Dlaczego mimo tylu afer i nieudolności PiS nadal rządzi i ma najwyższe poparcie spośród wszystkich partii? Ponieważ prowadzi ze społeczeństwem grę, opartą o asymetrię informacyjną. I wciąż w niej wygrywa
Dlaczego PiS mimo wszystko ma nadal najwyższe poparcie wśród partii - to jedno z najczęściej zadawanych dziś w Polsce pytań politycznych. Odpowiedź przynosi fascynująca koncepcja państwa jako informacyjnej autokracji: PiS wykorzystuje głęboki, światopoglądowy podział między Polakami, który sprawia, że żyjemy niemal w dwóch różnych światach.
Główny wysiłek polityczny władzy polega na nadzorowaniu, by te światy nie miały żadnej części wspólnej. W tym celu PiS zakłóca komunikację między obywatelami mniej i bardziej poinformowanymi, sieje propagandę i manipuluje przekazem.
Niestety, jest w tym sprawny. Dlatego do większości ludzi nigdy nie dociera rzeczywisty głos ani polityków opozycji, ani osób, które są w stanie obalić rządową propagandę. To cecha nie tylko współczesnej Polski, ale też innych informacyjnych autokracji.
Wyobraźmy sobie oś z zaznaczonymi systemami politycznymi. Umieszczone są na niej po kolei: demokracja liberalna – autorytaryzm - totalitaryzm.
To tradycyjny układ. Jednak według najnowszych teorii politycznych na osi trzeba dodać jeszcze jeden punkt.
Dwaj naukowcy - Daniel Treisman, politolog z University of California, oraz Sergei Guriev, ekonomista Instytutu Nauk Politycznych w Paryżu, zdefiniowali kilka lat temu nowy model rządów i nazwali go „informacyjną autokracją” – udaje on demokrację, ale jest znacznie bliższy autorytaryzmowi (Informational Autocrats z 2019 roku, oraz How Modern Dictators Survive: Cooptation, Censorship, Propaganda, and Repression z 2015 roku).
Rolę masowej przemocy, stosowanej przez dyktatorów wobec społeczeństwa, zastępuje w nim kontrola przestrzeni informacyjnej.
Wybory się odbywają, ale zawsze wygrywają w nich ci sami ludzie. Prywatna prasa działa, lecz jest cenzurowana, ograniczana za pomocą narzędzi ekonomicznych lub zwyczajnie przekupywana.
Zamiast spójnych ideologii wprowadza się wrogość wobec liberalnego Zachodu. Przeciwników politycznych nikt nie morduje, za to nęka się ich i oczernia, zarzuca im przestępstwa karne, w ostateczności nakłania do emigracji.
„Cechą wyróżniającą takich państw jest skupienie się na informacji. Stosują one wprawdzie czasem przemoc, ale władzę utrzymują nie przez terroryzowanie ofiar, lecz przez manipulowanie przekonaniami większości” – podkreślają autorzy publikacji.
Choć nie analizowali sytuacji w Polsce, ich model doskonale oddaje rzeczywistość rządów PiS. To on sprawia, że stajemy się państwem podobnym do Węgier i Rosji, ale także do: Wenezueli, Turcji, Peru, Malezji czy Ekwadoru.
Nowoczesnym autokratom gwarancję zachowania władzy daje wysoka popularność w społeczeństwie. Politycy, którzy wybierają ten model rządów, dużo czasu i energii poświęcają na wykreowanie, a potem podtrzymanie swego pozytywnego wizerunku: kompetentnych i sprawnych przywódców.
Tak ma ich odbierać społeczeństwo, nawet jeśli w rzeczywistości rządzący są bezradni wobec politycznych wyzwań i pogubieni w świecie międzynarodowych zależności, albo czerpią ze swoich funkcji osobiste korzyści majątkowe.
Ich pozytywny wizerunek jest możliwy dzięki istnieniu w społeczeństwie dwóch zróżnicowanych grup:
- ogółu opinii publicznej, większościowej grupy, która na co dzień nie interesuje się polityką, jest więc słabo poinformowana w kwestiach bieżących wydarzeń politycznych, wewnętrznych układów partyjnych, nowych projektów ustaw etc.
- grupy mniejszościowej, lepiej poinformowanej, która na co dzień interesuje się polityką, jest w stanie realnie ocenić kompetencje rządzących i nie wierzy w państwową propagandę. Guriev i Treisman nazwali ją wprost „elitą”.
Między tymi dwiema grupami pojawia się „luka w wiedzy politycznej”, czyli wspominana wcześniej asymetria informacyjna.
To dzięki niej autokraci są w stanie kontrolować przekaz, jaki trafia do większości obywateli i w jakim nieustannie prezentują się jako kompetentni, sprawni i budzący sympatię – choć to fałsz.
