0:000:00

0:00

Prawa autorskie: Slawomir Kaminski / Agencja GazetaSlawomir Kaminski / ...

"Ta podkomisja to jakiś smutny taniec chochołów, jakaś ponura trupa teatralna. To jest instytucja niebywała w historii Polski, bo ona stworzyła jedno z największych kłamstw w historii polskiej polityki" - mówi OKO.press senator Krzysztof Brejza z Koalicji Obywatelskiej, który od lat monitoruje działalność podkomisji smoleńskiej, na której czele stoi Antoni Macierewicz.

"PiS potrzebował spiskowej wersji katastrofy po to, by utrzymać przy sobie swój najtwardszy, betonowy elektorat, który gotowy jest uwierzyć w każdą nierealną teorię, byle potwierdzała wersję o zamachu. Ale przecież są jeszcze wyborcy bardziej umiarkowani i krytyczni, który oczekują wyników pracy podkomisji smoleńskiej. A tych nie ma. I PiS jest teraz w potrzasku" - mówi polityk.

Niżej cała rozmowa z senatorem Brejzą.

Przeczytaj także:

Robert Jurszo, OKO.press: Udało się panu dowiedzieć, ile pieniędzy pochłonęła podkomisja smoleńska od 2016 roku? Dopytuje pan o to od bardzo długiego czasu.

Senator Krzysztof Brejza: Niestety nie. Antoni Macierewicz, kiedy już został przyciśnięty skargą złożoną przeze mnie do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego (WSA) na bezczynność podkomisji w tej sprawie, napisał, że nie ma pojęcia. Dodał, że nawet jeśli skarga do WSA wpłynie, to on i tak nie udzieli informacji, bo takiej wiedzy nie ma.

Ale jak to? Przecież Macierewicz jest przewodniczącym podkomisji.

Zasłania się tym, że wszelkie umowy i wynagrodzenia członków reguluje Ministerstwo Obrony Narodowej (MON). I że w związku z tym on nie ma zielonego pojęcia, ile dotąd wydano pieniędzy na działalność zespołu, na którego czele stoi.

To bardzo symboliczne i wiele mówiące o tej podkomisji, że jej przewodniczący nie ma zielonego pojęcia o jej wydatkach.

Pytał pan MON o te wydatki?

Pytałem, chyba z osiem czy dziewięć razy. Niestety również bez skutku. Ostatnim razem, gdy powołałem się na wspomniane pismo Macierewicza,

odpisano mi, że ta informacja zostanie podana do wiadomości publicznej po zakończeniu prac podkomisji i opublikowaniu raportu. Ale przecież publikacja raportu nie ma nic wspólnego z pytaniem o wydatkowanie publicznych pieniędzy.

Jeden raz udało mi się uzyskać taką informację, w lipcu 2020 roku, podczas posiedzenia senackiej komisji obrony narodowej. Przyciśnięty pytaniami wiceminister obrony narodowej Wojciech Skurkiewicz powiedział, że na 2020 roku zaplanowano wydatki rzędu 2,5 mln zł. Ale niczego nie dał na piśmie, bo pewnie się bał, że skan dokumentu zacznie krążyć po Twitterze i wśród dziennikarzy.

To skoro nie udało się panu dowiedzieć, ile podkomisja dotąd wydała pieniędzy, to może chociaż dowiedział się pan, kto jest w jej składzie? Dziennikarze dopytują o to przynajmniej od dwóch lat.

I tu również pana zawiodę. O aktualny i przeszły skład podkomisji pytałem jej przewodniczącego ponad miesiąc temu. Macierewicz odpisał mi, ale podając jedynie skład członków prezydium, które składa się z sekretarz podkomisji Marty Palonek, wiceprzewodniczącego Wiesława Biniendy oraz samego Macierewicza jako przewodniczącego. To gra w pomidora, trudno to inaczej skomentować.

