Środowisko moczarowców – kombatantów i działaczy komunistycznych, skupionych wokół gen. Mieczysława Moczara, narzuciło w latach 60. XX w. ideologię, w której nacjonalizm łączył się z antysemityzmem. Dlaczego jest ona do dzisiaj żywa na polskiej antykomunistycznej prawicy? Rozmowa z prof. Machcewiczem
– o genezie ruchu „partyzantów” w komunistycznej Polsce i jego dzisiejszym wpływie na mentalność polskich konserwatystów mówi historyk prof. Paweł Machcewicz*.
Cykl „SOBOTA PRAWDĘ CI POWIE” to propozycja OKO.press na pierwszy dzień weekendu. Znajdziecie tu fact-checkingi (z OKO-wym fałszometrem) zarówno z polityki polskiej, jak i ze świata, bo nie tylko u nas politycy i polityczki kłamią, kręcą, konfabulują. Cofniemy się też w przeszłość, bo kłamstwo towarzyszyło całym dziejom. Rozbrajamy mity i popularne złudzenia krążące po sieci i ludzkich umysłach. I piszemy o błędach poznawczych, które sprawiają, że jesteśmy bezbronni wobec kłamstw. Tylko czy naprawdę jesteśmy? Nad tym też się zastanowimy.
Adam Leszczyński, OKO.press: Opozycja często zarzuca politykom PiS, że mówią językiem „partyzantów” — komunistów-nacjonalistów z lat 60.: atakują Izrael i Niemcy, twierdzą, że niewdzięczni Żydzi zapominają o tym, jak Polacy im powszechnie pomagali w czasie wojny.
Bada pan historię „partyzantów” z lat 60. XX w. Czy można znaleźć jakieś podobieństwa?
prof. Paweł Machcewicz*: Opowiem najpierw o badaniach. Pracuję nad książką o „partyzantach”, nacjonalistycznym skrzydle w PZPR w latach 60. Będzie to nie tyle historia polityczna, bo ona już w jakimś stopniu zostało opisana – zwłaszcza jeśli chodzi o Marzec 1968 r. i kampanię antysemicką.
Chcę odtworzyć dyskurs i ideologię „partyzantów” i ich mentalność. Pokazać, w jakim stopniu wpisywali się w struktury myślenia, charakterystyczne dla polskiego społeczeństwa, nieukształtowane przez komunizm.
Czy to byli nacjonaliści? Czy komuniści-nacjonaliści? Kim byli „partyzanci”?
Nacjonalistami i często antysemitami. Pytanie, na ile traktowali antysemityzm instrumentalnie, próbując zyskiwać szersze poparcie i kierować na Żydów społeczne niezadowolenie. W wielu przypadkach jednak był on częścią ich rzeczywistego światopoglądu.
To środowisko cechował nie tylko antysemityzm. To był dużo ciekawszy projekt: próba poszerzenia bazy społecznej obozu rządzącego poprzez odwołanie się do tradycji narodowej, a zwłaszcza walk niepodległościowych. W okresie stalinowskim duża część tej tradycji była marginalizowana. W latach 60. dystans zachowywało także wielu przedstawicieli inteligenckich wielkomiejskich elit, którzy woleli mówić i pisać o działaniu na rzecz rozwoju kraju i społeczeństwa, podnoszeniu jakości życia.
Mieli jakiś program?
Dla „partyzantów” emblematyczna była książka Zbigniewa Załuskiego „Siedem polskich grzechów głównych”. Ten oficer Ludowego Wojska Polskiego wystąpił jako obrońca nie tylko tradycji walki partyzanckiej przeciwko Niemcom w czasie II wojny światowej, ale także powstań narodowych z XIX w., włącznie z powstaniem listopadowym i styczniowym.
Skierowanymi przeciwko Rosjanom!
