Związek Nauczycielstwa Polskiego proponuje ustabilizowanie nakładów na edukację, centralizację budżetu oświatowego oraz podniesienie prestiżu zawodowego nauczycieli poprzez powiązanie płac z sytuacją na rynku pracy. A co na to rząd?
Mateusz Morawiecki w exposé zapewniał, że rząd jak nikt wcześniej, inwestuje w oświatę i nauczycieli. ZNP mówi sprawdzam i zapowiada obywatelski projekt ustawy dot. pensji w oświacie. Mają być one powiązane z przeciętnym wynagrodzeniem w kraju.
A to oznacza, że nauczyciele nie odstępują od strajkowego postulatu podwyżki średnio o 1000 zł.
W uchwale podjętej 24 listopada 2019 roku, związkowcy domagają się też zwiększenia nakładów na oświatę (do wysokości 5 proc. PKB) oraz finansowania wynagrodzeń nauczycieli w całości z budżetu centralnego, a nie - jak do tej pory - także z pieniędzy samorządów.
Związkowcy chcą, żeby pensja zasadnicza nauczyciela (bez dodatków) na najwyższym stopniu awansu zawodowego (zgodnie z danymi GUS z 2017 roku to 55 proc. wszystkich nauczycieli)
wynosiła 100 proc. przeciętnego wynagrodzenia w trzecim kwartale poprzedzającego roku. Za to stażysta z tytułem magistra otrzymywałby nie mniej niż 73 proc. tej kwoty.
Gdyby takie rozwiązanie weszło w życie 1 stycznia 2020 roku to nauczyciel dyplomowany zarabiałby 4 931,59 zł, a stażysta - 3 600 zł (brutto). Oznaczałoby to podwyżkę między 818 a 1 114 zł w zależności od stopnia awansu i wykształcenia.
I jak widać na wykresie, w porównaniu z ostatnimi podwyżkami obwołanymi przez rząd PiS jako rekordowe, byłby to ogromny skok. Ale skok, którego nauczyciele potrzebują, bo jak wynika z danych GUS, gorzej zarabia się tylko w służbie zdrowia, pomocy społecznej, kulturze i usługach.
Na wykresie widać dwie fale podwyżek: w pierwszych latach rządów PO-PSL (2007-2012), a później w czasach rządów PiS (kwiecień 2018, dwukrotnie 2019). Lata 2013-2017 to okres stagnacji, wzrost w 2017 roku to groszowa waloryzacja.
ZNP domaga się też wznowienia prac nad projektem ustawy o źródłach finansowania wynagrodzeń nauczyciela. Dziś wypłacają je samorządy korzystając z rządowej subwencji oświatowej oraz własnych wpływów, a umowny podział od 2004 roku zakłada, że:
ZNP proponuje, by całość wynagrodzeń była wypłacana z budżetu celowego zawiadywanego przez państwo. Obywatelski projekt ustawy w tej sprawie leży w sejmowej zamrażarce od 2016 roku.
Trzy lata temu jego celem było zapewnienie stabilnego finansowania wynagrodzeń poprzez ujednolicenie wysokości dodatków. Nauczyciele narzekali, że w bogatych miastach dodatek za wychowawstwo potrafi być nawet 25 razy wyższy niż w mniejszych miejscowościach.
Dziś projekt nabrał drugiego życia, głównie dlatego, że oświata jeszcze nigdy nie była aż tak niedofinansowana. Jak pierwsze pisało OKO.press, w 2019 roku luka edukacyjna, czyli różnica pomiędzy środkami z budżetu a kosztami, które ponoszą samorządy, na pewno
przekroczy 25 mld zł, co stanowi już 1/3 ogólnych wydatków na edukację.
A to wszystko przy stale zwiększających się nakładach na oświatę, o średnio 2-3 mld zł rocznie w czasach rządów PiS. Wzrost, którym chętnie chwalą się premier Mateusz Morawiecki i minister edukacji Dariusz Piontkowski (a wcześniej robiła to Anna Zalewska) zupełnie nie rekompensuje gwałtownego przyrostu kosztów, które wygenerowała reforma edukacji PiS.
