Prokurator Pasionek zapowiada, że winni pomieszania szczątków ofiar katastrofy smoleńskiej poniosą karę. Ale nie wspomina, że od maja 2010 do czerwca 2011 roku nadzorował smoleńskie śledztwo, a trzy dni po katastrofie był w Moskwie w zakładzie medycyny sądowej. Gdyby nie zasługi dla rozwijania teorii spiskowych, to on byłby dziś przesłuchiwany
"Zajmiemy się każdym zaniedbaniem, do którego doszło przez ostatnie lata. Nie może być tak, żeby wina została bez kary. Sprawa zamiany ciał jest wstrząsająca, tym bardziej niezrozumiale jest milczenie urzędników państwowych, którzy wiedzieli o tym i nic nie zrobili" - mówił w kwietniu 2016 roku Marek Pasionek, nowy szef zespołu prokuratorów z Prokuratury Krajowej prowadzących śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej.
Komentował odkrycie zamiany zwłok: w trumnie pochowanego w Panteonie Świątyni Opatrzności Bożej prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego było ciało innej osoby. "Przecież jeżeli istniał chociażby cień wątpliwości, należało wykonać ekshumację. Można to było zrobić dyskretnie, w porozumieniu z rodziną. Dlaczego tego nie zrobiono?" - pytał prokurator.
Ale Pasionek przemilcza, że to on nadzorował śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej od 7 maja 2010 do czerwca 2011 roku. W jego gestii leżało przeprowadzenie ewentualnych ekshumacji. Gdyby to zrobił minister Macierewicz nie ubolewałby dzisiaj, że rodziny ofiar "musiały przez siedem lat domagać się, żeby można było zbadać, co naprawdę się wydarzyło". Nie musiały. Wystarczyłoby, aby prokurator Pasionek wykazał w tamtym czasie inicjatywę.
Zamiast tego, Pasionek skupił się na eksplorowaniu spiskowych wątków przyczyn katastrofy rządowego Tupolewa. Co w ostateczności doprowadziło do tego, że odebrano mu nadzorowanie śledztwa. Ale dla obecnej władzy pozostało zasługą.
Sylwetka Pasionka dobrze pokazuje na podwójne standardy PiS.
Marek Pasionek w rządach PiS Marcinkiewicza i Kaczyńskiego był zastępcą Zbigniewa Wassermanna, ministra koordynatora ds. służb specjalnych, w randze wiceministra w Kancelarii Premiera. Potem trafił do Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Jako jej wiceszef już 13 kwietnia 2010 roku, trzy dni po katastrofie, pojawił się w Moskwie.
Dziś oskarża "ówczesne władze" o milczenie na temat błędów w pracy rosyjskich lekarzy, ale to on był na miejscu i mógł reagować.
Dokładnie o to zapytał Pasionka dziennikarz TVN podczas konferencji prasowej 1 czerwca (2017). Odpowiedź była wymijająca. Prokurator powiedział, że owszem, był w Moskwie w zakładzie medycyny sądowej w nocy z 13 na 14 kwietnia 2010. "Nie informowałem o żadnych nieprawidłowościach, bo sekcje zostały już zakończone" - powiedział Pasionek. Nie wiadomo, czy nie wiedział czy może wiedział, a nie powiedział.
Prokurator Pasionek nie zrobił również nic, gdy ciała w trumnach przyleciały do Polski.
Skoro od 7 maja 2010 roku prowadził śledztwo, mógł zarządzić dokonanie oględzin ciał w kraju, zwłaszcza, że rodziny zgłaszały wątpliwości.
W mediach z tamtego czasu nie zachowała się ani jedna wypowiedź Pasionka wskazująca, że choćby rozważał taką opcję.
"Jeżeli są wątpliwości do przeprowadzonych sekcji zwłok, to de facto pan prokurator Pasionek nie powinien przesłuchiwać polityków, powinien przesłuchać sam siebie - powiedział TVN poseł Marcin Kierwiński z PO. Odniósł się do przesłuchań Donalda Tuska (jedno już ma za sobą - choć tylko częściowo w sprawie katastrofy, 5 lipca czeka go następne) i Ewy Kopacz (zeznawała 31 maja).
Wicepremier Jarosław Gowin tłumaczył 6 czerwca 2017, że w tamtym czasie nie zadawał sobie sprawy, jaka jest skala pomyłek w identyfikacji zwłok i myślał, że w grę wchodzi "zamiana jednego, dwóch ciał". (Gowin w latach 2011-13 był ministrem sprawiedliwości w rządzie PO-PSL). Uznał, że Ewa Kopacz też została wprowadzona w błąd przez Rosjan. Ale sugerował, że służby polskie, które działały w Moskwie musiały wiedzieć i komuś tę wiedzę przekazać. Komu, nie powiedział. Ówczesny wiceszef wojskowej prokuratury byłby chyba wysoko na liście podejrzanych przez Gowina.
