0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: AFPAFP

Kraje NATO – i szerzej Zachodu – uruchomiły dostawy broni dla Ukrainy w pierwszych dniach rosyjskiej agresji. Opisywaliśmy już szczegółowo w OKO.press, jak to wyglądało i jakie typy uzbrojenia weszły w skład zachodnich dostaw z początkowego okresu wojny. W efekcie armia ukraińska otrzymała i nadal otrzymuje naprawdę gigantyczne wsparcie w zakresie broni przeciwpancernej i lekkiej broni przeciwlotniczej.

Ta broń znacząco zmieniła relację sił w prowadzonej przez Ukrainę wojnie obronnej i przyczyniła się do zwielokrotnienia rosyjskich strat.

Teraz jednak Kijów potrzebuje środków, by powstrzymać tę najprawdopodobniej ostatnią już naprawdę dużą rosyjską ofensywę w południowo-wschodniej części kraju, która według wszelkich oznak zostanie rozwinięta w nadchodzących dniach i tygodniach, a następnie podjąć próbę odepchnięcia Rosjan z powrotem wszędzie tam, gdzie to możliwe.

Zarazem zaś ukraińska armia musi pozostać zdolna do przeciwstawienia się kolejnej fali rosyjskiej agresji nie tylko teraz i za miesiąc, ale i za kwartał, pół roku, rok i kilka lat.

Dlatego też jeszcze w drugiej połowie marca zaczęły się rozmowy o dostawach dla Ukrainy cięższego uzbrojenia.

W krajach Zachodu początkowo obowiązywał tok myślenia, według którego Kijów powinien otrzymać przede wszystkim sprzęt produkcji dawnego bloku wschodniego. Było w tym sporo logiki – bo ukraińscy żołnierze szkolili się w użyciu czołgów, bojowych wozów piechoty, systemów artyleryjskich i lotnictwa właśnie takiego pochodzenia.

Były i coraz większe wątpliwości – bo też to właśnie taki sprzęt – tyle że używany przez Rosjan - okazywał się łatwym (i to nadspodziewanie łatwym) celem dla nowoczesnych pocisków przeciwpancernych i przeciwlotniczych dostarczonych Ukraińcom.

Niemniej w kategorii ciężkiej broni do możliwie szybkiego – bo bez konieczności doliczania czasu niezbędnego na doszkalanie żołnierzy – wprowadzenia na front, to właśnie sprzęt odziedziczony po czasach zimnej wojny pozostaje bezkonkurencyjny. I właśnie on występuje w roli wsparcia do natychmiastowego użycia i uzupełniania najbardziej palących i bieżących potrzeb ukraińskiej armii.

W zdecydowanej większości darczyńcami takiego uzbrojenia mogą być i są kraje wschodniej flanki NATO – te z przeszłością w Układzie Warszawskim. To w ich armiach znajduje się odpowiedni sprzęt. Polska nie jest tu wyjątkiem – dotyczy to właściwie wszystkich krajów regionu, które dołączały do NATO od lat 90. XX wieku.

Na tym etapie czysto teoretycznie można zaznaczyć, że możliwa jest jeszcze druga droga. Zachód może kupować taki sprzęt w krajach pozaeuropejskich będących jego użytkownikami – co jest powszechne zwłaszcza na Bliskim Wschodzie i w Azji – i następnie organizować jego transport na Ukrainę. To samo może dotyczyć uzupełniania zapasów amunicji.

Przeczytaj także:

Mniej więcej na przełomie marca i kwietnia sposób myślenia NATO o dostawach dla Ukrainy zaczął się jednak znacząco zmieniać. Po pierwsze dlatego, że zasoby sprzętu w standardach dawnego bloku wschodniego w NATO-wskich magazynach są jednak skromne, a w wypadku niektórych typów uzbrojenia wręcz bardzo skromne – jest tego zwyczajnie za mało, by zaspokoić potrzeby Ukrainy w warunkach wojny z Rosją na pełną skalę.

Po drugie coraz powszechniejsza staje się świadomość, że dozbrajanie i przezbrajanie ukraińskiej armii powinno być planowane nie tylko w perspektywie dni, tygodni czy miesięcy, ale i lat. W tej długofalowej perspektywie zaś zasoby posowieckiej broni i amunicji do niej będą już dawno wyczerpane.

