W Sądzie Okręgowym w Gdańsku zakończył się proces o wystawę stałą w Muzeum II Wojny Światowej. Wyrok zapadł na posiedzeniu niejawnym. Znamy jego treść. Orzeczenie ma ogromne znaczenie dla naukowców i artystów w Polsce
Sąd Okręgowy w Gdańsku I Wydział Cywilny po rozpoznaniu 15 października 2020 na posiedzeniu niejawnym sprawy z powództwa Pawła Machcewicza, Piotra Majewskiego, Janusza Marszalca i Rafała Wnuka przeciwko Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku o ochronę praw autorskich i dóbr osobistych:
"Uznajemy ten wyrok jako przyznanie nam racji w najbardziej zasadniczej sprawie: sąd uznał, że wystawa i scenariusz są chronioną twórczością, a Muzeum naruszyło nasze prawa i naruszenie to miało charakter zawiniony, skoro obciążył Muzeum kosztami i zasądził kwotę na rzecz Stowarzyszenia Pomocy Osobom Autystycznym”
- komentuje dla OKO.press prof. Paweł Machcewicz.
"Cieszymy się z tego wyroku, bo Sąd pokazał, że nasza twórczość naukowa w postaci wystawy podlega ochronie i żadna władza nie może jej zmieniać przez ideologiczne dodatki wypaczające sens takiej wystawy.
Dodana animacja, którą sad nakazał usunąć z wystawy, zmieniała puentę wystawy wprowadzając w miejsce przemyślanego i zgodnego z wystawą filmu infantylną animację, która jest pełna historycznej manipulacji i przekłamań"
- mówi Machcewicz.
Jednak sąd nie uwzględnił w całości żądań historyków, którzy domagali się przywrócenia wystawie oryginalnego kształtu, a więc usunięcia kilkunastu poprawek, która naniosła nowa dyrekcja, kierując się potrzebami prawicowej polityki historycznej. Sąd odrzucił większość ich oczekiwań, jednak - powtórzmy - przychylił się do usunięcia z wystawy filmu IPN „Niezwyciężeni”, którym nowy dyrektor Karol Nawrocki, nominat ministrów Glińskiego i Sellina, zastąpił oryginalną produkcję puentującą ekspozycje.
To właśnie film był w ocenie autorów scenariusza wystawy najbardziej brutalną ingerencją, bo zmieniał wymowę ekspozycji.
Machcewicz: "Nie wiemy, dlaczego Sąd nie uwzględnił wszystkich naszych żądań i nie nakazał przywrócenia stanu z momentu otwarcia Muzeum, w tym poprawienia danych historycznych prezentowanych na wystawie i zamiany niektórych eksponatów. Ale najważniejszy dla nas jest fakt, że nie wolno tak brutalnie i niezgodnie z prawdą historyczną ingerować w czyjąś twórczość. Bardziej szczegółowo będziemy w stanie się wypowiadać, jak poznamy pisemne uzasadnienie wyroku”.
Był to pierwszy proces - w skali polskiej i międzynarodowej, którego przedmiotem była muzealna wystawa narracyjna i jej scenariusz, rozumiane jako utwory chronione prawami autorskimi. A jego stawką była autonomia nauki, kultury i sztuki oraz pluralizm debaty publicznej.
Otworzona 23 marca 2017 roku ekspozycja nie spodobała się politykom PiS z Jarosławem Kaczyńskim na czele, jak i prawicowym publicystom. Prawica nie zaakceptowała położenia akcentu na losy ludności cywilnej i umieszczenie historii Polski w szerszym kontekście.
Oskarżyła też twórców Muzeum o realizowanie niemieckiej polityki historycznej.
Dlatego 6 kwietnia 2017 roku na stanowisku dyrektora Muzeum ministrowie Piotr Gliński i Jarosław Sellin zainstalowali dr. Karola Nawrockiego z gdańskiego IPN, który bez porozumienia z twórcami wystawy stałej - prof. Pawłem Machcewiczem, dr. Januszem Marszalcem, dr. hab. Piotrem M. Majewskim, prof. UW i prof. Rafałem Wnukiem - zaczął wprowadzać w niej zmiany, odpowiadające na zapotrzebowanie polityki historycznej PiS.
