Czy PiS idzie na ostro z sądami, bo zbyt dużo wyczytał z odwilżowych nastrojów w Brukseli? A może jednak się nie przeliczy? - wybitny znawca polityki unijnej Tomasz Bielecki pisze z Brukseli. I analizuje kto jest za, a kto przeciw łagodzeniu kursu wobec Polski
Najnowszy projekt przepisów wymierzonych w sędziów będzie pierwszym – a w pewnym sensie zarazem ostatnim – testem dla stanowczości nowej Komisji Europejskiej w obronie praworządności.
Dążenia do pewnej odwilży w relacjach z Polską to efekt
To scenariusz, przed którym ostrzegano w Brukseli od kilkunastu miesięcy – „jeśli PiS pozostanie przy władzy, trzeba będzie przemyśleć podejście do Polski w dłuższej perspektywie”. Ale przemyśleć w jakim kierunku?
Przejęcie Senatu przez opozycję służy czasem w wewnątrz unijnych debatach jako argument, że w Polsce „z demokracją nie jest dramatycznie” i można z czystszym sumieniem dać Polakom czas, by sami wrócili do normalności.
Co ważne, odwilżowe wobec Polski sygnały, przynajmniej do bardzo niedawna, napływały do Brukseli również z Berlina. A Ursula von der Leyen, nowa szefowa Komisji Europejskiej, także w dyskusjach za zamkniętymi drzwiami nadal nazywa Mateusza Morawieckiego „wiarygodnym” czy też „godnym zaufania” rozmówcą.
Zresztą zbliżającej się zmiany był świadom Jean-Claude Juncker. Gdy kierowana przez niego Komisja Europejska w październiku, czyli na krótko przed końcem kadencji, decydowała o skierowaniu do TSUE skargi na Polskę z powodu systemu dyscyplinarnego dla sędziów, Juncker – wedle naszych informacji – odrzucił zachęty niemieckiego komisarza do odłożenia tej decyzji, tłumacząc – „przecież wiesz, że jeśli nie my, to nowa Komisja tego nie zrobi”.
Ostatecznie do skargi Komisja dołączyła wniosek o rozpatrzenie jej w trybie przyspieszonym, ale prezes TSUE go nie uwzględnił. A to oznacza, że o ile nie zmieni decyzji, to wyrok TSUE zapadnie nie za kilka, lecz raczej za kilkanaście miesięcy.
Oczywiście, odwilż nie oznacza normalizacji. Polska jest i będzie nadal grillowana przez europosłów, a także wcale nie zanosi się na zakończenie postępowania z art. 7 Traktatu o UE o systemowym zagrożeniu wartości UE takich jak praworządność.
Choć postępowanie to polega na coraz bardziej rytualnych wymianach zarzutów i pytań między ministrami ds. europejskich na radzie ds. ogólnych. Obecnie nie ma bowiem gwarancji uzyskania większości w Radzie UE potrzebnej do przejścia do następnego etapu postępowania - sankcji. A na pewno w przewidywalnej przyszłości nie będzie jednomyślności krajów Unii (i to nie tylko z powodu sojuszu z Węgrami) wymaganej do nałożenia sankcji.
Dyskusje o Polsce w Radzie UE są organizowane od początku 2018 r. i nadal głos zarówno na forum ministrów w Radzie UE, jak i podczas obrad ambasadorów zabiera maksymalnie do 12-13 krajów, a młodsza część Unii – z pojedynczymi i jednorazowymi wyjątkami – milczy.
„Nie bronią Polski, ale i nie wspierają Komisji Europejskiej. Za każdym razem to pokaz podziału zachód-wschód. Ja będę zawsze zabierał głos, bo taki mam mandat ze swego MSZ-u, ale – to mój prywatny punkt widzenia – czuję się z tym pokazem podziału na „nowych” i „staruch” coraz bardziej niezręcznie. Wolałbym, żeby to wszystko przeniosło się z gremiów politycznych do TSUE" – tłumaczył nam niedawno ambasador kraju dotychczas zawsze aktywnie wspierającego Komisję Europejską w dyskusjach o Polsce i Węgrzech.
TSUE orzeka w odniesieniu do pytań prejudycjalnych sądów krajowych (z definicji na użytek konkretnego postępowania), lecz systemowe rozstrzygnięcia – jak w przypadku czystki emerytalnej w Sądzie Najwyższym – to efekt skarg wnoszonych przez Komisję Europejską.
Wprawdzie zgodnie z Traktatem UE także kraje Unii mogą wnosić skargi wzajemnie na siebie, ale w historii Unii zdarzyło się to tylko kilka razy i teraz na pewno nie zanosi się na to w przypadku Polski. Szkopuł w tym, że Komisja Europejska w decyzjach o wszczęciu postępowania przeciwnaruszeniowego (prowadzącego do ewentualnej skargi do Trybunału Sprawiedliwości) ma spory margines uznaniowości - i co do czasu, i co do zakresu, a w sprawach szczególnie drażliwych i co do kwestii, czy postępowanie w ogóle wszczynać.
W poprzedniej kadencji decyzje w sprawie Polski wykuwały się w napięciu między ostrożniejszym Junckerem i prącym do śmielszych kroków Fransem Timmermansem (rzecz jasna, w tle były nieformalne sygnały od kluczowych stolic z Berlinem i Paryżem na czele).
