Państwowa Komisja Wyborcza po raz kolejny postuluje zniesienie ciszy wyborczej, argumentując, że stała się “fikcją” z powodu “postępu technologicznego”. Jest to postulat idący w poprzek nastrojów społecznych, lekceważący zagrożenia dezinformacji i manipulacji procesem wyborczym
PKW znów apeluje, by rozważyć zniesienie ograniczeń związanych z ciszą wyborczą: robiła to w 2016 roku, ponowiła w 2019 i ten sam postulat przedstawia obecnie po raz kolejny w piśmie z 4 marca 2024 roku.
Postulaty i uwagi PKW publikuje cyklicznie w dokumencie „Informacja o realizacji przepisów Kodeksu wyborczego oraz propozycje ich zmiany”. Rekomendacja dotycząca ciszy wyborczej od 8 lat ma to samo uzasadnienie, które brzmi następująco:
”Postęp technologiczny, rozwój nowych mediów, w tym portali społecznościowych powoduje, że obecnie cisza wyborcza staje się fikcją. Wydaje się, że cisza wyborcza powinna obowiązywać jedynie w dniu głosowania w lokalu wyborczym, tj. wyłącznie wewnątrz budynku, w którym znajduje się ten lokal oraz w odległości np. 100 metrów od tego budynku”.
Innymi słowy, ze względu na bliżej niesprecyzowane (poza ogólnym banałem) zmiany technologiczne PKW proponuje de facto brak jakichkolwiek regulacji dotyczących agitacji wyborczej tuż przed głosowaniem, poza kosmetycznymi ograniczeniami dotyczącymi samych lokali wyborczych. Czyli po wdrożeniu rekomendacji PKW polskie prawodawstwo łaskawie zakazywałoby jedynie partyjnym agitatorom stać nam nad głową w chwili wypełniania karty wyborczej.
Propozycja PKW jest nie tylko kuriozalna, ale również śmiertelnie groźna dla procesu wyborczego. Z trzech powodów:
Zanim krótko omówimy każde z tych zagrożeń, przyjrzyjmy się najpierw bliżej uzasadnieniu PKW.
Na początek trzeba powiedzieć, że cisza wyborcza nie jest uniwersalną zasadą w państwach Unii Europejskiej.
W co najmniej 24-godzinnej formie obowiązuje w 15 krajach:
Ciszy wyborczej nie ma lub funkcjonuje w szczątkowej formie w 12 krajach:
Można więc sobie wyobrazić zdrowy i demokratyczny proces głosowania bez ciszy wyborczej.
Jednak w Polsce cisza obowiązuje od 1991 roku. Skoro tak, za zmianą formuły głosowania, którą znamy i niemal powszechnie akceptujemy od 33 lat, powinny stać bardzo poważne argumenty. Czy takim argumentem są przytaczane w stanowisku PKW „zmiany technologiczne”? Wydaje się to co najmniej dalece dyskusyjne.
Przywoływane przez Państwową Komisję Wyborczą od 2016 roku „media społecznościowe” pozwalają przypuszczać, że przedmiotem troski PKW jest między innymi tzw. bazarek, czyli domniemane (a zazwyczaj wyssane z palca) przecieki z badań exit poll lub sondaży, publikowane w dniu wyborów zwłaszcza na Twitterze.
Poparcie dla partii jest na „bazarku” ukrywane pod kryptonimami, które nazwy startujących ugrupowań zastępują nazwami warzyw i owoców, a procenty głosów zastępują cenami tych produktów. Np. PiS to Pistacje, KO to Kolendra i tak dalej i tym podobne.
Jest to rzeczywiście dość bezczelne omijanie regulacji ciszy wyborczej, ale jednak relatywnie niegroźne, bo prowadzone w bardzo małej skali, ograniczonej de facto do użytkowników jednego portalu i to tych ponadnormatywnie zainteresowanych polityką.
Ani tradycyjne, ani internetowe media nie publikują takich “przecieków”.
Prawdą jest jednak, że trudno wyobrazić sobie skuteczne wyeliminowanie tego zjawiska w mediach społecznościowych.
Ale przy zniesieniu ciszy wyborczej oczywistą alternatywą jest zalanie całej przestrzeni medialnej wątpliwej jakości sondażami, które bez wątpienia będą miały dewastujący i manipulacyjny wpływ na proces wyborczy.