Z ostatniego komunikatu podkomisji smoleńskiej dowiemy się, że jej członkiem od jesieni 2020 r. nie jest już Glenn Jørgensen, jeszcze kilka lat temu ulubieniec Macierewicza. W lutym tego roku ten duński inżynier napisał do tygodnika „Sieci” artykuł „Badanie tragedii smoleńskiej – co się dzieje?”, w którym zarzucił Antoniemu Macierewiczowi, że ten „wprowadza chaos i konflikty”. Wygląda więc na to, że podkomisja jest rozdzierana jakimiś wewnętrznymi sporami, które zaczynają przeciekać do mediów, co wskazuje na jej niestabilność. Pamiętam, że jakiś czas temu pojawiły się wątpliwości, czy ta podkomisja w ogóle jeszcze istnieje.

Widać, że – mówiąc kolokwialnie - panowie wzięli się za łby. Co ciekawe, we wspomnianym tekście Jørgensena mowa jest o tym, że w ramach podkomisji ukonstytuowała się kolejna podkomisja, która, być może, przedstawi kontr-raport, jakieś zdanie odrębne. Ale to, dlaczego społeczeństwo nie zna powodów odwołania Jørgensena, jest również niezrozumiałe: kto go odwołał, czy był to Macierewicz, a może szef MON na jego wniosek? Nic nie wiemy, a przecież ta podkomisja ma rzekomo służyć wyjaśnieniu jednej z najważniejszych katastrof w historii Polski. I na tym też polega drugi tragizm tej sytuacji – obłudnym stosunku państwa PiS do wyjaśnienia tej katastrofy.

To znaczy?

Nie zapominajmy, że podkomisja smoleńska jest jedynie częścią planu wyjaśnienia katastrofy, ale różnych niespełnionych obietnic z tym związanych było przecież więcej. Przed 2015 rokiem Andrzej Duda twierdził, że potrzeba specustawy, ale gdy został prezydentem, to ostatecznie jej nie złożył. Również w 2015 roku premier Beata Szydło zapowiadała złożenie skargi do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości w Hadze w sprawie zwrotu Polsce wraku Tu-154. W 2017, ówczesny minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski ogłosił, że skarga jest gotowa i ale do dziś jej nie złożono. Chciałem ją zobaczyć, ale odmówiono mi dostępu do tego dokumentu.

Nieoficjalnie mówi się, że to Jarosław Kaczyński osobiście wstrzymuje złożenie tej skargi.

Przypomnę jeszcze, że PiS zapowiadał umiędzynarodowienie problemu katastrofy. Ani MON, ani MSZ nie wystąpili do żadnego państwa sojuszniczego czy do NATO z prośbą o oddelegowanie ekspertów, którzy pomogliby powtórnie zbadać przebieg i przyczyny katastrofy.

Dlaczego tego wszystkiego nie zrobiono?

Moim zdaniem te wszystkie zaniechania są po prostu dowodem na polityczną grę katastrofą smoleńską, z jaką mieliśmy do czynienia w ostatnich latach.

Czy Smoleńsk jest jeszcze politycznie do czegoś PiS potrzebny? Na początku rządów sprawa katastrofy była jednym z głównych elementów przekazu politycznego, Kaczyński podczas kolejnych miesięcznic powtarzał frazes o „zbliżaniu się do prawdy”. Dziś Kaczyński mówi, że nie ma pewności, czy uda się wyjaśnić przyczyny katastrofy smoleńskiej. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Smoleńsk stał się dla PiS czymś niewygodnym, o czym już nikt nie chce mówić.

PiS, grając Smoleńskiem, wpadł we własne sidła. Potrzebował spiskowej wersji katastrofy po to, by utrzymać przy sobie swój najtwardszy, betonowy elektorat, który gotowy jest uwierzyć w każdą nierealną teorię, byle potwierdzała wersję o zamachu. Ale przecież są jeszcze wyborcy bardziej umiarkowani i krytyczni, który oczekują wyników pracy podkomisji smoleńskiej. A tych nie ma. I PiS jest teraz w potrzasku.

Centralną figurą tego wszystkiego jest oczywiście Antoni Macierewicz, który niestrudzenie od 2010 roku lansuje spiskową wersję wydarzeń smoleńskich. Czy kompromitacja podkomisji smoleńskiej będzie jego politycznym końcem?