Zmiany wprowadzone przez Nawrockiego i jego ekipę - a jest ich kilkanaście - naruszyły integralność i spójność nowatorskiego, zamkniętego dzieła, które powstawało przez osiem lat. Mają charakter cenzury i manipulacji (dalej podajemy przykłady). Wypaczyły wymowę ekspozycji (np. poprzez brutalną zmianę puenty). Autorzy oryginalnej ekspozycji postanowili więc zawalczyć w sądzie o wystawę stałą, a przy tym wolność nauki historycznej: złożyli pozew przeciw nowej dyrekcji, domagając się przywrócenia ekspozycji oryginalnego kształtu.
Co łączy Muzeum Powstania Warszawskiego, Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, Muzeum Emigracji w Gdyni, Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku czy Muzeum Śląskie? Przede wszystkim to muzea narracyjne: zwiedzający nie ogląda w nich kolekcji zamkniętych w gablotach eksponatów, a jest mu opowiadana historia, która ma początek, rozwinięcie i zakończenie. Wiedza o przeszłości przekazywana jest za pomocą dźwięków, muzyki, filmów czy szerzej - multimediów, jak i starannie dobranych artefaktów. Całość stanowi autorski i spójny wybór.
Wystawę narracyjną porównać możemy więc do filmu lub książki. A wprowadzane zmiany do wycięcia klatek lub wyrwania stron i wklejenia fragmentów zupełnie innych utworów.
„Coś, co zdarza się raz w życiu. To była autorska synteza” - mówił o procesie twórczym podczas trzydniowej rozprawy w lipcu zeszłego roku przed gdańskim sądem dr hab. Piotr M. Majewski.
Spójrzmy na cztery przykłady zmian w wystawie:
Przykład 1.
Przejmującą puentą wystawy był tzw. Dyptyk, film wyprodukowany specjalnie dla Muzeum. Pokazywał wydarzenia, jakie rozegrały się po obu stronach Żelaznej Kurtyny dzielącej powojenną Europę oraz współczesne konflikty zbrojne (Ukraina, Syria).
Nowemu dyrektorowi nie spodobały się: antywojenne przesłanie filmu i jego ścieżka dźwiękowa (ballada The Animals „House of the Rising Sun” w jego ocenie jest o „burdelu”, w rzeczywistości wzmacniała przekaz filmu, bo opowiada o mężczyźnie stale popełniającym te same błędy) oraz kadr z młodym Pawłem Adamowiczem, który pojawia się przez kilka sekund w tłumie świętującym sukces „Solidarności”.
Produkcja została zastąpiona przypadkową i agresywną animacją IPN „Niezwyciężeni”. Lektor rzuca hasła: „Ratujemy Żydów”, „Zostajemy zdradzeni”, „Papież daje nadzieje na wygraną”, „Komuniści przegrywają”, „Wojna zakończona”, „Zwyciężyliśmy”, „Nie błagamy o wolność, my o nią walczymy”.
Tę zmianę twórcy ekspozycji uznają za szczególnie brutalną. „Fundamentalnie zmienia wymowę wystawy” - zeznawał prof. Rafał Wnuk. „Ta zmiana narusza całościowy przekaz muzeum, jest całkowicie sprzeczna z tym przekazem, który my konstruowaliśmy starannie we wszystkich poprzednich częściach wystawy (…)” - wyjaśniał prof. Paweł Machcewicz.
Przykład 2.
Nowa dyrekcja dodała wielkoformatowe zdjęcie rodziny Ulmów zatytułowane „Polacy wobec Zagłady” wraz z kilkoma informacjami prezentowanymi na monitorze. To więcej niż ingerencja w scenografię.
Już sam tytuł sugeruje powszechność bohaterstwa opisanego na przykładzie rodziny Ulmów, tymczasem nie była to jedyna postawa, jaką Polacy zajmowali wobec swoich żydowskich sąsiadów. Nieścisła jest informacja, że tylko w okupowanej Polsce za ratowanie Żydów groziła kara śmierci (podobnie było na terenie Jugosławii i Związku Radzieckiego). Do tego brakuje informacji, że Ulmów zadenuncjował Polak - granatowy policjant (pełnomocnik Muzeum poddał w wątpliwość jego przynależność narodową).
