0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Arkadiusz Wojtasiewicz / Agencja Wyborcza.plArkadiusz Wojtasiewi...

Medycyna szkolna rzadko budzi zainteresowanie mediów. Trudno się temu dziwić. W porównaniu z zadłużeniem szpitali, strajkami pielęgniarek, nadmiarowymi zgonami z powodu COVID, problemami z dostępnością do niektórych leków, emigracją lekarzy, kłopoty medycyny szkolnej bledną. Wielu z nas zapomina, że coś takiego w ogóle w Polsce istnieje. A jeśli z racji tego, że mamy akurat dzieci w wieku szkolnym, uświadomimy sobie, że w tych szkołach są pielęgniarki, nie mamy w stosunku do nich specjalnych oczekiwań.

Relikt PRL?

W ujęciu historycznym można powiedzieć, że medycyna szkolna dawniej miała silniejszą pozycję w całym systemie ochrony zdrowia.

Starsi czytelnicy, a także autor tego tekstu, pamiętają czasy, kiedy to w każdej szkole bywał lekarz – specjalista medycyny szkolnej, który kwalifikował do szczepień (w szkole można było się od razu zaszczepić) i przeprowadzał okresowo tzw. bilanse zdrowia. W wielu szkołach były też gabinety stomatologiczne, gdzie prowadzono regularne leczenie.

Przeczytaj także:

W szkole była też pielęgniarka, która nas mierzyła i ważyła, przeprowadzała również fluoryzację zębów. Do tego sprawdzała, czy aby nie wróciliśmy z kolonii z wszami, a także opatrywała w razie potrzeby rozbite kolana i głowy.

Po 1989 roku uznano, że taka opieka to zbytek, żeby nie powiedzieć niepotrzebny relikt epoki PRL i postanowiono ją ograniczyć.

Reformatorom przyświecała myśl, iż ciężar opieki nad dziećmi należy przesunąć na barki rodziców. A że nie wyedukowano ich wcześniej w tym względzie - tym nikt się już nie przejmował.

Ze szkół zniknął lekarz i bilanse zdrowia mające za zadanie wyłapanie nieprawidłowości rozwojowych u dzieci. Obowiązek ten przejęła podstawowa opieka zdrowotna. Uznano też, że rodzic musi być obecny podczas przeprowadzania takich badań, jako że to on miał dalej pilnować dalszego leczenia dziecka w razie wykrycia nieprawidłowości.

POZ przejęła również szczepienia profilaktyczne, o których odtąd muszą pamiętać rodzice. W ten sposób obecność lekarzy w szkołach straciła rację bytu. W konsekwencji zlikwidowano też specjalizację lekarską „medycyna szkolna".

100 zł na dziecko rocznie

Można więc powiedzieć, że z dawnych elementów tej sfery opieki zdrowotnej w Polsce, na placu boju pozostały jedynie pielęgniarki szkolne. Zadań im nie ubyło, może poza wspomnianym wykonywaniem szczepień. Wzrosła za to odpowiedzialność, ponieważ stały się one jedynymi medykami w szkole, bez zaplecza lekarskiego.

Każdą decyzję pielęgniarki szkolne muszą dziś podejmować samodzielnie. Niestety, za tym wzrostem odpowiedzialności nie poszły ani większe pieniądze, ani prestiż tego zajęcia, zarówno wśród koleżanek po fachu jak i całego społeczeństwa. Przeciwnie – uposażenie pielęgniarek szkolnych jest zdecydowanie niższe niż tych pracujących w szpitalach. W szkole trudno też dorobić.

Pielęgniarki szkolne dostają wynagrodzenie w zależności od liczby dzieci, jakie znajdują się pod ich opieką. Podobnie jak lekarze POZ czy położne POZ mają więc tzw. stawkę kapitacyjną, która w ich przypadku jest jednak bardzo niska. Obecnie wynosi ona 100,20 zł na dziecko na rok.

"To mniej niż wynosi stawka położnej za jedną wizytę w prowadzeniu ciąży fizjologicznej" – mówi mgr pielęgniarstwa Alicja Kraszkiewicz, mająca za sobą siedmioletnie doświadczenie pracy w szkołach w Warszawie i Krakowie. Jest też koordynatorką środowiska nauczania i wychowania POZ oraz nowym członkiem Pracowni Medycyny Szkolnej Zakładu Zdrowia Dzieci i Młodzieży w Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie.

W powszechnym odbiorze pielęgniarka szkolna spędza czas w pracy na piciu kawy, czasem tylko musi przykleić plasterek dziecku albo zmierzyć mu temperaturę. I właściwie nie bardzo wiadomo, za co bierze pensję.