W rezultacie, jak wynika z wyliczeń Związku Miast Polskich, w 2019 roku samorządy mają tylko 80 proc. środków potrzebnych na wypłatę wynagrodzenia zasadniczego nauczycieli. Oznacza to, że za jedną piątą pensji płacą z własnej kasy lokalne władze. W ten sposób PiS zaburzył niepisaną zasadę, zgodnie z którą za tę część pensji w całości odpowiada państwo.
Niedoszacowanie wydatków wpędza samorządy w ogromne kłopoty finansowe. Wystarczy powiedzieć, że duże miasta w 2018 roku do edukacji dokładały średnio 77 proc., co odbiło się na planach inwestycyjnych. Ale są też gminy, gdzie realnie zagrożony jest system edukacji, bo lokalnym władzom brakuje pieniędzy na wypłaty dla nauczycieli.
W gminie Zawidz (woj. mazowieckie) na pensje do końca roku zabrakło pół miliona złotych, w konsekwencji nauczyciele we wrześniu nie dostali podwyżek, w październiku - pieniędzy za prowadzenie zajęć ponadwymiarowych, a w listopadzie nie wystarczyło nawet na pensje zasadnicze.
Trzecim postulatem ZNP jest zwiększenie centralnych wydatków na oświatę do 5 proc. PKB.
Z danych Eurostatu z 2017 roku wynika, że ogólnie Polska na edukację wydaje 4,9 proc. PKB, co jest wynikiem lepszym niż średnia dla krajów UE - ta wynosi 4,6 proc.
W rankingu wyprzedzamy też część większych i zamożniejsze gospodarek z Niemcami na czele, które na edukację wydają tylko 4,1 proc. Najwięcej na oświatę łożą kraje skandynawskie: Szwecja (6,8 proc) i Dania (6,6 proc.).
Ale na ogólny wynik pracuje tak samo rząd, jak i władze lokalne. Ze statystyk Eurostatu wynika, że samorządy na edukację wydają 3,5 proc., a władze centralne - 3,6 proc. PKB.
Widać też, że od 2015 roku nakłady sektora finansów publicznych na edukację spadają, średnio o 0,2 pkt proc. w ciągu roku. To z pewnością wynik zmieniającej się demografii, ale także odpowiedź na pytanie o ukryte oszczędności rządu.
Polska od lat wypada też źle w przeliczeniu nakładów, które idą za jednym uczniem. Według ostatnich danych Eurostatu z 2016 roku w Polsce jest to średnio 4 777 euro, a średnia dla krajów UE wynosi 6 753 euro na ucznia. Różnica to niemal 2 tys. euro.
W rankingu wynagrodzeń również jesteśmy w ogonie. Z raportu OECD z 2018 roku wynika, że nauczyciel dyplomowany, czyli na ostatnim stopniu kariery zawodowej, zarabia gorzej tylko w Czechach i Słowacji.
Zróżnicowanie wynagrodzeń w Unii Europejskiej na podstawie danych OECD. Kwoty roczne podane w dolarach uwzględniają parytet siły nabywczej.
ZNP proponuje więc trzy proste mechanizmy:
chodzi o inwestycję w usługi publiczne, na których dziś rząd oszczędza.
Arytmetyka sejmowa jest jednak bezlitosna. Bez poparcia polityków Zjednoczonej Prawicy, przez Sejm nie przejdzie nawet najlepszy obywatelski projekt ustawy. A PiS traktuje oświatę jak plac zabaw - miejsce eksperymentu, za które nie trzeba brać odpowiedzialności, bo przecież wszystkie szkody (i inwestycje) pokryją z własnej kieszeni samorządowcy.
Niejasny podział kompetencji jest zresztą bardzo wygodny politycznie. Nie trzeba nadwyrężać centralnego budżetu, a winą za porażki można obarczyć "nieudolne" władze lokalne, które w narracji PiS zamiast inwestować, trwonią publiczne środki. A gdy samorząd ma dodatkowo twarz opozycji, recepta na wymyk jest wręcz idealna.
Edukacja
Mateusz Morawiecki
Dariusz Piontkowski
Ministerstwo Edukacji Narodowej
Związek Nauczycielstwa Polskiego
nauczyciele
pensje nauczycieli
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.
Komentarze