Nie zgadza się też liczba Żydów uratowana przez Polaków: podano, że było ich od kilkudziesięciu do 100 tys. Prof. Machcewicz, powołując się na badania prof. Dariusza Libionki (2017 rok), zauważył, że wojnę przeżyło w okupowanej Polsce nie więcej niż kilkadziesiąt tysięcy Żydów.
Co więcej, odwołał się do ustaleń dzisiejszego wicedyrektora Muzeum dr. hab. Grzegorza Berendta: dziesięć lat temu pisał on, że szacunków o 80-100 tys. uratowanych nie potwierdzają źródła, a liczba taka była elementem wykorzystywanym przez propagandę PRL do maskowania antysemickiej kampanii, której kulminacją był marzec 1968 roku.
Przykład 3.
„Laboratoryjnym przykładem interwencji cenzorskiej”, cytując zeznania Majewskiego z lipca ubiegłego roku, jest nowy opis partyzantki radzieckiej i polskiej.
Twórcy wystawy stałej umieścili informację, że przez szeregi pierwszej z nich przewinęło się 400-500 tys. ludzi różnych narodowości, a Niemcy zwalczali ją „z niezwykłą brutalnością, pacyfikując tysiące wsi”.
Po „dobrej zmianie” zniknęło z tej opowieści kilkaset tysięcy partyzantów radzieckich, bo nowy opis brzmi: „Na początku 1944 roku sowiecka partyzantka liczyła 180 tys. osób, ale w latach 1941-1945 jej szeregi były liczniejsze”. Zwiedzający nie dowiaduje się już niczego o brutalnej pacyfikacji radzieckich wsi.
Za to w oczach urosła partyzantka polska: bo obok informacji o tym, że w jej szeregach znalazło się ok. 35-40 tys. partyzantów, dodano - mieszając porządki - że w AK było zaprzysiężonych ponad 350 tys. żołnierzy. W ten sposób mniej uważny zwiedzający wychodzi z przekonaniem, że partyzantka polska była wręcz większa od radzieckiej, bo podaje mu się odpowiednio w tym celu dobrane liczby.
Przykład 4.
Twórcy wystawy stałej chcieli pokazać ekstremalnie trudne warunki, w jakich działała Irena Sendlerowa. Dlatego zwiedzający poznawali jej historię w wydzielonym miejscu, które symbolizowało „konspirację w konspiracji” i zapewniało przy tym skupienie.
W sali, która przypomina głęboką piwnicę - biegnie tu opowieść o strukturach Polskiego Państwa Podziemnego - nowa dyrekcja wybiła jednak dwie dziury rujnując zabieg narracyjny i scenografię, ponieważ krytycy Muzeum - za ministrem Piotrem Glińskim - przyjęli, że Machcewicz, Marszalec, Majewski, Wnuk celowo schowali bohaterkę z „Żegoty” za mitycznym już „hydrantem”, a stać ma za tym tzw. pedagogika wstydu (przypisywane historykom dążenie do umniejszania heroicznych i eksponowania ciemnych kart z przeszłości Polski).
Ideę Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku od samego początku krytykował Jarosław Kaczyński. 20 listopada 2008 roku w Sejmie toczyła się dyskusja podsumowująca pierwszy rok rządów Donalda Tuska. Prezes PiS mówił tego dnia m.in. o powołanym do życia 1 września Muzeum, zarzucając jego twórcom i premierowi „ciężkie szkodzenie Polsce”.
Tusk odpowiedział Kaczyńskiemu z mównicy sejmowej:
„Być może Pan nie pamięta (…), ale inicjatywa budowy Muzeum była pomyślana i jest pomyślana jako polska odpowiedź na próby przekłamywania historii II wojny światowej. I nie wyobrażam sobie, aby kiedykolwiek w przyszłości można było tak paskudnymi aluzjami zniekształcać debatę publiczną w tej sprawie. Nie ma pan prawa tak mówić. Nie ma pan prawa tak mówić o Władysławie Bartoszewskim czy o prof. Machcewiczu, czy o innych ludziach, którzy angażują się w ten projekt od strony politycznej i merytorycznej [w tym samym wystąpieniu prezes PiS krytykował powołanie Władysława Bartoszewskiego na stanowisko Pełnomocnika Prezesa Rady Ministrów do spraw Dialogu Międzynarodowego - od red.].