"Ustalając niską stawkę kapitacyjną uznano, że większość dzieci jest zdrowa i nie potrzebuje pomocy pielęgniarki" – mówi mgr Wisława Ostręga, socjolog, dyplomowana pielęgniarka, specjalista w Pracowni Medycyny Szkolnej Zakładu Zdrowia Dzieci i Młodzieży w Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie. "Nikt jednak nie pomyślał, że do pielęgniarki de facto przychodzą wszyscy uczniowie i praktycznie nie ma ucznia, który by choć raz w jej gabinecie nie był. Średnio każde objęte opieką dziecko trafia do pielęgniarki szkolnej 5 razy w roku" – dodaje Wisława Ostręga.

Długa lista zadań

Wiemy już, że jednym z zasadniczych problemów medycyny szkolnej Anno Domini 2022 są więc niskie płace personelu. Ale zanim powiemy o innych problemach, popatrzmy jeszcze, co należy do zadań pielęgniarek szkolnych.

"Monitorują one zdrowie dzieci, prowadzą profilaktykę oraz tzw. opiekę czynną. Mierzą i ważą dzieci, sprawdzają ich rozwój na siatkach centylowych, w odpowiednich momentach wypełniają karty bilansowe i wysyłają dzieci na badania profilaktyczne do lekarza POZ" – wymienia dr Hanna Nałęcz, koordynator Medycyny Szkolnej w Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie [przygotowując tekst rozmawiałem z trzema pracowniczkami tego Instytutu, ponieważ instytucja ta pełni rolę monitorującą i doradczą w stosunku do medycyny szkolnej].

"Pielęgniarki szkolne prowadzą też działalność edukacyjną" – mówi dr Nałęcz. "Powinny dbać również o to, żeby środowisko szkolne sprzyjało zdrowiu dzieci. Monitorują jakie rzeczy sprzedaje się w szkolnym sklepiku, jakie automaty zostają wprowadzane do szkoły. Próbują wpływać na asortyment, negocjują i biorą udział w procesie podpisywania umów z ajentami stołówek szkolnych. Są prawą ręką dyrektora do spraw zdrowia w szkole" - dodaje.

Pielęgniarki dbają także o zdrowie dzieci zmagających się z otyłością czy cierpiących na choroby przewlekłe, np. cukrzycę, padaczkę, alergie, a także – jak już wspomniano na początku artykułu – zajmują się nagłymi wypadkami w szkole.

Średnia wieku – 57 lat

To wszystko spoczywa na barkach ok. 8-9 tys. pielęgniarek (dawniej były jeszcze higienistki szkolne; teraz spotyka się dosłownie ostatnie osoby z takim wykształceniem, bo nowych higienistek już się nie kształci).

Nie jest to więc mała grupa zawodowa, ale jej poważnym problemem (oprócz niskich pensji) jest zaawansowany wiek. Otóż średnia wieku pielęgniarki szkolnej w Polsce wynosi aż 57 lat! Pań poniżej 40. roku życia jest w tym zawodzie zaledwie 10 proc.

Spora grupa to osoby w wieku emerytalnym, czasem nawet po 70-tce.

Młode pielęgniarki niespecjalnie garną się do takiej pracy z różnych powodów. Zdaniem Alicji Kraszkiewicz, która zachęca koleżanki do podjęcia takiego wyzwania, problem tkwi m.in. w małej świadomości na temat specyfiki pracy pielęgniarki szkolnej oraz minimalnej informacji na ten temat w programie nauczania przyszłych pielęgniarek.

Wisława Ostręga postrzega to trochę inaczej: "Jeżeli się nie zmieni poziom finansowania, czarno to widzę. To ostatni moment, żeby można było zapewnić obecność pielęgniarek w szkołach. Te z długim stażem zawodowym, na ogół bardzo zaangażowane, dadzą radę jeszcze trochę. Ale jeżeli nie zrobi się szybko jakiegoś ruchu, który zachęci pielęgniarki do pracy w szkole, cała ta dziedzina zacznie umierać śmiercią naturalną. Już dziś nie ma opieki medycznej w co piątej szkole. Głównie dlatego, że po prostu nie ma chętnych do pracy" - wyjaśnia.

Jeśli brakuje personelu, można zamknąć przychodnię, oddział szpitalny albo nawet cały szpital. Szkoły z tego powodu się nie zamknie. Wprawdzie Konstytucja RP zapewnia wszystkim (w tym naturalnie dzieciom) bezpłatną i powszechną opiekę zdrowotną, ale żadna ustawa nie wymusza obowiązkowego prowadzenia profilaktycznej działalności leczniczej w szkołach.