A ukraińska armia nadal będzie potrzebowała uzbrojenia, by odstraszać lub powstrzymywać Rosję. Będzie to tym bardziej osiągalne, im nowocześniejszą i bardziej efektywną broń otrzymają Ukraińcy.

Do kąta natomiast powoli trafiają obawy z pierwszych tygodni wojny – dotyczące tego, że dostawy uzbrojenia o jednoznacznie ofensywnym (czy „śmiercionośnym” od angielskiego pojęcia „lethal weapon") charakterze mogą sprowokować Rosję do rozszerzenia konfliktu również na kraje Zachodu.

Jeśli chodzi o Ukrainę, nie powinno się teraz czynić takich rozróżnień.

„Każda broń użyta na terytorium Ukrainy przez armię ukraińską przeciwko obcemu agresorowi jest z definicji bronią defensywną.

Tak więc to rozróżnienie między bronią defensywną a ofensywną nie ma żadnego sensu, jeśli chodzi o sytuację w moim kraju" - mówił 7 kwietnia w Brukseli na spotkaniu z szefami MSZ państw NATO minister spraw zagranicznych Ukrainy Dmytro Kułeba.

Wiele wskazuje na to, że Kułeba przynajmniej w części przekonał swoich rozmówców. W kwietniu kraje NATO zaczęły przekazywać Ukrainie także uzbrojenie znacznie cięższych niż do tej pory typów. Oto jak zaczyna wyglądać – i jak może wyglądać – wsparcie dla Ukrainy w kolejnym etapie wojny.

1. Czołgi i bojowe wozy piechoty

To konflikt zbrojny na pełną skalę. I choć na zdjęciach i nagraniach w mediach społecznościowych najczęściej widzimy ukraińskich żołnierzy lekkiej piechoty niszczących rosyjskie czołgi ręczną bronią przeciwpancerną, to musimy pamiętać, że jest to świadomy element ukraińskiej wojennej polityki informacyjnej.

W rzeczywistości na frontach wojny w Ukrainie czołgi i bojowe wozy piechoty są wykorzystywane przez ukraińską armię powszechnie i odgrywają ogromną rolę w powstrzymywaniu rosyjskich natarć, nie mówiąc już o kontratakowaniu. Ba, w tej wojnie toczą się również regularne bitwy pancerne, w których po obu stronach to właśnie czołgi są podstawowym typem broni – ostatnio miało to miejsce choćby na południe od Iziumu i na pograniczu obwodów chersońskiego i mikołajowskiego.

Na podstawie obiektywnych rachunków strat możemy być pewni, że Ukraińcy wykorzystują broń pancerną znacznie bardziej efektywnie niż Rosjanie. Ale choć ukraińskie zweryfikowane fotograficznie lub nagraniami wideo straty w sprzęcie pancernym są ponad 3,5 raza niższe niż rosyjskie, Ukraińcy również stracili już bezpowrotnie znaczną ilość czołgów (ok. 100) i bojowych wozów piechoty oraz transporterów opancerzonych (ok. 170).

Nie wiemy, ile jest uszkodzonych egzemplarzy – Ukraińcy nie porzucają ich tak jak Rosjanie na polu walki, tylko skrzętnie wywożą na tyły do naprawy. Ta jednak może trwać długo – czy to z braku odpowiednich części, czy to z powodu zniszczeń, jakie rosyjskie ataki rakietowe spowodowały na zapleczu ukraińskiej armii.

Celami ataków pociskami balistycznymi i manewrującymi padły zarówno już wszystkie – według oficjalnych ukraińskich komunikatów – zakłady zbrojeniowe jak i zdecydowana większość warsztatów naprawczych zdolnych remontować czołgi czy BWP.

Czesi – jak podaje „The Wall Street Journal" i Reuters – już to zrobili. Na Ukrainę dostarczone zostały „po cichu” czołgi T-72 oraz bojowe wozy piechoty z rezerw czeskiej armii – po kilkadziesiąt pojazdów. Sprzęt pancerny podróżuje oczywiście transportem kolejowym. Czesi mieli uzgodnić te dostawy z sojusznikami z NATO.

