0:00
0:00

0:00

Prawa autorskie: Fot, Maxim GUCHEK / BELTA / AFPFot, Maxim GUCHEK / ...

Dwa białoruskie śmigłowce nad Białowieżą wystarczyły, by podważyć dwie ważne przedwyborcze narracje obozu władzy.

  • Tę o „bezpiecznej i szczelnej granicy polsko-białoruskiej”
  • i tę o tym, że przed rosnącym zagrożeniem ze Wschodu (uosabiane przez setkę wagnerowców na Białorusi) może nas uchronić jedynie rząd Zjednoczonej Prawicy.

Okazuje się bowiem, że granica wcale nie jest bezpieczna ani szczelna. A wagnerowcy wcale nie musieliby się przez nią przedostawać podkopem pod „płotem Błaszczaka”. Spokojnie przecież mogliby nad nią przelecieć helikopterami Mi-8 z wielką czerwoną gwiazdą na kadłubach.

A oto co dokładnie się stało.

Białorusini nad Białowieżą

We wtorek 1 sierpnia 2023 ok. godz. 08:00 rano dwa białoruskie śmigłowce wojskowe naruszyły polską przestrzeń powietrzną w rejonie Białowieży. Były to uzbrojony, szturmowy Mi-24 i wielozadaniowy Mi-8 – zdolny do transportu plutonu żołnierzy w pełnym rynsztunku.

Śmigłowce wykonały nad terytorium Polski kilkukilometrowej długości łuk. Przekroczyły granicę w pobliżu wsi Grudki, przeleciały nad częścią Białowieży o nazwie Zastawa, a następnie opuściły polską przestrzeń powietrzną mniej więcej w rejonie podbiałowieskich Podolan.

Leciały na bardzo niskiej wysokości, w kilku miejscach bezpośrednio nad zabudowaniami

Cały przelot trwał zaledwie kilka minut. Wcześniej Białorusini poinformowali oficjalnie stronę polską, że zamierzają przeprowadzić ćwiczenia wojskowe po swojej stronie granicy.

Wszystko działo się w bezpośredniej bliskości granicy polsko-białoruskiej, wzdłuż której od początku kryzysu uchodźczego z 2021 roku działają znacznie wzmocnione siły SG i wojska.

I w sytuacji, gdy najważniejsi politycy PiS od 27 lipca straszą Polaków zagrożeniem ze strony obecnych na Białorusi wagnerowców.

Śmigłowce oznakowane czerwonymi gwiazdami zostały zaobserwowane przez mieszkańców Białowieży i okolic oraz przyjezdnych turystów

Przeleciały nad ich głowami przez nikogo nie niepokojone. Fotografie w wysokiej rozdzielczości zostały zamieszczone w mediach społecznościowych tuż po incydencie. Jak dowodzi nasz reporter Krzysztof Boczek w opublikowanym w OKO.press jeszcze we wtorek materiale, śmigłowce zaobserwowali również funkcjonariusze Straży Granicznej. Choć nie mamy na to twardych dowodów, można domniemywać, że widzieli je również żołnierze Wojsk Obrony Terytorialnej i regularnej armii rozlokowani wzdłuż granicy.

Przeczytaj także:

Wojsko nic nie widzi, nic nie słyszy

A jednak niedługo po incydencie Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych wydało zdumiewający komunikat. Według DORSZ

„polskie systemy radiolokacyjne nie odnotowały naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej”,

a Białorusini mieli po prostu wykonywać rutynowe loty po swojej stronie granicy.

Ten komunikat jeszcze tego samego dnia okazał się samooskarżeniem zarówno DORSZ, jak i Ministerstwa Obrony

W końcu także – całego rządu PiS już od dwóch lat nieustannie straszącego Polaków zagrożeniem wojną hybrydową ze strony Białorusi i Rosji.

Okazało się bowiem, że ochrona polskiej przestrzeni powietrznej w rejonie granicy polsko-białoruskiej wygląda dokładnie tak, jak wyglądała w czasach pokoju. Obrona polskiego (i każdego innego) nieba opiera się na sieci stacjonarnych stacji radiolokacyjnych. W czasach geopolitycznego spokoju taki system może przeoczyć kilkukilometrowe naruszenie przestrzeni powietrznej przez śmigłowiec czy mały samolot poruszający się na niskiej wysokości. Od kilku miesięcy wiemy jednak także, że może przeoczyć również pocisk manewrujący (a być może i kilka naraz). Ale to już nieco inna historia.

