0:00
0:00

0:00

"Chcemy wykorzystać jak najlepiej potencjał polskich nauczycieli. Będziemy zmiany [red. - "wygaszanie gimnazjów"] wprowadzać w uzgodnieniu z państwem i będziemy wprowadzać je tak, żeby zawód nauczyciela zyskał należną mu pozycję i godność" - mówiła 18 listopada 2015 roku premier Beata Szydło w sejmowym exposé.

Obietnicy nie spełniła. Po czterech latach rządów PiS polska szkoła złapała zadyszkę, a obok dzieci i młodzieży największymi ofiarami nieprzemyślanej i uwsteczniającej reformy edukacji są właśnie nauczycielki i nauczyciele.

Polski pedagog anno domini 2019 jest rozgoryczony niskimi zarobkami i nieudanym strajkiem, przeciążony obowiązkami, wzgardzony hejtem w debacie publicznej. Nauczyciele zostali zignorowani przez rząd przy wywracaniu systemu edukacji, a ich autonomia jest konsekwentnie ograniczana coraz gęstszymi kontrolami prowadzonymi przez podległe PiS kuratoria oświaty.

Nic dziwnego, że tak wielu z nich odchodzi z zawodu - szczególnie młodych.

W Warszawie tylko 27 proc. nauczycieli zatrudnionych w publicznych placówkach ma mniej niż 35 lat. Po kilku latach pracy część z młodych pedagogów odchodzi do oświaty niepublicznej. W 2018 r. w stołecznych szkołach prywatnych uczyło się aż 13,6 proc. wszystkich uczniów i uczennic.

Reszta szuka pracy w innych sektorach. "Matematycy, informatycy wybierają banki, biznes, robią różne analizy, zasilają korporacje. Fizycy zresztą też. Nauczycielki wychowania przedszkolnego (...) zakładają prywatne przedszkola, punkty przedszkolne" - opowiadali w wywiadzie dla DGP urzędnicy warszawskiego biura edukacji.

Przeczytaj także:

Choć PiS nic nie robi sobie z hasła "nie ma szkoły bez nauczyciela", to gdy spojrzymy na długie listy oferty pracy wiszących na stronach kuratoriów w trzecim tygodniu nowego roku szkolnego coraz bardziej realny wydaje się apokaliptyczny scenariusz, w którym system edukacji czeka paraliż. Dlaczego? Z prozaicznego powodu:

dzieci i młodzieży po prostu nie będzie miał kto uczyć. W sierpniu 2019 roku w całym kraju brakowało ponad 7 tys. nauczycieli.

Dodatkowym źródłem frustracji nauczycieli jest propaganda rządu, który chwali się, że tak jak nikt dba o płace w Polsce. Istnieje bowiem poważne ryzyko, że część nauczycieli stażystów od stycznia 2020 roku będzie zarabiać mniej niż pensja minimalna, która zgodnie z przedwyborczą zapowiedzią premiera Mateusza Morawieckiego może podskoczyć nawet do 2,6 tys. zł brutto. Jak to możliwe?

Nauczyciele są zatrudnieni w oparciu o Kartę Nauczyciela, a nie Kodeks Pracy. A stawki, które w drodze rozporządzenia dla nauczycieli ustalił minister Dariusz Piontkowski jasno wskazują, że nauczyciel po studiach licencjackich rozpoczynający pracę w szkole może liczyć na pensję w wysokości 2 450 zł brutto. W efekcie może dojść do sytuacji, w której woźny zarobi więcej niż nauczycielka.

To nie koniec absurdów i powodów do frustracji. Przedwyborczo w ramach cyklu "OKO na wybory" sprawdzamy, jaka dla nauczycieli była mijająca kadencja i jakie wyzwania stoją przed politykami, którzy zasiądą w ławach sejmowych po 13 października.