Opinia publiczna nie jest jednak w stanie wyłapać tego fałszu (bo nie obserwuje stale wydarzeń politycznych), więc wierzy w to, co do niej dociera za pośrednictwem mediów.
Grupa mniejszościowa wie, że pozytywny wizerunek jest nieprawdziwy, ale nie może przebić się ze swoim przekazem do opinii publicznej, ponieważ władza kontroluje przestrzeń informacyjną. Robi to na tyle sprawnie, że długotrwale zakłóca komunikację między tymi grupami.
Członkowie obu wspólnot funkcjonują więc w dwóch różnych rzeczywistościach politycznych i podejmują różne decyzje wyborcze. Gdyby elita zdołała się porozumieć z większościową grupą, czar rządzących szybko by prysł. Dopóki takiego porozumienia nie ma, władza może trwać.
Model rządów, opisany przez Gurieva i Treismana, brzmi jak historia napisana w samym środku dzisiejszej Polski. Polaryzowanie Polaków na złą elitę i resztę obywateli to przecież fundament działania PiS-u nie tylko od 2015 roku, ale także za pierwszych rządów tej partii, w latach 2005-2007.
Wielokrotne podkreślanie podziału, który rzeczywiście w społeczeństwie funkcjonował – na uprzywilejowanych i całą resztę – ale przez PiS został wyolbrzymiony i wykorzystany politycznie – to oś narracyjna tożsamościowego przekazu tej partii.
PiS wykreował w Polsce antyelitarną falę (dużo intensywniej niż środowiska lewicowe) i korzysta z każdej okazji, by mobilizować większość do odczuwania jak najsilniejszej niechęci wobec uprzywilejowanych.
Elita co jakiś czas sama tych okazji dostarcza. Wystarczy przypomnieć niedawną aferę o zaszczepienie się aktorów poza kolejnością i materiały, jakie na ten temat zrealizowały Wiadomości TVP.
Eksponowano w nich cytat z wypowiedzi Krystyny Jandy: „Ja się czuję, jakby ktoś na mnie nasrał”. Na pasku z 2 stycznia można było przeczytać: „Celebryci stawiają się ponad innymi”. Na paskach z 3 stycznia: „Nadzwyczajna kasta”, „Przywileje w pandemii”, „Celebryci o zwykłych Polakach”.
Jak odnotowała wówczas „Gazeta Wyborcza”, lektor w materiale „Wiadomości” mówił: „Pokazała pani prawdziwą twarz elit: egoistycznych, pełnych pogardy, skorumpowanych – to słowa znanego działacza społecznego Jana Śpiewaka po aferze z aktorami i szczepionkami w roli głównej. Krystyna Janda wielokrotnie bardzo ostro, wręcz z pogardą, mówiła o Polakach”.
Atak na elitę pojawia się zawsze, gdy środowiska lepiej poinformowane zaczynają aktywnie i głośno wyrażać swój sprzeciw wobec władzy. Podobny schemat zastosowano wobec:
Przy czym nie ma żadnych obiektywnych kryteriów określających, kto w tym układzie jest elitą. Nie rozstrzyga o tym wyższe wykształcenie – mają je prawie wszyscy liderzy Zjednoczonej Prawicy, a mimo to regularnie sytuują się po stronie „ludu”. Gdyby zaś decydujące były wysokie dochody, nie można by do elity zaliczyć ani nauczycieli, ani lekarzy rezydentów. Elita jest więc tam, gdzie w danym momencie potrzebuje tego władza.
Opisywany model „informacyjnej autokracji” pozwala rządzącym zachować władzę, jeśli w kraju nie zmieniają się kluczowe zmienne: grupa poinformowanych nie powiększa się, a rządzący zachowują łatwość kontrolowania przekazu, docierającego do ogółu społeczeństwa.
To wyjaśnia, czego najbardziej boją się autokraci:
- wzrostu grupy poinformowanych: może nastąpić, gdy wyraźnie powiększy się liczba osób wykształconych lub krytyczny wobec władzy przekaz dotrze do nowych grup społecznych;
- demobilizacji wyborców: może być skutkiem nieskutecznej propagandy, dotarcia negatywnego przekazu do większości lub osłabnięcia motywacji wyborców.
Solą w oku autokratów są więc krytyczne wobec nich duże, masowe media – oraz uczelnie, jako „siedliska elity”. Ponieważ istniejącą opozycyjną elitę też trzeba osłabiać, jednak bez naruszania pozytywnego wizerunku władzy, potrzebna jest im również kontrola wymiaru sprawiedliwości.