Żeby zrozumieć rolę, jaką odegrał Pasionek podczas śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej, które nadzorował z ramienia Naczelnej Prokuratury Wojskowej w latach 2010-2011, warto przyjrzeć się okolicznościom jego odwołania. Odbyło się w atmosferze skandalu, prokuratora podejrzewano o kontakty i przekazywanie niejawnych informacji obcemu wywiadowi.
Sprawę ujawniła "Wyborcza". Pasionek 7 czerwca 2010 roku spotkał się z pracownikami CIA i FBI w warszawskiej kawiarni. Gdy amerykańscy agenci usłyszeli od Pasionka, że nadzoruje śledztwo smoleńskie, zaproponowali przejście do ambasady. "Nie kryłem, że odbyło się spotkanie w ambasadzie, a moim rozmówcą był przedstawiciel FBI, który kończył swoją misję w Polsce" - opowiadał potem Pasionek.
Kiedy sprawa wyszła na jaw, Naczelny Prokurator Wojskowy, gen. Krzysztof Parulski, zawiesił Pasionka w czynnościach w związku z podejrzeniem ujawnienia przez niego tajemnic śledztwa w sprawie katastrofy.
"To nie ja przekazywałem Amerykanom informacje ze śledztwa. Swoich rozmówców prosiłem o przekazanie stronie polskiej ewentualnie posiadanych informacji" - tłumaczył się Pasionek.
Jarosław Kaczyński - wtedy lider opozycji - ujął się za Pasionkiem: "To był człowiek, który rzeczywiście dążył do prawdy i w ramach tego dążenia prowadził różne rozmowy, także na przykład z Amerykanami i z tego względu jest zawieszony".
Za to jak najgorzej wypowiadał się Kaczyński o gen. Parulskim: "Bardzo bym prosił państwa, jesteście dziennikarzami, aby się zapoznać z jego życiorysem, kiedy rozpoczynał służbę, kiedy wstąpił do partii, oczywiście ta partia to PZPR".
Nie było to tajemnicą, że między Pasionkiem a Parulskim istniał konflikt. Zaczął się, gdy to Pasionek dostał nadzór nad "prestiżowym" śledztwem smoleńskim. "Można to interpretować jako wotum nieufności prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta wobec naczelnego prokuratora wojskowego płk. Krzysztofa Parulskiego" - mówił w maju 2010 roku "Rzeczpospolitej" "informator zbliżony do Prokuratury Generalnej".
Poza tym Parulski nie miał zaufania do Pasionka. Widział w nim człowieka poprzednich władz, związanego z obozem PiS. Gen. Parulski próbował przedstawiać Pasionka w złym świetle. Mówił, że informację o kontaktach z amerykańskimi służbami przekazał mu będąc pijanym. W ręku miał trzymać torbę wypełnioną aktami sprawy. Według innych świadków to spotkanie przebiegło w zupełnie innych okolicznościach.
W sprawie kontaktów Pasionka z amerykańskimi służbami prowadzono śledztwo oraz postępowanie dyscyplinarne. Ostatecznie oczyszczono go z zarzutów. Śledztwo umorzono w listopadzie 2011 roku, a postępowanie dyscyplinarne w listopadzie 2012 roku. W lutym 2012 Pasionek wrócił do pracy w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej, choć nie zajmował się już sprawą katastrofy smoleńskiej.
Katastrofą zajął się znowu, gdy do władzy doszedł PiS. 7 marca 2016 roku został zastępcą prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry. 21 marca stanął na czele powołanego przez Ziobrę zespołu prokuratorów ds. katastrofy smoleńskiej.
"Zespołem bezpośrednio będzie kierował pan prokurator Pasionek, bardzo doświadczony prokurator, w swoim czasie zaufany człowiek śp. pana prokuratora Zbigniewa Wassermanna. To on, można powiedzieć, był jego prawą ręką w czasach poprzednich rządów 2005-2007. I też ma taki osobisty motyw, żeby tę sprawę do końca bezwzględnie wyjaśnić - zachwalał Pasionka Ziobro. Osobisty motyw?
Trudno nazwać osiągnięcia Pasionka w nowej roli spektakularnymi. Sformułował rzekomo nowy zarzut pod adresem rosyjskich kontrolerów z lotniska w Smoleńsku, tzn. umyślnego sprowadzenia katastrofy. W rzeczywistości było to jednak tylko zaostrzenie zarzutu, który postawiała już wcześniej rosyjskiemu personelowi Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Poza tym - podobnie jak wtedy - prokuraturze nie udało się nawet wręczyć zarzutów Rosjanom, nie mówiąc o przesłuchaniu.