Polski nauczyciel wciąż zarabia za mało

W ciągu ostatnich czterech lat wynagrodzenia nauczycieli wzrosły w sumie o 22 proc. Nauczyciel dyplomowany od września zarabia 3 817 zł brutto, a adepci, którzy trafiają do zawodu - 2 782 zł brutto.

To oczywiście wysokość wynagrodzenia podstawowego, które nie obejmuje dodatków zapisanych w Karcie Nauczyciela. Realnie pedagodzy zarabiają więcej, bo mało kogo dziś stać na pracę na jeden etat. Większość - szczególnie w dużych miastach - pracuje ponad pensum, czyli 18 godzin tablicowych, często po 24-25 godzin, a nawet więcej.

"Dbam o to, by prawie wszyscy nauczyciele mieli po półtora etatu, czyli maksymalną zgodnie z prawem liczbę nadgodzin, czyli 27 godzin tablicowych zamiast 18" - mówiła OKO.press dyrektorka eksperymentalnej szkoły w Radowie Małym na Pomorzu. - Jeśli ktoś nie zdobył dodatkowych kwalifikacji, to ma 3-4 nadgodziny".

Na pracę na jeden etat nie może też pozwolić sobie polska szkoła, bo chętnych do krzewienia wiedzy ubywa. Od 2012 r. odsetek młodych osób zainteresowanych zawodem nauczyciela spadł aż o 50 proc. A - jak pokazał raport NIK -

pracą w szkole zainteresowani są głównie absolwenci szkół średnich ze słabymi wynikami. W oświacie chce pracować zaledwie 4 proc. prymusów, co potwierdzałoby tezę o negatywnej selekcji do zawodu.

Ale to zjawisko nie wzięło się znikąd. Wyjściowym postulatem związków zawodowych i nauczycieli w tej kadencji było 1 000 zł podwyżki. Taki wzrost pozwoliłby na zrównanie pensji nauczycieli (bez nadgodzin) ze średnią w budżetówce.

Nauczyciele a średnia w gospodarce narodowej
Nauczyciele a średnia w gospodarce narodowej

Dziś wynagrodzenie nauczyciela jest w ogonie krajowych płac. Z danych GUS za 2018 r. wynika, że gorzej zarabia się tylko w służbie zdrowia, pomocy społecznej, kulturze i usługach.

Jesteśmy też na szarym końcu w rankingu europejskich płac, co w najnowszym raporcie (wrzesień 2019) odnotowała Komisja Europejska. Nauczyciel stażysta w Polsce zarobi o połowę mniej niż wynosi europejska średnia - 12 091 euro wobec 25 246 euro w UE (oczywiście po uwzględnieniu różnic w sile nabywczej pieniądza w poszczególnych krajach).

Niższe wynagrodzenie dostają tylko pracownicy oświaty w Słowacji, Rumunii i Bułgarii.

PiS - ustami b. minister Anny Zalewskiej, b. premier Beaty Szydło i premiera Mateusza Morawieckiego - wielokrotnie chwalił się, że tak dużych podwyżek jak w tej kadencji nauczyciele jeszcze nie widzieli. Nie jest to prawda. Wynagrodzenia nauczycieli w pierwszych pięciu latach rządu PO-PSL (2007-2012) wzrosły w sumie o 42 proc.

Faktem jest, że później pensje zostały zamrożone, ale także PiS przypomniał sobie o nauczycielach dopiero w drugim roku rządów. Dokładnie w styczniu 2017 roku, gdy minister Zalewska zdecydowała się przyznać im groszową waloryzację - jej wysokość pokrywała się z inflacją (1,3 proc.), a do kieszeni nauczycieli wpadło dodatkowe 20-29 zł.

Tempo wzrostu płac nauczycielskich nie odpowiada dynamicznie zmieniającej się sytuacji na rynku pracy. Było jak jest, a może jest jeszcze gorzej skoro adepci nie garną się do zawodu, a ci pracujący - uciekają w inne sektory.

