Umowy nie będzie jeśli nie podpiszesz tej klauzuli – usłyszał producent filmowy Robert Kijak. Prof. Ewa Łętowska: prawo zostało tu użyte jako atrapa, która ukrywa nagą władzę. Mec. Grzegorz Kukowka: trudne do pogodzenia z zasadą domniemania niewinności
Producent Robert Kijak ujawnia w OKO.press, że kiedy po miesiącach negocjacji wreszcie udało się ustalić kształt umowy na dotację dla filmu „Szpiedzy”, PISF postawił jeszcze jeden warunek – podpisanie klauzuli egzekucyjnej. Gdyby prokuratura postawiła producentowi zarzut, musiałby oddać dotację z odsetkami.
Zapytaliśmy PISF, czy rzeczywiście stosuje takie praktyki. „I na jakiej podstawie prawnej samo wszczęcie postępowania mogłoby zostać uznane za przesądzające? Czy nie narusza to zasady domniemania niewinności?”. W dłuższym wyjaśnieniu Instytut tłumaczy się „dbałością o środki publiczne” i „zasadą swobody umów” (odpowiedź PISF – czytaj dalej).
Prof. Ewa Łętowska: „Dramat polega na tym, że strona silniejsza jest na pozór partnerem umowy, ale staje się także jej wszechwładnym egzekutorem i sama ocenia, czy doszło do spełnienia warunku, który oznacza konieczność zwrotu dotacji, czy nie. Producent filmowy po podpisaniu takiej umowy staje się bezradny, bo nie ma już sądowej drogi odwoławczej od decyzji PISF” (rozmowa – dalej).
Mecenas Grzegorz Kukowka, ekspert w zakresie pomocy publicznej i środków unijnych: „Niespotykana konstrukcja, trudna do pogodzenia z zasadą domniemania niewinności. Mam duże wątpliwości, czy ostałaby się w przypadku sporu przed sądem cywilnym” (opinia – dalej).
W poniedziałek 15 września Robert Kijak (ma w swoim dorobku takie produkcje i koprodukcje filmów jak „Bogowie”, „Sztuka kochania” czy „Johny”), razem z Leszkiem Bodzakiem z firmy Aurum Film Bodzak Hickinbotham (producentem „Ministrantów”, a wcześniej „Bożego Ciała”, „Kosa” czy serialu „Król”), poszli na spotkanie z Radą PISF, by poskarżyć się na praktyki stosowane przez PISF pod rządami Kamili Dorbach (na zdjęciu głównym).
Robert Kijak: "Zdecydowaliśmy z Leszkiem Bodzakiem zawalczyć o swoje, ale nie tylko we własnym interesie. Zachęcaliśmy do współpracy kilka ważnych osób w branży, ale
uznały, że otwarta krytyka PISF może się skończyć dla nich źle.
My po prostu uważamy, że należy działać transparentnie i tylko tak możemy zmieniać zarządzanie polskim filmem. Bo winny nie jest system, tylko konkretni ludzie, którzy podejmują złe decyzje".
Leszek Bodzak: "Jakiś czas temu wymieniliśmy się informacjami z Robertem Kijakiem, dzieląc się trudnymi doświadczeniami ze współpracy z PISF, a tu niespodziewanie okazało się, że łączy nas to samo prokuratorskie postępowanie, o czym dowiedzieliśmy się z odpowiedzi pana wiceministra kultury na interpelację poselską.
Tyle tylko, że jest to postępowanie w sprawie, a nie przeciwko komuś. Dotyczy nieprawidłowości w PISF, a tymczasem
Instytut obciąża konsekwencjami producentów, którzy występują wyłącznie w roli świadków.
Nie toczy się przeciwko nam żadne postępowanie, nie mówiąc o jakichkolwiek wyrokach. W przypadku naszej firmy wstrzymywana jest druga rata dotacji na film »Ministranci«. To sytuacja absurdalna, bez żadnych podstaw prawnych”.