Teraz zarówno komisarz UE ds. sprawiedliwości Didier Reynders, jak i wiceprzewodnicząca Vera Jourova (odpowiedzialna m.in. za kwestie praworządności) uchodzą za bliskich dawnej linii Timmermansa, ale von der Leyen – przynajmniej na razie – ma opinię nie tyle znacznie ostrożniejszej od Junckera, ile raczej zupełnie niechętnej do jakiejkolwiek konfrontacji z Warszawą.
Oczywiście, von der Leyen regularnie powtarza, że praworządności trzeba bronić, ale z drugiej strony jej hasło-wytrych „nikt nie jest doskonały” bywa dość często interpretowane jako sygnał do rozwadniania działań Brukseli.
Organizacje pozarządowe zbierają teraz podpisy pod petycją, by Komisja zawnioskowała do TSUE o „środki tymczasowe” w związku ze skargą na system dyscyplinarny, co dałoby szanse na doraźne postanowienie TSUE o zawieszeniu spornych przepisów do czasu wyroku.
Ponadto jeśli najnowszy projekt przepisów o dyscyplinowaniu sędziów wejdzie w życie, nadawałby się do wszczęcia kolejnego – już czwartego – postępowania przeciwnaruszeniowego w związku z zagrożeniem dla niezależności wymiaru sprawiedliwości w Polsce. Ale czy nowa Komisja Europejska na to pójdzie?
Niewykluczone, że władze Polski świadomie wykorzystują odwilżowe nastawienie szefowej Komisji Europejskiej (a także m.in. Berlina). I być może rychło okaże się, czy nie przeciągają struny.
Tak stało się w 2017 r., gdy w Unii dość wyraźnie szło na łagodzenie sporów z PiS pomimo niszczenia Trybunału Konstytucyjnego i innych przepisów poddających sadownictwo kontroli polityków. Jednak ustawa przerywająca kadencję I Prezes Sądu Najwyższego Małgorzaty Gersdorf i wypychanie sędziów SN na emerytury odwróciła wtedy brukselski trend na łagodzenie – w efekcie wszczęto postępowanie z art. 7, a potem zaczęły się skargi do TSUE.
Jak będzie teraz? Apele o zastosowanie „środków tymczasowych” (zamrożenie działania KRS i Izby Dyscyplinarnej SN) – wedle naszych informacji – były już wstępnie dyskutowane w służbach prawnych Komisji Europejskiej, ale do ewentualnego przekonania von der Leyen jest daleko.
Jeśli Komisja nie zrobi nic po ewentualnym przyjęciu przez Polskę najnowszych przepisów wymierzonych w sędziów, to PiS-owskie władze będą mogły całkiem słusznie przyjąć, że naprawdę mają wolną rękę.
Na negocjacyjnym stole w Brukseli nadal leży – przedłożony przez Komisję Europejską w 2018 r. – projekt przepisów wiążących wypłaty funduszy UE z praworządnością po 2020 r. Zanosi się, że reguła raczej wejdzie w życie, ale na razie rokowania zmierzają ku jej rozwodnieniu.
Również ze względu na zastrzeżenia prawników Rady UE przekonujących, że nie można zwykłymi przepisami omijać traktatowych zasad z art. 7 co do sankcji nakładanych przy wymogu jednomyślności.
Finowie, którzy w tym półroczu kierują pracami Rady UE, w swym grudniowym projekcie kompromisu budżetowego zaproponowali, by decyzje co do funduszy zapadały tylko przy brakach praworządności, które „w wystarczająco bezpośredni sposób” wpływają na ryzyko złego zarządzania funduszami UE i na ryzyko dla interesów finansowych Unii.
Wprawdzie projekt „fundusze za praworządność” był od początku tłumaczony obawami o unijne pieniądze (niezależność wymiaru sprawiedliwości potrzebna np. w walce z przekrętami korupcyjnymi), ale w pierwotnej formie oznaczał, że już obecna sytuacja w Polsce mogłaby zapalić czerwoną lampkę w kwestii budżetu.
W „wersji fińskiej” nowa reguła byłaby dotkliwsza dla Węgier oskarżanych o przekręty z funduszami unijnymi, które w Polsce – taka jest opinia instytucji UE – nadal są z reguły zarządzane we właściwy sposób.
Sądownictwo
Mateusz Morawiecki
Ursula von der Leyen
Komisja Europejska
Prawo i Sprawiedliwość
Sąd Najwyższy
Unia Europejska
praworządność
Korespondent w Brukseli od 2009 r. z przerwami na Tahrir, Bengazi, Majdan, czasem Włochy i Watykan. Wcześniej przez parę lat pracował w Moskwie. A jeszcze wcześniej zawodowy starożytnik od Izraela i Biblii Hebrajskiej.
Korespondent w Brukseli od 2009 r. z przerwami na Tahrir, Bengazi, Majdan, czasem Włochy i Watykan. Wcześniej przez parę lat pracował w Moskwie. A jeszcze wcześniej zawodowy starożytnik od Izraela i Biblii Hebrajskiej.
Komentarze