Pewnym problemem związanym z mediami społecznościowymi jest również niepewność użytkowników, czy np. lajk pod postem wspierającym partię lub kandydatów jest złamaniem ciszy wyborczej. W ograniczonej skali dotyczy to również zdjęć z lokali wyborczych (z mniej lub bardziej agitacyjnym przekazem), lub udostępniania w ciszy wyborczej opublikowanych przed ciszą wpisów z Facebooka, Twittera, Instagrama, etc.
Tego rodzaju naruszenia również jednak nie wydają się masowe. Nie ma także raportów, by były świadomie na masową skalę organizowane przez startujące w wyborach siły polityczne. Receptą wydaje się więc ewentualne uściślenie regulacji, a nie ich całkowita likwidacja i wylewanie dziecka z kąpielą.
Dlaczego jeszcze warto zachować ciszę wyborczą?
W badaniach z 2019 roku przytoczonych przez Joannę Marszałek-Kawę (w dotyczącym ciszy wyborczej tekście w „Przeglądzie Prawa Konstytucyjnego”) 65,6 proc. Polek i Polaków opowiadało się za zachowaniem ciszy wyborczej, a jej zniesienie postuluje zaledwie 13,2 proc. badanych. Co ważne i na co wskazuje autorka, to podobne odsetki w porównaniu do sondażu CBOS z 2014 roku, gdzie przeciwko ciszy wyborczej opowiedziało się tylko 18 proc. badanych.
W ciągu pięciu lat opinia Polek i Polaków na temat ciszy wyborczej pozostała więc w praktyce bez zmian.
Powody akceptacji dla ciszy wyborczej wydają się oczywiste i wynikają z badań. Po pierwsze, Polacy czują narastające zmęczenie ostrym sporem politycznym, nie mają zbyt wiele dobrych uczuć dla klasy politycznej jako takiej i jednocześnie uważają, że spór polityczny narasta.
Dlatego dwa dni bez agitacji wyborczej wylewającej się z mediów elektronicznych i społecznościowych to czas, by odpocząć od przebodźcowania agresywnymi, perswazyjnymi komunikatami polityków i spokojnie przeanalizować (a przynajmniej mieć takie poczucie), na kogo oddać głos.
W tym znaczeniu cisza wyborcza jest obywatelskim zabiegiem higienicznym: po jedzeniu myje się zęby, po kampanii wyborczej odpoczywa od zgiełku przed dniem głosowania.
Jeśli ta hipoteza jest prawdziwa, a dostępne badania ją uprawdopodabniają, zlikwidowanie ciszy mogłoby negatywnie wpłynąć na frekwencję, alienując tych wyborców, którzy sytuują się na obrzeżach sporu politycznego.
Wybory mogłyby się stać bitwą wyłącznie twardych elektoratów.
Likwidacja ciszy wyborczej daje w kluczowych godzinach głosowania ogromną przewagę tym siłom politycznym, które dysponują medialną i/lub finansową przewagą nad konkurentami. Osobliwie daje ogromną przewagę rządzącym.
Znamy to dobrze z autopsji i obserwacji modelu sprawowania władzy, który w Polsce obserwowaliśmy przez 8 lat rządów Prawa i Sprawiedliwości. Jedna formacja dysponowała nie tylko finansowym dopingiem, wynikającym z wykorzystania jednocześnie zasobów partii i państwa, ale również ogromną i podporządkowaną w stu procentach przekazowi partyjnemu machiną medialną złożoną z państwowych stacji telewizyjnych, radiowych i portali oraz z bonusem w postaci koncernu prasowego w posiadaniu największej spółki skarbu państwa.
Bez ciszy wyborczej wpływ takiej potężnej broni na wynik wyborów byłby jeszcze większy.
W dniu głosowania byłaby ona w stanie nagłośnić do niebotycznych rozmiarów zmanipulowane sondaże, materiały kompromitujące oponentów, czy siać poczucie zagrożenia wśród starannie wyselekcjonowanych grup wyborców w dniu wyborów, by wytworzyć w nich lub wzmocnić odruch głosowania na ugrupowanie rządzące. Weryfikacja takich przekazów przez niezależne media byłaby jednocześnie bardzo ograniczona, w ciągu kilku godzin w praktyce właściwie niemożliwa.