Przypomnijmy, że wybrana w konkursie Karolina Rozwód złożyła rezygnację pod presją ówczesnej ministry kultury Hanny Wróblewskiej, która groziła jej odpowiedzialnością karną za podpisanie umowy na „Ministrantów”. OKO.press poświęciło kilka tekstów, by wyjaśnić, dlaczego tak naprawdę Rozwód musiała odejść. Opisywaliśmy też reakcje środowiska filmowego, odruchy protestu i konformistyczną zgodę, trochę jak z polskiego kina moralnego niepokoju lat 70. XX wieku.
W opublikowanym także dzisiaj (19 września) tekście „Stosunki osobiste, czyli nieznane doniesienie PISF na Rozwód” opisaliśmy drugi zarzut, jaki Instytut pod wodzą wicedyrektorki Kamili Dorbach, postawił Karolinie Rozwód, dyrektorce PiSF od lipca do 30 października 2024. Tym razem chodziło o „usiłowania zawarcia umowy w sytuacji wystąpienia powiązań z beneficjentem o charakterze stosunków osobistych” podczas uzgadniania umowy na dotację dla filmu ”Szpiedzy" produkowanego przez Film Next z grupy medialnej Agora.
Karolina Rozwód i szef Film Next Robert Kijak z oburzeniem komentowali ten zarzut i przedstawili swoje wersje negocjacji umowy „Szpiegów” przerwane przez wymuszoną rezygnację Rozwód.
Przez kolejne osiem miesięcy trwały negocjacje, w których (jak w balladzie „Pani Twardowska”) producent musiał spełniać kolejne warunki. „Od maja 2025 prosiłem niemal codziennie, mailem, telefonem, SMSem panią Martę Galińską-Łukasiewicz (kierowniczkę działu produkcji, a obecnie zastępczynię Dorbach) o wyznaczenie terminu na podpisanie uzgodnionej już umowy” – w tym miejscu przerwaliśmy relację Kijaka.
Oto co było dalej.
Robert Kijak: 3 lipca 2025 dostąpiłem zaproszenia do PISF. Na spotkaniu zjawił się szef działu prawnego pan Dawid Łukasiewicz (już nie pracuje w PISF) i zostaliśmy poinformowani, że jest jeszcze jeden warunek.
Otóż w związku z postępowaniem prokuratorskim wobec Karoliny Rozwód w sprawie umowy z nami, muszę poddać się klauzuli egzekucyjnej. Podpisać, że gdyby prokuratura postawiła mi jakiekolwiek zarzuty, to będę musiał zwrócić dotację. Mam też podpisać akt notarialny z art. 777 kodeksu postępowania cywilnego (zobacz tutaj – red.), czyli
zgodę na dobrowolne poddanie się egzekucji zadłużenia.
Ostatecznie 26 sierpnia podpisaliśmy umowę, zmieniając tylko zapis, że zwrócimy dotację nie w przypadku jakiegokolwiek oskarżenia przez prokuraturę, a tylko w konkretnej sprawie wobec Karoliny Rozwód. I jeszcze ciekawostka, choć dotacja wynosi 4 miliony, musiałem podpisać akt notarialny do egzekucji w wysokości do 5 milionów złotych.
Piotr Pacewicz, OKO.press: We wpisie na FB, który wywołał sporo zamieszania, producent i scenarzysta filmowy Maciej Strzembosz pisze, że „gdy PISF nie chce, by powstawał projekt, proponuje producentom podpisanie nielegalnej klauzuli, że zwrócą dotację w razie wszczęcia postępowania prokuratorskiego. I że tylko Agora po analizie prawnej uznała, że taki bezprawny zapis niczym jej nie grozi i wyraziła gotowość podpisania, co wywołało w PISF panikę”.
Nic nie wiem o panice, ale mój prawnik argumentował, że jeżeli już stawiać takie warunki, to raczej w wypadku prawomocnego wyroku, a nie samego oskarżenia. Na to pan Łukasiewicz z uśmiechem na twarzy powiedział: „Proszę państwa, przecież wyroki w Polsce zapadają po dziesięciu latach”. Zostałem poinformowany, że mam podpisać, bo w innym wypadku umowy nie będzie.
Zdecydował się pan podpisać dokument sprzeczny z prawem. Czy dlatego, że pewnie łatwy do podważenia?