Reformą w nauczyciela

Konflikt o wynagrodzenia był osią kwietniowego strajku, ale masowy zryw pracowników oświaty był kumulacją gniewu związanego ze wszystkimi problemami, które na polską szkołę sprowadziła reforma edukacji.

Likwidacja gimnazjów, a tym samym powrót do ośmioletnich szkół podstawowych i czteroletniego liceum wywrócił do góry nogami ruch kadrowy. Minister Anna Zalewska obiecywała, że żaden nauczyciel nie straci pracy, ale w wyniku przekształceń w całym kraju 6,6 tys. nauczycieli zostało na lodzie.

Reforma stworzyła też nową kategorię nauczycieli tzw. "objazdowych" - takich, którzy etat (18-godzinne pensum) muszą uzupełniać w dwóch, trzech a nawet czterech szkołach. Szczególnie dotyczy to nauczycieli przedmiotów przyrodniczych, języków obcych czy informatyki. A najbardziej uciążliwe jest na wsiach i w małych miejscowościach, bo nauczyciele muszą dojeżdżać do znacząco oddalonych od siebie miejsc. Tracą na tym dzieci, bo jak być przywiązanym do szkoły i jak znaleźć czas na zajęcia dodatkowe czy pracę indywidualną, gdy trzeba łączyć pracę w kilku miejscach?

Reforma rozbiła też zgrane i doświadczone zespoły pedagogiczne w gimnazjach, a warunki pracy tak w szkołach podstawowych, jak i szkołach średnich znacząco pogorszyły się. Ścisk, tłok i przeciążenie obowiązkami - tak wygląda dziś praca w publicznych jednostkach edukacyjnych.

Nauczyciele - szczególnie w szkołach podstawowych - są też przygniecenie zbyt szczegółowymi podstawami programowymi. A wszyscy bez wyjątku toną w papierologii. Jak pokazała ankieta ZNP z czerwca 2019, biurokratyzacja to dla nauczycieli największe obciążenie. Fakt, nie jest to problem tylko tej kadencji, ale w ostatnich czterech latach obowiązków administracyjnych przybyło. Dlaczego? Bo w szkołach jest coraz więcej kontroli i coraz mniej zaufania.

Okrajanie Karty i ograniczanie autonomii

PiS rozsierdził też nauczycieli pozorowaniem konsultacji społecznych. W rzeczywistości wszystkie zmiany wprowadzał z pominięciem głosu najbardziej zainteresowanych. Tak było w przypadku reformy edukacji. Tak też było, gdy PiS majstrował w statusie zawodowym nauczycieli.

W tej kadencji z pracowniczej biblii oświaty - Karty Nauczyciela - zniknęły dodatki: m.in. bonus mieszkaniowy, z którego korzystała 1/3 wszystkich nauczycieli. Zmianie miał też ulec system oceniania (PiS proponował m.in. uzależnienie oceny od moralności nauczyciela), ale widmo strajku zmusiło minister Annę Zalewską to wycofania się z własnego pomysłu.

Na pracę nauczyciela ogromny wpływ mają też nowe - większe - uprawnienia przyznane przez PiS kuratorom oświaty. To oni w imieniu MEN straszyli szkoły, które organizowały "Tygodnie Konstytucyjne" czy "Tęczowy Piątek". Kuratoria odegrały też niechlubną rolę podczas strajku - naciskały na dyrektorów i nauczycieli, by zawiesili akcję protestacyjną.

Kierunek: jeszcze więcej dyscypliny i mniej autonomii PiS zapisał zresztą w nowym programie wyborczym. Nauczyciel ma być urzędnikiem wykonującymi - bez odstępstw - odgórną wizję programową rządu. PiS dopuszcza np. wzrost wynagrodzeń w oświacie, ale w powiązaniu z "moralną postawą nauczyciela".

