe szanse, czy żadna grupa nie jest dyskryminowana w dostępie do czynnego lub biernego prawa wyborczego.
A pod tymi względami wybory parlamentarne 2019 nie wyglądają najlepiej.
Tuż po wyborach wstępny raport z misji w Polsce opublikowało Biuro Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka (ODIHR) – instytucja należąca do OBWE. Główne wnioski:
„Wybory były dobrze przygotowane, ale stronniczość mediów i retoryka oparta na nietolerancji obecne w kampanii były bardzo niepokojące. Choć wszyscy kandydaci mogli prowadzić kampanię bez przeszkód, wyżsi urzędnicy państwowi wykorzystywali wydarzenia finansowane z publicznych pieniędzy do kreowania kampanijnego przekazu. Prymat partii rządzącej w mediach publicznych jeszcze potęgował tę przewagę”.
Raport zwraca również uwagę na dwie grupy obywateli:
Wnioski z raportu OBWE szczegółowo opisywaliśmy tutaj:
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Redaktorka, publicystka. Współzałożycielka i wieloletnia wicenaczelna Krytyki Politycznej. Pracowała w „Gazecie Wyborczej”. Socjolożka, studiowała też filozofię i stosunki międzynarodowe. Uczy na Uniwersytecie SWPS. W radiu TOK FM prowadzi audycję „Jest temat!” W OKO.press pisze o mediach, polityce polskiej i zagranicznej oraz prawach kobiet.
Komentarze