To nie był przypadek. „Partyzanci” zresztą w ogóle podsycali kult walki zbrojnej, w tym takiej, która często była wyszydzana jako romantyczna i nieprzynosząca Polsce wymiernych korzyści – np. szarży ułanów u boku Napoleona pod Somosierrą. Te tradycje krytykowało często polskie kino. Wokół takich filmów jak „Eroica” Andrzeja Munka (1957) czy „Popioły” Andrzeja Wajdy (1965) toczyła się wielka dyskusja w połowie lat 60.
Książka Załuskiego stała się manifestem „partyzantów”. Stworzyła matrycę sporu ideowego. Potem atakowali Wajdę, przyznawali sobie miano jedynych prawdziwych obrońców tradycji narodowej i niepodległościowej.
Brzmi znajomo. Przed kim jej bronili – poza Wajdą?
Z jednej strony przed stalinowcami. Przypominano, że w okresie stalinizmu wszystkie te tradycje były zwalczane albo marginalizowane. Z drugiej strony bronili jej przed „kosmopolitami”, „szydercami”. Chodziło o te środowiska polskiej inteligencji, które krytycznie patrzyły na tradycję powstańczą i wskazywały na koszty w postaci rozlewu krwi. W ten sposób interpretowano wówczas film Wajdy.
Liberalne, kosmopolityczne elity… Znów brzmi znajomo!
Owszem. Krytykowano je za to, że rzekomo nie chcą być Polakami czy wstydzą się nimi być. Część tych tekstów brzmi zresztą uderzająco współcześnie.
Rozumiem, że zarówno stalinowcy, jak i „kosmopolici” mieli w oczach nacjonalistów wspólny mianownik. I jedni, i drudzy mogli być Żydami. Kim byli ludzie, którzy dołączyli do „partyzantów”?
Trzon stanowili działacze PZPR wysokiego i średniego szczebla, ale przyłączali się także dziennikarze i ludzie kultury. Część tego środowiska była wcześniej, w latach 40., związana z Władysławem Gomułką. W trakcie tak zwanego odchylenia prawicowo-nacjonalistycznego – czyli walki z Gomułką, którego w 1948 r. odsunięto od stanowisk partyjnych i państwowych, a potem uwięziono – wielu z nich było także represjonowanych, uwięzionych albo odsuniętych na boczny tor.
Ci ludzie często więc doświadczyli represji stalinowskich na samych sobie. Znienawidzili wtedy stalinistów, których utożsamiali z elitami żydowskiego pochodzenia. Z tymi komunistami, którzy wojnę spędzili nie w partyzantce komunistycznej w kraju, tylko przyszli z Armią Czerwoną i Ludowym Wojskiem Polskim.
Ludzie z tego środowiska wrócili na ważne stanowiska po 1956 r. wraz z Gomułką. Stopniowo liderem tej grupy został Mieczysław Moczar, w czasie wojny jeden z najważniejszych dowódców partyzanckich Armii Ludowej. W 1956 r. Moczar był wiceministrem spraw wewnętrznych. W ciągu kilku lat zbudował tam silną pozycję, a w 1964 r. został ministrem, chociaż naprawdę już przez kilka poprzednich lat de facto kierował resortem.
W 1964 r. też został prezesem zarządu głównego jedynej organizacji kombatanckiej, czyli Związku Bojowników o Wolność i Demokrację. Uczynił z niego bardzo ważną organizację polityczną, do której przyjmował dawnych akowców, żołnierzy Batalionów Chłopskich – w tym także dowódców – a także weteranów Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie czy dowódców Armii Polskiej z września 1939 r.
Rozumiem, że w ten sposób pokazywał się jako patriota.
To było także otwarcie w wymiarze ideowym. Moczar podkreślał, że walka wszystkich środowisk, także tych odległych od komunizmu albo nawet antykomunistycznych, jak Armia Krajowa, powinna być włączona do kanonu heroiczno-martyrologicznego Polski lat 60.
Akowcy mu zaufali? Po tym, co wycierpieli z rąk komunistów?