Nie ma pana prawa zarzucać tego typu ludziom, że chcą działać na rzecz innego państwa, przeciwko polskiej pamięci i polskiej historii, bo jest dokładnie odwrotnie. Nikt nie dał panu monopolu na patriotyzm i prawdę”.
Dziewięć lat później Jarosław Kaczyński nazwał Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku „darem Donalda Tuska dla Angeli Merkel”. W podobne tony uderzył dr Karol Nawrocki 3 lutego 2018 roku w wywiadzie dla „Tygodnika Solidarność”: „Ta wojna [o placówkę - od red.] pokazuje, że Muzeum II Wojny Światowej powstawało w związku z politycznymi intencjami nie służącymi Polsce”.
Podczas posiedzenia sejmowej komisji kultury w czerwcu 2016 roku Joanna Lichocka, posłanka PiS, oceniała koncepcję wystawy głównej:
„Takie spojrzenie na II wojnę światową jako martyrologię cywilów jest bardzo wygodne i bardzo bliskie niemieckiej koncepcji polityki historycznej”, powołując się przy tym na opinię Piotra Semki. Przywołany publicysta, recenzując wystawę - na zlecenie ministra Piotra Glińskiego, podobnie jak prof. Jan Żaryn i dr hab. Piotr Niwiński - również kwestionował jej zgodność z polską racją stanu.
„Pan Machcewicz wykonuje polecenia komunistycznej stalinowskiej propagandy” - mówił zaproszony do studia prof. Bogdan Musiał. „I pan Wnuk” - dodawał prowadzący.
„Jeśli w politykę pamięci naszych sąsiadów niezgodną z interesem państwa polskiego wpisuje się największa inwestycja muzealna w historii Polski, no to jest pewien problem, jeśli my nie odkrywamy kart sowieckiego komunizmu w najdroższym muzeum to jest ten problem, który musimy rozwiązać”
- oskarżał Nawrocki (wbrew wszelkim faktom i logice, bo komunizm jest szeroko rozwiniętym na wystawie tematem, prawicowi krytycy forsujący swój obraz wystawy wypierają przy tym istnienie w placówce sali poświęconej zbrodni katyńskiej).
„Kwestionowanie naszej polskości, stawianie zarzutu pracy na zlecenie Niemiec, to de facto oskarżenie o zdradę narodową, to jedno z najbardziej bolesnych wysuniętych pod naszym adresem” – zeznał w sądzie 20 listopada 2019 roku prof. Machcewicz, odpowiadając na te ataki.
„Tworzyliśmy Muzeum dla Polski. Wystawa w sposób kompetentny pokazuje światu dzieje kraju. Widzę dysproporcję między gigantycznym wysiłkiem intelektualnym i organizacyjnym naszej pracy, a łatwością, z jaką ludzie, którzy weszli do Muzeum, je zmieniają czy właściwie niszczą. To bolesne osobiście, mam prawo do takich odczuć, ale również bolesne dla mnie jako obywatela” – dodawał.
„Jestem dumny z tego Muzeum i wystawy, którą stworzyliśmy. To najważniejsze osiągnięcie w moim życiu osobistym i zawodowym” - zeznawał Machcewicz.
W 2013 roku Jarosław Kaczyński zapowiadał, że PiS po dojściu do władzy „zmieni kształt Muzeum II Wojny Światowej, tak, żeby wystawa w tym muzeum wyrażała polski punkt widzenia”. Dwa lata później Jarosław Sellin w trakcie kampanii wyborczej powtórzył za prezesem partii, że powstająca wówczas wystawa główna musi zostać zmieniona tak, aby stała się bardziej „polska”. Formułką „ekspozycja wymaga znaczącego przerobienia” kończy się też recenzja Piotra Semki, publicysty "Do Rzeczy".
Finałem jedenastu lat oskarżeń jest program, z którym PiS szedł do wyborów parlamentarnych w 2019 roku: Muzeum zostało w nim wymienione jako przykład „czynnej realizacji w Polsce niemieckiej polityki historycznej”.