Nie sądzę, by mu to zaszkodziło, bo za nim stoi ten najtwardszy elektorat, o którym mówiłem wcześniej.

Zaś próba politycznego pogrążenia Macierewicza byłaby dla Kaczyńskiego niebezpieczna, bo tym samym musiałby przyznać, że to komisja Millera miała rację, a te wszystkie spiskowe historie to po prostu niedorzeczności i polityczne manipulacje.

Niemniej z Macierewiczem Kaczyński ma niewątpliwy problem.

Antoni Macierewicz zapowiedział na 10 kwietnia prezentację raportu i jego filmowej wersji. Myśli pan, że podkomisja smoleńska jest w stanie z siebie wydać cokolwiek, co będzie miało jakąś merytoryczną wartość?

Absolutnie nie. Postawmy sprawę jasno, ta podkomisja powstała po to, by udowodnić z góry założoną tezę: że katastrofa smoleńska nie była po prostu nieszczęśliwym wypadkiem lotniczym, ale że był to zamach. Temu służyły te wszystkie absurdalne opowieści, że Tupolew pękł jak parówka, albo że wybuchła tam bomba termobaryczna. Czy pomysły, by przywiązać pień brzozy do samochodu, rozpędzić go i uderzyć w skrzydło bliźniaczego samolotu.

Przecież to jest obłęd, bo to nie jest żaden zespół złożony ze specjalistów. Żaden z jej członków nie zajmował się wcześniej badaniem katastrof lotniczych.

Ta podkomisja to jakiś smutny taniec chochołów, jakaś ponura trupa teatralna. To jest instytucja niebywała w historii Polski, bo ona stworzyła jedno z największych kłamstw w historii polskiej polityki.

Oskarżyła przy tym niewinnych ludzi o morderstwo oraz cynicznie igra z bólem rodzin, które w tej katastrofie straciły bliskich. Ale to nie będzie przecież trwać wiecznie, w końcu wszyscy zobaczą, że król jest nagi. No, może poza tymi, którzy fanatycznie wierzą w zamach – ich nie przekona nic.

Prawdziwe przyczyny katastrofy

Te zostały już określone przez komisję Millera w 2011 roku. Jerzy Miller był w latach 2009-2011 ministrem MSWiA. Działająca w latach 2010-2011 pod jego przewodnictwem rządowa komisja przygotowała „Raport końcowy z badania zdarzenia lotniczego nr 192/2010/11 samolotu Tu-154m nr 101 zaistniałego dnia 10 kwietnia 2010 r. w rejonie lotniska Smoleńsk Północny”.

Zgodnie z jej ustaleniami, główną przyczyną wypadku były błędy polskiej załogi i niekompetencja kontrolerów rosyjskich.

Oto główne z nich:

  • wyznaczenie na dowódców samolotu niedoszkolonych pilota i nawigatora;
  • zejście przez pilota poniżej minimalnej wysokości zniżania;
  • zbyt szybkie opadanie;
  • nieuwzględnienie fatalnych warunków atmosferycznych uniemożliwiających wzrokowy kontakt z ziemią;
  • zbyt późna decyzja o rezygnacji z lądowania (odejściu na drugi krąg).

To wszystko doprowadziło do zderzenia z brzozą, oderwania fragmentu lewego skrzydła wraz z lotką, utraty sterowności samolotu i zderzenia maszyny z ziemią.

Wcześniej samolot obrócił się „na plecy” i uderzył o podłoże najbardziej delikatną częścią, czyli górnym poszyciem kadłuba. Powiększyło to rozmiary zniszczeń. Inną ich przyczyną był jeden z silników, który „przeorał” kabinę pasażerską.

Wykluczono teorię o tym, że katastrofa była wynikiem zamachu.

Udostępnij:

Robert Jurszo

Dziennikarz i publicysta. W OKO.press pisze o ochronie przyrody, łowiectwie, prawach zwierząt, smogu i klimacie oraz dokonaniach komisji smoleńskiej. Stały współpracownik miesięcznika „Dzikie Życie”.

Komentarze