Dewastujący wpływ na równość wyborów miałoby również publikowanie starannie zaprojektowanych sondaży w dniu głosowania. Można byłoby np. wykorzystać zwyczaje konkretnych grup wyborców, by wzmocnić przekaz mobilizacyjny choćby poprzez publikacje sondażowych wyników głosowania z godzin przedpołudniowych, gdy częściej głosują wyborcy bardziej konserwatywni.
Jeśli dołożymy do tego rynek medialny działający według zasad infotainment, po zniesieniu ciszy wyborczej dostaniemy dzień wyborów, który jest piekłem chaosu i manipulacji: wypełniony sondażowymi badaniami niskiej jakości, przeprowadzanymi przez firmy-krzaki i nagłaśnianymi w internetowym kołowrotku fake newsami uderzającymi w konkretne partie.
Przepisy regulujące zasady ciszy wyborczej to również mapa drogowa dla obywateli. Silnie przyswojone zasady dotyczące tego, co w ciszy publikować można, a czego nie można, to rodzaj systemu wczesnego ostrzegania przed dezinformacją.
Widząc w mediach społecznościowych treści rażąco odmienne od tych publikowanych w tym czasie przez regularne media, jesteśmy bardziej skłonni podchodzić do nich z dystansem. Przy likwidacji zasad, dla przeciętnego odbiorcy przekaz dezinformacyjny może być przezroczysty w potoku pozornie podobnych treści o charakterze politycznym lub agitacyjnym, a w związku z tym może być również o wiele bardziej skuteczny.
W 2017 roku w Niemczech Dieter Sarreither, ówczesny federalny komisarz wyborczy, postulował rozpoczęcie debaty nad wprowadzeniem regulacji dotyczących ciszy wyborczej u naszego zachodniego sąsiada. Jako powód wskazywał właśnie prawdopodobieństwo rosyjskiej ingerencji dezinformacyjnej w proces głosowania. Ostatecznie Niemcy nie zdecydowali się na razie na takie rozwiązanie. Pytanie, czy za rok, przy perspektywie bardzo dobrego wyniku skrajnie prawicowej i powielającej kremlowskie narracje formacji AfD, nie będą tego żałować.
Przy okazji warto nadmienić, że niemieckie społeczeństwo wydaje się wciąż lepiej zabezpieczone przed dezinformacją w mediach społecznościowych od Polek i Polaków. Według wyników Eurobarometru, które omawialiśmy w OKO.press, w Polsce mediom społecznościowych ufa aż 42 proc. ankietowanych, w Niemczech – tylko 17 proc. Do tego „zaufanie do prasy” to w Polsce 41 proc., w Niemczech – 51 proc.
Tradycyjne media są u nas dużo słabsze, wpływ mediów społecznościowych skokowo większy.
To idealne pole działania przekazów dezinformacyjnych, tym groźniejsze po pełnoskalowej agresji Rosji na Ukrainę.
Recepty na powyższe zagrożenia (oprócz oczywistych działań kontrwywiadowczych i tych dotyczących cyberbezpieczeństwa) są dwie: po pierwsze, edukacja medialna, po drugie, ścisłe zasady regulujące przekaz medialny w tak wrażliwym na rozhuśtanie emocji okresie, jak kilka godzin przed głosowaniem i sam dzień głosowania.
Jeśli Państwowa Komisja Wyborcza chce znieść tę drugą barierę, powinna przedstawić poważne uzasadnienie tego postulatu. Bo to, co zaprezentowała w swoim oficjalnym dokumencie, jest nie tylko groźne i szkodliwe, ale również powierzchowne i dziecinne.
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Naczelny OKO.press, redaktor, socjolog po Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW. W OKO.press od 2019 roku, pisze o polityce, sondażach, propagandzie. Wcześniej przez ponad 13 lat w "Gazecie Wyborczej" jako dziennikarz od spraw wszelakich, publicysta, redaktor, m.in. wydawca strony głównej Wyborcza.pl i zastępca szefa Działu Krajowego. Pochodzi z Sieradza, ma futbolowego hopla, kibicuje Widzewowi Łódź i Arsenalowi
Komentarze