Wielu tak. Znaleźli uznanie. Ich tradycja była inkorporowana w obręb tej nowo tworzonej przez „partyzantów” inkluzywnej tradycji walki o niepodległość.
Brzmi jak świetny polityczny pomysł! Straszny, ale świetny.
Moczar stosował także bardzo nowoczesne polityczne środki działania. Zabiegał o wpływy w mediach. Jego ludzie przejęli część redakcji prasowych. Na przykład „Nową Kulturę”, a potem „Kulturę” uważano za pismo moczarowskie. Kiedy czytamy to pismo – najważniejszy tygodnik kulturalny w PRL z tego czasu, to uderza w nim zalew publikacji na tematy związane z II wojną światową. Pojawia się tam nie tylko komunistyczna Gwardia Ludowa, ale także Armia Krajowa i walki polskich żołnierzy na Zachodzie..
To wszystko bardzo skutecznie przyciągało nowych ludzi do środowiska „partyzantów”. Bardzo pouczające są pod tym względem np. dzienniki Janusza Zabłockiego, działacza katolickiego, który w czasie wojny był żołnierzem AK, a potem podziemia antykomunistycznego. Pisze: „wreszcie komunizm w Polsce się unaradawia” i „wreszcie otwarte są drzwi dla akowców, patriotów”.
Co było złego w przywracaniu tych ludzi do życia publicznego?
W samym uznaniu czy przywróceniu do głównego obiegu w mediach i kulturze nie ma nic złego. Nawet widzę w tym wiele dobrego. To było jakieś oddawanie im sprawiedliwości.
To jednak od początku było instrumentalne, pomyślane jako budowanie szerszego zaplecza społecznego dla „partyzantów”. Nie wykluczam przy tym, że Moczar naprawdę wierzył w braterstwo wszystkich konspiratorów i partyzantów walczących przeciwko Niemcom.
Po drugie, to wszystko było podszyte antysemityzmem, który eksplodował zupełnie jawnie w czerwcu 1967 roku.
W dyskursie moczarowskim przypominano, że stalinizm został narzucony Polsce nie tylko przez Stalina, ale przez żydowskich komunistów.
Jak się analizuje publicystykę lat 60., zwłaszcza dziennikarzy związanych z Moczarem, to jeśli pisali na przykład o aferach gospodarczych, to aferzystami byli ludzie żydowskiego pochodzenia. I tak dalej.
Zaczęło się od pochwały czynu zbrojnego, a skończyło na szczuciu na Żydów?
Po czerwcu 1967 r., czyli po wojnie sześciodniowej Izraela z krajami arabskimi, narracja antysemicka – która wcześniej była tylko jednym z nurtów – staje się u „partyzantów” centralna. Izrael i polscy Żydzi są przedstawiani jako zagrożenie dla Polski, jako „piąta kolumna”. Tego sformułowania użył sam Gomułka w słynnym przemówieniu na Kongresie Związków Zawodowych 19 czerwca 1967 r.
Sam to wymyślił?
Jesteśmy w stanie zrekonstruować, w jaki sposób Moczar inspirował Gomułkę. Między innymi poprzez raporty MSW, według których polscy obywatele żydowskiego pochodzenia cieszą się ze zwycięstwa Izraela, zgłaszają się do poselstwa Izraela w Warszawie jako ochotnicy do armii tego kraju, a więc są nielojalni wobec polityki i Polski i bloku komunistycznego. Od tego momentu antysemityzm staje się podstawowym wehikułem do przeprowadzania czystek w aparacie władzy i mobilizowania poparcia społecznego.
Rozumiem, że antysemityzm zadziałał. W podręcznikach tego nie przeczytamy. Czy ludzie ich popierali?