W rozmowie z OKO.press prof. Grzegorz Motyka - historyk i politolog, specjalista w dziedzinie relacji polsko-ukraińskich i polsko-rosyjskich, dyrektor Instytutu Studiów Politycznych PAN - nie miał wątpliwości, że sprawa jest polityczna:
„PiS przywiązuje bardzo dużą wagę do kwestii pamięci historycznej. Uznaje, że dbanie o nią i propagowanie pewnego określonego jej typu służy dobrze wynikowi wyborczemu partii, co jest zresztą potwierdzone. Dlatego każda próba przełamania tego monopolu i stworzenie placówki, która miała międzynarodowy wymiar i sukcesy oraz była wyrazem nowoczesnego patriotyzmu, który nie boi się stanąć obok pamięci innych, była odbierana jako polityczne zagrożenie.
Stąd z politycznego punktu widzenia atak jest zrozumiały, co nie zmienia faktu, że zarzuty, które stawiano Pawłowi Machcewiczowi i jego ekipie były głęboko niesprawiedliwe”.
Inaczej mówiąc, sukces Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku wytrącał prawicy z ręki argument o tym, że rządzący przed nią liberałowie celowo zaniedbali politykę historyczną. Zrealizowana inwestycja pozostaje kontraście do porażek PiS, a zaliczyć możemy do nich niewybudowanie na setną rocznicę Bitwy Warszawskiej szumnie zapowiadanego muzeum.
II wojna światowa jest też jednym z newralgicznych - obok historii „Solidarności” - obszarów, nad którymi PiS chce panować narracyjnie, by wykorzystywać przeszłość do atrakcyjnego opakowywania swoich bieżących działań.
Latami atakująca Muzeum prawica, straszyła zresztą nie tylko Niemcami. W Boże Ciało 15 czerwca 2017 roku do najzacieklejszych krytyków otwartej trzy miesiące wcześniej placówki dołączył arcybiskup Leszek Głódź: mówiąc o „czyniącym wielkie spustoszenia w Europie demonie postępu i nowoczesności”, dowodził że z tego nurtu wyrosło Muzeum II Wojny Światowej.
Wystawę ocenił jako „osobliwą”. Podkreślał, że zabrakło mu w niej informacji o martyrologii Kościoła. Nie podobało mu się też „paszportowe” - jak je określił - zdjęcie rotmistrza Witolda Pileckiego (w rzeczywistości jest to fotografia obozowa).
„Skromniutkie” - jak określił to minister Piotr Gliński - pokazanie rotmistrza Witolda Pileckiego stało się obok „schowanej za hydrantem Ireny Sendlerowej” jednym z mitów uzasadniających przejęcie placówki i wprowadzanie zmian w wystawie (obie przywołane wypowiedzi pochodzą z wywiadu, którego szef resortu kultury udzielił „Rzeczpospolitej” 6 września 2017 roku).
Prawicowa narracja szybko ewoluowała z niesatysfakcjonującego sposobu pokazania tych dwóch postaci do zupełnego braku biografii Polaków: 8 lutego 2018 roku w Polskim Radiu 24, Karol Nawrocki twierdził, że jego zespół „wprowadza polskich bohaterów na ekspozycję”, a poprzedników oskarżył o „szeroko zaawansowane intencjonalne kastrowanie polskiej historii z konkretnych postaw”.
Dodawał: „Robię ze swoją załogą to, co należy. I to, co uważamy za przyzwoite”.
Zainstalowany przez Sellina i Glińskiego dyrektor w toku procesu wyrażał też swoje oczekiwania wobec wyroku, jednocześnie dając jasno do zrozumienia, że chciałby wprowadzać kolejne zmiany w wystawie: „Wierzę, że (…) wyrok będzie taki, iż te zmiany będą mogły być wprowadzane nadal” (6 stycznia 2020 roku, „Warto rozmawiać”, TVP). Osiem dni przed zakończeniem procesu cytowała go też Dorota Kania w „Gazecie Polskiej”: „Mam głęboką nadzieję, że niezawisły sąd podejmie słuszne rozstrzygnięcie”. Artykuł ukazał się pod tytułem „Pamięć, prawda, przyzwoitość”.
Przywołane zarzuty nie mają nic wspólnego z rzeczywistością, bo oryginalna wystawa wzmacniała polski głos w światowej debacie historycznej. I taki cel przyświecał jej od samego początku. W opublikowanym trzynaście lat temu artykule „Muzeum zamiast zasieków”, prezentujący swoją wizję prof. Machcewicz pisał, że „byłoby [w nim - od red.] miejsce na pokazanie pełnego doświadczenia wojny, w tym widzianej z perspektywy narodów, które doznały totalitaryzmu nie tylko nazistowskiego, ale i radzieckiego”.