Tym razem chodzi dodatkowo o granicę polsko-białoruską

A zatem o strefę według rządzących stale zagrożoną i wymagającą bardzo szczególnej ochrony. Tym bardziej – wydawałoby się! – teraz gdy prezes PiS Jarosław Kaczyński, premier Mateusz Morawiecki i minister obrony Mariusz Błaszczak regularnie straszą Polaków zagrożeniem ze strony obecnych na Białorusi wagnerowców. Zagrożeniem, którego – zaznaczmy to bardzo wyraźnie – wcale nie należy całkowicie lekceważyć, choć rządzący zdecydowanie je wyolbrzymiają.

Przedwyborcze straszenie Polaków wagnerowcami czającymi się na Białorusi idzie PiS-owi świetnie. Ale zapewnianie Polakom bezpieczeństwa już nie. Anna Mierzyńska opisała już w OKO.press, jak to wygląda na ziemi. W powiatach i gminach położonych przy granicy nie wprowadzono żadnych dodatkowych środków ostrożności.

Jak wojsko mogło widzieć i słyszeć?

Teraz zaś dowiadujemy się tego, jak to wygląda, jeśli chodzi o ochronę przestrzeni powietrznej. Nawet na czas zapowiadanych przez Białorusinów ćwiczeń tuż przy granicy nie podwyższono w żaden sposób polskiej zdolności do wykrywania naruszeń przestrzeni powietrznej i tym samym do odstraszania potencjalnych chętnych do jej infiltracji.

A było na to kilka bardzo prostych sposobów.

  1. Najprawdopodobniej nie uruchomiono procedur, które pozwalałyby na błyskawiczną ścieżkę meldunkową o obserwacji z ziemi naruszeń przestrzeni powietrznej.

I to mimo tego, że Straż Graniczna i WOT posługują się przy granicy również urządzeniami pozwalającymi na bezpośrednią obserwację obiektów latających. Mowa o mobilnych stanowiskach obserwacyjnych (pojazdy z teleskopowym wysokim słupem, na którym zamontowane są kamery i czujniki) oraz o dronach. Żołnierz, policjant czy funkcjonariusz SG meldujący przełożonym o tym, że właśnie widzi nad głową czy przez kamerę drona śmigłowiec szturmowy z czerwoną gwiazdą może być równie dobrym źródłem informacji, jak najdokładniejszy radar. Musi istnieć jednak ścieżka pozwalająca na błyskawiczne spriorytetyzowanie takiego meldunku i równie błyskawiczne przekazanie go wyżej.

  1. Nie rozmieszczono wzdłuż granicy mobilnych stacji radarowych średniego i krótkiego zasięgu

Polska armia je przecież posiada, a zdolne one byłyby do wykrycia śmigłowców lecących na niskim pułapie. Mowa np. o świeżo zmodernizowanych NUR-21MK o zasięgu 100 km, zdolnych do śledzenia do 100 celów jednocześnie. Jedna taka stacja starczyłaby na całą Puszczę Białowieską.

  1. Nie wysłano w pobliże granicy na czas białoruskiej ćwiczeń choćby pary myśliwców F-16

Mogłyby one bez najmniejszego problemu namierzyć białoruskie śmigłowce z bezpiecznej odległości kilkudziesięciu kilometrów.

  1. Nie wykorzystano potencjału sojuszniczego w postaci samolotów rozpoznania radioelektronicznego krajów NATO

Tymczasem od wybuchu wojny w Ukrainie niemal stale monitorują one sytuację w przestrzeni powietrznej na wschód od polskiej granicy.

„Nie ma lepszego urządzenia nawigacyjnego niż wyjące ostrzeżenie o namierzaniu” – żartują sobie piloci wojskowi. Z całą pewnością obecność w rejonie granicy mobilnych stacji radarowych, myśliwców wielozadaniowych lub samolotów wczesnego ostrzegania pomogłaby białoruskim pilotom w podjęciu właściwiej decyzji o wyborze kursu ich maszyn.

We wtorek wieczorem już nie DORSZ, tylko MON wydało kolejny komunikat – tym razem zawierający przyznanie się do tego, że do incydentu jednak doszło.

„Po przedstawieniu przez dowódców i szefów służb wniosków z analizy sytuacji ustalono, że dzisiaj, 1 sierpnia 2023 r. doszło do naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez dwa śmigłowce białoruskie, które realizowały szkolenie w pobliżu granicy. O szkoleniu strona białoruska informowała wcześniej stronę polską. Przekroczenie granicy miało miejsce w rejonie Białowieży na bardzo niskiej wysokości, utrudniającej wykrycie przez systemy radarowe. Dlatego też w porannym komunikacie Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych poinformowało, że polskie systemy radiolokacyjne nie odnotowały naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej”.