„Od pierwszych dni rosyjskiej inwazji pomagamy Ukrainie w sprzęcie i zaopatrzeniu wojskowym, w chwili obecnej o wartości prawie 1 miliarda koron. Jednak ze względów bezpieczeństwa od dawna nie określaliśmy rodzaju sprzętu wojskowego” – skwitowało to lakonicznie czeskie ministerstwo obrony.

Z naszych informacji wynika, że Czechy nie są jedynym krajem Europy Wschodniej, który już udzielił Ukrainie takiej pomocy. Nieoficjalnie mówi się o nawet setce czołgów T-72 starszych wersji, które miała przekazać Ukrainie Polska. Pytany o to polski MON odpowiada oczywiście dziennikarzom, że Ukraina owszem, otrzymuje wsparcie, jednak ze względów bezpieczeństwa nie zostaną ujawnione żadne szczegóły.

Transportery opancerzone (lżejsze i lżej uzbrojone niż BWP) Bushmaster ma przekazać Ukrainie także Australia. Swoje wsparcie w tej kategorii zapowiedziała także bardzo hojna, jeśli chodzi o dostawy dla Ukrainy, Wielka Brytania. Ma to być 120 wozów – konkretnego typu nie ogłoszono, mogą to być według części domysłów - lekkie pojazdy minoodporne (MRAP) Foxhound.

Nie wiemy jak dotąd wiele o ewentualnym przekazaniu Ukrainie zachodnich typów czołgów. Pojawiały się domysły, że możliwe jest uruchomienie niemieckich rezerw i wysłanie na Ukrainie czołgów Leopard 1 – to już jednak naprawdę archaiczne pojazdy.

Niemcy rozważali też wysłanie na Ukrainę wozów bojowych Marder (o 100 takich prosiła strona ukraińska) ostatecznie jednak zapowiedzieli, że zamiast wysyłać je Ukrainie, będą rekompensować ubytki sprzętowe tym krajom wschodniej flanki NATO, które wyślą Ukraińcom posowiecki sprzęt. Dobre i to.

Stany Zjednoczone nie zajmowały natomiast dotąd oficjalnie stanowiska w tej sprawie – co wcale nie musi wykluczać uruchomienia dostaw.

2. Artyleria i artyleria rakietowa

Strona ukraińska jasno formułuje prośby o przekazanie siłom zbrojnym Ukrainy ciężkiej artylerii – przede wszystkim broni w NATO-wskim kalibrze 155 mm. Także dlatego, że im dłużej trwa konflikt, tym większym problemem stają się zapasy amunicji do posiadanych już przez Ukrainę haubic i armatohaubic w standardach byłego bloku wschodniego.

Przekazanie takich systemów artyleryjskich obiecała już Ukrainie Wielka Brytania, nieoficjalnie słychać też, że taka broń może znaleźć się również w dostawach ze Stanów Zjednoczonych. Równocześnie z tym poszłyby oczywiście dostawy znacznych ilości amunicji artyleryjskiej w standardach NATO.

Rzecz jasna i w tej artyleryjskiej kategorii pojawiają się także dostawy sprzętu z epoki zimnej wojny z krajów Europy Wschodniej. Od dłuższego czasu wycofujemy z uzbrojenia polskiej armii część armatohaubic z rodowodem w czasach Układu Warszawskiego – zastępujemy je nowoczesnymi „Krabami”.

Artyleryjska broń z demobilu z pewnością może się przydać Ukrainie – zwłaszcza, że wciąż jeszcze nie powinno być poważniejszych problemów z zaopatrzeniem w amunicję do niej.

Wiadomo przy tym nieoficjalnie, że przekazaliśmy Ukrainie kilkadziesiąt niezmodernizowanych wyrzutni BM-21 Grad – tych, które nie zostały przekazane do gruntownej modernizacji do standardu „Langusta”.

Grady są w tym konflikcie używane powszechnie – to podstawowy typ artylerii rakietowej po obu stronach, wciąż też Ukraina ma pewne zapasy amunicji do nich – oraz możliwość pozyskania jej z innych źródeł.