Prokuratura rozpoczęła również ekshumacje. Przeprowadzono ich 27. Celem było znalezienie śladów ładunków wybuchowych na szczątkach. Prokurator unika dziś tego tematu, ale jeszcze w listopadzie 2016 roku szczegółowo zapowiadał, że badanie ciał ma wyjaśnić przyczynę katastrofy i obalić wersję komisji Millera.
Pasionek mówił, że ekshumacje mają dać odpowiedź na trzy pytania: 1. czy ofiary na pewno zginęły na miejscu, 2. czy samolot był w pozycji odwróconej, 3. czy nie było wybuchu.
Nie znajdując żadnych dowodów na teorię zamachu, prokurator skupił się na pomieszaniu szczątków ciał, a PiS obciążył odpowiedzialnością przede wszystkim Tuska i Kopacz.
Osobisty motyw Pasionka polega być może na tym, że tym chętniej obciąża innych, skoro sam jest współodpowiedzialny za działania ówczesnego rządu.
W realiach 2010 roku, gdy cała klasa polityczna (także PiS) i cała opinia publiczna, chciała jak najszybciej uhonorować i pochować ofiary katastrofy, przeprowadzenie badań zawartości trumien smoleńskich było niewyobrażalne. Nawet Jarosław Kaczyński okazywał wtedy zaufanie i deklarował wdzięczność "przyjaciołom Rosjanom". Tymczasem rzetelna identyfikacja ofiar katastrofy tej skali, musiałaby zająć wiele miesięcy. Jak niedawno informowało OKO.press prace nad identyfikacją ofiar boeinga zestrzelonego nad Ukrainą w 2014 roku trwały rok, udział wzięło w nich 1000 osób.
Aby zrozumieć drugi już "smoleński awans" Pasionka, tym razem w czasach Ziobry i Macierewicza, trzeba zwrócić uwagę na to, co go interesowało podczas rozmowy z funkcjonariuszami CIA i FBI 7 czerwca 2011 roku.
Według relacji "Wyborczej" - Pasionek oczekiwał od Amerykanów, że pomogą mu zweryfikować hipotezę sztucznej mgły i rozbicia samolotu przez zdalne sterowanie.
Hipoteza sztucznej mgły to jedna z wcześniejszych teorii spiskowych katastrofy smoleńskiej, potem zarzucona. Mgłę mieli rozpylić Rosjanie, załoga rządowego samolotu straciła widoczność i roztrzaskała maszynę.
"Nagle wyszła mgła, mówią świadkowie. Nie wiemy skąd, nie było jej przecież w żadnej prognozie, nic jej nie zapowiadało, a nagle wszystko zostało zasłonięte" - mówił we wrześniu 2011 roku Antoni Macierewicz, dziś szef MON.
Druga z teorii - jeszcze bardziej ekscentryczna - zakłada, że samolot został przejęty przez jakąś siłę, która odebrała pilotom możliwość panowania nad statkiem powietrznym. Przemawiać za tym ma fakt serwisowania tupolewa w Rosji.
Takich fantazji pełno było i jest w internecie. "Uczyniono zdalnie sterowanym ten samolot z zewnątrz, łącznie z przeprogramowaniem komputerów pokładowych jak i zapisu "czarownych skrzynek" na który to nie miała wpływu załoga tego samolotu, a samolotu innego lub symulatora – symulującego ten samolot fizycznie, w sprzężeniu komunikacyjnym" - pisał internauta o nicku Robert D. Bastien.
Kolejny "motyw osobisty" Pasionka polegał zatem na tym, że wierzył w zamach (lub udawał, że wierzy). Ekshumacje miały tę wiarę potwierdzić, ale podobnie jak prace komisji Wacława Berczyńskiego, nie spełniły oczekiwań.
1 czerwca dziennikarz TVN zapytał prokuratora, czy "wyniki sekcji zwłok ofiar potwierdzają tezę o zamachu i wybuchu bomby termobarycznej". Prokurator nie odpowiedział. Prowadząca konferencję zasugerowała, że pytanie może obrażać pamięć rodzin ofiar katastrofy. Niezrażony dziennikarz oponował, że nie widzi tu niczego niestosownego. "Dlaczego nie chcecie państwo odpowiedzieć na to pytanie?" - nalegał.
Prokurator nie odpowiedział. Tylko przetarł ręką wilgotne oczy.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.
Komentarze