Wśród 20 proc. placówek, które jej nie prowadzą, znajdują się zarówno szkoły publiczne jak i prywatne. Szkoły w dużych miastach, takich jak Warszawa i w małych miejscowościach. Pracujący w nich nauczyciele mają obowiązek ukończenia kursu pierwszej pomocy i w razie czego sami jej udzielają, ewentualnie wzywają pogotowie, natomiast cała profilaktyczna opieka zdrowotna przenosi się do POZ, a edukacją zdrowotną muszą zająć się sami rodzice.

Wzrastająca liczba sprzeciwów

Nie wszyscy z nich są przekonani, że chcą w ogóle pielęgniarek w szkołach. Dziś, w epoce wolności i demokracji, rodzic może zgłosić pisemny sprzeciw, jeśli nie życzy sobie, by jego dziecko zostało objęte opieką pielęgniarki szkolnej. No i okazuje się, że coraz więcej rodziców tak właśnie myśli.

„Jeszcze dwa lata temu nie odnotowywaliśmy tego jako problemu - praktycznie nikt się nie sprzeciwiał, natomiast od ubiegłego roku notujemy kilka proc. sprzeciwów. Będziemy pilnie obserwować ten trend we właśnie rozpoczynającym się roku szkolnym" – mówi dr Hanna Nałęcz.

Dlaczego tak się dzieje? Bo rodzice nie wiedzą co należy do obowiązków pielęgniarek i czasem obawiają się tej opieki. Niektórzy zastrzegają, że nie życzą sobie, by pielęgniarka wręcz dotykała ich dzieci. I szkoła musi tego przestrzegać. Zastrzeżenie to nie obowiązuje wyłącznie w sytuacji zagrożenia życia dziecka.

„W Polsce nie ma obowiązku korzystania z ochrony zdrowia, obowiązku leczenia, poza wyjątkami, kiedy człowiek jest zmuszony wyrokiem sądu" – zaznacza Wisława Ostręga. „Ale jest to podstawowe prawo każdego dziecka oraz pewne odciążenie dla rodziców, którzy nie muszą pamiętać o terminach testów przesiewowych i badań profilaktycznych, a także mają profesjonalną pomoc w edukacji zdrowotnej swojego dziecka" – dodaje.

Bywa, że rodzice z czasem zmieniają zdanie i decydują się jednak na opiekę pielęgniarską.

Alicja Kraszkiewicz: „Każdego rodzica, który się sprzeciwia, pytam o powód, o obawy. Jak dotąd udało mi się wszystkich przekonać, lecz nieraz trwało to bardzo długo. Tłumaczyłam na czym polega moja praca i musiałam rozwiać wszelkie wątpliwości".

Wyrównywanie różnic

A może nie ma o co kruszyć kopii, tylko stopniowo zlikwidować całą medycynę szkolną i odpowiednio wzmocnić pod tym kątem POZ?

Nie byłby to dobry pomysł – przekonują moje rozmówczynie.

"Uważam, że medycyna szkolna jest ogromną szansą dla dzieci" – mówi dr Nałęcz. "Szansą na to, żeby profilaktyka w ogóle zaistniała w naszym społeczeństwie na tym etapie. Jest naprawdę bardzo cenna, tylko że rodzice za mało o niej wiedzą, żeby ją docenić" - wyjaśnia.

"Naśmiewamy się np. z fluoryzacji" – dodaje Nałęcz. "Tymczasem często to jedyna profilaktyka próchnicy, a szkoła jest jedynym miejscem, gdzie dziecko ma szczoteczkę do zębów w ręku. Pielęgniarka nad nim stoi i mówi jak ma prawidłowo szczotkować zęby, ile czasu ma to zająć, po co się to robi" - mówi.

"Zawsze powtarzam, że szkoła jest takim miejscem, które może dużo rzeczy naprawić, spośród tych, nie dopilnowanych przez rodziców. Jest miejscem wyrównania szans i nierówności, w tym nierówności w zdrowiu".

"Do szkoły chodzą różne dzieci - i z rodzin, w których zwraca się uwagę na zdrowie i zachowania mu sprzyjające, i z takich, w których dzieci pozostawione są same sobie. Szkoła w tym przypadku może być jedynym źródłem wiedzy i informacji na temat zdrowia i może te dzieciaki 'dociągnąć' do prawidłowego poziomu. Wypełnić pewne luki, dać im przykład, pokazać. Przecież one niektórych rzeczy w ogóle nie widziały, nie wiedzą, bo w domu rodzice tego nie robią, np. nie szczotkują zębów" - zaznacza.