W warunkach dyktatury jesteśmy pozbawieni wiarygodnych badań opinii publicznej. Ponadto prasa jest tylko w ograniczonym stopniu zwierciadłem myślenia społecznego. W PRL prasa podlegała cenzurze i presji ideologicznej. Trochę więc poruszamy się po omacku. Można jednak próbować rekonstruować nastroje społeczne czy reakcje na propozycję ideologiczną, którą wysunęli „partyzanci”. Do tego służą na przykład raporty SB o nastrojach czy zbierane przez ogniwa aparatu bezpieczeństwa listy prywatne przechwytywane przez tak zwane „Biuro W”, czyli komórki SB w urzędach pocztowych.
Ludzie też dobrowolnie wysyłali listy do różnych instytucji publicznych i osób z elity władzy. Mamy zapisy w postaci dzienników. Oczywiście piszą je przedstawiciele elity politycznej czy elity opiniotwórczej. To wszystko pozwala zgadywać.
W polskiej historiografii dominuje opinia, że kampania antysemicka została narzucona z góry przez komunistów, a potem włączyła się do niej garstka Polaków. Moim zdaniem to wersja zbyt optymistyczna. Interpretuję to raczej jako kontynuację antysemickiej fali z 1956 r., która się wtedy wylała na powierzchnię życia publicznego w warunkach rozchwiania systemu politycznego, tylko że tym razem uruchomioną odgórnie.
Skąd to wiadomo?
Docieram do różnych materiałów SB, w tym listów prywatnych, rezolucji uchwalanych na najniższym poziomie. Język antysemicki jest tam bardzo silnie obecny. Są też liczne i często wstrząsające relacje ludzi, którzy sami stali się ofiarami antysemickich zachowań.
Wiele tych wątków jest obecnych dziś w propagandzie PiS, zaczynając od bezkrytycznego wychwalania czynu zbrojnego po wątki antysemickie, obecne na przykład w czasie konfliktu z Izraelem w 2018 r.
Podobieństw jest znacznie więcej, choćby w tym, jak władze wykorzystują „Sprawiedliwych”, którzy ratowali Żydów przed Zagładą. To „partyzanci” zrobili z nich polityczny oręż, opowiadając o rzekomej żydowskiej niewdzięczności i powszechnej pomocy dla Żydów w czasie okupacji. Miało to przeciwdziałać zarzutom o antysemityzm, formułowanym po rozpoczęciu w Polsce nagonki na Żydów.
Antysemityzm był po prostu bardzo silnie osadzony w społeczeństwie polskim.
W pierwszych latach powojennych doszło do fali pogromów i różnego rodzaju zachowań antyżydowskich. Potem antysemityzm powracał w 1956 i 1967 r. Niektórzy uczestnicy środowiska „partyzantów” czy ich sojusznicy (jak liderzy PAX-u pod wodzą Bolesława Piaseckiego) trzy dekady wcześniej zostali ukształtowani przez ruch narodowy, czyli antysemicką Narodową Demokrację, niekiedy w wersji radykalnej, czyli Obozu Narodowo-Radykalnego.
Może to będzie obrazoburcze, ale Moczar wykorzystywał istniejące już wzorce antysemityzmu. Z drugiej strony po 1989 r. mamy w wielu wypadkach kontynuację tych wzorów mentalności, które przetrwały PRL. Były zresztą często od niego starsze.
Przykładem takiego długiego trwania jest obsesja „Sprawiedliwych”, która moim zdaniem w tej chwili stała się głównym elementem polityki historycznej PiS. W latach 60. w obozie „partyzantów” mówi się, że wizerunek Polski jako narodu bohaterskiego, który cierpiał najbardziej, jest zagrożony przez knowania Niemców i Żydów, którzy działają ręka w rękę. Niemcy chcą się uwolnić od odpowiedzialności za Holokaust i przy pomocy Izraela i syjonistów chcą przerzucić ją w całości albo w części na Polaków.
Jakbym czytał dzisiejszą prasę prorządową!