Jak to wygląda w Polsce? Dokładnie tak, jak w opisie Gurieva i Treismana. Przyjrzyjmy się mediom. Zjednoczona Prawica najpierw zamieniła media publiczne w swoje tuby propagandowe, dbając o to, by realizowały zadania fundamentalne: kreowały właściwy wizerunek rządzących oraz podważały wiarygodność grupy lepiej poinformowanej.
Jako że władza potrzebuje też popularności i sympatii, trzecim zadaniem mediów publicznych jest dbanie o komfort masowego odbiorcy, czyli między innymi schlebianie jego gustom (co wyjaśnia choćby promowanie muzyki disco polo przez Telewizję Polską).
Aby ta linia propagandowa była zachowana, rządzący obsadzają instytucje kontrolujące media osobami od nich zależnymi. Dobrym przykładem jest mianowanie, zaledwie kilka dni temu, przewodniczącym Rady Programowej Polskiego Radia Marka Suskiego, posła PiS, a jego zastępczynią – Małgorzaty Gosiewskiej, posłanki PiS.
Jednak w czasie kryzysu pandemicznego okazało się, że tuba propagandowa to za mało. Zwłaszcza iż Zjednoczona Prawica zaczęła być atakowana nie tylko przez demokratyczną opozycję, ale też przez Konfederację, której przekaz internetowy dociera do dużych grup odbiorców.
Stworzonym przez PiS systemem zaczęto nagle bujać z dwóch stron, do tego doszły nieskoordynowane ruchy wewnętrzne (spory między Solidarną Polską, Porozumieniem a PiS) oraz problem z zachowaniem popularności społecznej.
Niezbędne okazały się silniejsze działania. Właśnie wtedy państwowa spółka Orlen kupiła media regionalne Polska Press. Kontrolowanie regionalnego fragmentu przestrzeni informacyjnej ma rządzącym pomóc w podtrzymaniu sympatii wobec PiS oraz kreowaniu wizerunku rządu jako kompetentnego i sprawnego. Ale też w pogłębieniu podziałów społecznych między „kastą uprzywilejowanych” a suwerenem. Wtedy też pojawiły się nowe projekty ustaw, uderzające w prywatne media.
Choć informacyjni autokraci nie stosują masowych represji wobec obywateli (byłyby zbyt kosztowne wizerunkowo), to jednak dokonują pewnych aktów represji – tyle że stosują chwyty, które pomagają im je ukryć, oraz korzystają z metody „chirurgicznych interwencji” - represji precyzyjnych, wymierzonych w konkretne osoby.
Jednym z chwytów jest, jak piszą autorzy publikacji, „ściganie dysydentów za niepolityczne - najlepiej wstydliwe – zbrodnie”. Eksperci przygotowali tabelę z zestawieniem przestępstw karnych, o które dyktatorzy oskarżali swoich politycznych przeciwników. Były to między innymi: korupcja, cudzołóstwo, kradzież, ale też zakłócanie ruchu drogowego, nielegalne polowanie na łosie czy publiczne pijaństwo.
To metoda doskonale znana w Polsce PiS. W 2017 i 2018 roku, przez kilka miesięcy, zestawiałam decyzje prokuratorskie z wydarzeniami politycznymi w kraju. Oto kilka przykładów:
- sprawa byłego sekretarza PO, Stanisława Gawłowskiego – oskarżono go o korupcję i pranie brudnych pieniędzy (do dziś nie ma rozstrzygnięcia sądowego). Przeszukanie jego domu zrobiono 21 grudnia 2017 r., dzień po decyzji Komisji Europejskiej o uruchomieniu procedury praworządności wobec Polski. Natomiast decyzja sądu o podtrzymaniu aresztu wobec Gawłowskiego (8 maja 2018) zapadła w czasie protestu matek niepełnosprawnych dzieci w Sejmie.
- 6 stycznia 2018 r. postawiono zarzuty byłej posłance PO Ligii Krajewskiej – zarzucano jej, że w latach 2003-2007, nadużywając uprawnień, przywłaszczyła sobie blisko 250 tys. zł. Informację o postawieniu zarzutów upubliczniono w szczycie kryzysu, związanego ze strajkiem lekarzy rezydentów. W grudniu 2019 r. Krajewska została przez sąd uniewinniona.
- 12 marca 2018 r. prokuratura postawiła zarzuty Cezaremu Grabarczykowi, ówczesnemu wiceprzewodniczącemu Klubu Parlamentarnego PO. Dotyczyły poświadczenia nieprawdy w postępowaniu o wydanie pozwolenia na broń. W kraju trwał wtedy ostry kryzys wizerunkowy PiS, po ujawnieniu informacji o wypłaceniu bardzo wysokich nagród ministrom – tych, które ostatecznie ministrowie mieli przekazać „Caritasowi”. (Proces sądowy w sprawie Grabarczyka wciąż się toczy).