Niewykluczone jest także wysłanie do Ukrainy (może to być sprzedaż na kredyt) słowackich gruntownie zmodernizowanych haubic samobieżnych Zuzana 2 lub ich starszych wersji

3. Pociski przeciwokrętowe

Rosjanie niepodzielnie panują na Morzu Czarnym – zgrupowanie okrętów, które terroryzowało i terroryzuje rejon Odessy, liczy do 20 jednostek, wśród których są zarówno wielkie rosyjskie desantowce (m.in. klas Ropucha i Aligator), jak i okręty rakietowe – w tym i krążownik „Moskwa”, leciwy, za to wielki okręt flagowy Floty Czarnomorskiej, i grupa korwet. Rosjanie wzmocnili własną – i tak dość silną - Flotę Czarnomorską również okrętami Flot Północnej i Bałtyckiej.

Rosyjskie okręty na Morzu Czarnym służą do trzech głównych celów. Po pierwsze to pływające wyrzutnie pocisków manewrujących Kalibr, którymi rażone są cele na całym terytorium Ukrainy – od Mikołajowa i Odessy po okolice Lwowa.

Po drugie – flota na Morzu Czarnym zapewnia działającym wzdłuż wybrzeża rosyjskim jednostkom dodatkową osłonę przeciwlotniczą (okręty rakietowe mają w tym zakresie realnie wysokie możliwości).

Trzecim, początkowo najważniejszym zadaniem rosyjskiej floty – które zapewne już nigdy nie zostanie zrealizowane – miało być wysadzenie desantu w rejonie Odessy, co miało przypieczętować losy miasta po zdobyciu Mikołajowa i osiągnięciu przedmieść drogą lądową – obu tych celów nie udało się Rosjanom osiągnąć.

Do dziś jednak Rosjanie demonstrują swą obecność w rejonie Odessy – także po to, by wiązać część ukraińskich sił lądowych, które nie mogą przez to zostać przerzucone choćby w rejon Mikołajowa i Chersonia, gdzie przyspieszyłyby ukraińską kontrofensywę.

Ukraina nie ma wielu narzędzi do niszczenia rosyjskich okrętów. Nie wiemy nawet, czy przetrwały do dziś nieliczne (prawdopodobnie kilka) wyrzutnie nowoczesnych rakiet przeciwokrętowych Neptun. Jeśli nie, to ukraińska armia na wybrzeżu Morza Czarnego dysponuje jedynie archaicznym sprzętem do zwalczania okrętów i klasyczną artylerią rakietową – były już zresztą przypadki ostrzeliwania rosyjskich jednostek pływających z wyrzutni Gradów, jednak bez istotnych skutków.

Wzmocnienie ukraińskiej obrony wybrzeża nowoczesnymi wyrzutniami pocisków przeciwokrętowych mogłoby zmusić Rosjan do zawinięcia z powrotem do portów na Krymie - a w sprzyjających warunkach i przy odrobinie lekkomyślności rosyjskich admirałów, dałoby też Ukrainie narzędzie do przerzedzenia Floty Czarnomorskiej.

Mogłyby do tego posłużyć na przykład norweskie pociski NSM – takie same, które zakupiła między innymi Polska. Jak dotąd jedynym krajem, który zapowiedział oficjalnie przekazanie Ukrainie wyrzutni pocisków przeciwokrętowych jest Wielka Brytania. Typ ani liczba wyrzutni nie zostały wskazane.

4. Zaawansowane systemy przeciwlotnicze

Broń przeciwlotnicza średniego i dalekiego zasięgu to kolejny typ uzbrojenia, jakiego w tej chwili pilnie potrzebuje Ukraina. Owszem, na front trafiła już ogromna ilość MANPADS-ów, które bardzo mocno ograniczają zdolność działania rosyjskiego lotnictwa.

Nadal jednak ukraińskiej armii brakuje sprzętu do zestrzeliwania samolotów operujących na wyższych wysokościach i z większej odległości, a także pocisków manewrujących. Jest to niezbędne nie tylko do obrony Donbasu czy południowej części kraju – nie mówiąc już o Kijowie lub Charkowie - ale także do wszelkich działań kontrofensywnych na większą skalę, zwłaszcza na południu.

Poważniejsza operacja lądowa na stepach południa wymaga bowiem parasola przeciwlotniczego – w przeciwnym wypadku rosyjskie śmigłowce szturmowe i samoloty Su-25 zadałyby kontratakującej ukraińskiej armii potężne straty.

12 wyrzutni S-300 przekazanych dotąd Ukrainie przez Słowację to bardzo cenne wsparcie, ale wciąż jednak kropla w morzu potrzeb. Dlatego Ukraina powinna otrzymać również zachodnie wyrzutnie pocisków przeciwlotniczych średniego i dalekiego zasięgu – wraz z zapleczem szkoleniowym i amunicyjnym.