Już w latach 60. na Zachodzie pojawiają się publikacje pokazujące udział Polaków w prześladowaniu czy wręcz mordowaniu Żydów. „Partyzanci” tworzą wtedy narrację obronną: że to spisek niemiecko-żydowski, a naprawdę Polacy masowo ratowali Żydów. Wtedy pojawia się zalew artykułów o ratowaniu Żydów przez Polaków, o sprawiedliwych, mnoży się liczbę Polaków ratujących Żydów i Polaków, którzy zostali przez Niemców zamordowani za to.
Paradoksem jest to, że to Służba Bezpieczeństwa odgrywa wiodącą rolę w tej obronie wizerunku polskości i narodu polskiego.
Dotarłem do wielu dokumentów Ministerstwa Spraw Wewnętrznych jeszcze z połowy lat 60., w których kreśli się obraz spisku międzynarodowego wymierzonego w Polskę. Na przykład rozpoczyna się działanie operacyjne przeciwko Szymonowi Wiesenthalowi, tropicielowi nazistów, który jest oskarżony, że godzi w wizerunek Polaków. SB prowadzi działania , które mają go skompromitować poprzez pokazanie jego rzekomej współpracy z Gestapo w czasie wojny.
Wtedy wychodzi słynna książka Tadeusza Walichnowskiego, oficera MSW, która zawiera obszerne obszerne ustępy o tym, jak to Izrael, światowi syjoniści i RFN ręka w rękę prowadzą kampanię defamacyjną wobec Polski sugerując, że Polacy mordowali Żydów na masową skalę. Tymczasem zaś setki tysięcy Polaków ratowały Żydów. Walichnowski pisze nawet, że Niemcy zamordowali większą liczbę Polaków, ratujących Żydów, niż amerykańskich żołnierzy w całej II wojnie światowej. Rzekomo ponad 200 tys.
Dziś nie sposób udokumentować tysiąca, mimo szczerych wysiłków IPN.
„Sprawiedliwi” mają stanowić taką osłonę – zaprzeczać tezie o polskim antysemityzmie.
To jest ten sam syndrom. Odwołam się do bardzo współczesnego wydarzenia: jedna ze zmian w Muzeum II Wojny Światowej po przejęciu kontroli przez PiS polegała na tym, że dostawiono tam instalację o rodzinie Ulmów, zamordowanej przez Niemców za ukrywanie Żydów. Sugeruje ona, że taka była powszechna postawa Polaków wobec Zagłady – pomaganie Żydom. Sama nazwa tej instalacji, „Polacy wobec Zagłady”, sugeruje, że Polacy zachowali się tak jak Ulmowie. Pojawia się jeszcze tam nieprawdziwa informacja, że tylko w Polsce groziła kara śmierci za pomoc Żydom. Tymczasem groziła także na okupowanych terenach Związku Radzieckiego i w okupowanej Jugosławii. A także – że ponad 100 tys. Żydów mogło być uratowanych przez Polaków, podczas gdy historycy dzisiaj są raczej zgodni: nie więcej niż kilkadziesiąt tysięcy Żydów w ogóle przeżyło na ziemiach polskich okupację niemiecką.
Co się z partyzantami stało? Przegrali rywalizację o władzę z Gomułką.
Wtapiają się w elity ekipy Gierka, który obejmuje rządy w grudniu 1970 r. Moczar został odsunięty na boczny tor..
Ale narracja moczarowska jest w pewnym sensie obecna podskórnie. Ujawnia się na przykład na początku lat 80. w działalności Zjednoczenia Patriotycznego „Grunwald”, które wspiera część aparatu partyjnego i część MSW.
Myślę jednak, że „partyzanci” osiągnęli coś bardziej trwałego: w pewnym sensie stworzyli pewien kanon myślenia o stosunkach polsko-żydowskich, który przetrwał w dużej mierze do dzisiaj. W mentalności ludzi nastawionych bardziej konserwatywnie, wspierających Prawo i Sprawiedliwość, ten obraz wciąż jest żywy i jest wśród nas.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Dziennikarz OKO.press, historyk i socjolog, profesor Uniwersytetu SWPS w Warszawie.
Komentarze