Machcewicz dowodził, że ekspozycja "miałaby też wielkie znaczenie dla wprowadzenia do kształtującej się europejskiej pamięci historycznej nieobecnych w niej praktycznie wątków, jak pakt Ribbentrop-Mołotow, Katyń, radziecka okupacja wschodniej części Rzeczypospolitej i krajów bałtyckich, postępowanie Armii Czerwonej i NKWD w latach 1944-1945”.
I cele te udało się osiągnąć: stworzona wystawa była spójna i nowatorska.
„Jest to tak naprawdę jedyne na świecie muzeum całej wojny. Czyli pozwala społeczeństwom całego świata widzieć wojnę jako całość. Dzięki temu zostało pokazane centralne miejsce Polski i obywateli polskich w historii wojny. Jest na wysokim poziomie naukowym, to właściwie owoce pokoleniowej pracy znakomitych polskich historyków”
- mówił „Dziennikowi Gazecie Prawnej” prof. Timothy Snyder, amerykański historyk, profesor Uniwersytetu Yale, autor m.in. „Skrwawionych ziem”, który po wyjściu z wystawy nazwał ją „osiągnięciem cywilizacyjnym”.
„Twórcy Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku stworzyli unikalną placówkę, w której pokazali polskie doświadczenie wojny na tle europejskiej i światowej pamięci o tym wydarzeniu. Wbrew zarzutom krytyków polskie doświadczenie nie zostało w ten sposób umniejszone, a wprost odwrotnie – wybite”
W rozmowie z OKO.press historyk i politolog wyjaśnił też, że przejęcie placówki i wprowadzone w niej zmiany obniżyły jej znaczenie. Ocenił, że Muzeum nie broni dziś polskiej historii przed atakami Władimira Putina, tak jak robiłoby to w oryginalnym kształcie personalnym. Za te wypowiedzi dyrektor Nawrocki straszył naukowca sądem: chciał od niego przeprosin opublikowanych na własny koszt w „Gazecie Wyborczej”, tygodniku „Sieci”, portalu OKO.press i na stronie Instytutu Studiów Politycznych PAN, a także wpłaty 10 tys. zł na konto Fundacji „Świat Wrażliwy”.
Przeciwko przejęciu Muzeum i zmianom w wystawie protestowali nie tylko naukowcy (500 podpisało się pod listem otwartym).
„Zwracam się do Pana jako jedna z ostatnich osób, które przeżyły II wojnę światową. Chcę, by uszanował Pan doświadczenie mojego pokolenia i zaprzestał destrukcyjnych działań, które godzą w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, a tym samym w dobro wspólne. Już trzykrotnie byłam w tym Muzeum i bez wahania mogę powiedzieć, że to miejsce, które uczy pokory i mimo swojej przerażającej wymowy daje nadzieję zwycięstwa dobra nad złem”
Dalej czytamy w jej liście:
"Proszę, by pozwolił Pan funkcjonować Muzeum w kształcie stworzonym przez prof. Pawła Machcewicza, dr. Janusza Marszalca, prof. Piotra Majewskiego, prof. Rafała Wnuka i inne osoby od lat trudzące się, by upamiętnić ofiary najstraszniejszej z wojen. Staję w ich obronie, bo widziałam, czego dokonali. Mam też ku temu bardzo osobisty powód.
Moje przyjaciółki, współwięźniarki z celi małoletnich (wiek 15-17 lat), które zginęły w Ravensbrück, albo rozstrzelane, albo po bestialskich operacjach doświadczalnych, nie mają dziś grobów. Dla mnie to Muzeum było jedynym miejscem przywrócenia im pamięci. Pan mi to miejsce odebrał”.
Po pierwszych sformułowanych przez prezesa PiS zapowiedziach zmian w wystawie, zaczął protestować Andrzej Stachecki, syn zamordowanego w Piaśnicy (Kaszubski Katyń) obrońcy Helu - Józefa Stacha, którego postać wydobyli z powszechnej niepamięci twórcy Muzeum.