Uzyskałem na to zgodę zarządu nadzorującego naszą spółkę. Zrobiliśmy to chyba rzeczywiście jako jedyni, którzy dostali taki warunek, także po to, by sprawdzić, jak ten system zadziała. Dwa tygodnie po podpisaniu umowy, PISF przelał pieniądze. Nie zmienia to faktu, że ta klauzula jest naszym zdaniem niezgodna z prawem i nie powinna być stosowana. Zostaliśmy zmuszeni do jej podpisania.
Po raz trzeci musieliśmy zmieniać harmonogram.
Czytelniczki i czytelnicy powinni zdawać sobie sprawę, że przygotowanie produkcji filmowej trwa miesiącami. Zapewnienie dostępności wszystkich twórców, aktorów, operatora, scenografa, kostiumografa, wymaga planowania z dużym wyprzedzeniem. To bywa wręcz karkołomne, gdy film ma 30 czy 40 dni zdjęciowych, a aktorzy grają i w serialach, i w teatrach. Opóźnianie podpisywania umów ma destrukcyjny wpływ na produkcję filmową. Filmy dotowane przez PISF muszą mieć premierę w kinach, taki jest zapis ustawowy, sensowny pod warunkiem, że system dobrze działa. Wiem, co się dzieje na rynku, wiele produkcji zostało, tak jak nasza, przesuniętych na później.
PISF został 20 lat temu powołany do kreowania kinematografii. Przez lata udało się wspierać zarówno kino autorskie z potencjałem festiwalowym, jak i produkcje, nazwijmy to, frekwencyjne, przy czym wielką widownię miały także ambitne obrazy jak „Bogowie”, „Boże Ciało”, „Sztuka Kochania” czy „Zimna Wojna”. Chodzi o zachowanie tej równowagi, bo filmy, które zyskują frekwencję, napędzają system, co pozwala utrzymywać kino autorskie. Mam wrażenie, że nikt dzisiaj nie widzi tego szerszego obrazu.
W ostatniej sesji PISF przydzielono małe kwoty filmom z nurtu festiwalowego, ale to wcale nie oznacza, że one powstaną. Nawet jeśli taki ambitny film ma kosztować tylko 6 czy 7 milionów, to dotacja w wysokości 2 milionów niczego nie gwarantuje. A filmy, które mają potencjał frekwencyjny i mogłyby z dofinansowaniem PISF startować np. po licencje dużych platform, nic nie dostały.
Skutek będzie taki, że w drugiej połowie 2026 roku będzie zapaść na rynku kinowym, nie będzie premier.
A jak pan ocenia zarzuty wobec Karoliny Rozwód?
Z mediów, w tym z OKO.press, dowiedziałem się, jakie mogły być powody odwołania pani Karoliny Rozwód, w tym, jakie były nieporozumienia między panią Rozwód a panią Dorbach. Nie rozumiem, na czym polega zarzut związany z naszym filmem. Umowa była starannie procedowana z udziałem wszystkich departamentów, a ostatecznie nie została przez panią Rozwód podpisana. A insynuację dotyczącą wpływu na umowę naszych rzekomych relacji osobistych powtarzam, uważam po prostu za obrzydliwą.
Uznaliśmy razem z Leszkiem Bodzakiem, producentem z firmy Aurum Film o ogromnym dorobku, że powinniśmy ostrzec organy nadzorujące PISF, że źle się dzieje. I że my, producenci,
przestaliśmy być dla PISF partnerami, a staliśmy się petentami, od których Instytut się opędza.
Poprosiliśmy o spotkanie ministerstwo kultury, a także Radę PISF [jej zadaniem jest "wytyczanie kierunków działania i opiniowanie planów i sprawozdań, także finansowych z działalności Instytutu – red.].
Pani ministra Marta Cienkowska nie odpowiedziała nam. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że pani ministra z nami się nie może spotkać, bo
toczy się wewnętrzne postępowanie wobec PISF.
Co to znaczy?
Nie mam pojęcia. Zostaliśmy jednak poproszeni o wyjaśnienie szczegółów czterech przypadków w naszej ocenie łamania prawa przez PISF w relacjach z producentami. Chodzi o takie pomysły jak ten z klauzulą o zwrocie dotacji, o niepodpisywanie umów miesiącami, o brak przewidywalności i arbitralność decyzji, bezzasadne odrzucanie wniosków np. na zachęty.