Historia strajku, historia pogardy

Ale najbardziej nauczyciele i obserwatorzy debaty publicznej zapamiętają festiwal pogardy wobec nauczycieli, którego apogeum przypada na czas strajku. Politycy PiS prześcigali się wtedy w obraźliwych i nieprawdziwych wypowiedziach na temat nauczycieli:

Kampania dezinformacyjna - prowadzona przez Annę Zalewską do ostatnich dni sprawowania urzędu ministra edukacji - w przededniu strajku prowadzona była w krajowej prasie i finansowana z publicznych pieniędzy. Jak ujawniło OKO.press, nieprawdziwe komunikaty o podwyżkach dla nauczycieli pojawiły się 11 lutego 2019 roku w "Rzeczpospolitej", "Dzienniku. Gazecie Prawnej", "Wprost", "Sieci" i "DoRzeczy". Koszt: 64 tys. zł. MEN twierdził, że reklamy miały charakter "informacyjny", a nawet "misyjny", ale ich prawdziwym celem było wprowadzenie rodziców w błąd i sabotaż strajku.

Polaryzacja polityczna pomogła "zaistnieć" nauczycielom

Mimo pauperyzacji zawodu coś dobrego w ciągu tych czterech lat - dla nauczycieli i polskiej oświaty - się jednak wydarzyło. Nie jest to zasługa PiS, raczej wynik polaryzacji debaty publicznej i niespotykanej mobilizacji pracowników oświaty.

Jak nigdy do tej pory do Polek i Polaków dotarły informacje o rzeczywistości pracy polskich nauczycielek:

  • niskich zarobkach, które pedagogom w dużych miastach albo nie pozwalają na przeżycie, albo zmuszają do pracy na dwa etaty;
  • krążeniu między szkołami, tylko po to, by uzbierać 18-godzinne pensum;
  • nawale pozatablicowych obowiązków;
  • użeraniu się z przeładowanymi podstawami programowymi, które nie zostawiają czasu na pracę z uczniem, rozwijanie zainteresowań czy pasji.

To tylko niektóre z problemów, którym świadectwo dali pedagodzy i pedagożki.

Choć strajk nie zakończył się sukcesem, a część nauczycieli dodatkowo boryka się z finansowymi kosztami odejścia od tablic na ponad trzy tygodnie, trzeba przyznać, że żaden inny protest pracowniczy tak bardzo nie skupił uwagi mediów i opinii publicznej.

W trakcie kwietniowego strajku w szkołach, rozwój wydarzeń - szczególnie negocjacje związków zawodowych z rządem - śledziliśmy jak relację z frontu: godzina po godzinie.

W tym czasie nauczyciele zrzeszyli się nie tylko wokół podwyżki wynagrodzeń, ale nade wszystko debatowali nad przyszłością polskiej edukacji. W polu oświaty, obok związków zawodowych reprezentujących pracownicze interesy nauczycieli, pojawiło się wiele mniej lub bardziej formalnych inicjatyw nauczycielskich m.in. Protest z Wykrzyknikiem, Ogólnopolski Międzyszkolny Komitet Strajkowy czy Obywatelskie Narady o Edukacji. Ten czas poświęciły na przygotowanie konkretnych rozwiązań dla polskiej oświaty, które pozwolą na jej unowocześnienie, demokratyzację i dofinansowanie.

Ten potencjał trzeba umiejętnie wykorzystać. Nie uda się to z pewnością bez dofinansowania edukacji i wzrostu płac, odciążenia podstaw programowych, zrzucenia z barków nauczycieli pracy biurokratycznej, zwiększenia ich autonomii i znaczących zmian w kształceniu pedagogów.

;
Na zdjęciu Anton Ambroziak
Anton Ambroziak

Dziennikarz i reporter. Uhonorowany nagrodami: Amnesty International „Pióro Nadziei” (2018), Kampanii Przeciw Homofobii “Korony Równości” (2019). W OKO.press pisze o prawach człowieka, społeczeństwie obywatelskim i usługach publicznych.

Komentarze