To bardzo kosztowne typy uzbrojenia, których produkcja jest bardzo długotrwała – jasne jest więc, że ewentualne dostarczenie ich Ukrainie będzie wymagało sporej ekwilibrystyki. Wzmocnienie obrony przeciwlotniczej Ukrainy nie może bowiem oznaczać osłabienia generalnie kiepsko w tym zakresie uzbrojonej wschodniej flanki NATO.

Także dlatego warto takie dostawy połączyć również z rewizją dotychczasowego podejścia do przekazania Ukrainie samolotów bojowych.

5. Samoloty myśliwskie

Wojna przeniosła się na południe i południowy wschód kraju. Na południu (od Mikołajowa po Mariupol) dominują na Ukrainie stepy. To odkryty teren, w którym trudno znaleźć inne niż zabudowa mieszkalna lub przemysłowa ukrycia dla pojazdów.

A więc jednym słowem taki, w którym prowadzenie na większą skalę działań kontrofensywnych w warunkach pełnej dominacji przeciwnika w powietrzu, jest niemal niemożliwe. Rosjanie mają zaś tam powietrzne fory – są nimi bliskość baz lotniczych na Krymie i w rejonie Rostowa nad Donem, kontrola nad okupowanymi lotniskami m.in. w Berdiańsku i Melitopolu oraz panowanie na Morzu Czarnym (okręty floty czarnomorskiej mają bardzo silne uzbrojenie przeciwlotnicze w tym dalekiego zasięgu).

Z kolei rejon działań wojennych w Donbasie położony jest blisko rosyjskich baz lotniczych z rejonu Rostowa nad Donem i Millerowa – przez ostatnie tygodnie to właśnie tam Rosjanie używają lotnictwa na największą skalę – i mimo relatywnie wysokich strat zdecydowanie dominują w powietrzu.

Z bardzo podobnych względów Rosjanie bardzo długo używali lotnictwa także do bombardowania położonego blisko granicy Charkowa.

Ukraińskie siły zbrojne muszą zdecydowanie wzmocnić swą zdolność do walki w powietrzu, jeśli mają poprowadzić działania zmierzające do wypchnięcia Rosjan przynajmniej z powrotem na Krym i jak najdalej w głąb samozwańczych „republik” Donbasu.

Dozbrojenie Ukrainy w myśliwce – wraz z bronią przeciwlotniczą – mogłoby zaś ostatecznie przesądzić o porzuceniu przez Rosję myśli o dominacji w powietrzu.

To zaś znacząco zmieniłoby układ sił w tej wojnie.

Chyba już więc czas, by porzucić obiekcje związane z przekazaniem Ukrainie MiG-ów i Su z zasobów krajów naszej części Europy.

Taki transfer oczywiście nie potrzebowałby rozgłosu – jednak nie ze względu na obawy dotyczące reakcji Rosji, lecz na bezpieczeństwo pilotów i sprzętu.

Zarazem jednak czas też pomyśleć o uzbrojeniu ukraińskiego lotnictwa w przyszłości w zachodnie samoloty – co wymagałoby zarówno określenia ich typu, jak i jak najszybszego rozpoczęcia szkolenia ich przyszłych pilotów – ze względu na wielomiesięczne trwanie całego procesu. Po kolejnym miesiącu czy dwóch wojny nie będzie już bowiem „wolnych” MiG-ów ani Su na rynku, zostaną tylko te, które ma w swoich zasobach armia rosyjska.

***

Jedno jest jednak pewne. Im dłużej trwa ta wojna - i im więcej okrucieństw popełnia rosyjska armia, tym mniej Zachód ma wątpliwości. Ukraina musi być dozbrajana – i to według wszystkich jej potrzeb. Na szczęście to już się dzieje.

Wciąż możliwe jest osłabienie rosyjskiej armii na tyle, by nie była już zdolna do prowadzenia długotrwałych – według niektórych scenariuszy nawet wieloletnich – działań pozycyjnych na wschodzie Ukrainy. I wiele wskazuje na to, że ta okazja zostanie wykorzystana.

;
Na zdjęciu Witold Głowacki
Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.

Komentarze