MON po całym dniu namysłu był więc w stanie wydać z siebie jedynie potwierdzenie tego, że w warunkach całkiem realnego zagrożenia ochrona przestrzeni powietrznej nad będącą oczkiem w głowie władzy granicą polsko-białoruską pozostaje kompletnie nieszczelna.

Prowokacja, eksperyment i demonstracja

To, co wydarzyło się nad Białowieżą, było najprawdopodobniej białoruską prowokacją, eksperymentem i zarazem demonstracją.

  • Prowokacją – bo Białorusini najpierw zapewnili sobie odpowiednią „podkładkę”, informując stronę polską o zamiarze przeprowadzenia ćwiczeń z użyciem śmigłowców w rejonie przygranicznym. Dopiero potemnaruszyli polską przestrzeń powietrzną. Wybrali do tego miejsce i czas, w których dostrzeżenie śmigłowców przez mieszkańców było w zasadzie gwarantowane.
  • Eksperymentem – bo celem białoruskich śmigłowców mogło być przetestowanie zdolności strony polskiej do wykrycia takiego incydentu. A potem sprawdzenie ścieżek reagowania kryzysowego. Jeśli tak, to eksperyment przyniósł Białorusinom wyniki, które mogą zachęcać ich do dalszego testowania polskich zdolności obronnych.
  • Demonstracją – bo gdy polski obóz władzy zapewnia, że granica polsko-białoruska jest szczelna, a tylko on jest w stanie uchronić Polki i Polaków przed zagrożeniami ze Wschodu, lot Białorusinów dowodzi czegoś kompletnie przeciwnego.

Pamiętajmy, że śmigłowiec Mi-8 może pomieścić 24 żołnierzy z pełnym wyposażeniem. Żeby zaś wysadzić gdzieś w Puszczy Białowieskiej desant pluton osławionych wagnerowców, potrzeba by mu było zaledwie kilkudziesięciu sekund w zawisie. Ekskursja taka jak ta wtorkowa w nieco mniej eksponowanym niż okolice Białowieży miejscu byłaby do tego jak najbardziej wystarczająca. Pamiętajmy przy tym, że najemnicy z Grupy Wagnera wywodzą się w większości ze specnazu i wojsk powietrznodesantowych. Śmigłowiec to dla nich naturalny środek transportu.

A może jednak pomyłka?

Dopóki nie dysponujemy szerszą wiedzą na temat incydentu, nie możemy wykluczać i tego, że naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej przez białoruskie śmigłowce mogło być skutkiem ludzkiego błędu.

Podczas wojny w Ukrainie dowiedzieliśmy się, że wiekowy sprzęt nawigacyjny w samolotach i śmigłowcach rosyjskich sił powietrznych jest bardzo nieprecyzyjny. Dlatego piloci na własną rękę montują w nich cywilne urządzenia GPS – w rodzaju turystycznych (sic!) Garminów. Czasem nawet zwykłe smartfony z mapami Google’a. Dopiero to daje im bowiem to, co w zachodnich samolotach i śmigłowcach jest standardem od dekad – czyli przejrzysty widok cyfrowej mapy z własną pozycją. Z całą pewnością jest to stała praktyka również w gorzej od rosyjskich wyposażonych białoruskich siłach powietrznych.

Problem jednak w tym, że każdy z widzianych nad Białowieżą białoruskich śmigłowców ma dwuosobową załogę. W dodatku zaobserwowany nad Białowieżą Mi8 był najprawdopodobniej jednym z 12 egzemplarzy najnowszej wersji tej skądinąd leciwej maszyny (Mi-8MTW-5). To wersja sprzed zaledwie kilku lat – wyposażona we współczesną nawigację, cyfrową awionikę i względnie nowoczesne systemy samoobrony.

Na pokładach śmigłowców było co najmniej czterech lotników, a do tego (skoro to ćwiczenia) jeszcze najpewniej instruktorzy. Same maszyny miały więc całkiem niezłe urządzenia nawigacyjne.

Dlatego prawdopodobieństwo, że doszło do pomyłki, jest jednak niewielkie.

Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę cały geopolityczny kontekst. I fakt, że mamy do czynienia ze stanem realnego napięcia między Rosją i Białorusią a NATO.

;

Udostępnij:

Witold Głowacki

Dziennikarz, publicysta. Pracował w "Dzienniku Polska Europa Świat" i w "Polsce The Times". W OKO.press pisze o polityce i sprawach okołopolitycznych.

Komentarze