Rada PISF spotkała się z nami w poniedziałek 15 września.
I?
Nie wypada mi, by informować o reakcjach Rady. Mogę tylko powiedzieć, że była to poważna rozmowa.
Moim zdaniem należałoby przemyśleć rolę dyrektora PISF, który na mocy ustawy i rozporządzenia dysponuje zbyt dużą władzą i jego czy jej decyzje są praktycznie niepodważalne. A kino ma przecież ogromne znaczenie, jest uważane za soft power, może kształtować opinię o kraju za granicą, a także wpływać na zmiany zachowań ludzkich.
Przeżyłem to przy okazji „Bogów”, po filmie odblokowany został program transplantologii, który zatrzymały władze PiS, z inspiracji ministra Zbigniewa Ziobry. Drugi przypadek to nasz „Johnny”, który ukazuje postać księdza Jana Kaczkowskiego. Film wpłynął na wizerunek hospicjów, popłynęło do nich więcej środków z odpisu 1,5 proc. podatku. Przestają być umieralniami, a stają się, jak mówił ksiądz Jan, przedsionkiem do nieba.
Po sprawie Karoliny Rozwód podniosły się głosy oburzenia, ale szybko ucichły, zgodnie z zasadą, że z PISF trzeba dobrze żyć, bo inaczej nie będziemy robili filmów. Wyłamujecie się?
Zdecydowaliśmy z Leszkiem Bodzakiem otworzyć dyskusję i zawalczyć o swoje, ale nie tylko we własnym interesie. Zachęcaliśmy do współpracy kilka ważnych osób w branży, ale uznały, że taka otwarta krytyka może się skończyć dla nich źle. My po prostu uważamy, że należy działać transparentnie, bo tylko tak możemy zmieniać zarządzanie polskim filmem. Bo winny nie jest system, tylko konkretni ludzie, którzy podejmują złe decyzje.
15 września OKO.press zapytało PISF: „Pojawiają się informacje, że przed podpisaniem umów o dotacjach PISF proponuje producentom podpisanie klauzuli, że zwrócą dotację z odsetkami w razie wszczęcia przeciwko nim postępowania prokuratorskiego. Czy to prawda? Na jakiej podstawie prawnej wszczęcie postępowania mogłoby zostać uznane za przesądzające? Czy nie narusza to zasady domniemania niewinności?”.
Odpowiedź przyszła już po paru godzinach. Rzecznik Daniel Witowski podkreśla, że PISF, jako jednostka sektora finansów publicznych. Musi zabezpieczać środki finansowe, którymi dysponuje, a to oznacza „stosowanie mechanizmów, które zabezpieczą prawidłowe i zgodne z prawem wykonanie umowy, na mocy której udzielone zostało dofinansowanie pochodzące ze środków publicznych”.
PISF cytuje tu art. 27 ustawy o kinematografii, który jednak nie ma tu zastosowania, bo dotyczy sytuacji, gdy dotacja została wykorzystana „niezgodnie z przeznaczeniem, nieterminowego lub nienależytego wykonywania umowy (...) na podstawie wyników kontroli oraz oceny realizacji wniosków i zaleceń pokontrolnych”.
PISF odwołuje się do „ustawy o odpowiedzialności za naruszenie dyscypliny finansów publicznych, które nakazują kierownikowi jednostki, skutecznie dochodzić praw przysługujących kierowanej przez niego strukturze, w każdym przypadku, gdy takie prawo okaże się jednostce należne”.
I podkreśla, że
wprowadzenie kontrowersyjnego zapisu to zastosowanie "zasady swobody umów
(...) która umożliwia takie ukształtowanie zobowiązań umownych, aby interes Instytutu, a co za tym idzie interes Skarbu Państwa, był należycie chroniony przed wszelkimi rodzajami nadużyć i nienależytego wykorzystania".
PISF nie odniósł się do zarzutu, że fakt wszczęcia postępowania prokuratorskiego nie przesądza o popełnieniu przestępstwa. Przypomnijmy, że w toczącym się postępowaniu prokuratora nie postawiła Karolinie Rozwód żadnych zarzutów, a śledztwo nie dotyczy działań producentów.