- 29 marca 2018 r. Jacek Kapica, były wiceminister finansów w rządzie PO/PSL, został zatrzymany przez CBA. Postawiono mu zarzuty niedopełnienia obowiązków w celu osiągnięcia korzyści majątkowej (w sprawie, w której już wcześniej umorzono wobec niego postępowanie). W maju 2018 r. sąd uznał jego zatrzymanie za nieuzasadnione, a sprawa do dziś nie została rozstrzygnięta w sądzie. Sześć dni przed zatrzymaniem Kapicy PiS musiał zmierzyć się z dużym protestem przeciwko radykalizacji ustawy antyaborcyjnej – był to tzw. Czarny Piątek. Dzień przed zatrzymaniem sondaż firmy KANTAR pokazał spadek poparcia dla PiS o 12 procent.
Przykłady można mnożyć (choćby o ostatnią sprawę adwokata Romana Giertycha), ale już te wystarczą, by uświadomić sobie, że także w zakresie „chirurgicznych interwencji” działania polskiej władzy wpisują się w model informacyjnej autokracji.
Guriev i Treisman zwracają uwagę na jeszcze jeden ważny element opisywanego modelu rządów: „Logika informacyjnej autokracji wyjaśnia niektóre, skądinąd zagadkowe, cechy polityki autorytarnej. Wiele analiz zakłada, że obywatele takich państw nienawidzą swoich władców, ale nie potrafią skoordynować działań w celu ich obalenia. (…) Jednak niektórzy autokratyczni przywódcy - choć skorumpowani i nieskuteczni - wydają się być naprawdę popularni.
Nie chodzi o to, że obywatele nie potrafią skoordynować działań, aby się im przeciwstawić: po prostu większość wcale tego nie chce. (…) Przynajmniej niektórzy obecni dyktatorzy przetrwają nie dlatego, że powstrzymają bunt mas, ale dlatego, że zlikwidują w obywatelach chęć buntu.”
Informacyjnym autokratom władzę gwarantuje kontrola przekazu i polaryzacja społeczna. Natomiast największe ryzyko dla ich systemu niesie sytuacja gospodarcza. Kiedy dochodzi do ekonomicznego kryzysu, kontrola przestrzeni informacyjnej okazuje się nieskuteczna – nie sposób ukryć przed ludźmi rzeczywistości, której sami doświadczają.
Ale także dobre wyniki gospodarcze mogą z czasem okazać się destabilizujące. Wzrost gospodarczy sprawia bowiem, że coraz więcej osób się kształci, a więc rośnie grupa dobrze poinformowanych.
Dziś w Polsce Zjednoczona Prawica stara się dokonać niemożliwego: ukryć skutki kryzysu pandemicznego przez ogółem społeczeństwa oraz udowodnić swoją skuteczność w wychodzeniu z gospodarczego dołka.
Stąd powtarzanie przekazów o wysokiej ściągalności pieniędzy z tzw. luki VAT, ogłoszenie programu gospodarczego Nowy Ład, wyciszanie informacji o nowych podatkach, a nawet przerzucanie odpowiedzialności za brak pieniędzy w budżecie na duże media, które protestują przeciwko nakładaniu na nie dodatkowego podatku reklamowego.
Ta walka, oczywiście, odbywa się w przestrzeni informacyjnej. Większość ma uwierzyć w to, co słyszy w kontrolowanych przez partię mediach, a nie w to, co odczuwa na co dzień.
Gdyby dotarł do niej przekaz grupy mniejszościowej, elitarnej, gdyby udało się przełamać impas komunikacyjny – wypracowany przez PiS model rządów nie mógłby się utrzymać. Właśnie dlatego władza będzie teraz naciskać na wielkie media i jeszcze mocniej atakować elitę – bo od skuteczności tych nacisków zależy, czy przetrwa.
Co może zrobić grupa lepiej poinformowanych? Po pierwsze: zrozumieć istotę stosowanego modelu i nie dawać PiS-owi okazji do pogłębiania niechęci społecznej wobec niej. Po drugie: intensywnie kształcić i uczyć krytycznego myślenia, nie tylko na uczelniach, ale przy każdej nadarzającej się okazji. Po trzecie wreszcie: przebijać się ze swoim przekazem do większości. Dziś między jedną a drugą grupą mamy komunikacyjny mur. Dopóki nie zostanie skruszony, nie ma co liczyć na zmianę.
O tym, jak konkretnie wygląda „komunikacyjny mur” między dwiema opisanymi grupami w Polsce – opowiemy już w następnym materiale.
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Analizuje funkcjonowanie polityki w sieci. Specjalistka marketingu sektora publicznego, pracuje dla instytucji publicznych, uczelni wyższych i organizacji pozarządowych. Stała współpracowniczka OKO.press
Komentarze