"Rodzice nie doceniają tego prawa dziecka, jakim jest dostęp do bezpłatnej opieki zdrowotnej nad uczniami w szkole. Te rzeczy należy uświadamiać, wymaga to jednak zintegrowanych działań Ministerstwa Zdrowia i Ministerstwa Edukacji. Na szczęście, z naszych informacji wynika, że taka współpraca została podjęta, a na jej efekty liczymy już w tym roku szkolnym" - dodaje dr Nałęcz.

Warto wskazać na jeszcze jeden element, który nabiera szczególnego znaczenia w ostatnich latach. Chodzi o pomoc psychologiczną dla dzieci, którą będąc na pierwszej linii, czasem udziela właśnie pielęgniarka.

To jej gabinet staje się bowiem niekiedy jedynym azylem dla dzieci dotkniętych depresją, zmagających się z niezrozumieniem ze strony dorosłych bądź rówieśników.

Alicja Kraszkiewicz: "W szkołach bardzo często my jako pielęgniarki wychwytujemy dzieci przed próbami samobójczymi. W tym roku szkolnym rozmawiałam np. z dziewczyną, która chciała wyrzucić z siebie emocje. Pozwoliłam na to, dałam się jej wygadać i na koniec dała mi w prezencie żyletkę. Nie wiadomo, jak skończyłby się jej dzień, gdyby nie ta wizyta i nie to zaufanie do mnie".

Marzenia

Jeśli więc uznajemy przydatność medycyny szkolnej, co zrobić, by z czasem nie umarła, lecz wręcz przeciwnie, by ją wzmocnić?

- Jak by pani miała siły sprawcze, jaki ruch w tym kierunku by pani zrobiła? – pytam mgr Wisławę Ostręgę.

  • Podniosłabym na pewno stawkę kapitacyjną za opiekę nad uczniami – słyszę w odpowiedzi.
  • Ponadto uporządkowałabym system kształcenia podyplomowego. Chodzi o to, żeby pielęgniarki szkolne mogły robić specjalizację i żeby się to wiązało z odpowiednim wynagrodzeniem.
  • Na pewno uporządkowałabym też kwestię współpracy pomiędzy lekarzem pierwszego kontaktu a pielęgniarką szkolną, bo tutaj też jest dużo do zrobienia.
  • I wreszcie zadbałabym o umocnienie pozycji pielęgniarki w szkołach. O doposażenie jej gabinetu, oprzyrządowanie, nie tylko w sensie sprzętu medycznego, ale też standardów, pomocy dydaktycznych, które by im ułatwiały pracę (dodajmy, że dziś 23 proc. szkół nie posiada gabinetów pielęgniarskich).

Panią dr Hannę Nałęcz pytam z kolei o marzenia zawodowe.

"Mam nadzieję, że jeżeli osiągniemy to, co wypracowywane jest przy naszym udziale przez Ministerstwo Zdrowia i Centrum e-Zdrowia, czyli elektroniczny obieg dokumentacji medycznej i elektroniczny system medycyny szkolnej, to wymusi to wiele zmian systemowych, organizacyjnych i poprawi przede wszystkim przepływ informacji, zapewni terminowość realizacji pewnych zadań. Da pielęgniarce narzędzia ułatwiające jej pracę, bo w tej chwili to jest zeszyt i długopis. System elektroniczny wymusi też obecność Internetu, obecność komputera w gabinecie pielęgniarki w szkole" - wyjaśnia.

- Coś jeszcze z marzeń?

"Chciałabym, żeby młode dziewczyny garnęły się do tego zawodu" – wzdycha Hanna Nałęcz. "Medycyna szkolna daje naprawdę sporo radości i satysfakcji. Ale zdaję sobie sprawę, że bez odpowiedniej zachęty finansowej pozostanie to raczej w sferze marzeń" - dodaje.

Tekst pierwotnie ukazał się na portalu "Cowzdrowiu".

Udostępnij:

Sławomir Zagórski

Biolog, dziennikarz. Zrobił doktorat na UW, uczył biologii studentów w Algierii. 20 lat spędził w „Gazecie Wyborczej”. Współzakładał tam dział nauki i wypromował wielu dziennikarzy naukowych. Pracował też m.in. w Ambasadzie RP w Waszyngtonie, zajmując się współpracą naukową i kulturalną między Stanami a Polską. W OKO.press pisze głównie o systemie ochrony zdrowia.

Komentarze