Opisałem prof. Ewie Łętowskiej* sytuację, w jakiej znajdują się producenci filmowi, od których PISF żąda zapisania w umowie obowiązku zwrotu dotacji w razie wszczęcia przeciwko nim postępowania prokuratorskiego.
Piotr Pacewicz, OKO.press: Producenci nie chcą tego podpisywać.
Prof. Ewa Łętowska: Oczywiście, nie powinni. To sytuacja, w której silniejsza strona umowy próbuje narzucić niekorzystne dla nich warunki, a tutaj silniejszą stroną jest dysponujący środkami publicznymi Instytut Sztuki Filmowej. To nie jest żadna nowość. Pamiętam, jak wiele lat temu organizacje społeczne przed otrzymaniem środków europejskich rozdzielanych przez instytucję państwową musiały podpisywać weksle in blanco, które miały zabezpieczać rozliczenie dotacji. Mamy też w pamięci weksle, jakich wymagała Samoobrona, zabezpieczając się przed tym, że wybrany poseł czy posłanka zmieni barwy partyjne.
Jako cywilistka powiem, że to wszystko są przykłady, jak dalece umowa jest niedoskonałym instrumentem w sytuacji nierównego parytetu siły pomiędzy stronami.
Jeżeli tego typu umowy wymaga organ administracji państwowej, który powinien szanować partnerów i uwzględniać interes publiczny, jakim tutaj jest produkowanie wartościowych filmów, to jest podwójnie źle. Instrument prawa cywilnego, jakim jest umowa cywilna, który zakłada równość stron, jest wykorzystywany jako paliatyw decyzji władczych.
Producenci muszą też poddawać się klauzuli egzekucyjnej.
O, proszę pana, artykuł 777 kpc! Zastosowanie takiej klauzuli powoduje wyjęcie sprawy spod opieki sądowej i konieczność poddania się egzekucji w sposób automatyczny. Strona słabsza, jaką jest producent, nie może już korzystać z ochronnej funkcji prawa cywilnego. Tak samo działał bankowy tytuł egzekucyjny przy umowach pożyczki. Banki wymuszały podpis pożyczkobiorcy, żeby zaoszczędzić sobie trudu dochodzenia roszczeń na drodze sądowej.
Casus PISF kontra producenci to kolejny przyczynek do dyskusji o
dziurawej ochronie konstytucyjnego prawa do sądu, a z drugiej strony stosowanie prawa jako atrapy, która ukrywa nagą władzę.
Dramat polega na tym, że strona silniejsza jest na pozór partnerem umowy, ale staje się także jej wszechwładnym egzekutorem i sama ocenia, czy doszło do spełnienia warunku, który oznacza konieczność zwrotu dotacji, czy nie. Producent filmowy po podpisaniu takiej umowy staje się bezradny, bo nie ma już sądowej drogi odwoławczej od decyzji PISF.
Postawienie prokuratorskiego zarzutu mogłoby oznaczać bankructwo dla wielu producentów. Zrobili film, mogą go nawet pokazać na festiwalach, ale muszą zwrócić parę milionów dotacji.
Tak działa wykorzystywanie instytucji prawa cywilnego do regulacji stosunków władczych.
A czy można przesądzać o winie producenta tylko na podstawie prokuratorskiego zarzutu? Czy nie chroni go domniemanie niewinności?
To bardziej skomplikowane. Domniemanie niewinności dotyczy kary, ale nie zmienia to faktu, że samo postawienie zarzutu przez prokuraturę wywołuje negatywne konsekwencje. Trudno ochronę domniemania niewinności rozciągnąć tak daleko, żeby osobę podejrzaną np. o korupcję można było zwolnić dopiero po wyczerpaniu drugiej instancji sądowej.
Poprosiliśmy o komentarz mecenasa Grzegorza Kukowkę*. O to jego odpowiedź:
"Konstrukcja polegająca na zobowiązaniu do zwrotu dotacji w sytuacji postawienia zarzutów prokuratorskich jest nie tylko niespotykana, ale też przyznam, że kompletnie dla mnie niezrozumiała, żeby nie powiedzieć – krzywdząca dla beneficjentów.