„W przypadku minionych wydarzeń historycznych przeżyliśmy już takich, co nam wpajali jedynie słuszną historię (…) Nie chcę, żeby do pamięci o moim ojcu Józefie Stachu, którego rozstrzelano 11 listopada 1939 roku w Lasach Piaśnickich i do strasznych przeżyć mojego teścia Jana Maracha, więźnia obozu Stutthof, który przeszedł Marsz Śmierci, mieszali się politycy, którzy wykorzystują śmierć innych do swoich politycznych celów”
Atakując twórców Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku obóz władzy sięgał również po inne narzędzia: eksperci przysłani do placówki przez ministra Piotra Glińskiego oskarżyli prof. Pawła Machcewicza i dr. Janusza Marszalca o niegospodarność, która miała kosztować podatnika 90 mln zł. Specjalna komisja przy Ministerstwie Finansów uniewinniła ich od zarzutu naruszenia dyscypliny finansów publicznych.
W toku śledztwa - niecały rok później umorzonego - w sprawie zerwania przez Machcewicza i prezydenta Pawła Adamowicza umowy o korzystanie przez Muzeum z miejskich gruntów na Westerplatte, 28 listopada 2017 roku do domu historyka w Warszawie weszli agenci CBA, tłumacząc się tym, że „byli w pobliżu i zajrzeli przy okazji”, bo sprawdzali czy jego adres zamieszkania się zgadza. A tak naprawdę przyjechali z Gdańska.
7 maja 2018 roku dyrektor Karol Nawrocki złożył zawiadomienie do gdańskiej prokuratury, o czym poinformował w TV Trwam, oskarżając poprzednika m.in. o zakup za drogich regałów, przez co Muzeum miało być stratne na 5 milionów złotych. Z tym, że pod tym kątem Machcewicza sprawdzała już specjalna komisja, o której mowa była wcześniej.
W październiku 2018 roku „Wyborcza” ujawniła w jakich okolicznościach pracę straciła Ewa Joszczak, główna księgowa Muzeum zatrudniona w nim od samego początku: dwa dni po prywatnej rozmowie z byłym wicedyrektorem placówki Januszem Marszalcem, Karol Nawrocki poinformował ją, że wie o ich spotkaniu, stracił do niej zaufanie i nie widzi możliwości dalszej współpracy. Kobieta w ciągu godziny musiała podjąć decyzję czy godzi się na rozwiązanie umowy o pracę za porozumieniem stron czy ma zostać zwolniona.
Dodajmy, że w trakcie spotkania Joszczak z Marszalcem byli fotografowani, co zauważyła inna klientka cukierni, w której rozmawiali. Muzeum potwierdziło, że dyrektor Nawrocki wiedział o rozmowie Joszczak z Marszalcem. W rozmowie z portalem wPolityce.pl również nie zaprzeczał temu, że otrzymał zdjęcia. Okolicznościom w jakich Ewa Joszczak musiała rozstać się z pracą przyjrzał się RPO Adam Bodnar.
21 lutego 2020 roku ONZ opublikował poświęcony sytuacji w kulturze raport specjalnego sprawozdawcy Komisji Praw Człowieka z wizyty w Polsce w dniach 24 września – 5 października 2018 roku. W ocenie autora za oskarżeniami o niegospodarność kierowanymi pod adresem prof. Pawła Machcewicza stoi to, że narracja wystawy głównej różni się od rządowej.
Wysłannik ONZ informuje też, że rozmawiał z byłymi i obecnymi dyrektorami innych placówek kulturalnych, którzy doświadczyli podobnych nacisków: „Taka presja na polu kultury jest nieakceptowalna” (pełną treść raportu można znaleźć tutaj pod sygnaturą A/HRC/43/50/Add.1).
Dziennikarka, przez blisko cztery lata związana z „Gazetą Wyborczą”, obecnie redaktorka naczelna publicystyki w portalu organizacji pozarządowych ngo.pl, publikowała w „The Guardian”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, „Newsweeku Historii” i serwisie Notes From Poland.
Dziennikarka, przez blisko cztery lata związana z „Gazetą Wyborczą”, obecnie redaktorka naczelna publicystyki w portalu organizacji pozarządowych ngo.pl, publikowała w „The Guardian”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”, „Newsweeku Historii” i serwisie Notes From Poland.
Komentarze