Po pierwsze jest trudna do pogodzenia z zasadą domniemania niewinności. Oczywiście, samo wszczęcie postępowania karnego może być sygnałem dla instytucji co do tego, że istnieje wyższe prawdopodobieństwo wystąpienia nieprawidłowości i mogłoby uzasadniać choćby wstrzymanie wypłaty dofinansowania, ale żeby na tej – niepotwierdzonej przecież wyrokiem sądu – podstawie rozwiązywać całą umowę (i zapewne żądać zwrotu dofinansowania już wypłaconego)? Trudno mi to zrozumieć.
Po drugie, zwracam uwagę, że niejednokrotnie w toku samych postępowań prokuratorskich, już po przedstawieniu zarzutów,
prokuratura dochodzi do wniosku, że nie ma podstaw do wniesienia aktu oskarżenia i postępowanie umarza. Co wtedy?
Kiedy dodatkowo nałożymy na to fakt, że prokuratura w Polsce jest wciąż silnie zależna od polityków, umożliwia to wystąpienie mechanizmu, w którym zarzuty stawiane są tylko po to, aby unicestwić istnienie umowy grantowej w niewygodnym dla polityków projekcie.
Mam też duże wątpliwości, czy taki mechanizm ostałby się w przypadku sporu przed sądem cywilnym.
Zasada swobody umów doznaje ograniczeń w sytuacjach, w których to jedna strona niejako narzuca drugiej stronie wzór umowy – a przecież to jest klasyczna sytuacja przy uzyskiwaniu grantu, instytucja przyznająca środki określa wzór umowy, który beneficjent grantu może przyjąć w całości, bez prawa negocjacji poszczególnych postanowień.
Bez wątpienia jest to bardzo niebezpieczny pomysł, który tworzy ogromne ryzyka jeszcze większego niż dotąd podporządkowania systemu przyznawania dotacji decyzjom politycznym".
* Ewa Łętowska, prof. dr hab., profesor w Instytucie Nauk Prawnych Polskiej Akademii Nauk, członek rzeczywisty Polskiej Akademii Nauk, członek czynny Polskiej Akademii Umiejętności. Pierwszy rzecznik praw obywatelskich w Polsce (1988–1992), sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego (1999–2002) i Trybunału Konstytucyjnego (2002-2011). W OKO.press ukazało się 39 większych tekstów i wywiadów z prof. Łętowską, nie licząc setek komentarzy bieżących.
** Grzegorz Kukowka, adwokat z kancelarii BLSK. Specjalizuje się w zagadnieniach prawnych dotyczących pomocy państwa oraz dotacji z funduszy krajowych i unijnych. Wcześniej pracował m.in. w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju. W latach 2018–2024 w warszawskim biurze Dentons doradzał największym firmom i instytucjom w sporach i problemach prawnych związanych z dotacjami i wnioskami o dotacje. Reprezentuje wnioskodawców-beneficjentów w sporach związanych z pozyskiwaniem i rozliczaniem środków z budżetu UE, w tym przed wieloma sądami administracyjnymi ds. zamówień publicznych. Autor publikacji z zakresu rozliczania i kwalifikowalności środków unijnych, publikowanych m.in. w „Finansach Publicznych”.
Kultura
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego
Ewa Łętowska
Hanna Wróblewska
Kamila Dorbach
Karolina Rozwód
Marta Cienkowska
PISF
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Założyciel i redaktor naczelny OKO.press (2016-2024), od czerwca 2024 redaktor i prezes zarządu Fundacji Ośrodek Kontroli Obywatelskiej OKO. Redaktor podziemnego „Tygodnika Mazowsze” (1982–1989), przy Okrągłym Stole sekretarz Bronisława Geremka. Współzakładał „Wyborczą”, jej wicenaczelny (1995–2010). Współtworzył akcje: „Rodzić po ludzku”, „Szkoła z klasą”, „Polska biega”. Autor książek "Psychologiczna analiza rewolucji społecznej", "Zakazane miłości. Seksualność i inne tabu" (z Martą Konarzewską); "Pociąg osobowy".
Komentarze